Rozdział dziewiętnasty

S JAK SATCHELBURGER

Minęły już trzy godziny od zdarzenia, a strażacy jeszcze nie zdołali wyswobodzić ciała Pauliego Satchela. Darwinowi wystarczyło raz rzucić na nie okiem i natychmiast pojął powody tej zwłoki.

Nigdy wcześniej nie zastanawiał się za bardzo, jak powstają hamburgery, wiedział tylko, że restauracje często otrzymują je zamrożone i wstępnie ukształtowane. Skądś. Teraz wiedział skąd. Z Hampton Quality Preprocessing: wielkiej, czystej, nowiutkiej fabryki, która mieściła się w zatłoczonej, brudnej i starej dzielnicy przemysłowej.

Ktoś zażądał od niego dokumentów, więc je okazał. Lawrence trafił na miejsce wcześniej i teraz oprowadzał Minor a po fabryce.

– Tutaj wyładowuje się wołowinę, w tamtym pokoju jest krojona i dzielona na porcje, w tym pomieszczeniu mieli się mięso, tam masz półtorametrowy przenośnik taśmowy z nierdzewnej stali, tędy surowe hamburgery przejeżdżają do tłoczarni.

Właśnie w tłoczarni znajdowało się ciało Pauliego Satchela – jedynego prawdopodobnego świadka ostatnich chwil mecenasa Jorge Murphy’ego Esposito; tkwiło w maszynie.

Oprócz lekarza sądowego, który kończył jakąś papierkową robotę w jednym kącie, na miejscu znajdowali się dwaj detektywi policyjni w cywilu (jednego z nich, Erica van Ordena, Dar znał) oraz pięciu innych mężczyzn w białych kitlach na eleganckich garniturach, z chirurgicznymi maskami na twarzach. Trzech z nich Stewart przedstawił jako kierowników Hampton Preprocessing International – firmy z siedzibą w Chicago. Pozostali dwaj byli inspektorami ubezpieczeniowymi przedsiębiorstwa.

– Nic takiego nigdy nie zdarzyło się w żadnej z naszych fabryk. Nigdzie i nigdy – zapewniał jeden z nich. – Nigdy!

Minor skinął głową, po czym wraz z Lawrence’em i detektywem van Ordenem podeszli bliżej ciała. Miejsce wypadku wyglądało naprawdę paskudnie. Nie dość, że ciało Pauliego Satchela wciśnięto głową do dołu w siedmioipółcentymetrowy otwór tłoczni do hamburgerów, to ze wszystkich stron otaczała je jeszcze prawdziwa rzeka surowego, mielonego mięsa, nie pierwszej już świeżości.

– Pracował tutaj przez ostatnie trzy miesiące pod nazwiskiem Paul Drakę – wyjaśnił van Orden.

– Czyli główny funkcjonariusz śledczy Perry’ego Masona ze starych filmów – powiedział Dar.

– Tak – zgodził się detektyw. – Satchel był małym oszustem, który żył przede wszystkim z wymuszanych odszkodowań. Zanim jednak dostał kolejny czek, pracował fizycznie w podobnych miejscach. Wiemy, że używał takich nazwisk, jak Joe Cartwright, Richard Kimble, Matt Dillon, Rob Petry i Tel Palladin.

– Tel Palladin? – spytał Lawrence.

Detektyw van Orden lekko się uśmiechnął.

– Tak, pamiętacie Richarda Boone’a w starym serialu Palladin’? Rewolwerowiec. Cały ubrany na czarno.

– Pewnie, że pamiętam – przypomniał sobie Stewart. – „Palladinie, Palladinie, dokąd wędrujesz…” – zaśpiewał.

– No więc – ciągnął van Orden – na wizytówce, którą rewolwerowiec miał zwyczaj wręczać, widniał napis: „Teł. Palladin, San Francisco”. A Paulie nigdy nie miał zadatków na intelektualistę. Najprawdopodobniej sądził, że skrót „Tel.” był imieniem Palladina.

Lawrence popatrzył z wyrzutem na pozbawione głowy i ramion ciało.

– Wszyscy wiedzieli, że Palladin nie miał imienia – mruknął w stronę trupa.

Jeden z inspektorów ubezpieczeniowych firmy podszedł i zaczął mówić zza maseczki chirurgicznej:

– Znam pana, doktorze Minor… wiele słyszałem o pańskiej pracy. Nie mam pojęcia, kto pana tu wezwał, ale muszę panu powiedzieć, że chociaż ta fabryka była wysoce zautomatyzowana i pan Drakę powinien być jedyną osobą w pomieszczeniu w momencie wypadku, mamy tutaj przynajmniej osiem mechanicznych zabezpieczeń, chroniących pracownika przed tego typu zdarzeniem podczas czyszczenia przez niego wejściowego otworu pojemnika tłoczni.

– Paulie czyścił pojemnik tłoczni? – upewnił się Dar.

– Miał to w planie na wczesne popołudnie i właśnie wtedy doszło do wypadku – przyznał van Orden.

– Osiem różnych zabezpieczeń – powtórzył człowiek z firmy ubezpieczeniowej. – Cała linia produkcyjna była tak zaprogramowana, że natychmiast po podniesieniu tej kraty T-11 wyłączała się automatycznie.

Darwin pokiwał głową i spytał:

– A pozostałe siedem… zabezpieczeń?

– Nie istniał sposób, żeby pan Drakę bez zamknięcia urządzeń zabezpieczających mógł zatrzymać taśmę, podnieść ten zawór, otworzyć ściskacze i wyczyścić pojemnik tłoczni – odparł jeden z przedstawicieli kierównictwa, który dołączył do inspektora. – Możecie sobie wyobrazić nasz szok, kiedy odkryliśmy, że wszystkie te wbudowane w aparaturę zabezpieczenia zostały albo ominięte, albo zlikwidowane.

Detektyw westchnął i wskazał na maszynę i plątaninę kabli wewnątrz otwartego panelu kontrolnego tłoczni.

– Nie jest nowa – zauważył. – Paulie był zbyt głupi, aby ominąć te zabezpieczenia, a z drugiej strony morderca na pewno nie spędził tu kilku godzin, majstrując przy kablach…

Na słowo „morderca” obaj – przedstawiciel kierownictwa firmy i inspektor ubezpieczeniowy – zrobili przerażone miny i dosłownie cofnęli się o krok. Najwyraźniej policjant po raz pierwszy zasugerował możliwość zabójstwa.

Lawrence wskazał na przewody elektryczne.

– Tak było latami – stwierdził. – Systemy zabezpieczające zapewne za bardzo spowalniały proces, więc mechanicy omijali je, a operator maszyny, czyli w tym przypadku Paulie, wyłączał po prostu zasilanie. – Stewart wskazał na wielki czerwony przycisk na drugim końcu taśmy. – I wtedy mógł wyczyścić otwór tłoczni pięć razy szybciej, dzięki czemu prawie natychmiast podejmowano produkcję.

– Czy ktoś może włączyć taśmę i tłocznię z zewnątrz? – spytał Dar. – Spoza tego pokoju?

Pięciu przedstawicieli firmy równocześnie potrząsnęło przecząco głowami tak mocno, że drobinki potu z ich czół rozprysły się w powietrzu.

– I Paulie pracował tu sam? – upewnił się Darwin.

– Tak, dzisiaj tak – przyznał van Orden. – Podbił kartę o pierwszej w nocy. Jak zwykle. Jego zmiana miała trwać do dziewiątej rano.

– Rozmawialiście z innymi pracownikami? – spytał Dar.

Detektyw pokiwał głową.

– Linia produkcyjna została zamknięta o zwykłej porze, czyli kiedy Paulie zaczął czyścić tłocznię. W całym budynku jest tylko pięciu innych pracowników… to naprawdę wysoce zautomatyzowana fabryka. Czterech z tych pięciu było akurat na zewnątrz, zrobili sobie przerwę na papierosa, gdy… doszło do… zdarzenia.

– A piąty człowiek? – spytał Minor.

– Pracował w pokoju na tyłach i ma doskonałe alibi – wtrącił Lawrence.

– Żaden z facetów zapewne nie widział, żeby ktoś wchodził do budynku – dodał Dar.

– Oczywiście, że nie – odparł van Orden. – Wtedy śledztwo byłoby niemal rozwiązane, prawda? Tyle że tutaj są jeszcze trzy inne wejścia, przez które mógłby się wślizgnąć z ulicy albo alejki jakiś intruz. Nikt by go nie zauważył. W dodatku wszystkie te drzwi są otwarte.

Darwin odwrócił się i popatrzył na rzekę surowej wołowiny i duży czerwony guzik na przedzie taśmy.

– Zabójca musiał tylko wcisnąć ten guzik, zgadza się?

Stewart złożył ręce.

– Ale zauważ, że przycisk znajduje się przy drzwiach. Nawet gdyby Paulie czyścił maszynę ze spuszczoną głową usłyszałby i zobaczył wchodzącą do pomieszczenia osobę. A jednak nie ruszył się od tłoczni.

– Albo ktoś zmusił go do pozostania tam – podsumował van Orden – albo…

– Lub też znał tę osobę i ufał jej – dodał Dar.

Lawrence wskazał na otwór, z którego wciąż sterczało ciało Pauliego. Od stalowego toru do żłobkowanego otworu tłoczni było zaledwie siedem i pół centymetra. Ramiona Pauliego z wyraźną siłą wciśnięto w ten mały obszar. Mężczyzna otoczony stosami mielonej wołowiny wyglądał jak bohater jakiejś okropnej kreskówki.

– Umierał długo i powoli, zgodzisz się, Dar? – powiedział Stewart. – Ten, kto włączył taśmę, wykorzystał moment, gdy Paulie grzebał w otworze tłoczni. Ale zobacz te metalowe płetwy… coś w rodzaju płetw… wpychają surową wołowinę do otworu.

– Więc ciała Pauliego nie wtłoczono od razu w całości? – spytał Minor, po raz pierwszy w pełni rozumiejąc wszystkie aspekty tej straszliwej śmierci.

– Twórcy tej maszyny szacują, że wciągało go około dziesięciu minut, podczas których trzymały go nieruchomo te dwa duże hydrauliczne ściskacze – powiedział detektyw van Orden. – Maszyna najpierw wciągnęła mu palce, potem oba przedramiona, ramiona…

– A mielone mięso oblepiało ciało ze wszystkich stron – dorzucił Lawrence.

Nie po raz pierwszy Darwin ucieszył się, że nie posiada zbyt wielkiej wyobraźni.

– Musiał przeraźliwie wrzeszczeć. Aż ochrypł – zauważył.

Detektyw kiwnął głową.

– Tyle że w innych częściach fabryki również pracowały maszyny, których odgłosy zapewne zagłuszyły jego krzyk. Słyszałem, że najgłośniej hałasuje maszyneria w hali, gdzie wytapia się tłuszcz, i w rozdzielni. Zresztą czterech spośród pięciu facetów wyszło akurat na papierosa, a piąty przebywał daleko na tyłach, w pakowalni. Rozmawialiśmy z kierowcą ciężarówki, który był tam wraz z nim. Żaden z nich nic nie słyszał z powodu włączonego w ciężarówce silnika i innych hałasów.

– A potem, w końcu, maszyna wciągnęła głowę Pauliego – dodał Stewart – więc ostatnie kilka minut nieszczęśnik dokonywał żywota w milczeniu.

Pięciu przedstawicieli przedsiębiorstwa wzdrygnęło się gwałtownie. Minor poczuł dla nich współczucie i nawet miał im ochotę powiedzieć, że Paulie Satchel nie miał rodziny, więc nikt ich nie zaskarży. Ten człowiek był małym, samotnym oszustem. A teraz… prawie hamburgerem.

Muchy brzęczały coraz głośniej.

– Wyjdźmy tymi drzwiami na alejkę – zasugerował van Orden. – Trzeba zaczerpnąć świeżego powietrza.


***

– Jest ktoś, kto nie wierzy, że to było zabójstwo? – spytał Dar, gdy stali we trzech w alejce, oddychając głęboko.

Detektyw van Orden szczerze się roześmiał.

– Nie… Wiem o twoim śledztwie w sprawie związanej z podnośnikiem nożycowym i o innych, tu jednak nie może być cienia wątpliwości, że dochodzenie przejmie wydział zabójstw.

– Dlaczego wszystkim tym ludziom z firmy pozwoliliście kręcić się po miejscu zbrodni? – zapytał Minor detektywa. – To znaczy… rozumiem, że trzeba było wpuścić paru inspektorów ubezpieczeniowych, ale…

Van Orden popatrzył na Lawrence’a.

– Nie powiedziałeś mu o problemie prawnym?

Stewart potrząsnął głową.

– Paulie nie ma ani przyjaciół, ani rodziny – zdziwił się Dar. – Wątpię, żeby ktoś zaskarżył przedsiębiorstwo.

Tym razem detektyw potrząsnął głową przybierając jednocześnie ironiczny policyjny uśmieszek.

– Nie, nie, mówimy tutaj raczej o powództwie grupowym, Darwinie. – Minor nie rozumiał. – Widzisz, taśma z hamburgerami biegnie do pakowalni na tyłach. Ostatni facet układa kotlety na tacach wyłożonych woskowanym papierem, potem wsuwa tace na półki…

– O cholera – przerwał mu Dar, domyślając się, co zaraz powie van Orden.

– …które potem wkłada się do ciężarówek chłodni. Ciężarówki odjeżdżają co dwie godziny, dzięki temu dostarczają zawsze świeże kotlety…

– Rozmawialiście przecież z kierowcą – stwierdził Minor. – To znaczy, że ciężarówka znajdowała się wtedy na miejscu. Hamburgery załadowano już po wypadku… Jezu, naprawdę z nimi odjechał?

– Dwadzieścia tac po czterysta kotletów każda – odparł detektyw. – Razem osiem tysięcy hamburgerów.

– Które dostarczono do wszystkich restauracji Burger Biggy w centrum miasta – zakończył ponuro Lawrence. A firma Burger Biggy była klientem Stewart Investigations. Zwykle żądania przeciwko tego typu sieciom nie były poważniejsze niż roszczenia związane z wypadkami na budowie, z jednym nieprzyjemnym wyjątkiem: pewna kobieta wniosła o pół miliona dolarów, ponieważ została zgwałcona w samochodzie, gdy czekała na swoje zamówienie.

– W ilu kotletach mogło się znaleźć… ciało? – zaczął Dar.

Lawrence i detektyw równocześnie wzruszyli ramionami.

– Właśnie to usiłują ustalić przedstawiciele firmy – odparł detektyw van Orden.

– Przypuszczam, że starali się odwołać transport – zauważył Darwin.

– Jeszcze nie wiemy, czy zdążyli – odrzekł Stewart.


***

W ten wtorkowy wieczór Minor darował sobie kolację i wcześnie położył się do łóżka. Następnego ranka znalazł się w Centrum Sprawiedliwości już o wpół do ósmej. Syd pracowała w biurze w suterenie i była zajęta. Dara fakt ten wcale nie zaskoczył.

– Jak się udała wyprawa na kemping? Żałuję, że nie mogłam z tobą pojechać.

Dar poczuł lekką falę przyjemnego pożądania, która często go ogarniała, gdy myślał o przyjaciółce lub na nią patrzył. Później przypomniał sobie swobodę i niemal dotykalną zażyłość łączącą Sydney i Toma Santanę, toteż szybko powściągnął swoją głupią, młodocianą wyobraźnię.

– Nie spodobałoby ci się – odparł. – Padało. – Rzucił jej na biurko trzy teczki z aktami FBI i CIA, a potem dodał: – Skończyłem je czytać i zastanawiam się, czy mogłabyś je oddać przy najbliższej okazji agentowi specjalnemu Warrenowi.

Śledcza Olson wzruszyła ramionami.

– Jasne. Przepraszam, że nie ma w tych raportach więcej danych na temat Yaponchika i Zukera.

– Ich fotografie bardzo mi pomogły – wtrącił Darwin.

Syd zaśmiała się.

– Fotografie? Mówisz o tym kompletnie bezużytecznym polaroidzie z Afganistanu? Niewiele na nim zobaczyłam.

– Nie, nie – powiedział Minor, biorąc jedną z teczek CIA. – Mówię o tych fotografiach. – Otworzył teczkę na zdjęciach, które sam wykonał i sam tam włożył.

Sydney popatrzyła zdumiona na zbliżenia.

– Cholera jasna. Za diabła ich nie pamiętam! – Zastanowiła się, a następnie zerknęła na Dara z ukosa. – Poczekaj minutę.

Darwin nie grał w pokera od czasów marines, pokazał więc kobiecie swoją najlepszą szachową twarz.

– Zdajesz sobie sprawę, drogi doktorze Minor, że wszelkie fotografie wykonane podczas nielegalnej inwigilacji i umieszczone w teczce z dowodami mogą stanowić wystarczający pretekst dla wniosku obrony o oddalenie oskarżenia, że nawet nie wspomnę o ewentualnym wyroku. – Zdanie jej nie zabrzmiało jak pytanie.

Darwin spojrzał na nią zaintrygowany.

– Co masz na myśli? Sądzisz, że CIA wykonała te zdjęcia nielegalnie?

Sydney, nadal mrużąc oczy, zerknęła ponownie na nieco rozmyte zdjęcia Yaponchika i Zukera. Dar użył tej samej czcionki co CIA do opisu każdej fotki, zanim skserował je kilkakrotnie, aż uzyskał niewyraźny efekt, o który mu chodziło. Wpatrywała się w niego dobrą minutę, po czym zagryzła wargę, obrzuciła zdjęcia ostatnim spojrzeniem i powiedziała:

– No cóż, zawsze istnieje możliwość, że je przeoczyłam. Tak przypuszczam. Natychmiast puścimy je w obieg. Mimo niejakiej ziarnistości to dobre fotografie. Chłopcy z CIA znają się na swojej robocie. – Dar czekał. – Yaponchik, ten starszy zabójca z KGB, wygląda jak ktoś znajomy… – zadumała się.

– Jak Max von Sydow? – podsunął Darwin.

Sydney potrząsnęła głową.

– Nie, nie. Raczej jak Maximilian Schell. Zawsze uważałam, że Maximilian Schell jest seksowny. Na swój niebezpieczny, może nawet złowrogi sposób.

Minor parsknął.

– Świetnie. Facet próbował mnie zabić, a ty twierdzisz, że jest seksowny. Na swój niebezpieczny, może nawet złowrogi sposób.

Kobieta popatrzyła na niego.

– No cóż, uważam, że ty również wyglądasz seksownie. Na swój niebezpieczny, może nawet złowrogi sposób.

Dar nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Po minucie spytał:

– Jak się posuwa śledztwo?

– Świetnie – odparła Sydney. – Domyślam się, że słyszałeś o Pauliem Satchelu?

– Nawet widziałem Pauliego Satchela – odrzekł Darwin. – Jak jego śmierć ma się do słowa… hm… „świetnie”?

– Teraz mamy cztery oczywiste morderstwa – wyjaśniła Syd, tak szczęśliwa jak słynna Martha Stewart, której udało się zmieszać barwniki i uzyskać nowy odcień farby do salonu. – Policja i Federalne Biuro Śledcze mają wreszcie co robić.

– Cztery? – spytał Darwin. – Esposito, Satchel…

– A także Donald Borden i Gennie Smiley – odparła kobieta. – Departament Policji Oakland otrzymał ubiegłej nocy powiadomienie, że pewien bezdomny, który szukał resztek jedzenia na wysypisku w pobliżu zatoki, znalazł tam dwa wielkie worki ze śmieciami. Zapewne odsłonił je wcześniej jakaś spychacz. Oba przeciekały…

– Znaleziono zwłoki obojga? – upewnił się Minor.

– I Richarda, i Gennie?

– Zgadzają się nam jedynie akta dentystyczne Bordena, wiemy jednak, że drugie ciało należało do kobiety.

– Przyczyna śmierci? – spytał Dar.

– Oboje zginęli od dwóch strzałów w głowę – wyjaśniła Sydney. Zadzwonił telefon. Zanim podniosła słuchawkę, powiedziała: – 22R… prawdopodobnie z karabinu Ruger Mark II Target. Krótki zasięg. Bardzo profesjonalny. – Później rzuciła w słuchawkę: – Mówi Olson, dzień dobry. – Darwin popatrzył na fotografie Yaponchika i Zukera, studiując je, jakby przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny nie nauczył się ich już na pamięć.

– Hm… – mówiła Syd. – Tak? Naprawdę? Skąd wysłano? Tak? Czy laboratorium ustaliło coś w kwestii odcisków? Tak? Już wszystkie pasują? Aha. No cóż, przypuszczam, że czasami mamy trochę szczęścia. Rzeczywiście, Darowi i mnie poszczęściło się z jedną spośród tych starych teczek CIA. Tak, przyniosę ci je i pokażę za godzinę lub dwie. Zgadza się. Na razie. – Odłożyła słuchawkę i obrzuciła Darwina ciężkim spojrzeniem, które w ostatnich dziesięcioleciach wielu podejrzanych na pewno czuło na sobie podczas przesłuchań w tym właśnie pomieszczeniu. – Nigdy się nie domyślisz, co agent specjalny Warren otrzymał w poczcie.

Minor zamknął akta CIA i czekał, wykazując zaledwie lekkie zainteresowanie.

– Koperta była bez adresu zwrotnego, żadnych odcisków palców… Nadana z Oceanside, wczoraj…

– No i? – przerwał.

– Fotografie – odparła Syd. – Lśniące, nowiutkie, dwadzieścia centymetrów na dwadzieścia pięć. Niezła rozdzielczość. Siedmiu mężczyzn. Przynajmniej czterech z nich ukazano na zdjęciach podczas rozmowy z Dallasem Trace’em. Pięciu z tych ludzi już zidentyfikowali.

– Darwin okazał jako takie zainteresowanie. – Dwóch przedstawicieli mafii rosyjskiej, o których obecności w kraju nie mieliśmy pojęcia – kontynuowała kobieta.

– Jeden z nich to znany zabójca z KGB, który współpracował z Yaponchikiem w starych, dobrych czasach radzieckich…

– A inni? – spytał Darwin.

– Trzech z pozostałych czterech to znani najemni ochroniarze, a równocześnie zawodowi zabójcy – odparła Syd. – Wszyscy są notowani. Jeden z nich był członkiem mafii, aż zabił jakiegoś przyjaciela swojego szefa.

Minor gwizdnął.

– I w ten sposób w naszą sprawę wmieszają się ludzie od przestępczości zorganizowanej i korupcji, nieprawdaż?

Sydney zignorowała jego pytanie.

– Czyli mamy dość szczęśliwy przełom. Najpierw znaleźliśmy te zagubione zdjęcia CIA, a następnie…

Dar skinął głową na zgodę.

Kobieta rozparła się na krześle i spytała:

– Okej, na czym skończyliśmy?

– Pytałem, jak się posuwa śledztwo – przypomniał. Sydney kiwnęła głową ku wysokiemu stosowi sprawozdań, kaset wideo i audio oraz akt.

– Tom i trzej ludzie z FBI nawiązali kontakt z Pomocnikami Bezbronnych w izbach przyjęć i innych miejscach. Mówiąc w skrócie, weszli do sieci różnymi drogami, teraz jednak wszyscy są w tej samej grupie rekrutów. Pomocnicy Bezbronnych prowadzą coś w rodzaju szkółki i uczą ludzi, jak mają powodować wypadki, z których później wynikają roszczenia ubezpieczeniowe. Mamy już tuzin nazwisk, a minęło dopiero kilka dni.

– Świetnie – rzucił Dar.

– A słyszałeś o specjalnej jednostce do spraw wypadków powołanej przy wydziale ruchu drogowego?

– Specjalnej jednostce? – powtórzył z powątpiewaniem.

– Tak, mówimy o jednostce specjalnej badającej różnego rodzaju wypadki – przyznała Syd z całą powagą.

– Jesteś w niej. A uściślając, dowodzisz nią.

– Ach tak – bąknął Darwin.

– Macie siedzibę w mieszkaniu Lawrence’a i Trudy – ciągnęła Syd. – Spotkam się tam z wami jeszcze dziś po południu, gdy zrobię sobie przerwę w trakcie analizy tych nowych zdjęć.

– Powinienem wiedzieć, co badamy – bąknął Dar.

Kobieta westchnęła.

– Kilka drobnych wypadków, które wyglądają na morderstwa – wyjaśniła. – Esposito. Paulie Satchel. Abraham Willis.

– Willis? – spytał Minor. – Ach, ten adwokat naganiacz, który zmarł w pobliżu Carmel.

– Gomezowie – kontynuowała Sydney. – Pan Phong. Dickie Kodiak alias Richard Trace.

– Zdaje mi się, że lepiej już pojadę do Escondido – stwierdził Minor. – Najwyraźniej mam sporo pracy.

– Do zobaczenia dziś po południu – powiedziała Syd.


***

Lawrence i Trudy poświęcali teraz popołudnia na działalność w jednostce specjalnej. Jadalnię zmienili w filię centrali ekipy dochodzeniowej Sydney Olson, toteż na ścianach wokół długiego stołu zawisły tablice korkowe. W pomieszczeniu pojawiła się też biała tablica oraz projektory, magnetowid z niewielkim telewizorem oraz laptop Gateway wraz z linią modemową, przeznaczoną wyłącznie do ciągłych uaktualnień związanych z badanymi wypadkami danych i grafiki.

Darwin, Larry i Trudy szybko rozdzielili między siebie wszystkie śledztwa – każdy wziął te przypadki, którym na początku poświęcił najwięcej pracy. Lawrence otrzymał więc sprawy Phonga, Satchela i Gomezów, ponieważ w dwie z nich zaangażowani byli jego klienci. Dar planował wrócić do akt Richarda Kodiaka, a także kontynuować dochodzenie w sprawie śmierci Esposito pod podnośnikiem nożycowym. Powiedział Stewartom o „znalezieniu” nowych fotografii.

– Interesujące – zauważył Lawrence. – Masz może przypadkiem kopie tych fotek?

– Przypadkiem mam – odparł.

– A czy przypadkiem w pobliżu Mulholland Drive i Beverly Glen nie mieszka Dallas Trace? Czy nie przy Coy Drive? – spytał Stewart.

– Naprawdę nie wiem – odrzekł Minor.

– Cóż, ja wiem. Sprawdziłem to następnej nocy po podwiezieniu cię na miejsce, z którego miałeś zacząć wyprawę na kemping – mruknął Lawrence. – No dobrze, przyjrzyjmy się tym przestępcom.

Całą trójką oglądali przez moment zdjęcia. Darwin doskonale pamiętał, że żadne ze Stewartów nigdy nie zapomina twarzy człowieka, któremu się dobrze przyjrzeli.

W końcu postanowili rozpocząć wspólnie pracę nad sprawą Abrahama Willisa, ponieważ nikt z ich trojga nie był z nią w żaden sposób związany. CHP oraz policja z Carmel przesłały wcześniej e-mailem i faksem wszystkie dane do Sydney Olson, a ona przekazała je Lawrence’owi i Trudy w grubej na dziesięć centymetrów kopercie, wraz z materiałami uzyskanymi przez jej ekipę dochodzeniową.

Przez chwilę Darwin i Stewartowie w milczeniu czytali akta, podając sobie kartkę po kartce, oglądając fotografie i szkice z miejsca wypadku. Na pierwszy rzut oka wypadek wydawał się mało skomplikowany.

Mecenas Abraham Willis – działający w San Diego prawnik, którego nazwisko kojarzyło się ze sprawą klinik i naganiaczy ubezpieczeniowych – opuścił swoją kancelarię wcześnie w piątkowe popołudnie i pojechał do Carmel na weekend. Przesłuchiwani w Santa Barbara świadkowie twierdzili, że zjadł w tamtejszej restauracji obiad i wypił kilka drinków, a właściciel zajazdu w pobliżu Big Sur zidentyfikował jako Willisa mężczyznę, który został do późnego wieczoru i wypił jeszcze jednego drinka, zanim ruszył do Carmel. Adwokat siedział przy stoliku sam: zarówno w restauracji w Santa Barbara, jak i w zajeździe w Big Sur.

Nieco przed godziną dwudziestą drugą, w tenże piątkowy wieczór, najwyraźniej zjechał z drogi swoją toyotą camry, rocznik 1998, i zatrzymał się między Point Lobo i Carmel – w miejscu, z którego rozciągał się malowniczy widok na klif. Nie było tam żadnych świadków.

– Znamy to miejsce – stwierdził Lawrence. – Patrząc na północ, masz stamtąd przepiękny widok na Carmel.

– Chyba nieszczególnie dużo widać o dwudziestej drugiej – zauważyła Trudy.

– Może musiał się odlać – mruknął Stewart.

– Albo po prostu chciał zaczerpnąć oceanicznego powietrza – wtrącił Darwin. – Na przykład otrząsnąć się z lekkiego zamroczenia alkoholowego.

– Nie udało mu się – podsumował Lawrence.

Według rekonstrukcji przekazanej przez kalifornijską policję drogową Willis wsiadł następnie do toyoty, ruszył, rozbił mały drewniany płotek na poboczu i spadł wraz z samochodem osiemnaście metrów niżej, na kamienie.

– Dlaczego nie było tam prawdziwej barierki? – spytał Minor.

Trudy szkicowała na serwetce punkt widokowy.

– Widzisz, barierki są po obu stronach, pomiędzy nimi parking z niskimi betonowymi klinami, dalej mniej więcej dziewięć metrów trawy ze żwirową ścieżką potem ten niski drewniany płot z rzędem reflektorów… Ma tylko ostrzegać pieszych, aby nie zbliżali się do krawędzi klifu.

– Jak daleko od ogrodzenia znajduje się krawędź klifu? – spytał Dar.

– Także dziewięć metrów. Potem zaczyna się stromy uskok. Leży tam parę dużych głazów. Zauważ, że toyota Willisa uderzyła w jeden z nich, a drzwiczki od strony kierowcy znaleziono na górze, na szczycie klifu, nie zaś na głazach poniżej.

– Też to spostrzegłem – odparł Darwin. – Co nie ma dla mnie zresztą żadnego sensu.

– Oficer śledczy z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych zgodził się z funkcjonariuszem CHP, że Willis z jakichś powodów nie mógł zatrzymać samochodu, więc próbował wyskoczyć, lecz gdy otworzył drzwiczki, trzasnął nimi w głaz – wyjaśnił Lawrence. – Pod wpływem tego uderzenia wpadł aż na siedzenie pasażera i wtedy auto spadło.

– Dlaczego Willis nie mógł zatrzymać samochodu? – zadumał się Dar. – Nawet gdyby w pierwszej chwili wcisnął gaz zamiast hamulca, miałby później na wyhamowanie jeszcze ponad osiemnaście metrów.

– Był pijany – zauważyła Trudy.

– Samoistne przyspieszenie spowodowane awarią hamulców – ocenił Stewart.

Trudy i Dar posłali mu sarkastyczne spojrzenia. Samoistne przyspieszenie opisywano jedynie w czasopismach, a całkowite awarie hamulców zdarzały się niemal tak rzadko jak śmierć od uderzenia meteoru.

Wykonane przez CHP fotografie ciała były dość przerażające. Willisa wyrzuciło z samochodu już podczas pierwszego zderzenia z morskimi skałami, po czym auto, zanim się w końcu zatrzymało, przetoczyło się po jego ciele. Toyota była zresztą w równie paskudnym stanie. Mniej więcej o północy ktoś dostrzegł rozbite ogrodzenie i zgłosił ten fakt stanowej policji drogowej, która znalazła wrak i zwłoki nieco po pierwszej w nocy. Trupa nadgryzły już trochę kraby, tym niemniej sekretarka Willisa zdołała je bez problemu zidentyfikować. Prawnik był raz żonaty, lecz się rozwiódł, jeszcze gdy mieszkał w Nowym Jorku. Nikt z rodziny nie wystąpił zresztą o ciało.

– Okej – powiedziała Trudy. – Przejdźmy do raportu na temat pasów bezpieczeństwa.

Przejrzeli protokół CHP, potem raport policji Carmel oraz sprawozdania szeryfa i oficera śledczego z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. Przestudiowali fotografie.

Wtedy pojawiła się Syd. Wyglądała na wyczerpaną ale szczęśliwą. Dostrzegła, że cała trójka jest mocno skoncentrowana na pracy, toteż po początkowych słowach powitania umilkła i już się nie odzywała.

W końcu Trudy podniosła czarnobiałe zdjęcie przedstawiające wnętrze toyoty camry. Samochód uderzył czołowo w głazy, więc część pasażerska została straszliwie zniszczona – zgnieciona kierownica i tablica rozdzielcza praktycznie wbiły się w siedzenia, przednia szyba zupełnie zniknęła, a dach od strony kierowcy został wgnieciony aż do siedzenia.

– Coś mi nie pasuje w tym zdjęciu – zastanowiła się Trudy.

– Otworzyła się tylko jedna poduszka powietrzna – odparł Lawrence.

– Od strony pasażera – stwierdził Dar i uśmiechnął się. Już wiedział.

Sydney zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem.

Stewart już telefonował do szeryfa Carmel. Toyotę camry Willisa nadal trzymano jako dowód w sprawie, bezceremonialnie pozostawiony za warsztatem w mieście.

– Carmel nie ma niczego tak doczesnego jak złomowisko – stwierdziła Trudy, gdy jej mąż zaczął szybką rozmowę z szeryfem.

– No cóż, w takim razie może wyśle pan zastępcę albo kogoś innego, żeby obejrzał auto – mówił do słuchawki Lawrence. – Potrzebujemy tej informacji natychmiast. – Słuchał przez minutę, po czym skinął głową. – Może wziąłby telefon komórkowy? Dzięki temu moglibyśmy rozmawiać z nim bezpośrednio na miejscu. Co takiego? Rozumiem, zatem… Poczekam. – Zakrył słuchawkę ręką i powiedział: – Zastępca nie ma komórki, ale połączy się z nami przez radio. Warsztat znajduje się zapewne z dwieście metrów od biura szeryfa.

– Wciąż nie rozumiem – powtórzył Syd. – Czego szukamy?

– Raportu na temat stanu pasów bezpieczeństwa – wyjaśniła Trudy.

Sydney potrząsnęła głową.

– Nie było żadnego – odrzekła. – Przeczytałam wszystkie sprawozdania. Są przekonani, że Willis po prostu nie zapiął pasów. Właściwie katapultowało go przez przednią szybę, której już wtedy nie było.

– Ale popatrz na to zdjęcie – poprosił Dar, podsuwając jej odpowiednią fotkę. – Tylko jedna poduszka powietrzna napompowała się i rozwinęła.

Śledcza Olson przyjrzała się fotografii.

– Od strony pasażera – przyznała. – Nie jestem jednak pewna, co to oznacza… prawdopodobnie uszkodzenie czujnika poduszki, nie sądzicie?

Trudy potrząsnęła głową.

– Uszkodzenia czujników są statystycznie tak rzadkie, że prawie możemy tę ewentualność odrzucić – odparła. Umilkła, gdyż Lawrence rozmawiał z zastępcą szeryfa.

– Okej… tak, witam, panie Soames. Z tej strony Lawrence Stewart ze Stewart Investigations. Czy dotarł pan już do toyoty camry Willisa? Rozumiem, w porządku. Tak, założę się, że tak. No cóż. Dobre, naprawdę dobre. – Lawrence potoczył oczyma. – Mógłby pan spojrzeć na siedzenie kierowcy i… – Stewart znów słuchał przez moment. – Tak, wiem, że wszystko od tamtej strony jest połamane, zgniecione i pokrwawione. Nie, nie, nie proszę, żeby pan siadał na miejscu kierowcy! Proszę się tylko rozejrzeć. Nie ma tam drzwiczek, prawda? No cóż, to dobrze, mówimy zatem o tym samym pojeździe.

Darwin podsunął Sydney kolejne zdjęcia. Kobieta obejrzała fotkę przedstawiającą lewe przednie drzwi toyoty, leżące przy głazie na szczycie klifu, i zagryzła wargę.

– Teraz proszę zerknąć w dół na podstawę siedzenia, panie zastępco Soames – mówił Lawrence do telefonu. – Tak, właśnie tam, gdzie pas bezpieczeństwa jest przymocowany do ramy. Jest tam taka mała wypustka… Widzi pan? Doskonale. Jest czerwona etykietka? – Stewart słuchał przez kilka sekund. – Czerwona etykietka – powtórzył. – Powinna być dobrze widoczna. Czy jest na niej napis: ZASTĄP PAS BEZPIECZEŃSTWA? – Znowu słuchał. – Jest pan pewien? Tak, bardzo dziękuję, panie Soames. – Wrócił do stołu. – Nie ma etykietki.

– Gdyby Willis był przypięty pasem, system bezpieczeństwa zetknąłby się z ciężarem 1,7 G – tłumaczyła Trudy. – Widzielibyśmy oczywiście efekty tego na pasie bezwładnościowym. Toyota nakleja też takie małe etykietki, które przypominają mechanikom naprawiającym auto po wypadku o konieczności wymiany pasów bezpieczeństwa.

Syd nadal wyglądała na zaskoczoną.

– Przecież zarówno oficer śledczy CHP, jak i nasi ludzie wiedzieli, że Willis nie był przypięty pasem – jęknęła.

Dar podniósł zapis przesłuchania.

– Jego sekretarka powiedziała, że Willis zawsze zapinał pasy. Niejednokrotnie jej powtarzał, że widział zbyt wiele kalek i śmiertelnych ofiar wypadków.

– No, ale tamtej nocy był pijany – zauważyła Sydney.

– Oficjalnie tak, ale przecież nikt nie twierdzi, że był zamroczony albo się przewracał – odparła Trudy. – Zresztą jakoś dojechał do punktu widokowego, stąd wniosek, że do pewnego momentu nie myliły mu się pedały ani biegi. Poza tym, człowiek po pijanemu wykonuje pewne czynności automatycznie, z przyzwyczajenia. Sądzę, że zapiąłby pas, nawet gdyby musiał kilka razy próbować.

Śledcza Olson potarła podbródek.

– Nadal wszakże nie dostrzegam znaczenia faktu, że uruchomiła się poduszka powietrzna od strony pasażera.

– Na siedzeniu pasażera musiał się znajdować spory ciężar, w przeciwnym razie czujnik poduszki by nie zareagował – wyjaśnił Stewart, patrząc na zdjęcie zgniecionego wnętrza i jedną pękniętą poduszkę powietrzną.

– Może podczas upadku samochodu przewrócił się na siedzenie obok – podsunęła Syd, natychmiast jednak dostrzegła błąd w swoim rozumowaniu i pospiesznie dorzuciła: – Nie…

– Właśnie – przyznał Dar. – Podczas spadku z klifu Willis swobodnie opadał wraz z resztą pojazdu. Nie był przypięty pasami, zatem właściwie lewitował, unosząc się nad siedzeniem niczym astronauta wahadłowca na orbicie…

– Skoro na siedzeniu nie było żadnego ciężaru, czujnik nie powinien uruchomić poduszki powietrznej – podsumował Lawrence. – Nie powinno się to zdarzyć nawet podczas potężnego uderzenia w głazy.

– A jednak poduszka napełniła się gazem i rozwinęła – dumała Sydney.

– W dodatku od strony pasażera – dodała Trudy z ponurym uśmiechem. – I to nie w trakcie zderzenia z morskimi skałami…

– Czyli wcześniej, przy drewnianym ogrodzeniu – wtrąciła Syd, wreszcie pojmując. – Hm… tyle że jeśli Willis znajdował się na siedzeniu pasażera, gdy jego toyota trzasnęła w lichy płotek z prędkością zaledwie niecałych sześćdziesięciu kilometrów na godzinę… A tak przecież ustaliła stanowa policja drogowa…

– Dlaczego nie uruchomiła się poduszka powietrzna od strony kierowcy? – zakończył Darwin. – Ktoś musiał wszak toyotą kierować. Chyba że…

– Chyba że kierowca wyskoczył przed uderzeniem w ogrodzenie – oznajmiła Syd. Mówiła do siebie. – Ktoś stuknął mecenasa w głowę, wiedząc, że takiej rany nikt nie zauważy wśród późniejszych obrażeń, posadził go na siedzeniu pasażera, skierował toyotę ku małej drewnianej barierce i sam wyskoczył na trawę, zanim samochód uderzył w ogrodzenie. Gdy auto dotarło do krawędzi klifu, nie zatrzymało się i spadło.

– A więc poduszka powietrzna od strony kierowcy nie otworzyła się podczas zderzenia z drewnianym płotkiem, ponieważ czujniki nie wychwyciły ciężaru na siedzeniu – dodał Lawrence. – Z tego samego powodu poduszka od strony kierowcy nie uruchomiła się w trakcie zderzenia ze skałami poniżej. W tym momencie Willis nie tylko unosił się w powietrzu, jak wywnioskowali oficerowie śledczy, ale w dodatku unosił się nad siedzeniem pasażera, a nie kierowcy.

– Wypadł jednak przez przednią szybę od strony kierowcy – zauważyła Syd.

Minor kiwnął głową.

– Będę musiał stworzyć komputerową rekonstrukcję wypadku, wstępne obliczenia wydają się jednak pasować do tej teorii. Ponieważ toyota uderzyła w głaz lewą stroną przodu samochodu, osobnika nie przymocowanego pasem… a pamiętajmy, że poduszka powietrzna najprawdopodobniej już wtedy pękła… rzuciłoby na prawo, toteż wypadłby na maskę od strony kierowcy. Z kolei gdyby poduszka powietrzna od strony pasażera otworzyła się podczas zderzenia ze skałami…

– Wówczas mecenas prawdopodobnie utknąłby we wraku – dokończyła Sydney, zgadzając się najwyraźniej z pozostałą trójką.

– Co wyjaśnia, dlaczego drzwiczki od strony kierowcy uderzyły w skałę, jeszcze zanim toyota dojechała do krawędzi klifu – powiedziała Trudy. – To nie Willis próbował się wydostać. Drzwiczki pozostały otwarte, gdyż morderca przed zderzeniem z drewnianym ogrodzeniem wyskoczył z siedzenia na trawiasty nasyp.

Darwin obejrzał przerażające fotografie.

– Co za aroganckie dranie! A ich głupota dorównuje arogancji.

Zadzwonił telefon komórkowy Syd. Odbierając, kobieta wstała od stołu, słuchała chwilę, po czym wróciła na miejsce. Twarz miała białą jak ściana, nawet wargi jej pobladły. Chwyciła się brzegu stołu i dosłownie opadła na krzesło. Ręce jej drżały. Dar i Lawrence natychmiast pochylili się ku niej, a Trudy pospiesznie ruszyła po wodę.

– Co się stało? – spytał Dar.

– Znaleziono Toma Santanę i trójkę agentów Federalnego Biura Śledczego, którzy uczestniczyli wraz z nim w akcji – wydukała, z trudem wymawiając każde słowo. – Dzwonił agent specjalny Warren. CHP znalazło… wszystkie cztery ciała… wciśnięte w bagażnik porzuconego pontiaca… zaledwie pół godziny temu.

Wzięła szklankę od Trudy i napiła się. Ręce straszliwie jej się trzęsły.

– Jak…? – zaczął Dar.

– Wszyscy czworo otrzymali po dwa strzały z karabinu – wyjaśniła Sydney nieco mocniejszym głosem, choć jej twarz pozostała blada. – Jeden strzał w głowę i jeden w serce. Strzelano prawdopodobnie z karabinu średniego zasięgu.

– Dobry Boże – powiedział Lawrence. – Kto przy zdrowych zmysłach zabija troje agentów FBI i funkcjonariusza Stanowego Wydziału do Spraw Oszustw?

– Nikt przy zdrowych zmysłach – przyznał Darwin.

– Cholerne, aroganckie gnoje – warknęła Syd. Ręka zadrżała jej mocniej, aż woda wylała się ze szklanki. Minor wiedział, że obecnie powodem tego drżenia była straszliwa wściekłość. – Ale teraz wiemy, kto donosił Trace’owi i jego snajperom – oświadczyła twardo.

– Kto taki? – spytała Trudy.

Mimo łez w oczach Sydney Olson przywołała na twarz uśmiech.

– Przyjdźcie na zebranie mojej ekipy dochodzeniowej jutro o ósmej rano – odparła szeptem. – Wtedy się dowiecie.

Загрузка...