Austin prowadził swoją grupę szturmową przez las. Omijał ciemny plac przy słabo oświetlonej ścieżce, widocznej między drzewami. Posuwał się wolno i ostrożnie. Przed każdym krokiem upewniał się, czy nie nadepnie na leżącą gałązkę.
Choć od spotkania ze strażnikiem nikogo nie napotkali, miał nieprzyjemne uczucie, że są śledzeni. Instynkt go nie zawiódł. Kopuła rozbłysła jak gigantyczna żarówka i z placu dobiegł niski ryk.
Austin i reszta zamarli w miejscu, a potem padli na ziemię. Jednak nikt do nich nie strzelał. Ryk przybrał na sile. Wydobywał się z gardeł setek Kiolya. Na ich szerokie, uniesione twarze padał niebieskawy blask. Wpatrywali się w Barkera, który stał na podium przed hangarem statku powietrznego.
Przy monotonnym rytmie bębnów tłum zaczął skandować:
– Toonook… Toonook… Toonook…
Barker pławił się w uwielbieniu, upajał się nim. W końcu uniósł ręce. Dźwięk bębnów i chóralne okrzyki ucichły, jakby ktoś wyłączył głośnik. Barker przemówił w dziwnym języku, który narodził się za granicami zorzy polarnej. Jego głos z każdym słowem nabierał mocy.
Zavala podczołgał się do Austina.
– Co jest grane?
– Wygląda na to, że nasz przyjaciel zwołał jakiś wiec.
Austin patrzył spomiędzy drzew, zahipnotyzowany barbarzyńskim spektaklem. Zgodnie z opisem Bena, kopuła rzeczywiście przypominała ogromne igloo. Prywatna armia Barkera koncentrowała całą uwagę na swoim przywódcy i nie mogła zauważyć garstki intruzów, skradających się w lesie. Austin wstał i zasygnalizował pozostałym, żeby zrobili to samo. Ruszyli w półprzysiadzie między drzewami i w końcu wydostali się na otwartą przestrzeń nad brzegiem jeziora.
Okolica wokół przystani wydawała się pusta. Austin miał nadzieję, że wszyscy ludzie Barkera zebrali się przed wielkim igloo, ale wolał nie ryzykować. Szopa w pobliżu pomostu była wystarczająco duża, by mogło się tam ukryć wielu Kiolya. Austin podkradł się do ściany i wyjrzał zza rogu. Dwuskrzydłowe drzwi od strony jeziora były szeroko otwarte, jakby ktoś w pośpiechu nie miał czasu ich zamknąć.
Zavala i Baskowie stanęli na straży, Austin wszedł do środka i zapalił latarkę. W szopie leżały liny, kotwice, boje i inny tego rodzaju sprzęt. Austin zamierzał już wyjść, gdy zatrzymał go Ben, który wszedł za nim.
– Zaczekaj – powiedział.
Wskazał betonową podłogę. Przyklęknął na jedno kolano i zakreślił palcem mały odcisk stopy dziecka. Austin zacisnął zęby i wyszedł na zewnątrz. Zavala i bracia Aguirrez przyglądali się ruchomym światłom na jeziorze. Austinowi wydawało się, że słyszy odgłos silnika. Nie był pewien, bo wiatr wciąż przynosił głos Barkera. Sięgnął do plecaka, wyjął gogle noktowizyjne i przyłożył do oczu.
– To jakiś statek z niskimi burtami.
Wręczył gogle Benowi. Indianin spojrzał przez noktowizor.
– To katamaran, który widziałem, kiedy byłem tu pierwszy raz.
– Nie przypominam sobie, żebyś mi o nim mówił.
– Przepraszam. Tyle się wtedy działo. Kiedy przypłynęliśmy tu z Joshem Greenem moim kanu, ten statek stał przycumowany do pomostu. Nie wydawał mi się godny uwagi.
– Może być bardzo ważny. Opowiedz mi o nim.
Ben wzruszył ramionami.
– Na oko ma ponad piętnaście metrów długości. Rodzaj barki z dwoma kadłubami. Przez środek biegnie przenośnik taśmowy o szerokości paru metrów. Ciągnie się od dużej skrzyni na dziobie do spadzistej rufy. Pewnie służy do karmienia ryb.
– Do karmienia ryb… – mruknął Austin.
– Mówiłem ci, że widziałem klatki z rybami, pamiętasz?
Austin nie myślał o rybach w klatkach. Słowa Bena skojarzyły mu się z mafią i podróżą w cementowych butach na dno East River. Zaklął, kiedy przypomniał sobie o krwawych zwyczajach Kiolya, które doprowadziły ich do konfliktu z sąsiednimi plemionami. Barker postanowił złożyć masową ofiarę z ludzi, żeby wyrównać rachunki.
Austin pobiegł na koniec pomostu. Zatrzymał się i znów spojrzał zmrużonymi oczami przez gogle noktowizyjne. Mając w głowie opis Bena, lepiej rozumiał to, na co patrzył. Niski statek płynął wolno i był już prawie na środku jeziora. W światłach barki Kurt widział ruchome sylwetki ludzi na pokładzie. Domyślał się, co miało nastąpić.
Podszedł do niego Pablo. Spojrzał na światła odbijające się w wodzie.
– Co jest? – zapytał.
– Kłopoty – odparł Austłn. – Wezwij sea cobrę.
Pablo po hiszpańsku wydał przez radio rozkaz.
– Już lecą – oznajmił. – Co mają robić?
– Na początek niech zniszczą tamto wielkie igloo.
Pablo uśmiechnął się i przekazał rozkaz.
Austin przywołał Zavalę i rozmawiali przez chwilę. Kiedy Zavala odszedł, Kurt zebrał pozostałych.
– Zaczekacie na nas w wiosce Bena po drugiej stronie jeziora. Jeśli zrobi się zbyt gorąco, rozproszycie się po lesie.
– Czy na barce jest moja rodzina? – zapytał z niepokojem Ben.
– Tak sądzę. Joe i ja sprawdzimy to.
– Chcę iść z wami.
– Wiem, ale będzie nam potrzebna twoja znajomość lasu, żeby się stąd wydostać. – Widząc, że Ben z uporem zacisnął zęby, Austin dodał: – Im dłużej rozmawiamy, tym gorsza jest sytuacja twojej rodziny.
Z miejsca, gdzie Zavala majstrował przy jednej z przycumowanych motorówek, dobiegł warkot silnika. Po ostatniej wizycie Bena ludzie Barkera woleli nie ryzykować i nie zostawiali kluczyków w stacyjkach. Jednak Zavala potrafił z zamkniętymi oczami rozłożyć na części każdy silnik. Po chwili podpłynął skuterem wodnym.
– Wiedziałem, że mój szwajcarski scyzoryk się przyda – powiedział.
Austin zerknął niespokojnie na jezioro i wsiadł z pomostu na skuter. Zavala usadowił się z tyłu ze strzelbą. Austin odbił od brzegu, odkręcił przepustnicę i po kilku sekundach pojazd mknął przez jezioro z szybkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę ku odległym światłom.
Austin nie lubił skuterów wodnych. Uważał, że są głośne, zanieczyszczają środowisko i przeszkadzają plażowiczom, stworzeniom wodnym oraz żeglarzom. Musiał jednak przyznać, że jeździ się tym jak motocyklem. Po kilku minutach widział kontury katamarana nawet bez gogli noktowizyjnych. Barka zatrzymała się. Ludzie na pokładzie usłyszeli zbliżający się skuter wodny i zobaczyli grzebień jego kilwatera. Rozbłysnął reflektor.
Jasne światło na moment oślepiło Austina. Pochylił się nisko nad kierownicą, ale wiedział, że zareagował za późno. Miał nadzieję podpłynąć blisko do barki, zanim go wykryją. Wystarczyłby jeden rzut oka na jego europejskie rysy i siwe włosy, żeby rozpoznać w nim obcego, czyli wroga. Skręcił ostro i obok skutera wyrosła ściana piany. Reflektor natychmiast odnalazł cel. Austin skręcił w przeciwną stronę. Nie wiedział, jak długo będzie mógł robić te ewolucje i czy w ogóle coś to da.
– Możesz zgasić ten reflektor? – zawołał przez ramię do Zavali.
– Płyń spokojnie, to zgaszę – odkrzyknął Joe.
Austin zwolnił i ustawił skuter bokiem do katamarana. Wiedział, że jest teraz łatwym celem dla ludzi na pokładzie, ale musiał zaryzykować. Zavala uniósł strzelbę do ramienia i nacisnął spust. Huknął strzał. Reflektor świecił nadal i znów ich odnalazł. Zgasł po drugim strzale.
Ludzie na barce zapalili latarki i wąskie snopy światła zaczęły przeszukiwać ciemność. Austin usłyszał trzaski i terkot broni ręcznej na katamaranie. Jednak był już poza zasięgiem latarek. Płynął wolno, żeby za skuterem nie wyrastał łatwo widoczny kilwater. Pociski rozpryskiwały wodę w pobliżu. Barka podniosła kotwicę i ruszyła.
Austin był pewien, że w ten sposób nie opóźni, lecz przyspieszy wykonanie makabrycznego zadania przez załogę katamarana. Mijały cenne sekundy. Zastanawiał się, co robić. Przypomniał sobie, co Ben mówił o katamaranie i wpadł na pewien pomysł. Przedstawił swój plan Zavali.
– Zaczynam się niepokoić – odrzekł Joe.
– Nie dziwię ci się. Wiem, że to ryzykowne.
– Nie rozumiesz. Plan mi się podoba. I właśnie to mnie niepokoi.
– Po powrocie umówię cię z psychiatrą NUMA. Na razie spróbuj zmiękczyć przeciwnika.
Zavala skinął głową i wycelował strzelbę w mężczyznę, który stał na tle świateł. Huknął strzał, mężczyzna wyrzucił ręce do góry i zniknął z oczu niczym tarcza na strzelnicy.
Austin otworzył przepustnicę i uciekł, zanim pociski podziurawiły powierzchnię jeziora. Strzelba znów huknęła i następna postać zwaliła się z nóg. Ludzie na pokładzie katamarana w końcu zrozumieli, że są łatwym celem. Zgasili latarki. Właśnie na to liczył Austin.
Barka zaczęła nabierać szybkości. Kurt przez chwilę płynął równolegle do niej, potem zatoczył krąg i został kilkaset metrów z tyłu. Przyspieszył, nie odrywając wzroku od podwójnego kilwatera przed sobą. Celował trochę w bok i zamknął przepustnicę w ostatniej chwili.
Przód skutera uderzył w rufę katamarana z głuchym łomotem, a potem z przeraźliwym zgrzytem wjechał na pochyły pokład. Załogant, który chwilę wcześniej usłyszał zbliżających się przeciwników, stał na rufie z pistoletem maszynowym gotowym do strzału. Zaokrąglony dziób skutera uderzył go w nogi. Rozległ się trzask kości i mężczyzna wylądował w połowie barki. Zavala zeskoczył na pokład, zanim skuter stanął. Austin poszedł w jego ślady i wyszarpnął bowena z kabury.
Skuter zatrzymał się w poprzek pokładu, dając im osłonę. Austin szybko wycelował w postać poruszającą się w ciemności i nacisnął spust. Chybił, ale ogień z luty oświetlił przerażający widok. W poprzek podajnika leżeli rzędem ludzie. W ciemności trudno było dostrzec, czy żyją. Taśma sunęła wolno w kierunku rufy, gdzie ofiary miały się ześliznąć po pochylni do jeziora.
Austin krzyknął do Zavali, żeby go osłaniał. Strzelba wypaliła szybko trzy razy. W drugim, końcu barki rozległy się krzyki. Przynajmniej jeden pocisk musiał trafić. Austin wetknął rewolwer do kabury, rzucił się na najbliższą postać i ściągnął ją z podajnika. Jej miejsce na makabrycznej taśmie zajęło następne, mniejsze ciało. Austin odciągnął je na bok i zobaczył, że to dziecko.
Zbliżały się kolejne ofiary. Kurt chwycił za nogi następną osobę. Domyślił się po ciężarze, że to mężczyzna. Stęknął z wysiłku i odciągnął go w bezpieczne miejsce. Łapał za kostki kolejną osobę, gdy taśma stanęła. Wyprostował się. Po twarzy spływał mu pot, ciężko dyszał. Poczuł ból w starej ranie na piersi. Spojrzał w górę i zobaczył nadchodzącą postać z latarką. Wyciągnął rewolwer.
– Nie strzelaj, amigo – zabrzmiał znajomy głos jego partnera.
Austin opuścił bowena.
– Myślałem, że mnie osłaniasz.
– Już nie ma przed kim. Kiedy załatwiłem paru facetów, reszta wyskoczyła za burtę. Znalazłem wyłącznik podajnika.
Pierwsza osoba, którą Austin uratował od niechybnej śmierci, wydawała stłumione przez knebel odgłosy. Kurt włączył latarkę i zobaczył szafirowe oczy Therri Weld. Ostrożnie odkleił jej taśmę z ust, potem oswobodził ręce i nogi. Podziękowała mu i uwolniła z więzów dziecko. Austin wręczył dziewczynce lalkę. Przytuliła ją mocno.
Razem prędko oswobodzili pozostałych. Ryan powitał Austina promiennym uśmiechem i zaczął zasypywać pochwałami. Kurt miał dosyć tego egoistycznego aktywisty. Był na niego wściekły za wtrącanie się do akcji ratowniczej i narażanie na niebezpieczeństwo Therri. Chętnie wyrzuciłby go za burtę.
– Zamknij się – powiedział.
Ryan zamilkł, ponieważ zrozumiał, że Austin nie jest w dobrym nastroju.
Uwalniano ostatnich więźniów, gdy Austin usłyszał silnik łodzi. Chwycił bowena i razem z Zavalą przykucnęli za burtą. Silnik ucichł i łódź stuknęła w kadłub barki. Austin wstał i zapalił latarkę. Snop światła padł na przestraszoną twarz Bena Nighthawka.
– Właź – zawołał Austin. – Wszyscy są żywi.
Ben odetchnął z ulgą. Wdrapał się na pokład katamarana, bracia Aguirrez za nim. Pablo poruszał się z pewnym trudem. Miał zakrwawiony rękaw powyżej łokcia.
– Co się stało? – zapytał Austin.
Diego uśmiechnął się.
– Kiedy byliście tutaj, kilku ochroniarzy zauważyło, że bierzemy ich łódź i chcieli nas skasować. Pablo oberwał, ale oni poszli do piachu. – Rozejrzał się po barce i zobaczył trzy trupy. – Widzę, że wy też nie próżnowaliście.
Austin zerknął w kierunku przystani, gdzie poruszały się liczne światła.
– Wygląda na to, że potrąciliście gniazdo szerszeni.
– Bardzo duże gniazdo – odparł Pablo. Na odgłos helikoptera spojrzał w górę. – Ale my też mamy żądła.
Austin zauważył ruchomy cień na granatowoczarnym tle nocnego nieba. Sea cobra zbliżyła się w ułamku sekundy. Leciała jak strzała w kierunku lądu. Nad kompleksem Barkera zwolniła i zatoczyła krąg. Szukała celu, nie mogąc go znaleźć. Włączono kamuflaż kopuły i ogromny budynek wtopił się w otaczający go las.
Chwila niezdecydowania miała fatalne skutki. Reflektory oświetliły helikopter jak niemiecki bombowiec w czasie nalotów na Londyn. Załoga śmigłowca odpaliła rakietę, celując w plac. Za późno. Eksplozja zabiła garstkę ludzi Barkera, ale w tym samym momencie w górę wystrzelił pióropusz ognia. Naprowadzany ciepłem pocisk ziemia-powietrze nie mógł chybić z takiej małej odległości. Trafił w rurę wydechową sea cobry. Nastąpił żółtoczerwony błysk i płonące szczątki maszyny opadły do jeziora.
Wszystko stało się tak szybko, że ludzie na katamaranie ledwo mogli uwierzyć własnym oczom. Nawet Austin, który wiedział, że losy bitwy mogą się zmienić w mgnieniu oka, był zaszokowany. Jednak prędko się otrząsnął. Nie było chwili do stracenia. Ludzie Barkera mogli zaatakować lada moment. Austin zawołał Bena. Kazał mu odstawić uratowanych na ląd i ukryć w lesie.
Podszedł Ryan.
– Posłuchaj, przepraszam za to wszystko i dziękuję, że znów mnie uratowałeś.
– Kiedy następnym razem wpadniesz w tarapaty, będziesz zdany na siebie.
– Może mógłbym ci się jakoś odwdzięczyć?
– Najlepiej się odwdzięczysz, jak ruszysz się stąd. Dopilnuj, żeby Therri i inni dotarli bezpiecznie do brzegu.
Zza pleców Ryana wyłoniła się Therri.
– A ty? – zapytała.
– Zamierzam zamienić kilka słów z doktorem Barkerem, czy raczej Toonookiem.
Therri popatrzyła na Austina z niedowierzaniem.
– Przecież mówiłeś, że nie można niepotrzebne narażać się na niebezpieczeństwo. Barker i jego ludzie zabiją cię.
– Nie wykręcisz się tak łatwo od randki ze mną.
– Randki? Jak możesz myśleć o czymś takim? Jesteś stuknięty!
– Jestem całkiem normalny i zdecydowany zjeść wreszcie romantyczną kolację tylko we dwoje.
Therri uśmiechnęła się lekko.
– Też bym chciała. Bądź ostrożny.
Austin pocałował ją delikatnie w usta. Potem razem z Zavalą zepchnął skuter na wodę. Pojazd miał kilka wgnieceń i dziur od pocisków po ataku na katamaran, ale silnik nie ucierpiał i Zavala uruchomił go bez problemu. Austin skierował skuter w stronę lądu. Nie wiedział, co zrobi, kiedy wreszcie spotka się z Barkerem. Ale był pewien, że coś wymyśli.
Austin i Zavala przybili do brzegu kilkaset metrów od przystani i ruszyli w kierunku placu, gdzie wcześniej Barker przemawiał do swoich ludzi. Plac był teraz pusty. Podczas ataku helikoptera wszyscy uciekli do lasu. Austin i Zavala ominęli krater i kilka trupów.
Przy włączonym kamuflażu elektronicznym kopuła była niewidoczna, ale z wąskiego, prostokątnego otworu, gdzie pozostawiono otwarte wejście, sączyło się światło. Nikt nie zagrodził im drogi, gdy weszli do środka. Zobaczyli ogromną srebrzystą torpedę, wypełniającą większą część hangaru. Ten widok zapierał dech. W lśniącym, aluminiowym poszyciu zeppelina odbijało się światło mocnych reflektorów, reszta pomieszczenia była ciemna. Ukryli się w mroku za rusztowaniem, skąd mieli dobry widok na sterowiec.
Wokół statku powietrznego krzątali się ludzie. Najwyraźniej kończyli przygotowania do startu. Przy zeppelinie wyglądali jak karzełki.
Obsługa naziemna trzymała napięte cumy, jak na zawodach w przeciąganiu liny. Wysoko w górze rozchylało się wolno sklepienie kopuły. Przez otwór widać było gwiazdy. Austin przyglądał się sterowcowi, od tępego dziobu do zwężonego ogona, chłonąc każdy szczegół. Na moment zatrzymał wzrok na trójkątnym górnym stateczniku i napisie “Nietzsche”. Statek powietrzny był pięknym przykładem połączenia formy z funkcjonalnością, ale Austina nie interesowała estetyka.
Kabinę sterowniczą, znajdującą się tuż nad podłogą, otaczali strażnicy. Austin znów przyjrzał się zeppelinowi i znalazł to, czego szukał. Wskazał Zavali obudowę najbliższego silnika i szybko wyłożył mu swój plan. Joe skinął głową, że zrozumiał. Zawiadomił przez radio Diego, że wchodzą na pokład sterowca. Dach hangaru był już całkiem odsłonięty i za kilka sekund obsługa naziemna mogła zacząć luzować liny kotwiczne.
Zeppelin spoczywał na stożkowych podporach, przypominających dawne wieże wiertnicze. Przy kadłubie stały rusztowania. Austin zaczął się skradać od jednego do drugiego, Zavala szedł tuż za nim. W końcu dotarli do dwóch stojaków, podtrzymujących obudowę prawego tylnego silnika. Austin rozejrzał się. Obsługa wciąż była zajęta przytrzymywaniem lin kotwicznych, które napinał sterowiec. Korzystając z tego, że nikt ich nie zauważył, Austin wspiął się na szczyt stojaka.
Jajowata obudowa silnika wisiała na metalowych wysięgnikach, wystających z kadłuba. Wirujące śmigło miało wysokość dwóch ludzi. Austin podciągnął się do góry. Poczuł pod stopami wibracje potężnego silnika. Kiedy śmigło nabrało szybkości, musiał się mocno trzymać, żeby nie zdmuchnął go wsteczny strumień powietrza. Sięgnął w dół, by pomóc Zavali wdrapać się na górę. W tym momencie obsługa naziemna zluzowała liny i zeppelin zaczął się wznosić. Trzymając się jedną ręką, Austin napiął mięśnie ramion i wciągnął Zavalę.
Sterowiec był w połowie drogi do dachu. Obudowa silnika zasłaniała Austina i Zavalę przed wzrokiem ludzi na dole. Jednak strumień powietrza od śmigła przybierał na sile i utrzymanie się na gładkiej, zaokrąglonej powierzchni było coraz trudniejsze. Austin spojrzał w górę i zobaczył prostokątny otwór w miejscu, gdzie wysięgniki znikały w kadłubie. Zawołał do Zavali, ale jego słowa porwał wiatr, więc pokazał na migi, o co mu chodzi. Joe coś odkrzyknął.
– Ty pierwszy.
Austin zaczął się wspinać. Wysięgnik miał konstrukcję drabiny, żeby mechanik mógł się dostać do silnika podczas lotu. Przy wirującym śmigle przebycie kilku szczebli było prawdziwym wyczynem. Austin wdrapywał się wolno, aż w końcu dobrnął do prostokątnego otworu w podbrzuszu sterowca. Zavala był tuż za nim. Ludzie w dole wyglądali jak mrówki. Zanim Zavala dotarł do kadłuba, zamknęło się sklepienie kopuły. Gdy raz zdecydowali się na lot, nie mieli wyboru. Zaczęli wspinać się w ciemność.