12

Stary Eric palił fajkę z długim cybuchem, miał zęby jak połamany płot i twarz zniszczoną przez sztormy. Pia powiedziała, że ten emerytowany rybak mówi po angielsku i zna miejscowe wody lepiej od ryb. Teraz jest już za stary na łowienie i pracuje dorywczo na nabrzeżu. Eric natychmiast zrobił się bardzo uprzejmy, gdy tylko Austin wymienił imię Pii.

Austin przyjechał na nabrzeże rybackie wczesnym rankiem. Potrzebował informacji o tutejszej pogodzie i morzu. Mżyło. W wilgotnym powietrzu wisiała purpurowoniebieska mgiełka spalin miejscowych kutrów. Rybacy w sztormiakach i gumowych butach przygotowywali się do wyjścia w morze. Ładowali wiadra z przynętą i zwoje lin trałowych. Austin powiedział Ericowi, że bierze łódź profesora Jorgensena i wyrusza na ryby.

Stary rybak popatrzył zmrużonymi oczami na szare chmury i w zamyśleniu zacisnął wargi.

– Powinno przestać padać. Mgła niedługo się rozwieje. – Wskazał wysoki słup skalny, strzegący wejścia do portu. – Niech pan płynie po prawej stronie tej skały. Milę dalej znajdzie pan dobre miejsce do wędkowania. Koło południa wzmaga się wiatr, ale łódź profesora poradzi sobie. – Wyszczerzył w uśmiechu resztki zębów. – Wiem coś o tym. Sam ją budowałem.

– A gdybym popłynął w drugą stronę?

Eric zmarszczył nos.

– Przy gospodarstwie rybnym cuchnie, i w powrotnej drodze można się zmoczyć. Wysokie fale.

Austin podziękował staremu człowiekowi za radę, włożył do łodzi prowiant i sprzęt wędkarski, sprawdził poziom paliwa i wybrał wodę z zęzy. Silnik zaskoczył natychmiast i wkrótce zaczął równo pracować. Austin odcumował, odbił od brzegu i skierował dziób w stronę skały w kształcie komina. Miała sześćdziesiąt metrów wysokości i stała jak latarnia morska u wejścia do portu. Zamiast popłynąć z prawej strony skalnej kolumny, skręcił w lewo. Miał nadzieję, że stary Eric go nie zobaczy.

Wkrótce płynął już wzdłuż wysokich klifów, gdzie tysiące gnieżdżących się tam ptaków morskich szybowały w powietrzu jak niesione wiatrem confetti. Silnik mruczał niczym napojony mlekiem kotek. Morze było lekko rozkołysane, ale dziób łodzi ciął jak nóż grzbiety fal. Austinowi było ciepło i sucho w żółtym sztormiaku i gumiakach, które znalazł w schowku łodzi.

Skalne urwiska ustąpiły i w końcu ląd zszedł do poziomu morza, gdy Austin zbliżył się do starego portu. Nie widział żadnych łodzi. Miejscowi rybacy pracowali gdzie indziej, na bardziej wydajnych łowiskach. Dopiero kiedy okrążył cypel, przekonał się, że nie jest sam.

W małej zatoce pół mili od brzegu stał na kotwicy hiszpański jacht z niebieskim kadłubem, który poprzedniego dnia wchodził do portu. Niski, smukły statek miał ponad sześćdziesiąt metrów długości. Jego linia świadczyła o tym, że jest szybki i komfortowy. Na rufie widniała nazwa “Navarra”. Pokład był pusty. Nikt nie wyszedł, żeby pomachać ręką, jak nakazuje zwyczaj przy spotkaniu dwóch statków, zwłaszcza na takich odludnych wodach. Austin czuł na sobie niewidoczne oczy, obserwujące go zza przyciemnionych szyb, kiedy mijał jacht w drodze do lądu. Przez chmury przeświecało słońce i odbijało się matowo w odległych metalowych dachach, które widział poprzedniego dnia z wysokiego wzgórza.

Od strony budynków pojawił się na niebie punkt. Szybko urósł i okazało się, że jest to czarny, nieoznakowany helikopter. Maszyna zeszła nisko nad łódź. Buczała jak rozdrażniony szerszeń. Zatoczyła dwa kręgi i zawisła w powietrzu kilkaset metrów na wprost Austina. Z kadłuba sterczały wysięgniki z rakietami. Przybywało towarzystwa. Zbliżała się motorówka. Płynęła szybko, wzbijając w górę fontanny piany. Z mniejszej odległości Austin rozpoznał niską cigarette z mocnym silnikiem, ulubiony model przemytników narkotykowych z Florydy.

Ślizgacz zwolnił i przepłynął obok na tyle blisko, że Austin mógł dokładnie zobaczyć trzech mężczyzn na pokładzie. Byli krępi, mieli okrągłe twarze, śniadą cerę i czarne włosy z grzywką nad azjatyckimi oczami. Jeden sterował, dwaj trzymali uniesione karabiny przy ramieniu i przyglądali się Austinowi z niezdrową ciekawością.

Motorówka zatrzymała się. Mężczyzna za kołem sterowym przyłożył do ust elektroniczny megafon. Krzyknął coś, zapewne po farersku. Austin odpowiedział głupkowatym uśmiechem, rozkładając ręce w uniwersalnym geście oznaczającym, że nie rozumie. Sternik ślizgacza spróbował po duńsku, potem po angielsku.

– Teren prywatny! Wstęp wzbroniony!

Austin nadal udawał głupiego i szczerzył zęby. Uniósł wędkę nad głowę i pokazał ją palcem. Ponurzy strzelcy zrobili to samo ze swoimi karabinami. Austin kiwnął głową na znak, że zrozumiał, co chcieli mu przekazać. Odłożył wędkę, pchnął przepustnicę, pomachał przyjaźnie na pożegnanie i skierował łódź do wyjścia z portu.

Po minucie zerknął przez ramię. Cigarette pędziła z powrotem w kierunku lądu. Helikopter również tam się udał, wyprzedzając Ślizgacz. Austin znów minął jacht. Pokład wciąż był pusty. Popłynął dalej wzdłuż wybrzeża do cypla w kształcie papuziego dziobu. Kilka minut później zobaczył Wrota Syreny u podnóża pionowego klifu. Otwór był zaskakująco symetryczny jak na dzieło natury. Miał około sześciu metrów wysokości i niewiele mniej szerokości. Na tle ogromnej, brązowoczarnej ściany skalnej wyglądał jak mysia nora.

Wbrew lirycznej nazwie, Wrota Syreny nie zachęcały do wejścia. Morze było stosunkowo spokojne, ale fale rozbijały się tu o ostre skały. Rozbryzgi strzelały wysoko w powietrze. Woda przed otworem kipiała i wirowała wśród niebezpiecznych, krzyżujących się prądów niczym w gigantycznej pralce. Przez szum morza Austin słyszał głuche zawodzenie, dochodzące z wnętrza groty. Włosy zjeżyły mu się na karku. Ponura pieśń pogrzebowa kojarzyła mu się z jękami żeglarzy, którzy utonęli. Niestety, nie zauważył żadnej syreny.

Zatrzymał łódź w bezpiecznej odległości od otworu. Próba dostania się tam teraz przypominałaby nawlekanie igły w szturchającym się tłumie. Austin spojrzał na zegarek, usadowił się wygodnie i wyjął kanapkę z serem, którą przygotowała mu troskliwa Pia. Kończył śniadanie, gdy wyczuł zmianę stanu morza, jakby król Neptun machnął trójzębem.

Woda dookoła nadal była niespokojna, ale fale we Wrotach Syreny przestały eksplodować z siłą armatnich pocisków. Pia mówiła, że można tam wpłynąć tylko podczas słabego prądu.

Austin zabezpieczył wszystkie luźne przedmioty w łodzi, włożył kamizelkę ratunkową, rozstawił szeroko nogi, pchnął przepustnicę i wycelował dziób we Wrota Syreny. Nawet przy słabym prądzie wokół otworu były wiry. Zacisnął zęby, modląc się w duchu, żeby wspomnienia Pii z dzieciństwa okazały się dokładne. Kilka metrów przed zabójczymi skałami zwiększył gwałtownie szybkość i skręcił lekko w prawo, zgodnie z instrukcją, choć był niebezpiecznie blisko kamieni. Łódź niczym piskorz prześliznęła się przez ciasny otwór z kilkucentymetrowym zapasem.

Pod kopułą jaskini Austin skręcił w lewo, skierował się ku wąskiej szczelinie skalnej i wpłynął do kanału szerszego zaledwie o parę centymetrów od łodzi. Burty obijały się o porośnięte wodorostami krawędzie. Przesmyk miał w przybliżeniu kształt litery S i rozszerzał się, tworząc okrągłą lagunę wielkości przydomowego basenu. Powierzchnia wody była czarna od wodorostów. Zapach morza aż dusił w ciasnej przestrzeni.

Austin dobił do brzegu i owinął linę cumowniczą wokół wystającej z wody skały. Zdjął kamizelkę ratunkową i sztormiak, wspiął się po uformowanych przez naturę stopniach i wszedł do otworu w kształcie odwróconej dziurki od klucza. Natychmiast uderzył w niego wiatr o zapachu stęchlizny. Zawodził niczym duchy zmarłych marynarzy.

Włączył latarkę i doszedł tunelem do dużej groty. Rozgałęziała się na trzy mniejsze. Na ścianie przy każdym wejściu widniał rysunek ryby. Pamiętając o instrukcjach Pii, wszedł do groty oznaczonej leszczem. Wkrótce znalazł się w zdumiewającym labiryncie jaskiń i korytarzy. Zgubiłby się bez tych prymitywnych drogowskazów. Po kilku minutach dotarł do wysokiej groty z kolorowymi rysunkami na gładkich ścianach. Rozpoznał bizony i jelenie ze szkiców ojca Pii. Ochra i czerwień wciąż miały żywą barwę.

Sceny polowań ukazywały antylopy, dzikie konie, nawet włochate mamuty. Myśliwi w krótkich spódniczkach atakowali zwierzynę włóczniami i strzałami z łuków. Freski przedstawiały również życie codzienne, dostojnych łudzi w zwiewnych szatach, smukłe żaglowce, dwu- i trzypoziomowe domy o ciekawej architekturze. Mamuty sugerowały, że rysunki pochodzą z epoki neolitu, ale ta cywilizacja była na wyższym poziomie.

Austin doszedł za leszczem do ciągu mniejszych jaskiń i napotkał pozostałości palenisk. Bardziej zainteresowały go jednak oznaki bytności współczesnych ludzi. Gdzieś przed sobą usłyszał szmer głosów. Przywarł plecami do ściany, podkradł się ostrożnie do rogu i wyjrzał. Zobaczył grotę, która wyglądała na naturalną jaskinię, powiększoną za pomocą materiałów wybuchowych i młotów pneumatycznych. Z wysokiego sufitu zwisały mocne lampy. Oświetlały setki plastikowych kartonów, piętrzących się na drewnianych paletach.

Obserwował z mrocznej kryjówki, jak dwunastoosobowa ekipa w czarnych kombinezonach zdejmuje pudła z wózka widłowego i układa na przenośniku taśmowym. Robotnicy byli śniadzi, jak mężczyźni w łodzi patrolowej. Mieli proste, kruczoczarne włosy z grzywką, wystające kości policzkowe i oczy w kształcie migdałów. Skończyli pracę i po chwili połowa z nich wyszła z magazynu. Reszta przez kilka minut sprzątała. Na polecenie mężczyzny o wyglądzie szefa oni też zniknęli.

Austin wyłonił się z ukrycia i sprawdził napisy na pudłach. Nadruki w kilku językach mówiły, że to uszlachetniona karma dla ryb. Minął wielkie wrota garażowe w jednej ze ścian, używane zapewne do wyładunku kartonów w magazynie, i skierował się do drzwi, za którymi zniknęła ekipa.

W następnym pomieszczeniu było mnóstwo pomp i rur, które wychodziły z dużego, okrągłego zbiornika. U góry prowadziły do niego pochylnie. Austin domyślił się, że tą drogą karma trafia do pojemnika i po wymieszaniu jest rozprowadzana rurami po terenie hodowli ryb.

Wziął z przyległej narzędziowni łom. Zważył go w dłoni i pomyślał, że niewiele tym zdziała przeciwko broni automatycznej, ale wetknął go za pasek. Rury prowadziły korytarzem do ściany z drzwiami. Austin uchylił je i poczuł na twarzy zimny powiew. Nasłuchiwał. Cisza. Wydostał się na zewnątrz. Z przyjemnością odetchnął świeżym powietrzem po pobycie w stęchłej atmosferze grot.

Rury przechodziły przez ścianę i biegły dalej szeroką, żwirowaną alejką między dwoma rzędami parterowych pawilonów z żużlobetonu, krytych blachą falistą. Odgałęzienia głównego ciągu rur wchodziły do budynków. Dookoła cuchnęło rybami, ze wszystkich stron szumiały maszyny.

Austin podszedł do najbliższego pawilonu. Stalowe drzwi nie były zaryglowane. Oceanus zapewne nie spodziewał się, że jakiś intruz przeniknie przez ochronę w łodzi i helikopterze. We wnętrzu oświetlonym przyćmionymi lampami sufitowymi panował półmrok. Szum, który słyszał na zewnątrz, pochodził z silników elektrycznych, napędzających pompy obiegu wody w dużych, niebieskich plastikowych zbiornikach. Stały rzędami wzdłuż ścian budynku. Zbiorniki były obsługiwane przez instalację wodną, rury zasilające, pompy, zawory i złącza elektryczne. Austin wspiął się na metalową drabinkę z boku jednego ze zbiorników. Snop światła z jego latarki spłoszył setki rybek wielkości ludzkiego palca.

Zszedł na dół i powędrował dalej. Pawilony wyglądały identycznie, różniły się tylko wielkością i rodzajem hodowanych ryb. W zbiornikach rozpoznał łososie, dorsze i inne znane gatunki. Mniejszy budynek w środku kompleksu był centrum komputerowym. Austin nie zastał tam nikogo. Przyjrzał się migoczącym wskaźnikom i wyświetlaczom na panelu centralnym i zrozumiał, dlaczego pracuje tutaj tak mało ludzi. Hodowla była niemal całkowicie zautomatyzowana.

Gdy wychodził z centrum komputerowego, usłyszał kroki i dał nura za róg. Minęli go dwaj ochroniarze z karabinami na ramionach. Śmiali się z jakiegoś dowcipu, nie podejrzewając, że tuż obok czai się intruz.

Kiedy przeszli, Austin przekradł się do portu. Przy długim falochronie mogły się zmieścić nawet duże statki. W basenie portowym stała przycumowana motorówka patrolowa, która wcześniej zagrodziła mu drogę. Helikoptera nie było. Z wody wystawały setki klatek z rybami. Pracowali przy nich mężczyźni w odkrytych łodziach. Ochroniarze na brzegu przyglądali się temu bezczynnie w niedbałych pozach.

Austin zerknął na zegarek. Musiał się pośpieszyć, jeśli chciał zdążyć do Wrót Syreny, zanim prąd przybierze na sile. Okrążył kompleks i natrafił na samotny budynek, podobny do reszty pawilonów. Wokół stały tablice ostrzegawcze. Wszedł głównym wejściem i ujrzał drugie drzwi. W przeciwieństwie do pozostałych wylęgarni ta była zamknięta.

Podważył łomem zamek, najciszej jak mógł, i pchnął drzwi. W przyćmionym świetle zobaczył zbiorniki dwukrotnie większe od tych, które widział wcześniej, ale było ich o połowę mniej. Coś go tutaj zaniepokoiło, choć nie wiedział co. Po raz pierwszy od początku tej wyprawy przeszły mu ciarki po plecach.

Okazało się, że ma towarzystwo. Wokół zbiorników spacerował samotny ochroniarz. Austin zaczekał, aż wartownik dojdzie do przeciwległego końca swojej trasy, położył łom, wspiął się po drabince do najbliższego zbiornika i zajrzał do środka.

Odór ryb był mocniejszy niż z mniejszych zbiorników w innych budynkach. Austin pochylił się i usłyszał cichy odgłos wirującej wody. W środku coś było. Oświetlił latarką wnętrze i woda zawrzała. Ukazała się rozwarta paszcza pełna ostrych zębów. Odruchowo cofnął się. Coś mokrego i śliskiego musnęło jego głowę. Stracił równowagę i runął z drabinki. Zamachał rękami, chwycił się plastikowego węża, urwał go i spadł na betonową podłogę. Z węża tryskała woda. Poderwał się i zobaczył jak przez mgłę, że nad zbiornikiem błyska czerwone światło. Zaklął. Został włączony alarm.

Ochroniarz usłyszał hałas i biegł w jego kierunku. Austin dał nura między dwa zbiorniki. Omal nie potknął się o stos metalowych rur. Wartownik minął go i zatrzymał się na widok tryskającej wody. Austin podniósł krótki kawałek rury i zaszedł go od tyłu. Ochroniarz musiał wyczuć jego obecność. Już się odwracał, ściągał z ramienia karabin, gdy dostał rurą w głowę i zwalił się na podłogę.

Wymachując rurą jak młotem kowalskim, Austin rozwalił kilka plastikowych złączy. Nad uszkodzonymi zbiornikami zaczęły błyskać czerwone światła alarmowe. Z roztrzaskanych rur trysnęła woda, zalewając podłogę.

Pobiegł przez kałuże do drzwi. Szum wody zagłuszył kroki drugiego ochroniarza. Spotkali się na skrzyżowaniu ścieżek między dwoma rzędami zbiorników i omal nie zderzyli ze sobą. Obaj się poślizgnęli i przewrócili. Wyglądało to na pewno komicznie, ale Austinowi nie było do śmiechu, gdy ochroniarz zerwał się na nogi i wyszarpnął pistolet z kabury przy pasie.

Austin podniósł się i zamachnął rurą. Pistolet poszybował w powietrze. Ochroniarz wytrzeszczył oczy, zaskoczony szybkością Austina. Sięgnął pod koszulę czarnego munduru i wyciągnął nóż z długim białym ostrzem. Cofnął się i przyjął postawę obronną. Przez ten krótki moment Austin miał okazję przyjrzeć się przeciwnikowi.

Ochroniarz był mniej więcej o głowę niższy od niego. Wydawał się nie mieć szyi. Muskularne ramiona świadczyły o sile tkwiącej w krępym ciele. Jak inni tutejsi ochroniarze, miał szeroką, okrągłą twarz, grzywkę i twarde spojrzenie czarnych oczu w kształcie migdałów. Wystające kości policzkowe zdobiły tatuaże. Pod płaskim nosem rozciągały się w uśmiechu szerokie, mięsiste wargi. Ale w tym szczerzeniu zębów nie było wesołości, tylko okrucieństwo.

Austin nie był w nastroju do konkursu uśmiechów. Czas działał przeciwko niemu. W każdej chwili mogli pojawić się inni ochroniarze. Nie mógł się wycofać. Musiał usunąć tę przeszkodę i prosić Boga, żeby nie było następnych. Zacisnął dłonie na rurze. Oczy najwyraźniej zdradziły jego zamiary, bo przeciwnik natarł bez ostrzeżenia. Mimo przysadzistej sylwetki, zaatakował z szybkością skorpiona. Lewą stronę klatki piersiowej Austina przeszył piekący ból. Trzymał rurę jak kij baseballowy i nóż zsunął się po niej. Austin poczuł wilgoć w miejscu, gdzie ostrze przecięło sweter i koszulę.

Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i przygotował do następnego pchnięcia zakrwawionym nożem. Austin zareagował odruchowo. Zamachnął się rurą jak baseballista, odbijający piłkę. Rozległ się trzask miażdżonej kości i chrząstki nosowej. Krew trysnęła niczym z fontanny. Austin nie mógł w to uwierzyć! Po ciosie, który powaliłby jelenia, przeciwnik nadal trzymał się na nogach. Ale jego oczy zmętniały, chwilę później wypuścił z ręki nóż i osunął się na ziemię.

Austin wystartował sprintem do drzwi, ale usłyszał krzyki i zanurkował pod zbiornik z rybami. Do budynku wpadło kilku ochroniarzy. Zobaczyli czerwone światła alarmowe i rzucili się do zbiorników. Austin wystawił głowę. Od strony portu dochodziły podniecone głosy. Wysunął się z kryjówki, popędził wzdłuż ściany pawilonu i dobiegł do głównego kompleksu wylęgarni. Ochroniarze skoncentrowali się na zniszczeniach, które po sobie zostawił, i dzięki temu zdołał dotrzeć do magazynu z karmą dla ryb.

Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że w hali nikogo nie ma. Niedługo zapuści się w labirynt grot. Przyciskał rękę do rany, ale nie mógł całkowicie zatamować krwawienia. Co gorsza, zostawiał za sobą krwawy ślad. W oddali zaczęła wyć syrena. Kiedy mijał wózek widłowy, wpadł na pomysł. Nie będzie ułatwiał zadania tym facetom.

Wskoczył na siedzenie wózka, uruchomił silnik, wycelował widły w wysoki stos pudeł z karmą i wdepnął gaz. Pojazd wyrwał do przodu, uderzył w kartony i przewrócił je. Pudła zwaliły się na przenośnik taśmowy i zablokowały przejście. Austin przewrócił jeszcze kilka stosów przed drzwiami i wrotami garażowymi. Na zakończenie wbił widły wózka w skrzynkę sterowniczą przenośnika.

Chwilę później biegł przez groty. Zatrzymał się w głównej galerii rysunków i nasłuchiwał. Oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszał krzyki. Co gorsza, szczekały psy. Jego prymitywna barykada nie na wiele się zdała. Pobiegł dalej za podskakującym snopem światła swojej latarki. W pośpiechu pomylił rysunki ryb, musiał zawrócić, szukać drogi i stracił cenne sekundy. Krzyki i szczekanie były coraz głośniejsze. Widział już za sobą światła latarek. Jaskinie zwielokrotniały hałas, głosy odbijały się echem. Miał wrażenie, że ściga go cała armia.

Rozległ się terkot broni automatycznej. Austin padł na ziemię i pociski trafiły w ścianę. Starając się ignorować przeszywający ból w zranionej piersi, wstał. Znowu do niego strzelano, ale zdążył schować się za zakrętem. Kilka sekund później przeciskał się przez ostatni, wąski korytarz. Wydostał się na zewnątrz i zbiegł do łodzi.

Silnik zakrztusił się przy próbie startu. Austin sięgnął ręką do zimnej wody, oczyścił śrubę z wodorostów i spróbował jeszcze raz. Tym razem silnik zaskoczył. Kiedy odbił od brzegu i skierował łódź w stronę kanału prowadzącego do Wrót Syreny, na krawędzi laguny pojawiły się dwie czarne sylwetki. Ich latarki oświetliły Austina, ale również wlot przesmyku.

Skierował tam dziób łodzi. Uderzył najpierw jedną, potem drugą burtą o brzegi kanału. Zobaczył przed sobą szare światło dzienne i wpłynął do Wrót Syreny. Obrócił mocno kołem sterowym. Łódź skręciła ostro w prawo, w kierunku wyjścia na morze, ale powróciły już tam diabelskie wiry i silne prądy. Łódź sunęła bokiem ku nieuchronnej kolizji z przeciwległą ścianą, ale następna fala skierowała ją szczęśliwie z powrotem w stronę wylotu kanału.

Austin pchnął przepustnicę, żeby przywrócić łodzi zdolność manewrową. Szarpnął kołem sterowym, by ominąć wyszczerbione skały, które przy zderzeniu przecięłyby łódź na pół. Śruba zawadziła o dno. Łódź straciła prędkość i morze cofnęło ją do groty. Austin desperacko wycelował dziób w rozwidlenie fal, które oznaczało spokojniejsze miejsce między prądami.

W tym samym momencie zauważył, że ma towarzystwo. Przeciwnicy dostali się tu półkami skalnymi wzdłuż kanału. Czekali zaledwie kilka metrów przed jego nadpływającą łodzią.

Był teraz łatwym celem. Jeden z mężczyzn przyłożył karabin do ramienia, ale jego towarzysz odepchnął lufę w dół. Odczepił od pasa granat i kilka razy podrzucił go lekko, jak rozgrzewający się miotacz piłkę baseballową. Kiedy Austin przepływał obok, wyciągnął zawleczkę, nie puszczając dźwigni. Austin patrzył to na granat, to na bezlitosną twarz przeciwnika, który wcześniej dźgnął go nożem. Nos ochroniarza był czerwoną miazgą, na jego policzkach krzepły strużki krwi. Musiał strasznie cierpieć z bólu, ale uśmiechał się szeroko, gdy leniwym łukiem wrzucał granat do łodzi Austina. Potem razem z kolegą dał nura za występ skalny i zatkał uszy.

Granat wpadł do łodzi i zatrzymał się u stóp Austina. Kurt wycisnął z silnika resztkę mocy. Łódź skręciła pod ostrym kątem i granat stoczył się po przechylonym pokładzie pod burtę.

Łódź wystrzeliła z półkolistych Wrót Syreny na otwartą przestrzeń. Austin znalazł się między młotem i kowadłem: albo za moment zostanie rozerwany na kawałki, albo za kilka minut zamarznie na śmierć w zimnym morzu. Instynktownie wybrał to drugie. Wyskoczył za burtę.

Zanurzył się w lodowatej wodzie i sekundę później usłyszał przytłumiony wybuch granatu. Potem eksplodował zbiornik paliwa. Austin został pod powierzchnią najdłużej jak mógł i wynurzył się w deszczu drewnianych szczątków. Łódź przestała istnieć. Znów zanurkował, żeby uniknąć płonącego paliwa na powierzchni. Kiedy wyłonił się z wody drugi raz, był zdrętwiały z zimna, ale instynkt przetrwania działał. Zaczął płynąć w kierunku lądu, jednak po kilku ruchach stawy odmówiły mu posłuszeństwa, jakby ktoś napełnił je lodem.

Ponad grzbietami fal dostrzegł niewyraźnie łódź pędzącą w jego stronę. Bez wątpienia zbliżali się przeciwnicy, żeby go wykończyć. Roześmiał się gardłowo. Zanim tu dopłyną, będzie topielcem.

Загрузка...