Niemcy, rok 1935
Krótko po północy na wiejskich terenach między Hamburgiem i Morzem Północnym zaczęły wyć psy. Przerażone zwierzęta wpatrywały się w czarne, bezksiężycowe niebo z wywieszonymi językami, drżąc na całym ciele. Ich czułe uszy łowiły dźwięk, którego nie usłyszałby człowiek: cichy szum silników gigantycznej, srebrzystej torpedy, sunącej przez gęstą warstwę chmur wysoko w górze.
Cztery dwunastocylindrowe silniki Maybacha, po dwa z każdej strony, wisiały w opływowych obudowach pod brzuchem 244-metrowego statku powietrznego. W wielkich oknach gondoli blisko dziobu jarzyło się światło. Długie, wąskie pomieszczenie przypominało sterownię okrętu. Miało kompas i szprychowe koła sterów kierunku i wysokości.
Obok pilota stał w szerokim rozkroku kapitan Heinrich Braun. Był wysoki, wyprostowany jak struna, ręce trzymał złożone za plecami. Miał na sobie nieskazitelny granatowy mundur i wysoką czapkę z daszkiem. Mimo włączonego ogrzewania do kabiny przenikało zimno i kapitan włożył pod kurtkę gruby sweter z golfem. Jego wyniosły profil wyglądał jak wyrzeźbiony z granitu. Sztywna postawa, ostrzyżone tuż przy skórze włosy i lekkie uniesienie wystającego podbródka pozostały mu z czasów służby w marynarce pruskiej.
Braun sprawdził kompas, potem odwrócił się do tęgiego mężczyzny w średnim wieku z sumiastymi, podkręconymi do góry wąsami, które nadawały mu wygląd spasionego morsa.
– A zatem, Herr Lutz, pokonaliśmy pomyślnie pierwszy etap naszej historycznej podróży. Utrzymujemy docelową szybkość stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Nawet przy lekkim czołowym wietrze zużycie paliwa zgadza się dokładnie z wyliczeniami. Moje gratulacje, Herr Professor.
Herman Lutz przypominał barmana z monachijskiej piwiarni, ale był jednym z najzdolniejszych inżynierów lotniczych w Europie. Po przejściu na emeryturę Braun napisał książkę, w której proponował regularne loty sterowcami nad biegunem do Ameryki Północnej. Na wykładzie promującym książkę poznał Lutza. Inżynier usiłował zebrać fundusze na wyprawę polarną statkiem powietrznym. Obu mężczyzn połączyło mocne przekonanie, że sterowce mogłyby reklamować współpracę międzynarodową.
Niebieskie oczy Lutza błyszczały z podniecenia.
– To ja panu gratuluję, kapitanie Braun. Razem umocnimy pokój na świecie.
– Chyba miał pan na myśli umocnienie Niemiec – zadrwił niski, szczupły mężczyzna o nazwisku Gerhardt Heinz. Stał z tyłu w takiej odległości, by słyszeć każde słowo. Ostentacyjnie zapalił papierosa.
– Herr Heinz – odezwał się lodowato Braun – zapomniał pan, że mamy nad głowami tysiące metrów sześciennych wybuchowego wodoru? Palenie jest dozwolone tylko w wydzielonej części kwater załogi.
Heinz wymamrotał coś w odpowiedzi i zgasił palcami papierosa. Dla dodania sobie pewności wypiął pierś jak kogut. Golił głowę na łyso, był krótkowidzem i nosił binokle. Chciał być groźny, ale wyglądał groteskowo.
Lutz pomyślał, że w opiętym, czarnym skórzanym płaszczu Heinz przypomina larwę wyłaniającą się z kokona, ale przezornie zachował to dla siebie. Obecność Heinza na pokładzie była ceną, jaką on i Braun musieli zapłacić za start sterowca. Podobnie jak nazwa statku powietrznego: “Nietzsche”, od nazwiska niemieckiego filozofa. Niemcy usiłowały wyzwolić się z finansowego i psychologicznego jarzma, nałożonego przez Traktat Wersalski. Kiedy Lutz przedstawił pomysł podróży sterowcem do bieguna północnego, znalazło się wielu ludzi chętnych do jej sfinansowania, ale projekt utknął w miejscu.
Wreszcie postanowiono, że będzie to tajna misja. Jeśli powiedzie się, zostanie ujawniona. Alianci staną przed faktem dokonanym i przekonają się o wyższości niemieckiej techniki lotniczej. Fiasko będzie zachowane w tajemnicy, żeby uniknąć kompromitacji.
Statek powietrzny zbudowano w ukryciu. Lutz skonstruował go na wzór wielkiego sterowca “Graf Zeppelin”. Warunkiem umowy było zabranie na wyprawę Heinza, który reprezentował interesy przemysłowców.
– Kapitanie, może nas pan oświecić, gdzie jesteśmy? – zapytał Lutz.
Braun podszedł do stołu nawigacyjnego i wskazał pozycję na mapie.
– Tutaj. Polecimy kursem “Norge” i “Italii” na Spitsbergen. Stamtąd skierujemy się na biegun. Spodziewam się, że ostatni etap podróży pokonamy w jakieś piętnaście godzin, zależnie od pogody.
– Mam nadzieję, że będziemy mieli więcej szczęścia niż Włosi – odezwał się Heinz, bez potrzeby przypominając innym o wcześniejszych próbach dotarcia do bieguna statkami powietrznymi. W 1926 roku norweski badacz polarny Amundsen i włoski inżynier Umberto Nobile szczęśliwie osiągnęli cel i okrążyli biegun włoskim sterowcem “Norge”. Następna ekspedycja Nobilego w bliźniaczym statku powietrznym “Italia” miała wylądować na biegunie, ale sterowiec rozbił się. Amundsen zaginął w drodze na miejsce katastrofy. Nobilego i część jego ludzi uratowano.
– To nie jest kwestia szczęścia – odparł Lutz. – Nasz statek powietrzny został skonstruowany z myślą o tej konkretnej misji. Jest mocniejszy i odporniejszy na kaprysy pogody. Ma dodatkowe systemy łączności. Blaugas pozwala nim lepiej sterować, bo nie musimy wypuszczać wodoru jako balastu. Mechanizmy mogą pracować w niskich temperaturach arktycznych. To najszybszy sterowiec, jaki kiedykolwiek powstał. W pogotowiu są samoloty i statki, które w razie konieczności natychmiast przystąpią do akcji ratowniczej. Nasze urządzenia meteorologiczne nie mają sobie równych.
– Mam pełne zaufanie do pana i tego sterowca – zapewnił Heinz z obłudnym uśmiechem.
– To dobrze. Proponuję, żebyśmy trochę wypoczęli przed postojem na Spitsbergenie. Zatankujemy paliwo i wystartujemy na biegun.
Lot na Spitsbergen przebiegł bez przygód. Zawiadomiona przez radio obsługa naziemna czekała z paliwem i zaopatrzeniem. Po kilku godzinach statek powietrzny był w drodze na północ i minął Ziemię Franciszka Józefa.
Na szarym morzu w dole dryfowały kawałki kry. W końcu bryły lodu połączyły się w wielkie, nieregularne połacie, poprzecinane tu i tam ciemnymi żyłami wody. Blisko bieguna lód tworzył rozległą, jednolitą powłokę. Choć niebieskobiała powierzchnia wyglądała z wysokości trzystu metrów na płaską, polarnicy wiedzieli, że są na niej trudne do przebycia grzbiety i garby.
– Dobra wiadomość – oznajmił wesoło Braun. – Jesteśmy już na osiemdziesiątym piątym stopniu szerokości północnej. Niedługo dotrzemy do bieguna. Warunki pogodowe są idealne. Żadnego wiatru. Czyste niebo.
Podniecenie rosło. Nawet ci, którzy nie byli na służbie, stłoczyli się w sterowni i wyglądali przez wielkie okna, jakby mieli nadzieję zobaczyć wysoki, pasiasty słup oznaczający biegun.
– Panie kapitanie, chyba widzę coś na lodzie – zawołał jeden z obserwatorów.
Kapitan spojrzał przez lornetkę we wskazanym kierunku.
– Ciekawe. – Wręczył lornetkę Lutzowi.
– To statek – powiedział po chwili Lutz.
Braun skinął głową i polecił pilotowi zmienić kurs.
– Co pan robi? – zapytał Heinz.
Braun podał mu lornetkę.
– Niech pan zobaczy – odrzekł bez wyjaśnienia.
Heinz przyłożył lornetkę do oczu.
– Nic nie widzę – powiedział.
Brauna wcale to nie zaskoczyło. Facet był ślepy jak kret.
– Nie szkodzi. Na lodzie jest statek.
Heinz zamrugał gwałtownie powiekami.
– A co on tu robi? Nie słyszałem o żadnej innej ekspedycji na biegun. Rozkazuję panu wrócić na kurs.
– Na jakiej podstawie, Herr Heinz? – zapytał kapitan i uniósł wyżej podbródek.
– Mamy zadanie dotrzeć do bieguna północnego – odparł Heinz.
Kapitan Braun spojrzał na Heinza, jakby miał ochotę wykopać go z kabiny i popatrzeć, jak spada na pokrywę lodową.
– Herr Heinz, ma pan rację, przyjacielu, ale uważam, że powinniśmy również badać wszystko, co może się przydać nam lub następnej ekspedycji – wtrącił się Lutz.
– Poza tym – dodał Braun – jak każdy statek pływający po morzu, mamy obowiązek ratować tych, którzy potrzebują pomocy.
– Jeśli nas zobaczą, zawiadomią kogoś przez radio, co zagrozi naszej misji – próbował oponować Heinz.
– Musieliby być ślepi i głusi, żeby nas nie widzieć i nie słyszeć – odrzekł Braun. – A jeśli zameldują komuś o naszej obecności, to co z tego? Nasz statek powietrzny nie jest oznakowany, ma tylko nazwę.
Heinz poddał się. Powoli zapalił papierosa i prowokacyjnie wydmuchnął dym, rzucając kapitanowi wyzwanie.
Braun zignorował ten buntowniczy gest i dał rozkaz do zejścia w dół. Pilot przestawił stery i gigantyczny statek powietrzny rozpoczął długi, ślizgowy lot ku pokrywie lodowej.