39

Austin siedział na pudle z antybiotykami dla ryb. Między kolanami trzymał miecz, opierając głowę na jego rękojeści. Ktoś inny uznałby to za rezygnację, ale Zavala wiedział swoje: Kurt zacznie działać, kiedy będzie gotów.

W tym samym czasie Zavala był pochłonięty ćwiczeniami, stanowiącymi połączenie jogi, zen i bokserskiej walki z cieniem. Pomagały mu się wyluzować i skoncentrować. Skończył demolowanie wyimaginowanego przeciwnika lewym sierpowym i szybkim prawym prostym i zatarł ręce.

– Właśnie znokautowałem kolejno Rocky’ego Marciano, Sugar Raya Robinsona i Muhammada Alego.

Austin podniósł wzrok.

– Zachowaj kilka ciosów dla Barkera i jego kolesiów. Zaczynamy schodzić w dół.

Austin potraktował serio zapowiedź Barkera, że nakarmi nimi swoich ulubieńców i wrzuci ich szczątki do Atlantyku. Morderca tego rodzaju był zdolny do wszystkiego, żeby osiągnąć swój cel. Uważał się za boga, pana życia i śmierci. Jeśli zagroził, że ich zabije, z pewnością nie żartował.

Austin czekał na postój z tankowaniem. Miał nadzieję, że załoga będzie zajęta, gdy zeppelin podejdzie do lądowania. Strażnicy zabrali im zegarki i nie wiedział, ile czasu minęło od startu. Gdy zamknięto ich tutaj, oparł koniec miecza na podłodze i przyłożył ucho do rękojeści. Ostrze wyłapywało wibracje silników jak igła gramofonowa. Przed kilkoma minutami drgania osłabły. Silniki pracowały wolniej. Austin wstał i podszedł do solidnych drewnianych drzwi, które próbowali już wyważyć ramieniem, ale tylko narobili sobie siniaków. Cicho w nie zastukał. Chciał być pewien, że po drugiej stronie nie stoi strażnik. Nikt nie odpowiedział. Chwycił oburącz rękojeść miecza, uniósł ostrze nad głowę i z całą siłą opuścił w dół.

Poleciały drzazgi, ale drzwi się nie poddały. Końcem miecza wydrążył dziurę wielkości pięści i zaczął ją gorączkowo powiększać. Potem wysunął ramię na zewnątrz. Na drzwiach wisiała kłódka. Przez kilka minut na zmianę z Zavalą odłupywali drewno, aż wycięli zamek i otworzyli drzwi. Nie widząc żadnych strażników, zakradli się ostrożnie do ładowni z rybami. Austin wychylił się z pomostu.

– Przykro mi, że was rozczaruję – zwrócił się do białych mutantów, pływających w zbiornikach – ale mamy inne plany na kolację.

– Pewnie i tak nie lubią meksykańskiej kuchni – powiedział Zavala.

Ukośna powierzchnia wody w zbiornikach wskazywała na to, że zeppelin jest pochylony w przód. Schodzili w dół. Austin chciał się dostać do gondoli sterowniczej, ale podejrzewał, że jest dobrze strzeżona. Musieli wymyślić coś innego. W swojej chaotycznej przemowie Barker ujawnił więcej, niż powinien.

– Joe – mruknął Austin – pamiętasz, co nasz gospodarz mówił o śluzach?

– Że rozdzielają bardziej agresywne ryby. Inaczej rozszarpałyby się wzajemnie na kawałki.

– Powiedział też, że wszystkie systemy tego worka z gazem są okablowane. Założę się, że otwarcie śluz włącza alarm. Co ty na to, żeby wywołać małe zamieszanie?

Austin wyciągnął jedną przegrodę. Ryby po obu stronach śluzy podpłynęły wcześniej do szczytu zbiornika. Obecność człowieka oznaczała dla nich porę karmienia. Po usunięciu przegrody wszystkie na moment znieruchomiały. Potem w zbiorniku zakotłowało się. Migały płetwy, srebrzystobiała łuska i kłapiące szczęki. Mając w pamięci plany Barkera wobec nich, Austin i Zavala obserwowali tę walkę ze ściśniętymi żołądkami. Po kilku sekundach w wodzie pozostała tylko krew i szczątki ryb. Stworzenia porozrywały się wzajemnie na strzępy.

Po otwarciu śluzy zaczęło błyskać czerwone światło na ścianie. Austin zaczekał przy drzwiach, Zavala przyjął niedbałą pozę na pomoście. Omal nie krzyknął z radości, gdy zjawił się tylko jeden strażnik. Kiolya stanął jak wryty na jego widok, potem uniósł karabin. Austin zaszedł go z tyłu.

– Cześć – powiedział.

Kiedy strażnik odwrócił się, Austin walnął go łokciem w szczękę. Kiolya runął na podłogę. Kurt zabrał mu broń i rzucił Zavali. Znaleźli wyłącznik alarmu i czerwone światło zgasło.

Wyszli z ładowni. Zavala trzymał karabin, Austin ściskał miecz, jakby szykował się do szturmu na twierdzę. Krótki korytarz doprowadził ich do schodów, prowadzących w dół do kabiny sterowniczej. Przez otwarte drzwi zobaczyli wewnątrz kilku mężczyzn. Jedni chodzili, inni stali przy sterach. Barkera nie było. Austin zasygnalizował Zavali, żeby się wycofać. Kabina sterownicza mogła zaczekać. Pakowanie się w paszczę potwora o nazwie Oceanus nie miało sensu. Należało odciąć mu łeb.

Austin domyślił się, gdzie znajdzie Barkera. Pobiegli z powrotem przez ładownię z rybami i korytarz do pracowni-muzeum, gdzie Austin odkrył Durendala. Nie mylił się – Barker i człowiek z blizną stali pochyleni nad mapą rozpostartą na stole.

Umealiq wyczuł intruzów zwierzęcym instynktem. Podniósł głowę i zobaczył ich. Jego twarz wykrzywiła furia. Barker usłyszał warknięcie swojego człowieka i spojrzał w górę. Po początkowym zaskoczeniu uśmiechnął się. Austin nie widział jego oczu za przeciwsłonecznymi okularami, ale był pewien, że są utkwione w mieczu. Barker podszedł bez słowa do skrzyni, uniósł róg i otworzył wieko.

– No, proszę. Okazuje się, że jest pan nie tylko pasażerem na gapę, lecz również złodziejem.

Zamknął skrzynię, ale przed odłożeniem rogu zerknął na Umealiqa. Tamten odpowiedział ledwo dostrzegalnym skinieniem głowy. Zanim Austin zdążył się ruszyć, Barker rzucił rogiem w Zavalę. Joe schylił się, żeby uniknąć ciosu. Korzystając z zamieszania, Umealiq dał nura za biurko. Potem z kocią zwinnością ukrył się za ciężką sofą. Wyskoczył zza oparcia jak diabeł z pudełka, strzelił na ślepo z pistoletu i zniknął za drzwiami.

– Zatrzymaj go, zanim zaalarmuje innych! – krzyknął Austin. Ale Zavala był już za progiem.

Austin i Barker zostali sami. Na upiornej twarzy Barkera wciąż błąkał się uśmiech.

– Zdaje się, że załatwimy to między sobą, panie Austin.

– Jeśli tak, to już po tobie.

– Odważne słowa. Ale niech pan się zastanowi nad swoją sytuacją. Umealiq zabije pańskiego partnera i za chwilę tymi drzwiami wbiegną uzbrojeni ludzie.

– To ty się zastanów nad swoją sytuacją, Barker – odparł Austin, uniósł miecz i ruszył naprzód. – Wytnę ci to lodowate serce i rzucę na pożarcie twoim zmutowanym potworom.

Barker zakręcił się jak baletnica, chwycił harpun ze ściany i błyskawicznym rzucił nim w Austina z zadziwiającą celnością. Kurt schylił się i harpun utkwił w piersi jednej z mumii. Stojak ze zmumifikowanym mężczyzną w skórzanym płaszczu przewrócił się i pociągnął za sobą fragment poszycia sterowca z napisem “Nietzsche”. Barker porwał ze ściany następny harpun i natarł na Austina z kościanym nożem w drugiej ręce.

Austin klingą miecza sparował cios harpunem, ale odsłonił się przy tym ruchu. Cofnął się przed nożem i nadepnął na róg leżący na podłodze. Potknął się i upadł. Barker wrzasnął triumfalnie i zaatakował. Austin leżał na mieczu i nie mógł go użyć do obrony. Nóż opadł. Austin zablokował nadgarstek Barkera kantem dłoni. Puścił miecz drugą ręką i zaczął odpychać nóż od swojego gardła.

Zaskoczony jego siłą Barker wyszarpnął ramię i znów zadał cios. Austin przetoczył się w bok, zostawiając miecz na podłodze. Nóż przeciął powietrze centymetr od jego piersi. Barker kopnął miecz na bok i ruszył naprzód. Austin cofnął się i oparł o krawędź biurka. Nie miał drogi odwrotu. Przeciwnik był już tak blisko, że Austin widział odbicie swojej twarzy w jego przeciwsłonecznych okularach. Barker uśmiechnął się i uniósł nóż do ciosu.


Zavala wypadł za próg i stanął jak wryty. Spodziewał się korytarza, a zamiast tego znalazł się w klitce niewiele większej od kabiny telefonicznej. Do ściany przymocowana była drabina. Ciasne pomieszczenie oświetlała jedna lampa. Pod nią był stojak z latarkami. Zavala chwycił jedną z nich i poświecił w górę. Wydało mu się, że zobaczył jakiś ruch. Zarzucił karabin na ramię, wetknął latarkę za pas i zaczął się wspinać. U szczytu szybu znajdował się trójkątny korytarz, skonstruowany z połączonych dźwigarów – zapewne fragment kila, który usztywniał kadłub statku powietrznego.

Zavala wstrzymał oddech i usłyszał cichy dźwięk, być może uderzenie buta o metal. Skręcił w boczny korytarz i odkrył, że prowadzi on w górę wzdłuż poszycia zeppelina. Z drugiej strony przywierała do niego ściśle biała powłoka wypełniona gazem. Joe domyślił się, że jest wewnątrz pierścienia połączonego z kilem dla wzmocnienia konstrukcji statku powietrznego.

Zavala miał dobrą kondycję, ale ciężko dyszał, gdy na szczycie zeppelina napotkał następny trójkątny korytarz biegnący przez całą długość statku. Poświecił latarką wzdłuż podpory poprzecznej. Zobaczył ruch i usłyszał w oddali echo ciężkich kroków.

Rzucił się w tamtą stronę. Musiał zatrzymać Umealiqa, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej i podniesie alarm. Następne skrzyżowanie poprzecznego korytarza z pierścieniem podporowym. Cisza. Ani śladu przeciwnika. Zavala zastanowił się nad konstrukcją wnętrza statku. Wyobraził sobie tarczę zegara. Korytarz, w którym jest teraz, to godzina dwunasta. Poprzeczne przejście, które widział wcześniej, to godzina ósma. Dla zapewnienia pierścieniom sztywności musi być trzeci poziomy korytarz na godzinie czwartej. Może tam uda się dopaść Umealiqa.

Ześlizgnął się w dół pierścienia. Omal nie krzyknął triumfalnie na widok trzeciego poprzecznego korytarza. Pobiegł w głąb, przystając i nasłuchując przy każdym pierścieniu. Przypuszczał, że Umealiq postara się dotrzeć jak najbliżej dziobu zeppelina, zanim zejdzie kolejnym pierścieniem do gondoli sterowniczej.

Przy trzecim skrzyżowaniu kila z pierścieniem Zavala usłyszał jakiś odgłos, jakby ktoś schodził po metalowej drabinie. Czekał cierpliwie.

Kiedy tuż obok rozległ się ciężki oddech, włączył latarkę. Snop światła padł na Umealiqa, uczepionego drabiny jak wielki pająk.

– Nie ruszaj się! – rozkazał Zavala i przyłożył karabin do ramienia.

Umealiq zatrzymał się i spojrzał w dół na Zavalę z pogardliwym uśmiechem.

– Ty idioto! – krzyknął. – No, dalej! Strzelaj! Podpiszesz na siebie wyrok śmierci. Jeśli chybisz i zamiast mnie trafisz w worek z gazem, sterowiec stanie w płomieniach i obaj z twoim partnerem zginiecie.

Zavala jako inżynier dobrze znał właściwości różnych substancji. Wiedział, że musiałby użyć pocisku smugowego, żeby zapalić wodór.

– I tu się mylisz – odparł. – Zrobiłbym tylko dziurę w worku z gazem.

Drwiący uśmiech zniknął. Umealiq wygiął się na drabinie i wycelował w Zavalę z pistoletu. Huknął strzał karabinowy. Pocisk dużego kalibru trafił Umealiqa w pierś i strącił z drabiny. Zavala cofnął się przed ciałem, które wylądowało u jego stóp. W ostatniej sekundzie życia twarz Umealiqa wykrzywił wyraz niedowierzania.

– Pomyliłeś się jeszcze raz – powiedział Zavala. – Ja nie chybiam.


Kiedy Zavala ścigał Umealiqa, Austin walczył o życie. Znów zablokował nadgarstek Barkera kantem lewej dłoni i zatrzymał opadający nóż centymetr od swojej szyi. Prawą ręką chciał złapać przeciwnika za gardło, ale Barker odchylił się do tyłu. Wyciągniętymi palcami Kurt strącił mu przeciwsłoneczne okulary. Spojrzał z bliska w jasnoszare, wężowe oczy i zamarł na moment, co pozwoliło Barkerowi wyrwać rękę z jego uchwytu.

Austin sięgnął za siebie, szukając rozpaczliwie na biurku przycisku do papieru lub innej broni. Nagle coś go oparzyło. Po omacku dotknął jednej z lamp halogenowych, oświetlających mapę. Chwycił lampę, chcąc uderzyć nią Barkera w twarz. Genetyk zablokował cios, ale poraziło go światło. Zareagował tak, jakby Austin chlusnął mu w oczy kwasem. Krzyknął i zasłonił się ręką. Zatoczył się do tyłu, krzycząc w języku Kiolya. Austin patrzył w oszołomieniu na to, czego dokonał jedną żarówką.

Barker wycofał się po omacku z pomieszczenia. Austin podniósł miecz i ruszył za nim. Chciał dopaść Barkera, zanim dotrze on do gondoli sterowniczej. Z pośpiechu zapomniał o ostrożności. Barker czekał na niego w ładowni z rybami. Zaatakował tuż za progiem. Dźgnął Austina nożem w klatkę piersiową. Austin upuścił miecz i spadł z pomostu na plastikowe pokrywy zbiorników z rybami. Poczuł pod koszulą ciepłą wilgoć.

Usłyszał paskudny śmiech Barkera. Genetyk stał na pomoście w blasku niebieskiego światła ze zbiorników. Patrzył to w górę, to w dół. Austin zorientował się, że Barker nadal nic nie widzi. Odetchnął z ulgą. Spróbował przeczołgać się wzdłuż ładowni po pokrywach zbiorników. Ryby pod nim miotały się w wodzie. Widziały go i czuły krew. Barker gwałtownie odwrócił głowę w jego kierunku.

– Zgadza się, panie Austin. Nadal pana nie widzę. Ale wystarczy mi mój czuły słuch. W świecie niewidomych człowiek o najlepszym słuchu jest królem.

Barker starał się sprowokować Austina do odpowiedzi, która zdradziłaby, gdzie jest. Kurt mocno krwawił i nie wiedział, jak długo pozostanie przytomny. Zavala mógł już nie żyć. Był zdany na siebie. Miał tylko jedną szansę. Odsunął pokrywę zbiornika obok siebie. Hałas zagłuszył jękiem.

Głowa Barkera zatrzymała się jak antena radarowa po namierzeniu celu. Genetyk uśmiechnął się i spojrzał bladymi oczami prosto na Austina.

– Jest pan ranny, panie Austin?

Przeszedł po pomoście kilka kroków w kierunku Austina. Kurt znów jęknął i odsunął pokrywę zbiornika o następne parę centymetrów. Barker zszedł z pomostu i ruszył wolno po pokrywach zbiorników. Austin zerknął na otwór. Nie miał nawet trzydziestu centymetrów długości. Znów jęknął i odsunął pokrywę jeszcze trochę.

Barker przystanął i zaczął nasłuchiwać, jakby coś podejrzewał.

– Pieprzę cię, Barker – powiedział Austin. – Otwieram śluzy.

Barker warknął wściekle i rzucił się naprzód. Nie usłyszał, jak Austin odsuwa pokrywę o dalsze trzydzieści centymetrów i wpadł do zbiornika. Zniknął pod wodą, potem wynurzył głowę. Na jego twarzy pojawił się strach, kiedy zdał sobie sprawę, gdzie jest. Chwycił się krawędzi zbiornika i spróbował podciągnąć się do góry. Zmutowaną rybę najpierw przeraziło wtargnięcie intruza, ale teraz kręciła się wokół nóg Barkera. Podniecała ją krew Austina, kapiąca z rany do wody.

Kurt wstał i otworzył sąsiednie śluzy. Barker już do połowy wydostał się na zewnątrz, gdy dopadły go ryby z innych zbiorników. Zbladł jeszcze bardziej i osunął się z powrotem do wody. Zakotłowało się i jego ciało zniknęło w krwawej pianie.

Austin wyłączył alarm i powlókł się z powrotem do kwatery Barkera, gdzie znalazł apteczkę z zestawem pierwszej pomocy. Za pomocą plastra i bandaży zatamował krwawienie. Potem wrócił po miecz. Zamierzał udać się na poszukiwanie Zavali, kiedy jego partner stanął w drzwiach.

– Gdzie Barker? – zapytał Zavala.

Austin uśmiechnął się ponuro.

– Pokłóciliśmy się i szlag go trafił. Później ci opowiem. Co z tamtym?

– Śmiertelne zatrucie gazem – odrzekł Zavala i rozejrzał się. – Może byśmy już wysiedli?

– Właśnie zaczęła mi się podobać ta wycieczka, ale jak chcesz.

Poszli szybko do gondoli sterowniczej. W kabinie zastali tylko trzech ludzi. Jeden stał z przodu przy szprychowym kole sterowym. Inny obsługiwał drugi ster po lewej stronie. Trzeci wydawał tamtym rozkazy. Na widok Austina i Zavali sięgnął do pasa po pistolet. Austin nie był w nastroju do zabawy.

Przystawił ostrą jak brzytwa klingę miecza do jabłka Adama dowódcy.

– Gdzie reszta?

Nienawiść w ciemnych oczach mężczyzny zastąpił strach.

– Przy linach cumowniczych.

Austin opuścił miecz i podszedł do jednego z okien gondoli, Zavala go osłaniał. Z wielu punktów na całej długości zeppelina zwisały cumy. Reflektory sterowca oświetlały twarze patrzących w górę ludzi, którzy czekali na dole, żeby chwycić liny i przyciągnąć statek powietrzny do wieży cumowniczej. Austin odwrócił się i kazał dowódcy zabrać swoich ludzi i wyjść z kabiny. Zaryglował za nimi drzwi.

– Poradzisz sobie z tym antykiem? – zapytał Zavalę.

Zavala skinął głową.

– Przypomina to duży statek morski. Tamto koło z przodu to ster kierunkowy. To z boku to ster wysokości. Lepiej sam go wezmę. Tu może być potrzebne wyczucie.

Austin stanął za sterem kierunkowym. Zeppelin był pochylony do przodu i Austin miał dobry widok na lądowisko. Obsługa naziemna już trzymała kilka lin cumowniczych.

Wziął głęboki oddech i odwrócił się do Zavali.

– No to lećmy.

Zavala obrócił kołem, ale zeppelin nie chciał się wznieść. Austin przestawił dźwignie przepustnic silników. Sterowiec zaczął sunąć naprzód, ale cumy ciągnęły go w dół.

– Potrzebujemy większej siły wznoszenia – powiedział Zavala.

– To może wyrzucimy trochę balastu?

– Przydałoby się.

Austin przyjrzał się panelowi sterowniczemu i znalazł to, czego szukał.

– Trzymaj się – uprzedził.

Wcisnął przycisk. Rozległ się szum opróżnianych zbiorników w ładowni. Setki wijących się ryb i tysiące litrów wody runęło otwartymi pochylniami na ludzi w dole. Obsługa naziemna zostawiła cumy i rozbiegła się. Ci, którzy nie puścili lin, znaleźli się w powietrzu, gdy odciążony sterowiec nagle się uniósł. Potem spadli na ziemię.

Zeppelin sunął naprzód i w górę. Ogromna masa nad ich głowami reagowała z opóźnieniem na ruchy koła sterowego. Austin skierował zeppelina nad morze. W złocistym blasku wschodzącego słońca zobaczył sylwetkę statku kilka mil od brzegu. Potem jego uwagę zwróciło walenie do drzwi kabiny.

– Zdaje się, że nie jesteśmy tu mile widziani, Joe – zawołał przez ramię.

Austin skierował zeppelina w kierunku statku na morzu. Kiedy się zbliżyli, zmniejszył obroty silników. Zavala tak ustawił ster wysokości, że zawiśli w powietrzu. Wydostali się przez okna gondoli i chwycili cumy. Z powodu świeżej rany Austin miał pewne trudności z utrzymaniem się na linie. Gdy byli tuż nad morzem, sterowiec zaczął nabierać wysokości.


Paul pełnił wachtę od kilku minut, gdy usłyszał odgłos potężnych silników. Coś się działo w powietrzu nad terenem Oceanusa. Chwilę wcześniej w niebo wystrzeliły snopy światła. Paul zobaczył wielki kształt i lśniącą w blasku reflektorów metaliczną powłokę zeppelina. Sterowiec skierował się ku morzu. Im bardziej zbliżał się do statku, tym niżej leciał.

Paul obudził Gamay i kazał jej zaalarmować resztę załogi. Chwilę później na pokładzie zjawił się zaspany kapitan.

– Co się dzieje? – zapytał.

Paul wskazał zbliżający się zeppelin. Sterowiec lśnił w złocistych promieniach porannego słońca, jakby płonął.

– Lepiej wynośmy się stąd. Nie wiem, czy to przyjaciel, czy wróg.

Kapitan pobiegł na mostek.

Profesor Throckmorton też przyszedł na pokład.

– Dobry Boże! – krzyknął. – Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wielkiego.

Zapuszczono silniki i statek ruszył. Obserwowali, jak sterowiec skręca w lewo i w prawo, wznosi się i opada. Ale jedno było pewne – leciał prosto na nich. Sunął teraz tak nisko, że liny zwisające z kadłuba dotykały fal.

Gamay wpatrywała się w gondolę sterowniczą. W oknach pojawiły się głowy. Potem dwaj mężczyźni wydostali się na zewnątrz i zjechali po linach w dół. Pokazała ich Paulowi. Uśmiechnął się szeroko i kazał kapitanowi zatrzymać statek.

– Ale tamci nas dogonią.

– I o to właśnie chodzi, kapitanie.

Kapitan mruknął coś pod nosem i pobiegł na mostek. Paul i Gamay zebrali kilku członków załogi i przygotowali ponton motorowy. Gigantyczna sylwetka zeppelina przesłoniła niebo. Kiedy sterowiec znalazł się na trawersie, postacie wiszące na linach opadły do morza w wielkich rozbryzgach wody. Ponton wyłowił Zavalę i Austina, a Paul i Gamay wciągnęli ich na pokład statku.

– Miło z waszej strony, że wpadliście – powiedział Paul.

– Miło z waszej strony, że na nas czekaliście – odrzekł Austin.

Uśmiechał się szeroko, nie odrywając wzroku od zeppelina. Zobaczył z ulgą, że sterowiec wyrównał lot i oddalił się od statku. Ludzie Barkera musieli się włamać do gondoli. Mieli broń automatyczną i szybko rozprawiliby się ze statkiem i wszystkimi na pokładzie. Jednak po śmierci swojego przywódcy, Toonooka, Kiolya zostali bez szefa.

Gamay fachowo opatrzyła ranę Austina. Była mniej groźna, niż wyglądało. Kurt pocieszał się, że przynajmniej będzie miał takie same blizny po obu stronach klatki piersiowej. On i Zavala siedzieli z Troutami w ciepłej mesie przy kawie, kiedy kucharz zapytał, co chcą na śniadanie.

Austin zdał sobie sprawę, że nie jedli od poprzedniego dnia. Poznał po oczach Zavali, że Joe też jest głodny.

– Wszystko jedno, byle dużo – odparł.

– Może ryba w cieście i jajka? – zaproponował kucharz.

– Ryba w cieście? – zapytał Zavala.

– Tak. To nowofundlandzka specjalność.

Austin i Zavala wymienili spojrzenia.

– Nie, dziękujemy – odpowiedzieli.

Загрузка...