37

Nietzsche” był cudem techniki lotniczej. Miał długość dwóch boeingów 747 Jumbo Jet i powstał przed epoką komputerów i materiałów ery kosmicznej. Przy jego konstruowaniu wzorowano się na “Grafie Zeppelinie”, 236-metrowym srebrzystym cygarze, zbudowanym w 1928 roku przez Hugona Eckenera, ale wprowadzono w nim takie same innowacje, jakie później znalazły się w “Hindenburgu”. W “Grafie Zeppelinie” kajuty pasażerów znajdowały się za kabiną sterowniczą, w “Nietzschem” umieszczono je w środku kadłuba.

Po ryzykownej wspinaczce z obudowy silnika do wnętrza sterowca Austin i Zavala znaleźli się w małym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały narzędzia, części zamienne i długie czarne płaszcze skórzane, noszone kiedyś chętnie przez lotników. Przy braku ogrzewania na pewno były potrzebne pracującym tu ludziom. Austin przymierzył jeden i stwierdził, że pasuje na niego. Włożył na głowę skórzaną pilotkę. Na widok sceptycznej miny partnera powiedział:

– Może zauważyłeś, że różnimy się trochę wyglądem od tych eskimoskich dżentelmenów, których ciągle spotykamy na swojej drodze. Warto spróbować kamuflażu.

– Jak ja się poświęcam dla NUMA… – westchnął Zavala i zaczął szukać płaszcza w swoim rozmiarze.

Za drzwiami pomieszczenia znajdował się długi korytarz z pluszowym dywanem, ściany zdobiły scenki lotnicze – mężczyźni w cylindrach, podróżujący balonami na gorące powietrze i maszynami latającymi o dziwnych kształtach. Z sufitu zwisały stare, kryształowe lampy. Korytarz prowadził do wygodnie urządzonych dwuosobowych kabin pasażerskich. Każda miała inną kwiecistą tapetę.

W eleganckiej jadalni stało kilkanaście małych, czworokątnych stolików z białymi obrusami i starannie uformowanymi serwetkami. Wyściełane mahoniowe krzesła z poręczami – po dwa przy każdym stoliku – były lekko odsunięte, jakby za chwilę mieli przyjść goście.

Wysokie okna z zasłonami pozwalały jedzącym obserwować świat z lotu ptaka. Obok jadalni była sala dansingowa z lśniącym, drewnianym parkietem, estradą dla orkiestry i barem. Oba pomieszczenia udekorowano w stylu art deco. Przeważały figury geometryczne. Na ścianie za barem urządzono wystawę zdjęć zeppelina.

Wokół panowała cisza. Słychać było tylko przytłumiony odgłos silników. Zavala rozejrzał się z podziwem.

– Jak na starym transatlantyku.

– Módl się, żeby to nie był “Titanic” – odparł Austin.

Skierował się do sali umeblowanej skórzanymi sofami i fotelami. Nie znał dobrze niemieckiego, ale domyślił się, że tabliczka na ścianie oznacza palarnię. Korytarzem doszli do innego wielkiego pomieszczenia. Wyglądało na jakąś pracownię. Zobaczyli duży stół oświetlony halogenowymi lampami, komputery i kilka biurowych krzeseł. Część pokoju tonęła w mroku. Austin znalazł na ścianie włącznik i pomieszczenie zalało światło. Obaj mężczyźni stężeli, gdy okazało się, że nie są sami. Pod przeciwległą ścianą stały dwie postacie. Zavala zaklął po hiszpańsku. Austin dostrzegł kątem oka, że Joe unosi strzelbę.

– Zaczekaj! – powiedział.

Zavala opuścił broń, przyjrzał się dwóm sylwetkom i uśmiechnął się. Były tu zmumifikowane ciała dwóch mężczyzn, umieszczone na metalowych stojakach. Stały w naturalnych pozach z rękami opuszczonymi wzdłuż boków. Ciemna skóra ciasno opinała czaszki. Oczodoły były puste, ale twarze zachowały się bardzo dobrze. Austin i Zavala podeszli bliżej.

– Sądząc po ubraniach, pochodzą z różnych epok – powiedział Austin.

Niższy mężczyzna miał na sobie grubą koszulę i legginsy z szorstkiego materiału. Ciemne włosy sięgały mu do ramion. Wyższy był krótko ostrzyżonym blondynem. Jego skórzany płaszcz sprzed II wojny światowej przypominał te, które włożyli Austin i Zavala. Nad mumiami wisiał poszarpany kawał aluminium z napisem “Nietzsche”.

Obok stała szklana gablota muzealna. Wewnątrz leżał małoobrazkowy aparat fotograficzny Leica, kilka obiektywów, kamera Zeissa, mapy nawigacyjne północnej półkuli i notes w skórzanej oprawie. Austin otworzył gablotę i przerzucił stronice notesu. Wpisy po niemiecku kończyły się w 1935 roku. Wetknął notes do kieszeni. Oglądał kolekcję eskimoskich harpunów i noży, gdy zawołał go Zavala.

– Kurt, musisz to zobaczyć.

Zavala podszedł do długiej hebanowej skrzyni, ustawionej na platformie sięgającej mu do pasa. Na wierzchu leżał róg. Wydawał się zrobiony z kła słonia. Ozdobiony był klejnotami i złotem. Austin wziął go ostrożnie i podał Zavali. Otworzył wieko skrzyni. Na purpurowym aksamicie leżał miecz w skórzanej pochwie. Austin wyjął go ze skrzyni, obejrzał złotą rękojeść i gardę. Na ciężkiej, trójkątnej gałce rękojeści błyszczał wielki rubin. Gardę zdobiły wzory kwiatów. Piękne ozdoby kontrastowały z przeznaczeniem zabójczej broni.

Uniósł obosieczny miecz i poczuł, że jest doskonale wyważony. Potem ostrożnie wyciągnął go z pochwy. Czy to Durendal, legendarna broń, którą Roland walczył z Saracenami? Ostrze było gdzieniegdzie wyszczerbione. Austin przypomniał sobie, że Roland podobno uderzył mieczem o skałę, żeby broń nie wpadła w ręce wroga.

Zavala gwizdnął.

– Ta zabawka musi być warta fortunę.

Austin pomyślał, ile czasu i pieniędzy Balthazar Aguirrez poświęcił na poszukiwania przedmiotu, który trzymał teraz w dłoni.

– Jest warta o wiele więcej – odrzekł.

Zdjął płaszcz i przypasał miecz. Zrobił na próbę kilka kroków i okazało się, że pochwa obija mu się o nogę. Gruby, skórzany pas utrudniał mu też dostęp do kabury rewolweru. Spróbował inaczej. Zarzucił pas z pochwą na ramię. Miecz wisiał teraz przy jego lewym boku. Austin z powrotem włożył płaszcz.

– Zamierzasz poćwiczyć trochę szermierkę? – zapytał Zavala.

– Możliwe. Musisz przyznać, że ta rzecz jest znacznie lepsza niż twój szwajcarski scyzoryk.

– Mój scyzoryk ma korkociąg – przypomniał Zavala. – A co z tą trąbką?

– Lepiej odłóżmy ją na miejsce. Po co mają wiedzieć, że wymknąłem się stąd z tą wykałaczką pod płaszczem?

Starannie ułożyli róg tak, jak go znaleźli. Przeszli do innej części pomieszczenia, gdzie na stole leżała rozpostarta mapa świata. Austin pochylił się nad nią. Wybrzeża na wszystkich kontynentach były zakreślone na czerwono. Przy każdej czerwonej strefie widniała data i lista kilku gatunków ryb. Rejon jeziora, skąd wystartowali, oznaczono dużą gwiazdką. Austin przesunął palcem wzdłuż narysowanej linii od gwiazdki na wschód, do północnego Atlantyku. Nad linią wpisano dzisiejszą datę. Wyprostował się.

– Musimy zatrzymać ten sterowiec, zanim dotrze do Atlantyku. To nie jest lot testowy.

– W porządku. Chciałbym jednak zauważyć, że ma on prawie trzysta metrów długości i pełno tu uzbrojonych ludzi, którzy mogą mieć inne plany.

– Nie musimy opanować całego zeppelina. Wystarczy nam kabina sterownicza.

– Dlaczego od razu tego nie powiedziałeś? Ruszajmy do roboty.

– Poradzisz sobie z pilotowaniem tego starego worka wypełnionego gazem?

– A co w tym trudnego? Otwierasz przepustnicę i celujesz dziobem tam, gdzie chcesz lecieć.

Austin nie wątpił w słowa Zavali. Jego partner przelatał setki godzin wszystkimi typami pojazdów powietrznych, jakie kiedykolwiek zbudowano. Znajdowali się mniej więcej w połowie długości wielkiego sterowca. Jeśli będą się posuwali do przodu i w dół, trafią do kabiny sterowniczej.

Opuścili pomieszczenie z dziwną ekspozycją muzealną i zapuścili się w labirynt korytarzy innych niż te, które napotkali zaraz po wejściu na pokład. Wszystko było tu nowsze i bardziej funkcjonalne. Dotarli do schodów prowadzących w dół. Austin myślał, że są w pobliżu kabiny sterowniczej, ale zmienił zdanie, gdy poczuł zapach słonej wody i ryb. Przypomniała mu się jego wizyta w wylęgarni ryb Oceanusa na Wyspach Owczych.

Zawahał się na szczycie schodów, wyciągnął bowena i wolno zszedł w ciemność. Usłyszał szum silników elektrycznych i bulgot napowietrzaczy. Odgłosy potwierdzały jego teorię, że to wylęgarnia ryb. Kiedy był w połowie schodów, rozbłysło światło i zobaczył, że będzie się musiał zmierzyć nie tylko z biorybami.

Na dole stał doktor Barker i patrzył na niego z wesołym uśmiechem na pociągłej twarzy. Oczy ukrywał za ciemnymi przeciwsłonecznymi okularami.

– Witam, panie Austin – powiedział. – Czekaliśmy na pana. Przyłączy się pan do nas?

Trudno było odmówić. Barkera otaczały ponure typy z karabinami szturmowymi wycelowanymi w schody. Jeden ruch palca na spuście zamieniłby Austina i Zavalę w krwawą miazgę. Jeszcze bardziej przekonująca była mina oszpeconego szefa strażników, który już kilka razy próbował zabić Austina. Człowiek z blizną wykrzywiał wargi w szerokim uśmiechu. Cieszył się, że wreszcie będzie mógł załatwić z nim porachunki.

– Jakże miałbym nie przyjąć tak miłego zaproszenia? – odrzekł Austin i zszedł na dół.

– A teraz rzućcie broń i kopnijcie daleko od siebie – rozkazał Barker.

Austin i Zavala wykonali polecenie. Strażnicy podnieśli rewolwer i strzelbę. Jeden z nich przeszukał Zavalę. Człowiek z blizną podszedł do Austina i dotknął jego płaszcza.

– Nie mogę się doczekać widoku twojej śmierci – warknął.

Durendal parzył Austina w żebra.

– Znam dentystę, który mógłby zrobić cuda z twoimi zębami.

Szef strażników przerwał rewizję osobistą, złapał Austina za klapy i przydusił. Na rozkaz Barkera cofnął się.

– Nie wolno tak traktować gości – pouczył go Barker i odwrócił się do Joego. – Pan Zavala, jak się domyślam?

Kąciki ust Zavali uniosły się lekko. Jego łagodny ton nie mógł zamaskować pogardy w głosie.

– A pan to ten stuknięty naukowiec, doktor Barker, jak się domyślam? Kurt dużo mi o panu opowiadał.

– Na pewno same dobre rzeczy – odrzekł Barker. Wydawał się ubawiony. Zerknął na Austina. – Wybieracie się, panowie, na bal kostiumowy?

– Zgadza się – przytaknął Austin. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pójdziemy dalej.

– Nie uciekajcie tak szybko. Dopiero przyszliście.

– Skoro pan nalega… Chcielibyśmy jednak opuścić ręce, jeśli można.

– Proszę bardzo, tylko nie dawajcie moim ludziom powodu do zabicia was na miejscu.

– Dzięki za ostrzeżenie. – Austin rozejrzał się. – Skąd pan wiedział, że jesteśmy na pokładzie? Ukryte kamery?

– W tym zabytku nie ma takich skomplikowanych urządzeń. Dla bezpieczeństwa w całym sterowcu zainstalowaliśmy sensory. Lampka kontrolna w kabinie sterowniczej pokazała zmianę temperatury powietrza w prawym pomieszczeniu obsługi silników. Kiedy poszliśmy to sprawdzić, zastaliśmy otwarty właz. Myśleliśmy, że to przypadek, dopóki nie zauważyliśmy, że brakuje dwóch płaszczy.

– Ależ byliśmy nieostrożni…

– Ta nieostrożność może was kosztować życie. Jeśli chcieliście zwiedzić nasz statek, chętnie byśmy wam go pokazali.

– Może następnym razem.

– Nie będzie następnego razu.

Barker podszedł bliżej i zdjął przeciwsłoneczne okulary. Austin zobaczył jego blade oczy. Pierwszy raz widział je na otwarciu wystawy w waszyngtońskim muzeum. Tęczówki niemal niczym nie różniły się od białek i przypominały ślepia jadowitego węża.

– Pan i NUMA narobiliście mi mnóstwo kłopotów – powiedział Barker.

– Pańskie kłopoty dopiero się zaczynają – odparł Austin.

– Odważne słowa jak na człowieka w pańskiej sytuacji. Ale spodziewałem się ich po tym, jak w Waszyngtonie pokrzyżował pan plany Umealiqowi.

Zavala po raz pierwszy usłyszał to imię.

– Kto to taki? – zapytał.

– Ten facet z blizną – wyjaśnił mu Austin. – Podobno znaczy to “kamienna dzida”.

Zavala uśmiechnął się lekko.

– Uważa pan tę sytuację za śmieszną? – zapytał Barker.

– Myślałem, że to imię znaczy po kiolyańsku “focze łajno” – odrzekł Zavala.

Umealiq sięgnął do kościanego noża przy pasie i zrobił krok naprzód. Barker wyciągnął rękę i powstrzymał go. Przyjrzał się w zamyśleniu ludziom z NUMA.

– Co wiecie o Kiolya?

– Innuici uważają was za szumowiny Arktyki – odparł Austin.

Barker poczerwieniał.

– Właśnie przez Innuitów cały świat sądzi, że ludzie Północy to głupkowato uśmiechnięte karykatury, które biegają w futrach i mieszkają w lodowych domkach.

Austin był zadowolony, że udało mu się wkurzyć Barkera.

– Słyszałem, że kiolyańskie kobiety cuchną zjełczałym tranem.

Zavala wyczuł dobrą zabawę i włączył się.

– Naprawdę śmierdzą jeszcze gorzej. Dlatego te palanty tutaj wolą swoje własne, męskie towarzystwo.

– Możecie nas obrażać, ile chcecie – powiedział Barker. – Wasze kiepskie dowcipy to ostatnie słowo skazańca. Moi ludzie są jak rycerze zakonni w dawnych czasach.

Mózg Austina pracował na najwyższych obrotach. Barker miał rację. On i Joe mogli wymyślać różne obelgi, ale byli bezradni, mając przeciwko sobie tylu dobrze uzbrojonych ludzi. Trzeba znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Ziewnął i zapytał:

– A co z tym zwiedzaniem, które nam pan obiecał?

– Cóż za nietakt z mojej strony, że o tym zapomniałem.

Barker ruszył przodem. Wszedł na pomost biegnący środkiem pomieszczenia. Z obu stron bulgotała woda, ale źródło hałasu było ukryte w ciemności. Barker znów założył przeciwsłoneczne okulary i wydał rozkaz jednemu ze swoich ludzi. Sekundę później pomieszczenie zalało niebieskie światło z plastikowych zbiorników wpuszczonych w podłogę po obu stronach pomostu. Pod przezroczystymi, odsuwanymi pokrywami pływały wielkie ryby.

– Wygląda pan na zaskoczonego, panie Austin.

– Kolejna pomyłka z mojej strony. Myślałem, że trzyma pan swoje ryby na wybrzeżu, gdzie mają dostęp do słonej wody.

– To nie są zwykłe ryby – odparł Barker z dumą w głosie. – Mogą żyć w słonej lub słodkiej wodzie. Tak je zaprojektowałem. Udoskonaliłem modele, które opracowałem wspólnie z doktorem Throckmortonem. Są trochę większe i bardziej agresywne niż zwyczajne ryby. Perfekcyjne maszyny do rozmnażania. Polecimy tuż nad powierzchnią oceanu i ryby zsuną się do wody po specjalnych pochylniach. – Rozpostarł ręce jak podczas wiecu przed hangarem. – Oto moje dzieło. Niedługo te piękne stworzenia będą pływały w morzu.

– Gdzie narobią nieprawdopodobnych zniszczeń – dodał Austin. – To potwory.

– Potwory? Ja tak nie uważam. Po prostu wykorzystałem moją znajomość inżynierii genetycznej do stworzenia lepszego produktu komercyjnego. To nie jest wbrew prawu.

– Ale zabójstwa są karane!

– Niech pan sobie daruje to żałosne oburzenie. Zanim wkroczyliście na scenę, było wiele ofiar. I będzie jeszcze dużo więcej przeszkód do usunięcia. – Barker podszedł do zbiorników po drugiej stronie rybiej ładowni. – To moi ulubieńcy. Chciałem sprawdzić, do czego uda mi się dojść. Przekonać się, jak duże i żarłoczne mogą być ryby. Są zbyt agresywne, żeby się rozmnażać. Gdyby nie te śluzy, rzuciłyby się na siebie.

Na polecenie Barkera strażnik podszedł do chłodziarki i wyjął zamrożonego, ponad półmetrowego dorsza. Odsunął plastikową pokrywę jednego ze zbiorników i wrzucił martwą rybę do wody. W przeciągu sekundy dorsz zniknął w krwawej pianie.

– Zarezerwowałem panom miejsca na kolację – powiedział Barker.

– Dziękujemy, już jedliśmy – odrzekł Austin.

Barker przyjrzał się twarzom obu mężczyzn, ale nie dostrzegł w nich strachu. Zmarszczył brwi.

– Dam panom czas na zastanowienie się nad tym, co was czeka. Spróbujcie sobie wyobrazić, jakie to uczucie być rozerwanym na kawałki przez ostre zęby i rozwleczonym po oceanie. Moi ludzie przyjdą po was wkrótce po postoju na naszym lądowisku na wybrzeżu, gdzie zatankujemy paliwo. Żegnam panów.

Austina i Zavalę zaprowadzono korytarzem do magazynu, wepchnięto do środka i zaryglowano drzwi.

Austin zbadał zamek, potem usiadł na stosie tekturowych pudeł.

– Nie wyglądasz na zbyt przejętego tym, że będziesz karmą dla ryb – zauważył Zavala.

– Bo nie zamierzam dostarczyć rozrywki temu białookiemu psycholowi i jego przygłupom. A przy okazji, podobał mi się twój tekst o kiolyańskich kobietach.

– To było wbrew mojej naturze. Jak wiesz, kocham wszystkie kobiety, a te muszą mieć ciężkie życie ze swoimi facetami, którzy mordują i składają ludzi w ofierze. No więc jak się wypłaczemy z tego małego bałaganu?

– Chyba wywalimy drzwi.

– Aha. Zakładając, że nam się uda, jakie mamy we dwóch szansę przeciwko batalionowi uzbrojonych facetów?

– Właściwie jest nas trzech.

Zavala rozejrzał się.

– My i niewidzialny przyjaciel?

Austin zrzucił płaszcz i wyciągnął z pochwy miecz. Nawet w słabym świetle magazynu ostrze wydawało się żarzyć.

– To jest nasz przyjaciel. Durendal.

Загрузка...