Podróż Austina na tamten świat została jednak przerwana, zanim zdążył zniknąć pod powierzchnią wody. Zza burty motorówki wysunęła się ręka i złapała go za włosy. Zęby szczękały mu jak kastaniety, miał wrażenie, że go skalpują. Inne ręce chwyciły Austina pod pachy i za kołnierz i wyciągnęły z morza. Prychał i kaszlał niczym kociak wyłowiony ze studni.
Wciąż miał nogi w wodzie, gdy motorówka pomknęła ponad falami z wysoko zadartym dziobem i rykiem silnika. Półprzytomny Austin z zaskoczeniem zobaczył, że podpływają do burty niebieskiego jachtu. Wciągnięto go na pokład i zaniesiono do jakiegoś pomieszczenia, najwyraźniej ambulatorium. Tam zdjęto mu mokre ubranie i owinięto go w ciepłe ręczniki. Obejrzał go mężczyzna ze stetoskopem. Potem wpakowano Austina do sauny, gdzie wreszcie mógł poruszyć palcami rąk i nóg. Zbadano go drugi raz i ubrano w miękki niebieski dres. Wyglądało na to, że będzie żył.
Jego powrót do życia obserwowali czujnie dwaj mężczyźni zbudowani jak zawodowi zapaśnicy. Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Ci sami goryle eskortowali go, gdy szedł na miękkich nogach do luksusowej kajuty. Posadzili Austina w wygodnym fotelu wypoczynkowym, przykryli miękkim kocem i zostawili, żeby odpoczął.
Zapadł w ciężki sen. Kiedy się obudził, zobaczył, że w fotelu klubowym siedzi jakiś mężczyzna i obserwuje go z niewielkiej odległości jak preparat na szkiełku mikroskopowym.
Uśmiechnął się szeroko, gdy Austin zatrzepotał powiekami.
– Świetnie. Ocknął się pan – powiedział. Miał głęboki, dźwięczny głos i mówił amerykańskim angielskim zaledwie ze śladem obcego akcentu.
Sięgnął po srebrną piersiówkę na stoliku obok i nalał Austinowi drinka. Kurt wziął drżącymi palcami kieliszek, zakręcił bursztynowym płynem na jego dnie, wciągnął mocny zapach i wypił solidny łyk. Palący alkohol spłynął mu do gardła i po jego ciele rozeszło się ciepło.
Austin zerknął na płaską butelkę.
– Za dobre na płyn do chłodnicy, ale efekt jest taki sam.
Mężczyzna zachichotał i pociągnął łyk z piersiówki.
– Zielona izarra ma sto procent alkoholu – wyjaśnił i otarł usta wierzchem dłoni. – Zwykle podaje się ją w kieliszkach niewiele większych od pańskiego kciuka. Ale pomyśleliśmy, że trochę większa porcja wyjdzie panu na zdrowie. Jak rana?
Austin dotknął żeber. Miał pod koszulą sztywny bandaż, nie czuł żadnego bólu, nawet gdy naciskał ranę palcami. Przypomniał sobie biały błysk, kiedy nóż z kości słoniowej przebijał mu skórę.
– Bardzo źle to wyglądało?
– Centymetr głębiej i pochowalibyśmy pana w morzu.
– Czuję się całkiem dobrze.
– Mój lekarz okrętowy to ekspert od urazów. Zaszył i zamroził ranę.
Austin rozejrzał się. Wracała mu pamięć.
– Lekarz okrętowy? Jestem na niebieskim jachcie, tak?
– Zgadza się. Nazywam się Balthazar Aguirrez. To mój statek.
Z potężną klatką piersiową i wielkimi dłońmi Aguirrez wyglądał bardziej na robotnika portowego niż właściciela jachtu wartego zapewne kilka milionów dolarów. Miał wysokie czoło, gęste czarne brwi, wydatny nos, szerokie, uśmiechnięte usta, podbródek jak półka skalna i oczy o barwie dojrzałych oliwek. Był w jasnoniebieskim dresie, identycznym jak ten, który pożyczono Austinowi. Na gęstych, szpakowatych włosach miał przekrzywiony czarny beret.
– Miło mi pana poznać, panie Aguirrez. Nazywam się Kurt Austin. Dzięki za gościnność.
Aguirrez omal nie zmiażdżył mu ręki w uścisku.
– Nie ma o czym mówić, panie Austin. Lubimy przyjmować gości. – W jego ciemnych oczach błysnęła wesołość. – Choć większość wchodzi na pokład w bardziej konwencjonalny sposób. Jeszcze kieliszek izarry?
Austin odmówił gestem. Chciał mieć jasną głowę.
– Może zdecyduje się pan po jedzeniu. Jest pan głodny?
Kurt nie miał nic w ustach od skromnego śniadania.
– Przypomniał mi pan, że tak. Nie pogardziłbym kanapką.
– Byłbym kiepskim gospodarzem, gdybym poczęstował pana tylko kanapką. Jeśli czuje się pan na siłach, zapraszam na lekki posiłek do salonu.
Austin podniósł się z fotela. Trochę kręciło mu się w głowie.
– Poradzę sobie.
– Doskonale – odrzekł Aguirrez. – Proszę przyjść, kiedy będzie pan gotów. – Wstał i wyszedł z kajuty.
Austin popatrzył na zamknięte drzwi i potrząsnął głową. Wciąż był lekko zamroczony i osłabiony z upływu krwi. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Wyglądał jak upiór. Nic dziwnego. Dostał nożem, strzelano do niego i omal nie utonął. Przemył twarz zimną, potem gorącą wodą. Zauważył elektryczną maszynkę do golenia i usunął zarost z twarzy. Kiedy wrócił do kajuty, okazało się, że ma towarzystwo.
Czekali na niego ponurzy goryle, którzy eskortowali go wcześniej. Jeden otworzył drzwi i ruszył przodem, drugi szedł z tyłu. Spacer pozwolił Austinowi rozruszać się. Z każdym krokiem mocniej trzymał się na nogach. Doszli do salonu na głównym pokładzie i jeden z mężczyzn dał znak, żeby wszedł do środka. Sami nie przekroczyli progu.
Austin widział wiele jachtów i wszystkie miały podobny wystrój. Normą był chrom, skóra i nowoczesne kształty. Ale salon “Navarry” przypominał wnętrze wiejskiego domu na południu Europy.
Białe stiukowe ściany przecinały grubo ciosane belki, na podłodze leżała czerwona terakota. W dużym kamiennym kominku potrzaskiwał ogień. Powyżej wisiały obrazy. Jeden przedstawiał mężczyzn przy grze w jai alai. Podszedł do martwej natury z owocami i studiował podpis, gdy usłyszał głęboki głos:
– Interesuje się pan sztuką, panie Austin?
Aguirrez podszedł do niego od tyłu. Poruszał się bezszelestnie.
– Kolekcjonuję pistolety pojedynkowe – odparł Austin. – Myślę, że to też rodzaj sztuki.
– Bezwzględnie! Śmiercionośny rodzaj sztuki. Tego Cezanne’a dołączyłem do mojej małej kolekcji w zeszłym roku. Inne obrazy kupiłem na aukcjach i od osób prywatnych.
Austin przeszedł wolno obok Gauguinów, Degasów, Manetów i Monetów. “Mała kolekcja” była większa niż w wielu muzeach. Podszedł do innej ściany z dużymi fotografiami.
– To też dzieła sztuki?
Aguirrez wzruszył ramionami.
– Kilka moich holdingów. Stocznie, huty – powiedział tonem zmęczonego kelnera, który recytuje dania z menu. – Ale dość o interesach. – Wziął Austina pod ramię. – Kolacja gotowa.
Wprowadził gościa przez rozsuwane drzwi do eleganckiej jadalni. Na środku stał owalny mahoniowy stół nakryty dla dwunastu osób. Aguirrez zdjął beret i szybkim ruchem rzucił go płasko przez pokój na krzesło. Wskazał wytwornym gestem dwa miejsca naprzeciw siebie przy jednym końcu stołu. Kiedy obaj usiedli, pojawił się kelner i napełnił winem wysokie kielichy.
– Myślę, że będzie panu smakowała ta mocna hiszpańska rioja – powiedział Aguirrez i wzniósł toast: – Za sztukę.
– Za gospodarza i załogę “Navarry”.
– Bardzo pan uprzejmy – odrzekł Aguirrez z wyraźną aprobatą. Zabłysły mu oczy. – Doskonale. Widzę, że możemy zaczynać ucztę.
Nie było zakąsek, od razu podano danie główne: fasolę, paprykę i żeberka wieprzowe z kapustą. Austin pochwalił szefa kuchni i zapytał, co to za potrawa.
– Alubias de tolosa – odpowiedział Aguirrez. – My, Baskowie, traktujemy ją z niemal mistyczną czcią.
– Bask! No, oczywiście! Nawarra to baskijski region. I ten obraz z grą jai alai. I czarny beret.
– Jestem pod wrażeniem, panie Austin! Dużo pan wie o moim narodzie.
– Każdy, kto interesuje się morzem, wie, że Baskowie byli największymi odkrywcami, żeglarzami i budowniczymi statków na świecie.
Aguirrez zaklaskał.
– Brawo. – Nalał Austinowi wina i pochylił się do przodu. – A na czym polega pańskie zainteresowanie morzem? – Nadal się uśmiechał, ale przeszywał Austina przenikliwym spojrzeniem.
Austin podziwiał, w jak zręczny Aguirrez potrafił zmienić temat. Postanowił nie odkrywać kart, dopóki nie pozna lepiej swojego gospodarza i nie dowie się, dlaczego niebieski jacht zakotwiczył w pobliżu hodowli ryb Oceanusa.
– Jestem specjalistą od ratownictwa morskiego – odparł. – Pracowałem nad pewnym projektem na Wyspach Owczych. Przyjechałem do Skaalshavn na ryby.
Aguirrez odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem.
– Przepraszam za złe maniery – powiedział ze łzami w oczach – ale to moi ludzie złowili pana w morzu.
Austin uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Nie miałem w planach zimnej kąpieli. Aguirrez spoważniał.
– O ile dobrze widzieliśmy, na pańskiej łodzi doszło do eksplozji.
– Przewietrzanie komory silnikowej było niewystarczające i zebrały się opary benzyny – wyjaśnił Austin. – Zdarza się to czasem na łodziach z wbudowanym silnikiem.
Aguirrez pokiwał głową.
– Dziwne. Z moich doświadczeń wynika, że takie eksplozje zdarzają się zwykle wtedy, gdy łódź stoi w porcie. Niewątpliwie zranił pana odłamek metalu.
– Niewątpliwie – odrzekł Austin z miną pokerzysty. Dobrze wiedział, że lekarz okrętowy musiał zauważyć, że na jego skórze nie ma śladów poparzeń i ranę spowodowało cienkie ostrze, a nie poszarpany kawałek metalu. Nie miał pojęcia, dlaczego Aguirrez bawi się z nim w kotka i myszkę, ale włączył się do zabawy. – Miałem szczęście, że byliście w pobliżu.
Aguirrez przytaknął z powagą.
– Obserwowaliśmy pańskie wcześniejsze spotkanie z łodzią patrolową i widzieliśmy, że popłynął pan wzdłuż wybrzeża. Kiedy później okrążyliśmy cypel, zniknął pan. Niedługo potem wyskoczył pan z groty morskiej jak wystrzelony z armaty. – Klasnął w wielkie dłonie. – Bum! Pańska łódź w kawałkach, a pan w wodzie.
Austin uśmiechnął się lekko.
– Trafne podsumowanie.
Aguirrez poczęstował go krótkim, grubym cygarem, ale Austin nie miał na nie ochoty. Bask zapalił sam. Ciemne cygaro śmierdziało jak składowisko toksycznych odpadów.
– No więc, mój przyjacielu – powiedział, wypuszczając nosem dym – dostał się pan do grot?
Austin udał głupiego.
– Do grot?
– Na litość boską, człowieku, dlatego tu jestem, szukam grot. Na pewno zastanawiał się pan, co mój jacht robi na tym odludziu.
– Owszem.
– Więc wyjaśnię panu. Dobrze mi idzie w interesach…
– Skromnie powiedziane. Jest pan bardzo bogaty. Gratuluję.
– Dziękuję. Mój majątek umożliwia mi robienie tego, co lubię. Niektórzy wydają pieniądze na piękne młode kobiety. Ja jestem archeologiem amatorem.
– Jedno i drugie hobby jest godne uwagi.
– Lubię towarzystwo pięknych kobiet, zwłaszcza inteligentnych. Ale dla mnie przeszłość to więcej niż hobby. – Aguirrez wyglądał, jakby zamierzał poderwać się z krzesła. – To moja pasja. Jak sam pan powiedział, Baskowie byli wielkimi ludźmi morza. Pionierami rybołówstwa i wielorybnictwa u wybrzeży Ameryki Północnej. Docierali tam dziesiątki lat przed Kolumbem. Mój przodek, Diego Aguirrez, zrobił na tym majątek.
– Byłby dumny, że poszedł pan w jego ślady.
– Bardzo pan uprzejmy, panie Austin. Diego był bardzo odważny i miał żelazne zasady. Naraził się hiszpańskiej inkwizycji. Zwłaszcza jednemu z najbardziej bezwzględnych inkwizytorów.
– I został stracony?
Aguirrez uśmiechnął się.
– Był też bardzo zaradny. Wysłał żonę i dzieci w bezpieczne miejsce. Jestem w linii prostej potomkiem jego najstarszego syna. Diego uciekł podobno jednym ze swoich statków, ale nic nie wiadomo o jego losie.
– Morze jest pełne nierozwiązanych zagadek.
Aguirrez przytaknął.
– Zostawił jednak ślady, które wskazują, że zamierzał znaleźć się daleko poza zasięgiem inkwizycji. Tradycyjna trasa Basków do Ameryki Północnej prowadziła przez Wyspy Owcze. Zacząłem więc iść tym tropem. Zna pan pochodzenie nazwy Skaalshavn?
– To podobno Port Czaszki.
Aguirrez uśmiechnął się, wstał od stołu i wyjął z szafki ozdobnie rzeźbioną drewnianą skrzynkę. Otworzył wieko, wyciągnął czaszkę i wziął ją do ręki jak Hamlet rozmyślający o Joriku.
– Pochodzi z jednej z tamtych grot. Dałem ją do zbadania ekspertom. Ma wyraźne cechy baskijskie. – Rzucił czaszkę Austinowi jak piłkę, zapewne w nadziei, że go zaszokuje.
Austin złapał ją zgrabnie i obrócił w dłoni niczym geograf oglądający globus.
– Może to pański przodek Diego. – Odrzucił czaszkę z powrotem.
– Pomyślałem to samo i zleciłem zrobienie testów DNA. Niestety ten dżentelmen i ja nie jesteśmy spokrewnieni. – Aguirrez schował czaszkę do skrzynki i wrócił do stołu. – To moja druga wyprawa tutaj. Za pierwszym razem spodziewałem się, że groty będą dostępne z lądu. Okazało się jednak, że teren obejmujący jaskinie i port zakupiono na hodowlę ryb. Odnalazłem specjalistę od materiałów wybuchowych, który pracował przy budowie hodowli. Powiedział, że w czasie wysadzania skał, by zbudować magazyn, przebili się do grot. Prosiłem właścicieli, żeby pozwolili mi przeprowadzić badania archeologiczne w jaskiniach, ale odmówili. Próbowałem to załatwić różnymi drogami. Niestety, mimo moich znajomości, nie udało się przekonać Oceanusa. Więc wróciłem tutaj, żeby znów się temu przyjrzeć.
– Jest pan bardzo uparty.
– Ta sprawa stała się moją obsesją. Dlatego interesuje mnie pańska przygoda. Podejrzewałem, że z morza można dostać się do grot, ale wody wokół nich okazały się zbyt niebezpieczne dla naszych łodzi. Pan najwyraźniej znalazł drogę.
– Głupi ma szczęście – odparł krótko Austin.
Aguirrez zachichotał.
– Wątpię, żeby to była tylko kwestia szczęścia. Proszę mi opowiedzieć, co pan tam widział. Przekupię pana dolewką wina.
Strzelił palcami. Wszedł kelner z nową butelką, otworzył ją i napełnił kielichy.
– Łapówka nie jest potrzebna – odrzekł Austin. – Niech pan potraktuje to jako częściowy rewanż za pańską gościnność i doskonałą kolację. – Łyknął wina, napawając się narastającą atmosferą. – Ma pan rację, pod tym łukiem skalnym znajduje się droga do grot. Miejscowi nazywają to wejście Wrotami Syreny. Sieć jaskiń jest bardzo rozległa. Widziałem tylko jej część.
Austin opowiedział szczegółowo o rysunkach na ścianach, ale przemilczał wyprawę na teren hodowli ryb. Aguirrez chłonął każde słowo.
– Podobne obrazy z okresu paleolitu, sprzed dwunastu tysięcy lat, znaleziono na ścianach grot w Kraju Basków – mruknął w pewnym momencie. – Tutejsze rysunki wskazują, że z jaskiń musieli korzystać ludzie z zaawansowanej cywilizacji.
– Takie odniosłem wrażenie. Uważa się, że Wyspy Owcze nie były zamieszkane, dopóki nie osiedlili się tu irlandzcy mnisi i wikingowie. Może historycy się mylą.
– Nie byłbym zaskoczony. Naukowcy nie mają pojęcia, skąd pochodzi mój naród. Nasz język nie ma korzeni w Europie ani Azji. Wśród Basków jest najwyższy na świecie procent ludzi z grupą krwi Rh minus i dlatego niektórzy spekulują, że jesteśmy w prostej linii potomkami człowieka z Cro-Magnon. – Aguirrez uderzył lekko pięścią w stół. – Dałbym wszystko, żeby dostać się do tutejszych grot.
– Widział pan, jak ciepło mnie przyjęli.
– Jak szerszenie, kiedy potrąci się ich gniazdo. Kiedy pan spał, przypłynęli tu z lądu łodziami patrolowymi. Zażądali, by wpuszczono ich na pokład. Oczywiście odmówiliśmy.
– W łodzi, którą widziałem, było paru ludzi z bronią automatyczną.
Aguirrez machnął ręką w kierunku ściany z obrazami.
– Kiedy zobaczyli, że moi ludzie mają nad nimi przewagę ogniową i liczebną, szybko się wycofali.
– Dysponują też helikopterem uzbrojonym w rakiety.
– Moi ludzie pokazali ręczną wyrzutnię pocisków woda – powietrze i przestał nas niepokoić.
Pociski rakietowe i broń automatyczna. Uzbrojenie jak na okręcie wojennym.
Aguirrez jakby czytał w myślach Austina.
– Bogaci ludzie mogą stać się celem porywaczy. Dlatego postarałem się, żeby “Navarra” nie była całkiem bezbronna. Otoczyłem się lojalnymi i dobrze uzbrojonymi ludźmi.
– Jak pan przypuszcza, dlaczego Oceanus tak gwałtownie reaguje, kiedy ktoś wtyka nos w jego sprawy? – zapytał Austin. – Przecież chodzi o hodowlę ryb, nie o kopalnię diamentów.
Aguirrez wzruszył ramionami.
– Też zadaję sobie to pytanie.
Do jadalni wszedł jeden z mężczyzn, którzy wcześniej eskortowali Austina. Wręczył Aguirrezowi plastikową torbę i szepnął mu coś do ucha. Aguirrez skinął głową i powiedział:
– Dziękuję za relację z wizyty w grotach, panie Austin. Mogę jeszcze w czymś pomóc?
– Nie odmówiłbym, gdyby zaproponował mi pan transport do miasteczka.
– Załatwione. Mój człowiek poinformował mnie, że mijamy komin skalny i za kilka minut powinniśmy rzucić kotwicę. – Aguirrez podał Austinowi torbę. – Pańskie rzeczy są już suche.
Austina zaprowadzono do kajuty, gdzie mógł się przebrać. W plastikowej torbie znalazł też swój portfel z legitymacją NUMA. Aguirrez musiał wiedzieć, że Kurt nie pracuje w ratownictwie morskim, ale nie zdradził się z tym. Włożył do torby własną wizytówkę z numerem telefonu. Austin schował ją do portfela.
Aguirrez czekał na pokładzie, żeby się pożegnać.
– Dzięki za gościnność – powiedział Austin i uścisnął mu dłoń. – Przepraszam, że uciekam od razu po obiedzie.
– Nic nie szkodzi – odrzekł Aguirrez z enigmatycznym uśmiechem. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy znów się spotkali.
– Zdarzają się różne dziwne rzeczy.
Po chwili Austin był w motorówce płynącej przez cichy port.