9

Profesor Jorgensen przyglądał się uprzejmie przez kilka minut, jak Austin usiłuje rozszyfrować niezrozumiałe nazwy dań w menu. W końcu nie wytrzymał i pochylił się nad stolikiem.

– Jeśli chciałby pan spróbować farerskiej specjalności, polecałbym pieczonego maskonura albo stek z wieloryba.

Austin wyobraził sobie, jak ogryza nóżkę małego, przysadzistego ptaka o papuzim dziobie, i zrezygnował z maskonura. Wiedząc o krwawych rzeziach miejscowych wielorybów pomyślał, że wolałby płetwę rekina, ale zdecydował się na skerpikjot – pieczoną baraninę. Po pierwszym kęsie pożałował, że nie wziął maskonura.

– Jak pańska baranina? – zapytał Jorgensen.

– Jest trochę bardziej miękka od podeszwy – odparł Austin, ruszając pracowicie szczęką.

– Powinienem był panu doradzić, żeby wziął pan gotowaną baraninę, jak ja. Skerpikjot suszą na wietrze. Zwykle przygotowują to mięso na Boże Narodzenie i podają przez resztę roku. Nie jest już pierwszej świeżości. Ale na pewno panu nie zaszkodzi. Przeciętna długość życia na Wyspach Owczych jest dość wysoka.

Austin odkroił mały kawałek i przełknął go. Odłożył nóż i widelec.

– Co pana tutaj sprowadza, profesorze? Chyba nie jedzenie?

Oczy Jorgensena rozbłysły wesoło.

– Nie. Studiuję raporty o zmniejszającej się populacji ryb wokół wysp. To prawdziwa zagadka!

– W jakim sensie?

– Początkowo myślałem, że powodem jest skażenie środowiska. Ale tutejsze morze jest zdumiewająco czyste. Na miejscu nie mogę wiele zdziałać, więc jutro wracam do Kopenhagi, żeby zrobić testy komputerowe próbek wody. Możliwe, że znajdę ślady chemikaliów, które mogą mieć związek z tym problemem.

– Ma pan jakąś teorię co do ich źródła?

Profesor zaczął skubać kępkę włosów.

– Jestem przekonany, że ma to coś wspólnego z pobliską hodowlą ryb. Ale na razie nie mam żadnych dowodów.

Austin patrzył na baraninę, zastanawiając się, gdzie mógłby zjeść hamburgera. Ale przy słowach Jorgensena nadstawił uszu.

– Badał pan wodę w pobliżu hodowli?

– Tak. Kilka gospodarstw rybnych na wyspach hoduje pstrągi i łososie. Wziąłem próbki wody z morza wokół hodowli w Skaalshavn. Z Thorshavn to kilka godzin jazdy w górę wybrzeża wzdłuż Sundini, długiej cieśniny, która oddziela Streymoy od wyspy Eysturoy. Kiedyś była tam stacja wielorybnicza. Hodowlę prowadzi duży konglomerat rybacki.

– Oceanus? – strzelił Austin.

– Tak. Słyszał pan o tej firmie?

– Znam tę nazwę od bardzo niedawna. O ile dobrze rozumiem, populacja ryb w pobliżu hodowli jest mniejsza, niż powinna być.

– Zgadza się – przytaknął profesor ze zmarszczonym czołem. – Prawdziwa zagadka.

– Podobno akwakultura może być szkodliwa dla środowiska – powiedział Austin, przypominając sobie słowa Therri Weld.

– Owszem. Odpady z hodowli ryb mogą być toksyczne. Ryby karmi się specjalnymi chemikaliami, żeby szybciej rosły. Ale Oceanus twierdzi, że jego system oczyszczania ścieków to cud techniki. Jak dotąd, nie znalazłem żadnego dowodu, że tak nie jest.

– Widział pan tę hodowlę?

Jorgensen uśmiechnął się.

– Nikogo tam nie wpuszczają. To miejsce jest strzeżone lepiej niż klejnoty korony. Udało mi się porozmawiać z kimś z kancelarii prawniczej, która reprezentuje interesy firmy w Danii. Ten człowiek zapewnił mnie, że Oceanus nie używa żadnych chemikaliów i ma doskonałe urządzenia do oczyszczania ścieków. Jestem sceptykiem, więc wynająłem domek letniskowy niedaleko hodowli Oceanusa, podpłynąłem łodzią najbliżej jak mogłem i pobrałem próbki wody. Jak powiedziałem, jutro wracam do Kopenhagi, ale pan i pańska młoda przyjaciółka możecie skorzystać z domku. To przyjemne miejsce.

– Dziękuję, profesorze. Niestety, pani Weld będzie zajęta przez kilka dni.

– No to pech.

Austin w zamyśleniu skinął głową. Zaintrygowała go wzmianka Jorgensena o szczelnej ochronie hodowli Oceanusa. Ktoś inny mógłby to uznać za przeszkodę, Austin postanowił poszukać związku między Oceanusem i zderzeniem statku SOS z krążownikiem.

– Skorzystam z pańskiej propozycji. Chciałbym zwiedzić kawałek Wysp Owczych, zanim wyjadę.

– Wspaniale! Może pan tam zostać, jak długo pan zechce. Wyspy są bardzo malownicze. Uprzedzę gospodarza o pańskim przyjeździe. Nazywa się Gunnar Jepsen i mieszka obok domku letniskowego. Niech pan weźmie mój wypożyczony samochód. Na miejscu jest mała łódź. Nie będzie się pan nudził. Na klifach gnieżdżą się piękne ptaki, okolica nadaje się doskonale do pieszych wędrówek, a w pobliżu są fascynujące zabytkowe ruiny.

Austin uśmiechnął się.

– Na pewno będę miał co robić.

Po kolacji wypili drinka w barze hotelowym, pożegnali się i umówili na spotkanie w Kopenhadze. Profesor nocował u przyjaciół i rano miał opuścić wyspy. Austin poszedł do swojego pokoju hotelowego. Chciał wstać wczesnym rankiem. Stał przez chwilę przy oknie i patrzył w zamyśleniu na miasto i port. Potem wziął telefon komórkowy i wystukał znajomy numer.


Gamay Morgan-Trout była w swoim biurze w waszyngtońskiej centrali NUMA. Wpatrywała się z uwagą w monitor komputera, kiedy zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, nie odrywając oczu od ekranu. Na dźwięk głosu Austina uśmiechnęła się radośnie, odsłaniając charakterystyczny niewielki odstęp między przednimi zębami.

– Kurt! – wykrzyknęła. – Cudownie, że się odezwałeś!

– Ja też się cieszę, że cię słyszę. Co w NUMA?

Nie przestając się uśmiechać, Gamay odgarnęła z czoła kosmyk długich ciemnorudych włosów.

– Odkąd ty i Joe wyjechaliście, pływamy tu w stojącej wodzie. Właśnie czytam o badaniach nad pewnym nerwem ropuchy, które mogą pomóc w leczeniu zaburzeń błędnika u ludzi. Paul jest przy swoim komputerze i pracuje nad modelem Rowu Jawajskiego. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam takie ekscytujące zajęcie. Żal mi ciebie i Joe. Musieliście się zanudzić na śmierć podczas tej akcji ratowniczej.

Komputery małżeństwa stały naprzeciw siebie. Paul Trout wpatrywał się w ekran, pochylając głowę z powodu ponaddwumetrowego wzrostu. Był szatynem, czesał się z przedziałkiem na środku głowy, w stylu epoki jazzu, a włosy na skroniach miał zaczesane do tyłu. Zawsze ubierał się nienagannie i miał teraz na sobie lekki oliwkowobrązowy włoski garnitur i muszkę dobraną kolorem, co stanowiło jego znak rozpoznawczy. Spojrzał w górę piwnymi oczami, jakby znad okularów, choć nosił szkła kontaktowe.

– Zapytaj naszego nieustraszonego szefa, kiedy wraca do domu – powiedział. – W centrali NUMA jest cicho jak w grobie, a on i Joe ciągle goszczą na pierwszych stronach gazet.

Austin usłyszał jego słowa.

– Powiedz Paulowi, że będę za kilka dni. Joe zjawi się w ciągu tygodnia, kiedy skończy testować swoją nową zabawkę. Chcę, żebyście wiedzieli, gdzie jestem. Jutro jadę w górę farerskiego wybrzeża do miasteczka Skaalshavn.

– Co się dzieje? – zapytała Gamay.

– Chcę zobaczyć hodowlę ryb, prowadzoną przez firmę o nazwie Oceanus. Możliwe, że istnieje związek między tą firmą i zderzeniem statku z krążownikiem na tutejszych wodach. Kiedy będę węszył, mogłabyś spróbować dowiedzieć się czegoś o Oceanusie. Może Hiram mógłby pomóc.

Hiram Yeager był komputerowym geniuszem, prowadzącym wielką bazę danych NUMA. Pogawędzili jeszcze kilka minut. Austin opowiedział Gamay o uratowaniu duńskich marynarzy. Zanim się rozłączył, obiecała mu, że zaraz zacznie zbierać informacje o Oceanusie. Streściła mężowi rozmowę z Austinem.

– Kurt potrafi gwizdaniem sprowadzić sztorm – zachichotał Paul. – Czego chce się dowiedzieć o gospodarstwie rybnym? Jak się jeździ traktorem pod wodą?

– Nie, jak się obsługuje młockarnię – odparła Gamay z udawaną powagą. – Jak mogłam zapomnieć, że wychowałeś się na kutrze rybackim?

– Jestem tylko wnukiem rybaka.

Trout urodził się na Cape Cod w rodzinie rybaków. Zerwał z rodzinną tradycją, gdy w młodości zawędrował do Instytutu Oceanograficznego Woods Hole. Kilku tamtejszych naukowców namówiło go do studiowania oceanografii. Zrobił doktorat w Instytucie Oceanograficznym Scrippsa i wyspecjalizował się w geologii morskiej. Był ekspertem w używaniu grafiki komputerowej w swoich pracach podwodnych.

– Nie udawaj ignoranta. O akwakulturze wiesz o wiele więcej niż ja.

– W moich stronach ludzie od stu lat hodują mięczaki i ostrygi.

– W wypadku ryb ogólna zasada jest taka sama. Wylęgają się w zbiornikach i rosną w klatkach z siatki, umieszczonych w morzu. Cały proces przebiega znacznie szybciej niż w przypadku ryb, które żyją na wolności.

Paul zmarszczył brwi.

– Przy rządowych zakazach połowów z powodu uszczuplania zasobów rybnych taka konkurencja dodatkowo zagraża rybakom.

– Hodowcy nie zgodziliby się z tym. Twierdzą, że akwakultura to tańsza żywność, że daje pracę ludziom i pieniądze gospodarce kraju.

– Jako biolog morski, po której stronie stoisz?

Gamay skończyła archeologię morską, potem zmieniła zainteresowania. Wstąpiła do Instytutu Scrippsa, gdzie zrobiła doktorat z biologii morskiej. W tamtym okresie poznała Paula i wyszła za niego.

– Chyba pośrodku. Gospodarstwa rybne przynoszą korzyści, ale trochę się obawiam, że przy hodowlach prowadzonych przez wielkie firmy sprawy mogą się wymknąć spod kontroli.

– To znaczy?

– Trudno powiedzieć, ale dam ci pewien przykład. Wyobraź sobie, że jesteś politykiem, który ubiega się o urząd. Firmy hodujące ryby obiecują zainwestować setki milionów dolarów w rozwój twojego okręgu. Ludzie dostaną pracę, a inwestycje przyniosą rocznie miliardy dolarów, które uaktywnią gospodarkę. Kogo poprzesz?

Trout gwizdnął cicho.

– Miliardy? Nie miałem pojęcia, że w grę wchodzi taka forsa.

– Mówię tylko o ułamku światowego biznesu. Hodowle ryb istnieją na całym świecie. Jeśli jadłeś ostatnio łososia, krewetki czy małże, mogły pochodzić z Kanady, Tajlandii lub Kolumbii.

– Że też firmy hodowlane potrafią dostarczać takie ilości ryb.

– To prawdziwy fenomen. W Kolumbii Brytyjskiej hoduje się siedemdziesiąt milionów łososi, a łowi tylko pięćdziesiąt pięć tysięcy żyjących na wolności.

– Więc jak rybacy mogą konkurować z taką produkcją?

Gamay wzruszyła ramionami.

– Nie mogą. Kurta interesuje firma o nazwie Oceanus. Spróbujmy coś znaleźć. – Przebiegła palcami po klawiaturze komputera. – Dziwne. Zwykle Internet dostarcza aż za dużo informacji. A tu nie ma prawie nic o Oceanusie. Znalazłam tylko króciutki artykuł o sprzedaży Oceanusowi jakiejś przetwórni łososi w Kanadzie. Poszukam dalej.

Minęło piętnaście minut. Paul był znów pochłonięty Rowem Jawajskim, gdy nagle usłyszał głos Gamay:

– Mam! Znalazłam kilka zdań w materiale prasowym o fuzjach przedsiębiorstw. Oceanus najwyraźniej ma firmy na całym świecie. Ich zdolność produkcyjną ocenia się na ponad dwieście dwadzieścia sześć milionów kilogramów ryb rocznie. Po wchłonięciu pewnej amerykańskiej firmy Oceanus uzyskał dostęp do naszego rynku. Podobno Stany będą kupowały jedną czwartą jego produkcji.

– Dwieście dwadzieścia sześć milionów kilogramów?! Wyrzucam swoją wędkę. Chętnie zobaczyłbym jedną z tych hodowli. Gdzie jest najbliższa?

– W Kanadzie. To ta, o której wspominałam. Też chciałabym ją zobaczyć.

– Więc na co czekamy? Kurta i Joego nie ma, a my siedzimy bezczynnie. Na razie nie musimy ratować świata, a jeśli będzie taka potrzeba, zawsze są jeszcze Dirk i Al.

Gamay popatrzyła zmrużonymi oczami na ekran.

– Ta hodowla jest na wyspie Cape Breton. Nie tak blisko stąd.

Paul westchnął.

– Kiedy nauczysz się wierzyć w moją jankeską pomysłowość?

Gamay przyglądała się z rozbawieniem, jak Paul podnosi słuchawkę telefonu i wystukuje numer. Po krótkiej rozmowie uśmiechnął się triumfalnie.

– To był kumpel z działu transportu NUMA. Za kilka godzin odlatuje do Bostonu nasz firmowy samolot. Mają dwa wolne miejsca. Może uda ci się tak oczarować pilota, że podrzuci nas na Cape Breton.

– Warto spróbować – odrzekła Gamay i wyłączyła komputer.

– A co z twoimi badaniami nad ropuchą? – zapytał Paul.

– A co z twoim Rowem Jawajskim?

– Jest tam od milionów lat. Chyba może zaczekać jeszcze kilka dni.

Monitor komputera Paula też zgasł. Z ulgą, że wreszcie skończyła się nuda, rzucili się na wyścigi do drzwi biura.

Загрузка...