6

Załoga łodzi czekała, aż Austin wynurzy się z wody. Po chwili był z powrotem na pokładzie i przedstawił sytuację Beckerowi i kapitanowi Larsenowi.

– Boże drogi… – powiedział Becker. – Co za straszna śmierć. Mój rząd nie będzie szczędził środków na wydobycie ich ciał.

Jego pesymizm zaczynał drażnić Austina.

– Pański rząd może nie sięgać do portfela, panie Becker. Tamci ludzie jeszcze żyją.

– Ale mówił pan…

– Wiem, co mówiłem. Są w kiepskim stanie, ale to nie znaczy, że ich los jest przesądzony. Akcja ratownicza na okręcie podwodnym “Squalus” trwała ponad dobę, a przeżyło trzydziestu trzech ludzi. – Austin urwał. Jego czuły słuch wyłowił nowy dźwięk. Spojrzał w niebo i osłonił oczy przed blaskiem zza chmur. – Wygląda na to, że przybyły posiłki.

W kierunku okrętu leciał gigantyczny helikopter. Pod jego brzuchem dyndała w uprzęży łódź podwodna w kształcie sterowca z tępym dziobem.

– Jeszcze nie widziałem takiego wielkiego helikoptera – powiedział kapitan Larsen.

– Mi-26 to największy śmigłowiec na świecie – odrzekł Austin. – Ma ponad trzydzieści metrów długości. Nazywają go latającym dźwigiem.

Becker uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu godzin.

– Ten dziwaczny obiekt wiszący pod helikopterem to wasz pojazd ratowniczy?

Zavala wzruszył ramionami.

– “Sea Lamprey” nie jest może najpiękniejszą jednostką pływającą, bo przy jego projektowaniu zwracałem szczególną uwagę nie na wygląd, lecz na funkcjonalność.

– Wręcz przeciwnie – zaprzeczył Becker. – Jest śliczny.

Kapitan z podziwem pokręcił głową.

– Jakim cudem udało wam się tak szybko ściągnąć tutaj ten sprzęt? Byliście tysiąc dwieście mil stąd, kiedy wysłaliśmy wezwanie o pomoc.

– Pamiętaliśmy, że Rosjanie lubią robić wielkie rzeczy – odpowiedział Austin. – Chętnie skorzystali z okazji pokazania światu, że wciąż są państwem pierwszej kategorii.

– Ale ten helikopter nie mógłby dostarczyć stamtąd pojazdu w tak krótkim czasie. Musicie być magikami, panowie.

– Wyjęcie tego królika z cylindra kosztowało mnóstwo pracy – odparł Austin, patrząc na manewrujący śmigłowiec. – Mi-26 zabrał batyskaf z morza i przerzucił do bazy lądowej, gdzie czekały dwa potężne samoloty transportowe Antonow N-124. Do jednego załadowano “Sea Lampreya”, do drugiego helikopter Mi-26 i śmigłowiec NUMA. Lot do bazy NATO na Wyspach Owczych trwał dwie godziny. Kiedy wyładowywano batyskaf i szykowano się do dalszej podróży, przylecieliśmy tutaj, żeby przygotować grunt.

Odpowiedź kapitana zagłuszyły potężne silniki turbinowe. Maszyna zbliżyła się i zawisła w bezruchu. Ośmiołopatowy rotor główny i pięciołopatowy wirnik ogonowy mełły powietrze, ich podmuch tworzył na morzu rozległy krater. Batyskaf odczepiono tuż nad falami i helikopter odleciał. “Sea Lampreya” wyposażono w wielkie pontony. Zanurzył się, ale szybko wrócił na powierzchnię.

Austin zasugerował kapitanowi, że warto przygotować ambulatorium do przyjęcia ciężkich przypadków hipotermii. Potem załoga łodzi dostarczyła Austina i Zavalę do batyskafu. Marynarze odczepili pontony. Pojazd ratowniczy wypuścił powietrze ze swoich zbiorników balastowych i zniknął w granatowoczarnym morzu.

“Sea Lamprey” zawisnął pod wodą na wirnikach napędowych. Austin i Zavala siedzieli w przytulnym kokpicie. Ich twarze oświetlał niebieski blask panela przyrządów. Według listy przeprowadzili kontrolę przedzanurzeniową. Potem Zavala pchnął do przodu drążek sterowy, pochylił tępy dziób batyskafu i pozbył się balastu. Sprowadzał pojazd spiralnie w dół z taką swobodą, jakby jechał z rodziną samochodem na niedzielną wycieczkę.

Austin wpatrywał się w zamgloną, niebieskawą ciemność poza zasięgiem reflektorów.

– Nie zdążyłem cię zapytać przed wejściem na pokład – odezwał się wreszcie – czy ten pojazd jest bezpieczny?

– Jak powiedział kiedyś były prezydent, zależy to od definicji bezpieczeństwa.

Austin jęknął.

– Zapytam inaczej: czy nieszczelności i pompa są naprawione?

– Chyba udało mi się zlikwidować przecieki, ale pompa balastowa działa prawidłowo tylko w idealnych warunkach.

– A jakie są teraz warunki?

– Kurt, mój ojciec często cytował stare hiszpańskie przysłowie: “Do zamkniętych ust nie wpadają muchy”.

– A co, do cholery, muchy mają wspólnego z naszą sytuacją?

– Nic – odparł Zavala. – Tylko pomyślałem, że lepiej zmieńmy temat. Może nie będzie problemu z obsługą balastu.

Pojazd zbudowano jako ostateczny środek ratowniczy. Po wycięciu laserami otworu w zatopionym okręcie i wycofaniu batyskafu, do wnętrza wraka wdzierała się woda. Nie było sposobu, żeby zatkać dziurę. Należało natychmiast ewakuować wszystkich członków załogi. “Sea Lamprey” był prototypem przeznaczonym tylko dla ośmiu pasażerów i dwóch pilotów. Gdyby z krążownika zabrano wszystkich trzynastu marynarzy, limit obciążenia zostałby przekroczony o pięć osób.

– Zrobiłem prowizoryczne obliczenia – powiedział Austin. – Przy założeniu, że przeciętny człowiek waży sześćdziesiąt osiem kilogramów, mielibyśmy ponad tonę ładunku. “Lamprey” jest zbudowany z marginesem bezpieczeństwa, więc powinno się nam udać. Martwi mnie zbiornik balastowy.

– Jeśli wysiądzie pompa główna, mamy zapasową. – Przy konstruowaniu “Sea Lampreya” zainstalowano systemy rezerwowe. Zavala zamilkł na moment. – Zresztą część załogi może już nie żyć.

– Myślałem o tym – odrzekł Austin. – Zwiększylibyśmy margines bezpieczeństwa, gdybyśmy zostawili zwłoki na dole. Ale nie odpłynę, dopóki nie zabierzemy wszystkich. Żywych czy martwych.

W kokpicie zapadła cisza. Słychać było tylko szum elektrycznych silników napędowych, gdy niezgrabny pojazd opadał w głębiny. Wkrótce dotarli do burty krążownika. Austin skierował Zavalę do punktu penetracji. Batyskaf z cichym stukiem uderzył dziobem w stalowe poszycie. Zaszumiały pompy i pojazd został przyssany do metalu.

Rozciągnął się tunel ewakuacyjny z mocnego, giętkiego materiału syntetycznego. Osiem pionowych i poziomych wirników stabilizowało batyskaf pod nadzorem komputerów, które monitorowały jego ruch w stosunku do prądu morskiego. Przyrządy wskazały, że uszczelnianie zostało zakończone. W innej sytuacji cienka sonda spenetrowałaby kadłub w poszukiwaniu wybuchowych oparów.

Sensory czuwały nad ciśnieniem wewnętrznym. Austin odebrał sygnał, że można bezpiecznie wejść. Z aparatem oddechowym wyłonił się z komory powietrznej. Wokół uszczelnienia zauważył przecieki, ale tak małe, że nie warto się było nimi przejmować. Zaczął pełznąć przez tunel ewakuacyjny.


Wewnątrz krążownika załoga i kapitan zapadli w sen podobny do śmierci. Petersena obudziło z drzemki stukanie gigantycznego dzięcioła. Cholerny ptak! Przeklinając hałas, automatycznie zaczął analizować dźwięki. Litery!

CZEŚĆ

Kapitan zapalił latarkę. Szef kuchni też usłyszał hałas i oczy omal nie wyszły mu z orbit. Petersen wymacał zesztywniałymi palcami klucz maszynowy i uderzył nim słabo w kadłub. Potem jeszcze raz, mocniej.

Natychmiast dostał odpowiedź.

ODSUŃCIE SIĘ

Kapitan kazał szefowi kuchni cofnąć się od burty. Przeczołgał się po pokładzie i zawołał do swoich ludzi, żeby się ruszyli. Potem usiadł, oparty plecami o szafkę. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać.


Austin wpełzł z powrotem do “Lampreya”.

– Wszystko w porządku – oznajmił.

– Uruchamiam otwieracz do konserw – odrzekł Zavala i włączył pierścień palników laserowych. Przecinały pięciocentymetrowy metal poszycia tak łatwo, jak nóż pomarańczę. Monitor pokazywał obraz miejsca penetracji. Lasery wyłączały się automatycznie.

Petersen obserwował, jak bladoróżowy krąg zmienia kolor na jaskrawoczerwony. Poczuł na twarzy miłe ciepło. Rozległ się głuchy łoskot, gdy fragment burty wpadł do kabiny. Kapitan musiał osłonić oczy przed jasnym światłem.

Tunel ewakuacyjny wypełniała para. Brzegi otworu były jeszcze gorące od cięcia laserami. Austin przystawił specjalną drabinkę i wysunął głowę z dziury.

– Któryś z panów zamawiał taksówkę? – zapytał.

Mimo swobodnego zachowania zastanawiał się, czy pomoc nie przyszła za późno. Ci ludzie byli w okropnym stanie. Zawołał kapitana Petersena. Podczołgała się jakaś brudna postać i wychrypiała:

– To ja. Kim pan jest?

Austin wszedł do okrętu i pomógł kapitanowi wstać.

– Później przyjdzie czas na prezentację. Proszę powiedzieć swoim ludziom, którzy jeszcze mogą się ruszać, żeby wpełzli do tej dziury.

Petersen przetłumaczył polecenie. Austin paroma wilgotnymi kocami osłonił poszarpane brzegi otworu, a potem pomógł tym, którzy nie mieli siły iść sami. Petersen upadł przy próbie wdrapania się do bafyskafu. Austin wepchnął go i wgramolił się za nim. W komorze powietrznej zobaczył strużki wody w miejscu, gdzie Zavala naprawiał pierścień uszczelniający.

Szybko zamknął za sobą właz. Zavala włączył automatycznego pilota i przeciągał duńskich marynarzy przez komorę powietrzną. Ich obszerne skafandry ratunkowe nie ułatwiały mu zadania. Cud, że ci ludzie jeszcze żyli. A nawet kilku poruszało się samodzielnie. Uratowani, stojąc i siedząc na dwóch wyściełanych ławkach, stłoczyli się jak pasażerowie tokijskiego metra.

– Niestety, nie ma tu przedziału pierwszej klasy – powiedział Austin.

– Nie skarżymy się – odrzekł kapitan. – Moi ludzie na pewno potwierdzą, że lepsze to niż nasze poprzednie warunki bytowe.

Po ulokowaniu załogi Kurt wrócił do kokpitu.

– Mamy małe przecieki wokół uszczelki – zameldował.

Zavala wskazał pulsującą kontrolkę na komputerowym diagramie bafyskafu.

– Nie takie małe. Uszczelka sflaczała jak przebita opona, kiedy tylko zamknęliśmy komorę powietrzną.

Złożył teleskopową rurę ewakuacyjną, odczepił pojazd od wraka i wycofał się. W świetle reflektorów ukazał się wyraźnie okrągły otwór, gdzie lasery wycięły drogę ucieczki. Gdy odsunęli się od okrętu, Zavala uruchomił pompy balastowe. Ich elektryczne silniki ożyły z cichym szumem, nie zadziałała tylko prawa przednia pompa. Dochodził z niej zgrzyt, jakby szuflami zgarniano śmiecie do zsypu. W jednym zbiorniku balastowym pozostała woda, inne wypełniły się sprężonym powietrzem i bafyskaf stracił równowagę.

“Sea Lamprey”, jak każdy okręt podwodny, nabierał wody do zbiorników balastowych, żeby się zanurzyć, a potem wypompowywał ją, by wypłynąć. Komputer próbował wyrównać przechył, zwiększając obroty wirników pionowych. Batyskaf znurkował dziobem w dół, a z wentylatorów wydobył się zapach przegrzanego metalu. Joe z powrotem zalał pozostałe zbiorniki balastowe i mniej więcej wypoziomował “Lampreya”.

Austin wpatrywał się w panel przyrządów. Na schematycznym diagramie awarii błyskała lampka ostrzegawcza. Zrobił diagnostykę na komputerze, który był mózgiem pojazdu. System kontrolny wskazywał, że alarm wywołała usterka mechaniczna. Taki problem miał prawo pojawić się w nowej konstrukcji i zapewne łatwo dałoby się naprawić uszkodzenie. Ale to nie był rejs testowy, lecz zanurzenie na głębokość pięćdziesięciu sążni. Zaczęła pulsować następna czerwona kontrolka.

– Wysiadły obie przednie pompy – oznajmił Austin. – Włącz zapasowe.

– To właśnie one się zepsuły – odparł Zavala.

– A więc dodatkowe systemy mamy z głowy. Co teraz?

– Powiem ci za minutę. Jeśli uda mi się unieść tę łajbę.

– Nie widzę w pobliżu żadnego warsztatu i na wszelki wypadek uprzedzam, że zapomniałem karty kredytowej.

– Jak mawiał mój ojciec, wystarczy laska dynamitu i uparty osioł ruszy.

Austin cieszył się w NUMA zasłużoną opinią nieustępliwego wobec przeciwności losu. Większość ludzi ucieka w obliczu pewnej klęski. Austin zachowywał całkowity spokój. To, że jeszcze żył, zawdzięczał wyjątkowej zaradności i szczęściu. Tych, którzy bywali z nim w trudnych sytuacjach, przerażały jego pomysły. Austin zawsze wzruszał ramionami na ich narzekania. A teraz Joe dawał mu jego własną receptę na kłopoty. Austin uśmiechnął się lekko, założył ręce za głowę i rozparł się wygodnie.

– Nie byłbyś taki pewny siebie, gdybyś nie miał jakiegoś planu – powiedział.

Zavala puścił do niego oko i zdjął z szyi kluczyk na łańcuszku. Otworzył małą metalową pokrywę na środku konsoli i wsunął kluczyk do otworu.

– Kiedy przekręcę ten kluczyk i przesunę włącznik, zadziała trzeci system zapasowy. Ładunki wybuchowe uwolnią nas od zbiorników balastowych i pójdziemy do góry. Sprytne, co?

– To się okaże. Jeśli na naszej drodze znajdzie się “Thor”, zatopimy jego i siebie.

– Jeśli ma to cię uspokoić, wciśnij tamten przycisk. Wysyła boję ostrzegawczą na powierzchnię. Flary, gwizdki. Pełny pakiet.

Austin nacisnął przycisk. Rozległ się szum boi wystrzelonej z batyskafu. Polecił pasażerom, żeby mocno się trzymali. Zavala z figlarnym uśmiechem uniósł kciuk.

– Do góry!

Przesunął włącznik, ale jedynym dźwiękiem były hiszpańskie przekleństwa, mamrotane pod nosem przez Zavalę.

– Nie zadziałał – powiedział speszony.

– Spróbujmy to podsumować. Znajdujemy się prawie sto metrów pod wodą, mamy przeciążenie, kabina jest pełna półżywych marynarzy i przycisk ostatniej szansy nie działa.

– Potrafisz się zwięźle wyrażać, Kurt.

– Dzięki. Pójdę dalej. Dwa dziobowe zbiorniki balastowe są pełne wody, dwa rufowe są puste, a to powoduje neutralną wyporność. Jest jakiś sposób na odciążenie “Lampreya”?

– Mogę się pozbyć rury konektorowej. Wynurzymy się, ale to nie będzie przyjemne.

– Nie wygląda na to, żebyśmy mieli wielki wybór. Powiem naszym pasażerom, żeby się mocno trzymali.

Austin ostrzegł marynarzy, przypiął się do fotela i dał sygnał Zavali, który odstrzelił tunel ewakuacyjny. Był odłączany na wypadek, gdyby batyskaf musiał się szybko wycofać z akcji ratowniczej. Rozległa się przytłumiona eksplozja i pojazd przechylił się. Po usunięciu wody z tylnych zbiorników uniósł się pół metra, potem metr, kilka metrów. Początkowo sunął potwornie wolno, ale wraz z wysokością nabierał szybkości. Wkrótce pędził ku powierzchni.

“Sea Lamprey” wystrzelił z wody rufą do góry i opadł w fontannie piany. Zakołysał się gwałtownie, potrząsając ludźmi wewnątrz jak kośćmi w kubku. Małe łodzie, zaalarmowane światłem i dźwiękiem boi ostrzegawczej, ruszyły do akcji i ich załogi przymocowały do batyskafu pontony stabilizujące. Pojazd ustawił się mniej więcej poziomo.

“Thor” rzucił hol i przyciągnął “Sea Lampreya” bliżej, skąd dźwig mógł go przenieść na pokład. Natychmiast po otwarciu włazu wokół batyskafu zaroiło się od personelu medycznego. Wyjmowano uratowanych marynarzy, kładziono na noszach i transportowano do czekających helikopterów, które zabierały ich do szpitala na lądzie. Zanim Austin i Zavala zdążyli wydobyć się z pojazdu, pokład niemal opustoszał. Pozostała tylko garstka załogantów, którzy podeszli, pogratulowali im i szybko zniknęli.

Zavala rozejrzał się po wyludnionym pokładzie.

– A gdzie orkiestra dęta?

– Bohaterstwo samo w sobie jest nagrodą – odrzekł uroczyście Austin. – Ale gdyby ktoś zaproponował mi łyk tequili, nie odmówiłbym.

– Co za zbieg okoliczności. Przypadkiem mam w worku marynarskim butelkę niebieskiej agawy. Pierwszy gatunek.

– Chyba będziemy musieli odłożyć świętowanie. Idzie do nas pan Becker.

Duński urzędnik szedł przez pokład z twarzą rozpromienioną szczęściem. Potrząsnął rękami ludzi z NUMA, poklepał ich po plecach i zasypał pochwałami.

– Dziękuję wam, panowie – powiedział wzruszony. – Dania wam dziękuje. Świat wam dziękuje!

– Cała przyjemność po naszej stronie – odparł Austin. – Mieliśmy okazję przetestowania “Sea Lampreya” w akcji. Rosyjski helikopter i samoloty transportowe są w bazie NATO. Wezwiemy je i za kilka godzin znikamy.

Twarz Beckera spoważniała.

– Pan Zavala jest wolny, ale obawiam się, że pan będzie musiał opóźnić swój odlot. W Thorshavn zbiera się jutro specjalna komisja śledcza, powołana do zbadania przyczyn zatonięcia krążownika. Będzie przesłuchiwała świadków i chciałaby mieć pańskie zeznania.

– Nie wiem, jak mógłbym pomóc. Nie widziałem katastrofy.

– Tak, ale dwukrotnie nurkował pan do “Erikssona”. Może pan szczegółowo opisać uszkodzenia. To nam ułatwi sprawę. – Widząc powątpiewanie na twarzy Austina, Becker dodał: – Niestety, będziemy musieli nalegać, żeby był pan naszym gościem do zakończenia przesłuchań. Proszę się nie obawiać. Ambasada Stanów Zjednoczonych została poinformowana o naszej prośbie i przekaże ją NUMA. Załatwiłem już panu lokum. Zamieszkamy w tym samym hotelu. Wyspy są piękne i spóźni się pan tylko dzień lub dwa na swój statek.

– Dla mnie to nie problem, Kurt – powiedział Zavala. – Mogę zabrać “Lampreya” z powrotem na “Beebe” i dokończyć testy.

W oczach Austina błysnął gniew. Nie podobało mu się, że mały urzędniczyna mówi mu, co ma robić. Nie starał się ukryć niechęci w głosie.

– Wygląda na to, że będę waszym gościem, panie Becker. – Odwrócił się do Zavali. – Trzeba zaczekać ze świętowaniem. Zadzwonię do bazy NATO i załatwię sprawę.

Niedługo potem powietrze wypełnił huk silników ogromnego rosyjskiego helikoptera. Pod brzuch “Sea Lampreya” założono uprząż i śmigłowiec uniósł batyskaf z pokładu statku. Następnie helikopterem NUMA odleciał Zavala. Udał się do bazy, gdzie łódź podwodna miała być załadowana do samolotu transportowego, by wyruszyć w powrotną podróż.

– Jeszcze jedno – odezwał się do Austina Becker. – Chciałbym, żeby zostawił pan na pokładzie swój niezwykły skafander na wypadek, gdyby komisja potrzebowała dalszych dowodów. Potem chętnie dostarczymy go, gdziekolwiek pan zechce.

– Znowu mam nurkować?!

– Możliwe. Oczywiście uzgodnię to z pańskimi przełożonymi.

– Oczywiście – odrzekł Austin. Był zbyt zmęczony, żeby się kłócić.

Podszedł kapitan i oznajmił, że czeka łódź, która zabierze ich na ląd. Austin nie palił się do tego, żeby spędzać z duńskim biurokratą więcej czasu, niż jest to konieczne.

– Jeśli można, zejdę na brzeg jutro. Kapitan Larsen chce mi pokazać wyniki swoich badań nad wielorybami.

Larsen, doskonale rozumiejąc Austina, przyszedł mu w sukurs.

– A, tak. Jak już mówiłem, na pewno uzna pan naszą pracę za fascynującą. Rano odstawię pana Austina na ląd.

Becker wzruszył ramionami.

– Proszę bardzo. Ja spędziłem ostatnio na morzu tyle czasu, że wystarczy mi do końca życia.

Austin popatrzył na odpływającą łódź i odwrócił się do kapitana.

– Dzięki za uratowanie mnie przed panem Beckerem.

Larsen westchnął ciężko.

– Widocznie i tacy biurokraci są potrzebni.

– Podobnie jak bakterie trawienne w jelitach – odparł Austin.

Kapitan roześmiał się i położył mu rękę na ramieniu.

– Chyba trzeba oblać sukces waszej misji.

– Racja – przyznał Austin.

Загрузка...