Statek doktora Throckmortona był przerobionym, przysadzistym traulerem, używanym przez Kanadyjską Służbę Rybołówstwa. Stał przy nabrzeżu blisko miejsca, gdzie cumowała łódź Mike’a Neala podczas pierwszej wizyty Troutów w porcie.
– Dziwne uczucie znowu być tutaj. Tak tu spokojnie… – powiedziała Gamay.
– Jak na cmentarzu – odparł Paul.
Pojawił się Throckmorton i przywitał ich ze swoją zwykłą wylewnością.
– Doktorostwo Trout! To prawdziwa przyjemność gościć państwa na pokładzie. Cieszę się, że zadzwoniliście. Nie spodziewałem się, że po naszej rozmowie w Montrealu tak prędko się zobaczymy.
– My też nie – odrzekła Gamay. – Pańskie odkrycia narobiły w NUMA sporo zamieszania. Dzięki, że zgodził się pan nas zabrać.
– Ależ nie ma za co. – Throckmorton zniżył głos. – Zwerbowałem do pomocy dwójkę moich studentów. Chłopaka i dziewczynę. Bardzo zdolni. Jestem jednak zadowolony, że mam na pokładzie prawdziwych naukowców. Widzę, że jeszcze nosi pan gips. Jak ręka?
– W porządku – odpowiedział Paul i rozejrzał się. – Nie ma doktora Barkera?
– Nie mógł przyjechać. Przeszkodziły mu jakieś sprawy osobiste – wyjaśnił Throckmorton. – Może dołączy do nas później. Mam nadzieję, że się zjawi. Przydałaby mi się jego wiedza na temat genetyki.
– Ma pan jakieś problemy? – zapytała Gamay.
– Ależ nie, wszystko gra. Jednak w tej dziedzinie można mnie porównać zaledwie do mechanika, który potrafi połączyć nadwozie z podwoziem, podczas gdy Frederick projektuje samochody sportowe.
Gamay uśmiechnęła się.
– Nawet najdroższe samochody sportowe nie będą jeździły wiecznie bez mechanika, który zadba o silnik.
– Bardzo pani uprzejma. Ale to skomplikowana sprawa i jest kilka nowych aspektów, dość zagadkowych. – Throckmorton zmarszczył brwi. – Zawsze uważałem rybaków za doskonałych obserwatorów tego, co się dzieje na morzu. Jak państwo wiedzą, miejscowa flotylla kutrów przeniosła się na bardziej wydajne łowiska. Rozmawiałem jednak z kilkoma starszymi kapitanami, którzy widzieli, jak znikają ławice ryb i zastępują je tak zwane diabłoryby. Teraz one też są na wymarciu. I nie wiem, dlaczego giną.
– Szkoda, że nie udało się panu żadnej złowić.
– Tego nie powiedziałem. Chodźmy, pokażę państwu.
Throckmorton poprowadził Troutów przez “suchą” pracownię, gdzie znajdowały się komputery i inny sprzęt elektryczny. Weszli do “mokrej” pracowni – małego pomieszczenia z bieżącą wodą, zlewami, akwariami i stołami sekcyjnymi do badania okazów. Throckmorton włożył rękawice i sięgnął do wielkiej chłodziarki. Przy pomocy Troutów wyjął zamrożonego łososia o długości ponad stu dwudziestu centymetrów i położył na stole. Paul pochylił się nisko i przyjrzał białej łusce.
– Podobny do ryby, którą złowiliśmy.
– Musieliśmy go zabić. Rozerwał sieć i gdyby żył, pożarłby cały statek.
– Teraz, kiedy już obejrzał pan z bliska jeden z tych okazów, jakie są pańskie wnioski? – zapytała Gamay.
Throckmorton wydął pulchne policzki.
– Jest tak, jak się obawiałem. Sądząc po jego niezwykłej wielkości, powiedziałbym, że na pewno został zmodyfikowany genetycznie. Krótko mówiąc, to mutant, który powstał w laboratorium. Taki sam gatunek, jaki pokazywałem państwu w mojej pracowni.
– Jednak pańska ryba była mniejsza i wyglądała bardziej normalnie.
Throckmorton przytaknął.
– Obie zaprogramowano przy użyciu genów wzrostu, tyle tylko, że mój eksperyment był pod kontrolą. W wypadku tego łososia najwyraźniej nie starano się ograniczyć jego rozmiarów. Jakby ktoś chciał zobaczyć, co stanie się dalej. Jednak wielkość i agresja doprowadziły do zagłady tych okazów. Kiedy wytrzebiły i zastąpiły naturalne gatunki, zwróciły się przeciwko sobie.
– Innymi słowy, były zbyt głodne, żeby się rozmnażać?
– Możliwe. Albo po prostu nie były przystosowane do życia na wolności. To tak, jak z dużym drzewem, które huragan wyrwie z korzeniami, podczas gdy karłowate przetrwa. Natura eliminuje mutanty niepasujące do otoczenia.
– Jest jeszcze inna możliwość – powiedziała Gamay. – Doktor Barker wspominał coś o tworzeniu bezpłodnych bioryb, żeby nie mogły się rozmnażać.
– Teoretycznie jest to całkowicie możliwe.
– Co zamierza pan teraz robić? – zapytał Paul.
– Zobaczę, co uda nam się złowić przez następne kilka dni. Potem zabiorę te okazy do Montrealu i zbadamy geny. Spróbuję dopasować je do tego, co mam w komputerze. Ustalimy, kto to zaprojektował.
– Można to zrobić?
– O, tak. Program genetyczny jest jak podpis. Powiadomiłem doktora Barkera o tym, co znalazłem. Frederick to guru w tych sprawach.
– Ocenia go pan bardzo wysoko – zauważył Paul.
– Mówiłem już, jest genialny. Żałuję tylko, że zajął się działalnością komercyjną.
– Skoro mówimy o działalności komercyjnej, słyszeliśmy, że niedaleko jest przetwórnia ryb. Może ma coś wspólnego z tym, co się tu dzieje?
– W jakim sensie?
– Może zanieczyszcza środowisko. W skażonych wodach czasem znajduje się dwugłowe żaby.
– Interesujące, choć nieprawdopodobne. Zdarzają się zdeformowane ryby, ale ten potwór nie pojawił się przypadkowo. Zaproponuję coś państwu. Możemy tam popłynąć, stanąć w nocy na kotwicy w pobliżu przetwórni i rano spróbować coś złapać w sieć. Jak długo zamierzają państwo tutaj zostać?
– Dopóki pan z nami wytrzyma – odrzekł Paul. – Nie chcemy sprawiać kłopotu.
– O tym nie ma mowy. – Throckmorton z powrotem włożył łososia do chłodziarki. – Kiedy zobaczycie państwo swoją kajutę, możecie stracić ochotę na dłuższy pobyt tutaj.
W kajucie z trudem mieściła się piętrowa koja. Gdy Paul spróbował położyć się na dolnym posłaniu, nogi wystawały mu poza jego krawędź. Gamay wspięła się na górę.
– Myślałam o tym, co powiedział nam Throckmorton. Przypuśćmy, że jesteś doktorem Barkerem i pracujesz dla Oceanusa. Chciałbyś, żeby sprawdzono materiał genetyczny, który mógłby wykazać, kto stworzył bioryby?
– Nie. Wiemy z własnego doświadczenia, że Oceanus potrafi być bezwzględny, jeśli ktoś węszy wokół niego.
– Jaki z tego wniosek?
– Możemy zaproponować Throckmortonowi, żeby na noc zarzucił kotwicę gdzie indziej.
– Ale nie zrobimy tego, prawda?
– Wybrałem się tutaj dlatego, że nie mogłem być z Kurtem i Joem.
– Nie musisz mi tego przypominać.
– Throckmorton jest w porządku, ale nie byłem przygotowany na to, że zostanę jego niańką.
– Uważasz, że może zrobić się gorąco?
Paul skinął głową.
– No to losujmy – powiedział.
Gamay wygrzebała kanadyjskiego dolara. Paul podrzucił go w powietrze, złapał i położył na zagipsowanej dłoni.
– Reszka. Przegrałem. Wybieraj, którą chcesz wartę.
– Możesz wziąć dwie pierwsze godziny. Zaczniesz czuwać, kiedy tylko załoga pójdzie spać.
– W porządku. – Paul zlazł z koi. – I tak bym nie zasnął na tym łożu tortur. – Wyciągnął do góry złamaną rękę. – Mogę użyć gipsu jako broni.
Gamay uśmiechnęła się.
– Nie ma potrzeby. – Pogrzebała w swoim worku marynarskim i wyjęła kaburę z pistoletem kaliber 22. – Zabrałam to na wypadek, gdybym chciała poćwiczyć strzelanie do celu.
Paul uśmiechnął się. Jej ojciec uczył ją od dziecka strzelania do rzutków i była doskonałym snajperem. Chwycił broń zagipsowaną ręką i podtrzymał ją drugą dłonią.
Gamay popatrzyła na niego krytycznie.
– Chyba powinniśmy czuwać razem.
Statek zarzucił kotwicę około mili od brzegu. Na skalistym wzgórzu nad wodą widać było dachy budynków i wieżę telekomunikacyjną Oceanusa. Troutowie zjedli kolację w małej mesie z Throckmortonem, jego studentami i częścią załogi. Naukowiec opowiadał o swoich badaniach, Paul i Gamay o pracy w NUMA. Czas szybko mijał. Około jedenastej wszyscy się rozeszli.
Troutowie wrócili do swojej kajuty i zaczekali, aż na statku zapadnie cisza. Potem wymknęli się na pokład i zajęli pozycję przy burcie od strony lądu. Noc była chłodna. Mieli grube swetry, kurtki i koce zabrane ze swoich koi. Spokojne morze falowało leniwie. Paul siedział oparty plecami o nadbudówkę statku, Gamay leżała obok niego na pokładzie.
Pierwsze dwie godziny szybko minęły. Gamay objęła wachtę, a Paul wyciągnął się na pokładzie. Zdawało mu się, że dopiero zasnął, gdy Gamay potrząsnęła go za ramię. Obudził się natychmiast.
– Co jest?
– Obserwuję tamtą ciemną smugę na wodzie. Myślałam, że to wodorosty, ale zbliża się.
Paul przetarł oczy i spojrzał w kierunku, który wskazywała palcem. Przez chwilę widział tylko granatowoczarne morze. Potem dostrzegł ciemniejszy kształt, który zdawał się płynąć w ich kierunku. Dochodził stamtąd szmer głosów.
– Pierwszy raz słyszę, żeby morskie zielsko gadało. Proponuję przestrzelić im dziób.
Podczołgali się naprzód i Gamay przyjęła leżącą pozycję strzelecką z łokciami opartymi o pokład i pistoletem w obu dłoniach. Paul wycelował przed siebie latarkę. Na znak żony włączył ją. Mocny snop światła padł na śniade twarze czterech mężczyzn. Byli ubrani na czarno i siedzieli w dwóch kajakach. Drewniane wiosła zamarły w połowie mchu. Migdałowe oczy zamrugały zaskoczone światłem.
Padł strzał.
Pierwszy pocisk roztrzaskał wiosło mężczyzny siedzącego z przodu w jednym z kajaków. Po następnym strzale rozleciało się na kawałki wiosło w drugim kajaku. Mężczyźni siedzący na rufie kajaków zaczęli szaleńczo wiosłować wstecz, ich towarzysze pomagali im rękami. Zawrócili i skierowali się z powrotem w stronę lądu. Jednak Gamay nie zamierzała ich tak łatwo puścić. Kajaki były już na granicy światła, gdy przestrzeliła dwa pozostałe wiosła.
– Dobre strzały – pochwalił Paul.
– Przez jakiś czas powinniśmy mieć spokój.
Pistolet nie był głośny, ale w nocnej ciszy musiał brzmieć jak działo. Doktor Throckmorton wybiegł na pokład wraz z kilkoma ludźmi.
– Ach, to państwo… – powiedział, kiedy zobaczył Troutów. – Usłyszeliśmy hałas. Mój Boże – dodał na widok broni w ręku Gamay.
– Ćwiczyłam strzelanie do celu.
Z wody dobiegły głosy. Jeden z członków załogi podszedł do relingu i zaczął nasłuchiwać.
– Chyba ktoś potrzebuje pomocy. Spuśćmy szalupę za burtę.
– Na pańskim miejscu nie robiłbym tego – poradził mu Paul łagodnym tonem, ale z wyraźnym ostrzeżeniem w głosie. – Tamci ludzie poradzą sobie.
Throckmorton zawahał się, potem zwrócił do załoganta:
– Wszystko w porządku. Chcę przez chwilę porozmawiać z państwem Trout.
Gdy zostali sami, zapytał:
– Moglibyście mi łaskawie wyjaśnić, moi drodzy, co się właściwie dzieje?
Gamay spojrzała na męża.
– Przyniosę kawę. To może być długa noc. – Po kilku minutach wróciła z trzema parującymi kubkami. – Znalazłam whisky i dolałam odrobinę. Chyba dobrze nam to zrobi.
Troutowie opowiedzieli o swoich podejrzeniach wobec Oceanusa, uzasadniając je informacjami z różnych źródeł.
– To poważne zarzuty – odrzekł Throckmorton. – Macie niezbity dowód, że istnieje taki przerażający plan?
– Uważam, że dowód leży w pańskiej chłodziarce – odparła Gamay. – Ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Tak – odpowiedział po chwili Throckmorton. – Ma pani jeszcze whisky?
Gamay przezornie przyniosła butelkę w kieszeni. Dolała mu alkoholu do kawy.
– To, co Frederick robił w tej firmie, nigdy mi się nie podobało – wyznał. – Ale spodziewałem się, że z czasem pasja naukowa weźmie w nim górę nad chęcią zysku.
– Muszę pana o coś zapytać – powiedziała Gamay. – Czy byłoby możliwe wyniszczenie naturalnej populacji ryb i zastąpienie jej tymi Frankenfishami?
– Całkowicie możliwe. I nikt inny nie potrafiłby tego lepiej zrobić niż doktor Barker. To wiele wyjaśnia. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że trzyma z tą bandą. Ale dziwnie się zachowywał. – Throckmorton zamrugał oczyma, jakby nagle się ocknął. – Te strzały, które słyszałem… Ktoś chciał się dostać na nasz statek?
– Na to wyglądało – powiedziała Gamay.
– Może lepiej byłoby wynieść się stąd i zawiadomić władze?
– Nie wiemy, co tutejsza przetwórnia ma z tym wszystkim wspólnego – odparła Gamay uspokajającym tonem. – Kurt chce, żebyśmy mieli ją na oku, dopóki nie zakończy swojej operacji.
– Czy to nie jest niebezpieczne dla ludzi na tym statku?
– Dopóki czuwamy, nie powinno nic się wydarzyć – odrzekł Paul. – Niech kapitan będzie gotów do szybkiego odpłynięcia, chociaż wątpię, żeby nasi przyjaciele wrócili. Pozbawiliśmy ich elementu zaskoczenia.
– Dobrze – powiedział Throckmorton i z determinacją zacisnął zęby.
– Ale co ja mam robić?
Paul wziął od Gamay whisky i dolał mu następną porcję na uspokojenie nerwów.
– Czekać – odparł.