22

Ciężarówka z piwem wyjechała zza ostrego zakrętu i kierowca z całej siły wdepnął hamulec, żeby nie uderzyć w poturbowany wrak na szosie. Samochód leżał na boku kilka metrów od krawędzi drogi. Wyglądał tak, jakby spadł z dużej wysokości. Na dnie przepaści dymiły dwa inne wraki. Kierowca wyskoczył z ciężarówki i zajrzał przez szybę do samochodu. Był zaskoczony, że ludzie wewnątrz jeszcze żyją.

Wezwał pomoc przez CB radio. Ekipa ratownicza musiała użyć nożyc hydraulicznych, żeby wydobyć Troutów. Zabrano ich do małego, lecz dobrze wyposażonego szpitala. Paul miał złamany nadgarstek, Gamay doznała wstrząsu mózgu. Oboje byli potłuczeni i posiniaczeni. Spędzili noc na obserwacji, rano ponownie ich zbadano i wypisano. Kiedy załatwiali formalności w rejestracji, podeszli do nich dwaj mężczyźni w pogniecionych garniturach. Przedstawili się jako miejscowi policjanci i zapytali, czy mogliby porozmawiać.

Usiedli w pustej poczekalni i zaczęli wypytywać Troutów o to, co się wydarzyło. Starszy z mężczyzn nazywał się MacFarlane i był klasycznym dobrym gliną. Jego partner, zły glina o nazwisku Duffy, starał się znaleźć luki w ich relacji.

Po odpowiedzi na kolejne podchwytliwe pytanie Gamay popatrzyła na Duffy’ego z uśmiechem.

– Może się mylę, ale mam wrażenie, że jesteśmy o coś oskarżeni.

– Och nie – wtrącił MacFarlane – ale niech pani spojrzy na to z naszego punktu widzenia. Nie wiadomo czemu pojawili się państwo w tym mieście. W ciągu dwudziestu czterech godzin zniknął rybak, z którym się państwo widzieli. Jego łódź też. Potem czterech mężczyzn zginęło w bardzo dziwnym wypadku.

– Jakaś cholernie tajemnicza plaga zgonów – warknął Duffy.

– Powiedzieliśmy panom wszystko – odrzekł Paul. – Byliśmy na wakacjach i wypłynęliśmy w morze z rybakiem o nazwisku Mike Neal, którego poznaliśmy w restauracji portowej. Można to sprawdzić u barmana. Neal szukał pracy i zaproponował nam rejs.

– Dość drogi rejs – zadrwił Duffy. – Stocznia twierdzi, że zapłaciliście za Neala rachunek na prawie tysiąc dolarów.

– Oboje jesteśmy biologami morskimi. Kiedy dowiedzieliśmy się, że rybacy mają problemy z połowami, powiedzieliśmy Nealowi, że chcemy to zbadać.

– Co było dalej?

– Przenocowaliśmy w pensjonacie. Następnego ranka dowiedzieliśmy się, że Neal zaginął wraz ze swoją łodzią. Kontynuowaliśmy naszą podróż, gdy nagle dostaliśmy się między dwóch piratów drogowych w dużych samochodach.

Duffy nie ukrywał sceptycyzmu.

– Z pańskich słów wynika, że tamci faceci chcieli zepchnąć was z drogi.

– Na to wyglądało.

Duffy podrapał się po nieogolonym podbródku.

– Nie bardzo możemy to sobie wyobrazić. Dlaczego mieliby próbować zabić parę niewinnych turystów?

– Będzie pan musiał ich zapytać – odparł Paul.

Rumiana twarz Duffy’ego poczerwieniała jeszcze bardziej. Otworzył usta, ale MacFarlane powstrzymał go gestem uniesionej ręki.

– Tamci goście nie są w stanie nic powiedzieć – wyjaśnił z lekkim uśmiechem. – I tu mamy następny problem. Pańska żona wstąpiła do sklepu przy stacji benzynowej i pytała o przetwórnię ryb za miastem. Tak się składa, że ci czterej martwi dżentelmeni pracowali w tej przetwórni.

– Jestem biologiem morskim – odrzekła Gamay. – Moje zainteresowanie rybami to chyba nic dziwnego. Nie chcę pana pouczać, jak ma pan wykonywać swoją robotę – dodała tonem, który świadczył o tym, że właśnie to robi – ale może powinien pan porozmawiać z kimś w przetwórni.

– To następna ciekawa rzecz – wtrącił się Duffy. – Przetwórnię zamknięto.

Gamay z trudem ukryła zaskoczenie i przygotowała się na kolejne pytania. Ale w tym momencie odezwała się komórka MacFarlane’a, co uratowało Troutów przed następną rundą przesłuchania trzeciego stopnia. Gliniarz przeprosił, wstał i odszedł na bok. Po kilku minutach wrócił i oznajmił:

– Są państwo wolni. Dziękujemy.

– Nie chcę być niegrzeczny – powiedział Paul – ale czy mógłby nam pan wyjaśnić, co się dzieje? Przed chwilą byliśmy wrogami publicznymi numer 1 i 2.

Na stale zakłopotanej twarzy MacFarlane’a pojawił się przyjazny uśmiech.

– Dzwonili z posterunku. Przeprowadziliśmy małe śledztwo, kiedy zobaczyliśmy w państwa portfelach dokumenty tożsamości. Właśnie był telefon z Waszyngtonu. Wygląda na to, że jesteście dość ważnymi osobami w NUMA. Przygotujemy parę oświadczeń i damy państwu do ewentualnego uzupełnienia i podpisania. Może gdzieś podwieźć? – Wyraźnie mu ulżyło, że znalazło się wyjście z trudnej sytuacji.

– Najpierw do wypożyczalni samochodów – powiedziała Gamay.

– A potem do pubu – dodał Paul.

Podczas jazdy do wypożyczalni samochodów Duffy przestał grać złego glinę. Wytłumaczył Troutom, jak trafić do pubu z dobrym piwem i dobrym jedzeniem. Policjanci właśnie kończyli służbę i też dali się tam zaprosić. Przy drugim kuflu detektywi rozgadali się. Opowiedzieli, że poszli tropem Troutów. Rozmawiali z właścicielami pensjonatu i kilkoma bywalcami okolic portu. Mike Neal nie znalazł się, Grogan też gdzieś przepadł. Przetwórnia Oceanusa nie ma numeru telefonu. Próbowali skontaktować się z międzynarodowym biurem korporacji, ale na razie bez skutku.

Po wyjściu gliniarzy Gamay zamówiła następne piwo. Zdmuchnęła pianę i odezwała się oskarżycielskim tonem:

– Ostatni raz pojechałam z tobą w teren.

– Ty przynajmniej nic sobie nie złamałaś. A ja muszę trzymać kufel w lewej ręce. I jak będę teraz wiązał muszkę?

– Nie daj Boże, żebyś zaczął używać takich na gumkę, biedaku. Widzisz moje podbite oko? Kiedy byłam dzieckiem, nazywaliśmy to śliwą.

Paul nachylił się i lekko pocałował żonę w policzek.

– Wyglądasz z tym egzotycznie.

– Przynajmniej coś zyskałam – odparła Gamay z uśmiechem. – Co dalej? Nie możemy wrócić do Waszyngtonu tylko z rachunkiem za naprawę nieistniejącej łodzi i kilkoma siniakami.

Paul łyknął piwa.

– Jak się nazywa ten naukowiec, z którym próbował się skontaktować Mike Neal?

– Throckmorton. Neal mówił, że jest z Uniwersytetu McGilla.

– To Montreal! Skoro jesteśmy w pobliżu, może wpadniemy do niego?

– Wspaniały pomysł! – pochwaliła Gamay. – Ciągnij swoje piwko, mańkucie, a ja zawiadomię Kurta o naszych planach.

Gamay poszła z komórką do bardziej cichego kąta pubu i zadzwoniła do NUMA. Nie zastała Austina, więc zostawiła wiadomość, że wybierają się tropem Oceanusa do Quebecu i będą w kontakcie. Poprosiła sekretarkę Austina o odnalezienie numeru telefonu Throckmortona i zarezerwowanie dwóch miejsc w samolocie do Montrealu. Sekretarka oddzwoniła kilka minut później. Podała Gamay telefon do naukowca i powiedziała, że zrobiła rezerwację.

Gamay zadzwoniła do Throckmortona. Wyjaśniła, że jest biologiem morskim z NUMA i chciałaby porozmawiać o jego pracy. Zgodził się bardzo chętnie. Samolot Air Canada wylądował w porcie lotniczym Dorval późnym popołudniem. Troutowie zostawili bagaże w hotelu Queen Elizabeth, złapali taksówkę i pojechali do kampusu Uniwersytetu McGilla, kompleksu starszych budynków z szarego granitu i bardziej nowoczesnych konstrukcji na zboczu wzgórza Mont Royal.

Profesor Throckmorton skończył właśnie wykład i wyszedł z sali w otoczeniu grupy rozgadanych studentów. Zauważył rude włosy Gamay i wysoką postać Paula. Odprawił studentów i podszedł przywitać się z gośćmi.

– Doktorostwo Trout, jak się domyślam – powiedział, potrząsając ich dłońmi.

– Dziękujemy, że tak szybko znalazł pan dla nas czas – odrzekła Gamay.

– Nie ma za co – odpowiedział ciepło. – To zaszczyt poznać naukowców z NUMA. Bardzo mi to pochlebia, że interesują się państwo moją pracą.

– Podróżujemy po Kanadzie – wyjaśnił Paul – i kiedy Gamay dowiedziała się o pańskich badaniach, uparła się, żeby do pana wpaść.

Krzaczaste brwi Throckmortona podskoczyły jak przestraszone gąsienice.

– Mam nadzieję, że nie jestem przyczyną niezgody małżeńskiej.

– Ależ nie – uspokoiła go Gamay. – Montreal to jedno z naszych ulubionych miast.

– W takim razie, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, zapraszam do pracowni. Zobaczmy, co tam mamy na warsztacie, jak to mówią.

– Czy to nie z The Rocky Horror Picture Show? – zapytała Gamay.

– Zgadza się! Niektórzy koledzy już mnie nazywają szalonym naukowcem, Frankiem N. Furterem.

Throckmorton był niski, gruby i pucołowaty. Kształt jego ciała i twarzy podkreślały okrągłe okulary. Ale w drodze do pracowni poruszał się z szybkością lekkoatlety.

Wprowadził Troutów do dużego, jasno oświetlonego pomieszczenia i wskazał im krzesła przy stole laboratoryjnym. Wszędzie stały komputery. W rzędach akwariów w głębi sali bulgotały napowietrzacze, czuć było słony zapach ryb. Throckmorton nalał mrożoną herbatę do trzech zlewek laboratoryjnych i usiadł.

– Jak dowiedzieli się państwo, nad czym pracuję? – zapytał po wypiciu łyka herbaty. – Z jakiegoś periodyku naukowego?

Troutowie wymienili spojrzenia.

– Szczerze mówiąc – wyznała Gamay – nie wiemy, nad czym pan pracuje.

Na widok zaskoczonej miny Throckmortona włączył się Paul.

– Dostaliśmy pańskie nazwisko od pewnego rybaka, Mike’a Neala. Podobno skontaktował się z panem w imieniu swoich kolegów po fachu. Skończyły się im połowy i podejrzewali, że to ma związek z dziwnym rodzajem ryb, które wyławiali.

– A, pan Neal! Zadzwonił do mojego biura, ale nie rozmawiałem z nim. Nie było mnie wtedy w kraju. A potem miałem za dużo roboty, żeby do niego oddzwonić. Intrygująca sprawa. Chodziło o jakąś diabłorybę. Może skontaktuję się z nim dzisiaj.

– Mam nadzieję, że ma pan zniżkę na telefony zamiejscowe – powiedział Paul. – Neal jest na tamtym świecie.

– Nie rozumiem…

– Zginął podczas eksplozji na swojej łodzi – wyjaśniła Gamay. – Policja nie zna przyczyn wybuchu.

Throckmorton był zaszokowany.

– Biedny facet… – Zamilkł, potem dodał: – Może zabrzmi to bezdusznie, ale najbardziej żałuję, że niczego się już nie dowiem o tej diabłorybie.

– Chętnie powiemy panu to, co wiemy – odrzekła Gamay.

Throckmorton słuchał z uwagą, gdy Troutowie na zmianę opowiadali mu o wyprawie z Nealem. Coraz bardziej poważniał, spoglądając ponuro to na Paula, to na Gamay.

– Są państwo absolutnie pewni tego wszystkiego? – zapytał w końcu. – Wielkości tej ryby, jej dziwnie białego koloru, agresywności?

– Niech pan sam zobaczy – odparł Paul i wyjął kasetę wideo.

Po obejrzeniu filmu nakręconego na łodzi Neala Throckmorton wstał i zaczął spacerować tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu.

– Niedobrze, bardzo niedobrze – mamrotał w kółko.

– Proszę nam wyjaśnić, o co chodzi, profesorze – odezwała się Gamay.

Throckmorton zatrzymał się i usiadł.

– Jako biolog morski musiała pani słyszeć o rybach transgenicznych. Pierwszą stworzono niemal na pani podwórku, w Instytucie Biotechnologii Uniwersytetu Maryland.

– Czytałam różne rzeczy na ten temat, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. O ile wiem, do ikry wprowadza się geny, żeby ryby szybciej rosły.

– Zgadza się. Geny pochodzą od innych gatunków, nawet od owadów i ludzi.

– Ludzi?

– Ja nie używam ludzkich genów do moich eksperymentów. Zgadzam się z Chińczykami, bardzo zaangażowanymi w badania nad biorybami, że używanie ludzkich genów jest nieetyczne.

– Co dają geny?

– Produkują niezwykle dużo hormonów wzrostu i stymulują apetyt ryb. Pracuję nad rybami transgenicznymi razem z ośrodkiem naukowym Federalnego Departamentu Rybołówstwa i Gospodarki Morskiej w Vancouver. Hodowane tam łososie są karmione dwadzieścia razy dziennie, co jest bardzo istotne. Te superłososie są zaprogramowane tak, żeby w pierwszym roku rosły osiem razy szybciej i były czterdzieści razy większe niż normalne. Rozumie pani, jaka to korzyść dla hodowcy. W krótkim czasie dostarcza na rynek znacznie większe sztuki.

– I ma znacznie większy zysk.

– Oczywiście. Ci, którzy domagają się dostarczania na rynek bioryb, nazywają to “Błękitną rewolucją”. Przyznają, że chcą mieć większe zyski, ale twierdzą, że mają też motywy altruistyczne. Ryby modyfikowane za pomocą DNA staną się źródłem taniej żywności dla biednych krajów świata.

– Chyba te same argumenty przytaczano w związku z modyfikowanym zbożem.

– Nie bez powodu. Ryby modyfikowane genetycznie to logiczny skutek wprowadzania żywności transgenicznej. Skoro można zaprojektować zboże, to dlaczego nie zrobić tego samego z wyższymi organizmami żywymi? Choć to zapewne jest bardziej kontrowersyjne. Już zaczęły się protesty. Przeciwnicy twierdzą, że ryby transgeniczne zaszkodzą środowisku naturalnemu, zniszczą dziko żyjące gatunki i zrujnują drobnych rybaków. Nazywają te biotechniczne stworzenia Frankenfish.

– Sprytna nazwa – wtrącił Paul, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie. – Nie zrobi tym rybom dobrej reklamy.

– Jakie jest pańskie stanowisko w tej sprawie? – zapytała Gamay.

– Ponieważ sam stworzyłem część tych ryb, czuję się szczególnie odpowiedzialny za skutki. Chciałbym przeprowadzić więcej badań, zanim zaczniemy przemysłowo hodować te stworzenia. Nie podoba mi się pęd do komercjalizacji tego, co robię. Musimy dobrze ocenić ryzyko, zanim weźmiemy się za coś, co może doprowadzić do katastrofy.

– Jest pan bardzo zaniepokojony – zauważyła Gamay.

– Martwi mnie to, czego nie wiem. Sprawa wymyka się spod kontroli. Wiele firm chce wprowadzać na rynek własne ryby. Oprócz łososia, bada się kilkadziesiąt innych gatunków. Niektórzy hodowcy nie chcą ryb transgenicznych z powodu związanych z nimi kontrowersji. Ale do gry wchodzą wielkie korporacje. W Kanadzie i Stanach Zjednoczonych wydaje się liczne patenty na zmiany genetyczne u ryb.

– Kiedy ta machina ekonomiczna i naukowa ruszy, trudno będzie ją zatrzymać.

– Czuję się jak król Kanut, próbujący unieruchomić fale morskie – powiedział Throckmorton z wyraźną frustracją w głosie. – Chodzi o miliardy dolarów, więc presja jest ogromna. Dlatego rząd kanadyjski finansuje badania transgeniczne. Uważa się, że jeśli nie będziemy pierwsi, znajdą się inni. Chcemy być gotowi, kiedy pęknie tama.

– Jeśli jest taka wielka presja i w grę wchodzą takie wielkie pieniądze, to co powstrzymuje ten cały proces?

– Obawa przed ewentualną antyreklamą w mediach. Dam pani przykład. Nowozelandzka firma King Salmon pracowała nad biorybami, ale rozeszła się pogłoska o dwugłowym stworze z ciałem pokrytym guzami. Wybuchła panika i firma musiała przerwać eksperymenty, bo ludzie bali się, że te Frankenfishe mogą się wydostać na wolność i zacząć zapładniać normalne ryby.

– Czy coś takiego jest możliwe? – zapytała Gamay.

– W zamkniętych hodowlach nie, ale ryby transgeniczne mogą uciec, jeśli umieści się je w klatkach na otwartych wodach. Są agresywne i wiecznie głodne. Rządowy ośrodek badawczy rybołówstwa w Vancouver jest strzeżony jak Fort Knox. Mamy tam alarmy elektroniczne, ochroniarzy i zbiorniki rybne o podwójnych ścianach. Jednak w prywatnym ośrodku mogą nie zachowywać takich ostrożności.

Gamay skinęła głową.

– W wodach amerykańskich mamy inwazję zagranicznych gatunków, co może mieć katastrofalne skutki. Na przykład pojawiły się azjatyckie węgorze błotne – żarłoczne stworzenia, potrafiące pełzać po suchym lądzie. W rzece Missisipi żyją karpie azjatyckie, gotowe wkrótce przedostać się do jeziora Michigan. Mają metr dwadzieścia długości i krążą o nich opowieści, że wyskakują z wody i strącają ludzi z łodzi. Ale naprawdę niepokojące jest to, że wchłaniają plankton jak odkurzacze. Są jeszcze ryby-lwy, prawdziwa ciekawostka. Mają kolce grzbietowe trujące dla człowieka i walczą o pokarm z miejscowymi gatunkami.

– Otóż to, ale sytuacja z rybami transgenicznymi jest bardziej skomplikowana niż walka o pożywienie. Niektórzy moi koledzy obawiają się efektu “genu trojańskiego”. Oczywiście pamięta pani historię o koniu trojańskim.

– Drewniany koń pełen greckich żołnierzy – wtrącił się Paul. – Trojanie myśleli, że to podarunek, wciągnęli go za mury swojego miasta i to był koniec Troi.

– W tym wypadku to odpowiednia analogia – przytaknął Throckmorton.

Postukał palcem w okładkę grubego raportu, leżącego na stole.

– Opublikowała to English Nature, grupa doradców rządu brytyjskiego do spraw zasobów naturalnych. Są tu wyniki dwukrotnych badań naukowych. English Nature jest przeciwna hodowli ryb transgenicznych, chyba że będą sterylizowane. Komisja Izby Lordów chce całkowitego zakazu hodowli ryb modyfikowanych genetycznie. Pierwsze badania przeprowadzono na uniwersytecie Purdue. Naukowcy odkryli, że męski osobnik ryby transgenicznej ma czterokrotnie większą zdolność zapładniania, a osobniki żeńskie wolą większych partnerów.

– I kto mówi, że wielkość nie jest ważna? – odezwał się Paul ze swoim typowym poczuciem humoru.

– W środowisku ryb jest bardzo ważna. Naukowcy badali japońską medakę. Jej potomstwo transgeniczne było o dwadzieścia dwa procent większe od rodzeństwa. Te duże osobniki męskie zapładniały osiemdziesiąt procent ryb, mniejsze tylko dwadzieścia.

Gamay pochyliła się do przodu i zmarszczyła brwi.

– To byłaby klęska dla naturalnej populacji.

– Gorzej niż klęska. Prawdziwa katastrofa. Jedna ryba transgeniczna w populacji stu tysięcy sztuk doprowadziłaby do tego, że w szesnastym pokoleniu pięćdziesiąt procent populacji stanowiłyby ryby zmodyfikowane genetycznie.

– Co nie jest długim okresem w środowisku ryb – zauważyła Gamay.

Throckmorton przytaknął.

– Można to jeszcze przyspieszyć. Symulacje komputerowe pokazują, że jeśli do populacji sześćdziesięciu tysięcy ryb wprowadzi się sześćdziesiąt sztuk o zmienionym DNA, to zaledwie w czterdziestym pokoleniu wyginą zwykłe ryby.

– Mówił pan, że był też drugi cykl badań.

Throckmorton zatarł ręce.

– A, tak. Wypadł jeszcze lepiej. Naukowcy z uniwersytetów w Alabamie i Kalifornii wprowadzili łososiowe geny promotora wzrostu do organizmów niektórych zębaczy z kanału La Manche. Okazało się, że te ryby transgeniczne potrafią łatwiej unikać drapieżników niż ich naturalne odpowiedniki.

– Krótko mówiąc, obawia się pan, że któreś z tych superryb mogą wydostać się na wolność, gdzie zapłodnią i przeżyją naturalne gatunki i szybko doprowadzą do ich wyginięcia.

– Zgadza się.

Paul z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Więc po co rządy i różne firmy bawią się tym genetycznym dynamitem?

– Rozumiem, o co panu chodzi, ale w rękach profesjonalistów ten dynamit może być wyjątkowo użyteczny – Throckmorton wstał. – Chodźmy do warsztatu doktora Frankensteina…

Zaprowadził Troutów w drugi koniec pracowni. Ryby w akwariach miały długość od ludzkiego palca do ponad metra. Zatrzymał się przed jednym z większych akwariów. Ryba o srebrzystej łusce i ciemnym grzbiecie pływała wolno od jednego jego krańca do drugiego.

– I co państwo myślą o naszym ostatnim genetycznie zmodyfikowanym potworze?

Gamay przysunęła się tak blisko, że omal nie dotknęła nosem szyby.

– Wygląda jak dobrze odżywiony łosoś atlantycki. Może trochę większy w obwodzie od normalnego.

– Wygląd może być mylący. Na ile ocenia pani wiek tego przystojniaka?

– Na jakiś rok.

– Wylągł się zaledwie kilka tygodni temu.

– Niemożliwe!

– Zgodziłbym się z panią, gdybym osobiście nie odbierał porodu. Patrzy pani na maszynę do pochłaniania pokarmu. Udało nam się przyspieszyć jego metabolizm. Gdyby to stworzenie żyło na wolności, szybko pożarłoby naturalną populację. Jego mały mózg w kółko wykrzykuje jedną wiadomość: “Jestem głodny, nakarm mnie!” Proszę zobaczyć.

Throckmorton otworzył chłodziarkę, wyjął wiadro małych rybek na przynętę i cisnął garść do akwarium. Łosoś rzucił się na pokarm i momentalnie wszystko pożarł. Potem pochłonął pływające resztki.

Paul patrzył na to wytrzeszczonymi oczami.

– Wychowałem się na kutrze rybackim. Widziałem rekiny, rzucające się na dorsze na haczyku, i ławice błękitków, goniące przynętę aż do brzegu, ale jeszcze nie spotkałem się z czymś takim. Jest pan pewien, że to pańskie maleństwo nie dostało genów piranii?

– Nie zrobiliśmy nic aż tak skomplikowanego, choć dokonaliśmy również pewnych zmian fizycznych. Łososie mają słabe, łamliwe zęby, więc temu daliśmy ostrzejsze i mocniejsze, żeby mógł szybciej jeść.

– Niesamowite – powiedziała Gamay.

– Ta ryba jest tylko trochę zmodyfikowana. Stworzyliśmy też istne potwory, prawdziwe Frankenfishe. Natychmiast je zniszczyliśmy, więc nie było mowy, żeby wydostały się na wolność. Okazało się, że możemy kontrolować wielkość, ale zaniepokoiła mnie agresja naszych stworzeń, choć wyglądały całkiem normalnie.

– Ryba, którą złowiliśmy – powiedziała Gamay – była agresywna i nie miała normalnej wielkości.

Na twarz Throckmortona powrócił wyraz niepokoju.

– Nasuwa się tylko jeden wniosek. Wasza diabłoryba była mutantem stworzonym w laboratorium. Ktoś prowadzi badania, które wymykają się spod kontroli. Zamiast niszczyć mutanty, pozwala im żyć na wolności. Szkoda, że tamta ryba przepadła. Mogę mieć tylko nadzieję, że była wysterylizowana.

– Co by się stało, gdyby taka genetycznie zmodyfikowana ryba zaczęła się rozmnażać?

– Ryby transgeniczne to w zasadzie obce gatunki. To tak, jakby przywieźć z Marsa jakieś formy życia i wprowadzić do naszego środowiska naturalnego. Obawiam się strat ekologicznych i ekonomicznych na niespotykaną skalę. Takie ryby mogą doprowadzić do ruiny całe floty rybackie, spowodować takie problemy, jakie miał pan Neal i jego koledzy, zniszczyć równowagę w naszych wodach przybrzeżnych, gdzie są najbardziej wydajne łowiska. Nie mam pojęcia, jakie byłyby długofalowe skutki.

– Zabawię się w adwokata diabła – zaproponowała po krótkim namyśle Gamay. – Przypuśćmy, że te superryby zajęłyby miejsce naturalnej populacji. Rybacy zastąpiliby drapieżniki, utrzymujące ich liczebność w rozsądnych granicach. Nadal łowiliby ryby i sprzedawali je. Tyle że większe.

– I groźniejsze – zauważył Paul.

– Jest zbyt wiele niewiadomych, by podejmować takie ryzyko – odparł Throckmorton. – W Norwegii hybrydowe łososie uciekły do morza i z powodzeniem zapłodniły miejscowe ryby, ale były gorzej przystosowane do życia na wolności. Więc może się zdarzyć, że superryby zastępujące naturalne gatunki wymrą, eliminując siebie i dziko żyjącą populację.

– Mój drogi Throckmortonie – rozległ się sardoniczny głos – próbujesz nastraszyć tych biednych ludzi swoimi przerażającymi ostrzeżeniami?

Mężczyzna w laboratoryjnym fartuchu wśliznął się cicho do pracowni i obserwował całą scenę z szerokim uśmiechem na twarzy. Profesor Throckmorton rozpromienił się.

– Frederick! – Odwrócił się do Troutów. – To mój szacowny kolega, doktor Barker. Fredericku, to doktorostwo Trout z NUMA. – Potem dodał teatralnym szeptem: – Mogą mnie nazywać Frankensteinem, ale to jest doktor Strangelove.

Obaj mężczyźni roześmiali się z żartu. Barker podszedł i uścisnął gościom dłonie. Był po pięćdziesiątce, miał imponującą sylwetkę, ogoloną głowę i jasną karnację. Oczy ukrywał za przeciwsłonecznymi okularami.

– To wielka przyjemność poznać kogoś z NUMA. Proszę nie dać się nastraszyć Throckmortonowi. Po wysłuchaniu go już nigdy nie zjedzą państwo łososia amondine. Co państwa do nas sprowadza?

– Jesteśmy na wakacjach i dowiedzieliśmy się o pracy doktora Throcmortona – wyjaśniła Gamay. – Jestem biologiem morskim i pomyślałam, że może to zainteresować NUMA.

– Urlop poświęcony na pracę zawodową! Pozwolą państwo, że zadam kłam oszczerstwom, które padły tu przed chwilą. Jestem wielkim zwolennikiem ryb transgenicznych, co czyni ze mnie podejrzanego typa w oczach mojego przyjaciela.

– Doktor jest więcej niż ich zwolennikiem. Współpracuje z pewnymi firmami, które chciałyby wprowadzić te stworzenia na rynek.

– Robisz z tego jakąś aferę, Throckmorton. Mój przyjaciel zapomniał dodać, że pracuję przy pełnej aprobacie i wsparciu finansowym rządu kanadyjskiego.

– Doktor Barker chciałby stworzyć takiego łososia, żeby inaczej smakował każdego dnia tygodnia.

– To niezły pomysł, Throckmorton. Mogę go wykorzystać?

– Pod warunkiem, że weźmiesz na siebie pełną odpowiedzialność za stworzenie takiego potwora.

– Profesor jest zbyt ostrożny. – Barker wskazał akwarium. – Ten okaz to dowód, że nie trzeba tworzyć ryb transgenicznych o monstrualnych rozmiarach. I jak sam powiedział, ryby zmodyfikowane genetycznie są gorzej przystosowane do życia na wolności. Łatwo je wysterylizować, żeby się nie rozmnażały.

– Tak, ale techniki sterylizacyjne zapewniają mniej niż jeden procent skuteczności. Nie byłbyś taki beztroski, gdybyś usłyszał wiadomość, którą przy wieźli mi państwo Trout.

Throckmorton poprosił Troutów o powtórzenie opowieści i ponowne pokazanie kasety wideo. Kiedy skończyli, zapytał:

– I co ty na to, Fredericku?

Barker pokręcił głową.

– Niestety, to częściowo moja wina. Nie porozmawiałem z Nealem, kiedy dzwonił. Mielibyśmy jakieś ostrzeżenie.

– I co o tym myślisz?

Barker przestał się uśmiechać.

– Gdyby nie relacja fachowców i kaseta wideo, nie uwierzyłbym. Wszystko wskazuje na to, że popełniono błąd przy jakimś eksperymencie transgenicznym.

– Kto mógł być na tyle nieodpowiedzialny, żeby pozwolić takiej rybie uciec na wolność? Jeśli wierzyć rybakom, tych stworzeń jest więcej. Natychmiast musimy tam kogoś wysłać.

– Całkowicie się z tobą zgadzam. To pewne, że ta biała diabłoryba już walczy z naturalnymi gatunkami o pożywienie. Czy może przekazać dalej swoje geny, to już inna sprawa.

– Cały czas niepokoi mnie nieprzewidywalność tego wszystkiego – powiedział Throckmorton.

Barker zerknął na zegarek.

– Przewidywalne jest natomiast to, że za kilka minut zaczynam następny wykład. – Skłonił się lekko i podał rękę Paulowi i Gamay. – Przepraszam, ale muszę uciekać. Miło było poznać państwa.

– Pański kolega jest fascynujący – stwierdziła Gamay. – Wygląda bardziej na zawodowego zapaśnika niż na genetyka.

– O tak. Frederick jest jedyny w swoim rodzaju. Studentki go uwielbiają. Jeździ po mieście na motocyklu i uważają, że jest super.

– Ma coś z oczami?

– Oczywiście zauważyła pani okulary przeciwsłoneczne. Frederick cierpi na albinizm. Jak widać po braku opalenizny, unika słońca i ma oczy bardzo wrażliwe na światło. Jednak choroba nie przeszkadza mu w robieniu kariery. Jest geniuszem, choć w przeciwieństwie do mnie wykorzystuje swoją wiedzę do pracy w sektorze prywatnym. Zapewne zostanie milionerem. W każdym razie obaj jesteśmy państwu wdzięczni za zaalarmowanie nas. Natychmiast biorę się za organizowanie grupy terenowej.

– Zajęliśmy panu już zbyt dużo czasu – odrzekła Gamay.

– Ależ nie. Przyjemnie było porozmawiać. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

Throckmorton zapytał, czy mógłby skopiować nagranie wideo. Wkrótce potem Paul i Gamay jechali taksówką do hotelu.

– Interesujące popołudnie – powiedział Paul.

– Bardziej niż myślisz. Przy kopiowaniu kasety zapytałam Throckmortona, dla kogo pracuje Barker. Pomyślałam, że nie zaszkodzi mieć jeden trop więcej. Firma nazywa się Aurora.

Paul ziewnął.

– Ładna nazwa. Co jeszcze powiedział?

Gamay uśmiechnęła się tajemniczo.

– Że Aurora należy do większej firmy.

Paul zamrugał oczyma.

– Tylko mi nie mów…

Skinęła głową.

– Do Oceanusa.

Paul zastanowił się.

– Próbowałem na to spojrzeć tak, jakbym tworzył grafikę komputerową, ale ten problem bardziej przypomina rysunkową zagadkę dla dzieci. Barker to jedna kropka. Faceci, którzy próbowali zepchnąć nas z szosy, to druga. Jeśli obie połączymy, będziemy mogli zacząć rysować obrazek. Więc kierunek naszych działań jest bardzo wyraźny.

– To znaczy? – zapytała sceptycznie Gamay.

Paul wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Musimy mieć więcej kropek.

Загрузка...