38

Katamaran przybił do brzegu jak barka desantowa marines. Dwa kadłuby ze szklanego włókna zazgrzytały, trąc o piasek. Zanim statek zdążył się zatrzymać, ludzie zaczęli zeskakiwać na ląd. Pierwszy Ben Nighthawk, za nim Baskowie i ekipa SOS. Pomogli wysiąść wieśniakom i wszyscy pobiegli do lasu. Zostali tylko Ben i Diego. Jesse Nighthawk obejrzał się i wrócił do Bena.

– Dlaczego nie idziesz z nami? – zapytał.

– Rozmawiałem z Diego. Mamy robotę – odrzekł Ben.

– O czym ty mówisz? Jaką robotę?

Ben spojrzał na drugą stronę jeziora.

– Musimy się zemścić.

– Nie możesz tam wrócić – powiedział Jesse. – To zbyt niebezpieczne.

– Pilot zestrzelonego helikoptera był naszym przyjacielem. Musimy pomścić jego śmierć – rzekł Diego, który przysłuchiwał się rozmowie.

– Tamci ludzie zabili mojego kuzyna – dodał Ben. – Bili i torturowali moją rodzinę i przyjaciół. Zniszczyli nasz piękny las.

Jesse nie widział w ciemności twarzy syna, ale usłyszał determinację w jego głosie.

– Dobrze – odrzekł smutno. – Zaprowadzę resztę w bezpieczne miejsce.

Z lasu wyłonił się Marcus Ryan, za nim Chuck Mercer i Therri Weld.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Ben i ten człowiek wracają – wyjaśnił Jesse. – Próbowałem ich powstrzymać, ale koniecznie chcą zginąć.

Ben położył rękę na ramieniu ojca.

– Nie, tato, ale chcę przynajmniej zetrzeć z powierzchni ziemi tamto wielkie, fałszywe igloo.

– To nie jest zadanie dla dwóch ludzi – powiedział Ryan. – Będzie wam potrzebna pomoc.

– Dzięki, Mark. Wiem, że chcesz dobrze, ale inni potrzebują cię bardziej niż my.

– Nie tylko wy macie rachunki do wyrównania – odparł ostro Ryan. – Barker zabił Joshuę i zatopił mój statek. Teraz próbuje zniszczyć oceany. Tamta budowla po drugiej stronie jeziora to nie szałas. Nie rozwalicie go tupnięciem nogi.

– Coś wymyślimy.

– Nie macie czasu na próby. Wiem, jak możemy wysłać tamtą kopułę w stratosferę. – Ryan odwrócił się do Mercera. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy?

– Jasne, że pamiętam. Obiecaliśmy sobie, że przypieczemy Barkera, jeśli będziemy mieli okazję.

– I co ty na to, Ben? – zapytał Ryan. – Weźmiesz nas?

– Nie tylko ja tu decyduję. – Ben odwrócił się do Diego.

– Ich jest dużo, nas tylko kilku – odrzekł Bask. – Pablo jest wyłączony z akcji. Będziemy mieli szczęście, jeśli przeżyjemy.

Ben zawahał się.

– Dobrze, Mark. Bierzemy was.

Ryan uśmiechnął się triumfalnie.

– Potrzebne są jakieś materiały wybuchowe. Nasze ładunki C-4 przepadły, kiedy nas złapali.

– Mamy z bratem trochę granatów ręcznych – powiedział Diego i klepnął swój plecak. – Po trzy na głowę. Wystarczy?

W odpowiedzi Ryan spojrzał pytająco na Mercera.

– Wystarczy, jeśli umieścimy je we właściwych miejscach – odparł Chuck.

– A co ze mną? – zapytała Therri, która przysłuchiwała się dyskusji.

– Rodzina i przyjaciele Bena są w kiepskim stanie – odpowiedział Ryan. – Przyda im się twoja pomoc. Zwłaszcza dzieciom.

– Zrobię, co będę mogła – obiecała Therri. Pocałowała Ryana, potem cmoknęła w policzek Mercera i Bena. – Uważajcie na siebie.

Kiedy Therri wróciła do lasu, Ben i inni zepchnęli katamaran na wodę i wdrapali się na pokład. Dzięki dwóm kadłubom i potężnym silnikom statek rozwijał sporą szybkość. Wkrótce dotarli na drugi brzeg. Gdy przybijali do pomostu, Pablo i Diego czuwali na dziobie z karabinami. Szybko przycumowali i ruszyli w głąb lądu.

Mercer wstąpił do szopy obok przystani. Wyniósł stamtąd dwa zwoje stalowej linki, przewód elektryczny i rolkę taśmy samoprzylepnej. Idąc gęsiego, zbliżyli się do placu. Nikt ich nie zauważył. Ryan doprowadził grupę do kopuły i znalazł to, czego szukał – wysoki, cylindryczny zbiornik na polanie otoczonej gęstym lasem. Na zbiorniku było ostrzeżenie, że zawartość jest łatwo palna. Od zbiornika do budynku biegły stalowe rury o średnicy około piętnastu centymetrów. Obok miejsca, gdzie rury wchodziły do hangaru sterowca, były zaryglowane drzwi zrobione z plastiku, podobnie jak sama kopuła. Łatwo ustąpiły pod silnym ramieniem Diego.

Weszli do korytarza, który przez kilka metrów biegł równolegle do rur znikających w ścianie obok następnych drzwi. Te nie były zaryglowane. Ryan uchylił je i zobaczyli wnętrze kopuły. Na środku hangaru, gdzie wcześniej stał sterowiec, kręcili się ludzie. Zwijali liny, przesuwali rusztowania i pomosty.

Ryan pokazał innym, żeby zostali. Wśliznął się z Mercerem do hangaru. Skradali się wzdłuż ściany za wysokimi stosami zwiniętych węży, aż dotarli do rur wchodzących do budynku. Właśnie te rury wskazywał Barker, kiedy wyjaśniał, dlaczego używa wodoru zamiast helu do napełniania zbiorników gazu w sterowcu. Obsługiwane ręcznie zawory otwierały i zamykały dopływ gazu do węży.

W ciągu kilku minut otworzyli wszystkie zawory. Gaz unosił się pod dach i mieli nadzieję, że przez jakiś czas nikt go nie wykryje. Kiedy skończyli, wymknęli się na zewnątrz. Ben i Diego, według instrukcji Mercera, przykleili taśmą granaty do rur. Do zawleczek przyczepili krótkie kawałki przewodu elektrycznego, które połączyli z jednym zwojem stalowej linki. Ryan i Mercer obejrzeli ich dzieło i byli zadowoleni. Wycofali się do jeziora, rozwijając za sobą linkę. Starali się ciągnąć ją w linii prostej, żeby nie zahaczała o krzaki i drzewa.

Kiedy pierwszy sześćdziesięciometrowy zwój się skończył, przymocowali wolny koniec linki do drugiej szpuli. Dziesięć metrów od jeziora zabrakło im linki. Mercer poszedł do szopy i przyniósł kilka kawałków lin i sznurów różnej długości i grubości. Powiązali je razem i doprowadzili do brzegu jeziora. Kiedy wszystko było gotowe, Diego wrócił na plac i zajął pozycję za grubym drzewem.

Kiolya skończyli pracę w hangarze i wychodzili na plac. Niektórzy kierowali się do swoich baraków. Bask spokojnie wziął na muszkę jednego z ochroniarzy i strzelił krótką serią. Strażnik upadł na ziemię. Od strony koszar nadbiegli inni i otworzyli bezładny ogień w kierunku lasu, gdzie widzieli błyski z lufy. Ale Diego zmieniał miejsce po każdym strzale i pociski przeciwników nie trafiały w cel. Po stracie dwóch następnych ludzi mężczyźni na placu rzucili się do drzwi wielkiego igloo.

Właśnie na taką reakcję liczył Diego. Starał się odciąć im drogę ucieczki do lasu. W efekcie ochroniarze ukryli się w budynku. Wiedział, że niedługo wyłonią się z hangaru innymi wyjściami, rozbiegną wśród drzew i spróbują go oskrzydlić. Kiedy jednak ostatni z nich zniknął wewnątrz kopuły i plac opustoszał, Diego popędził z powrotem na brzeg jeziora.

Ryan i reszta czekali na niego, zaalarmowani strzelaniną. Na widok Diego Ryan wręczył Benowi koniec linki.

– Chcesz mieć ten zaszczyt?

Ben wziął linkę.

– Dzięki. Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności.

Ryan odwrócił się do pozostałych.

– Kiedy Ben pociągnie za linkę, dajecie nura do wody i trzymacie głowy pod powierzchnią, dopóki możecie. Dobra, Ben. Szarp!

Ben mocno pociągnął linkę, potem wypuścił ją z ręki i wskoczył z innymi do jeziora. Nabrali powietrza i schowali się pod wodą. Nic się nie stało. Ryan wynurzył głowę i zaklął. Wyszedł na brzeg, podniósł koniec linki i szarpnął. Odskoczyła z powrotem, jakby zaczepiła o gałąź.

– Coś ją musi trzymać – zawołał do pozostałych. – Sprawdzę to.

Ruszył w głąb lądu.

Jeden ze strażników zauważył Diego biegnącego do jeziora i postanowił to zbadać. Natrafił na linkę i trzymał ją w ręku, gdy zobaczył Ryana. Ryan szedł nisko schylony, wpatrując się w linkę. Nie zauważył wycelowanej w siebie lufy. Poczuł trafienie w ramię jak cios gorącym żelazem. Opadł na kolana.

Strażnik nie zdążył strzelić drugi raz. Seria z broni Diego, który poszedł za Ryanem, podziurawiła mu pierś. Pociski odrzuciły go do tyłu, ale jego palce zacisnęły się w śmiertelnym skurczu na lince. Padając, pociągnął ją swoim ciężarem. Mimo bólu w głowie Ryana zadźwięczał alarm. Spróbował wstać, ale nogi miał jak z gumy. Nagle poczuł, jak podnoszą go silne ręce i kierują z powrotem w stronę jeziora. Byli niemal na skraju wody, gdy jezioro rozbłysło, jakby ktoś spryskał powierzchnię farbą fosforescencyjną.

Pociągnięta przez padającego strażnika linka wyrwała zawleczki z granatów. Dźwignie odskoczyły i uruchomiły zapalniki. Sześć sekund później granaty zdetonowały. Zapalił się wodór w rurach. Płonący gaz błyskawicznie przebył krótką drogę do wylotów rur i wystrzelił jak z miotaczy ognia. Płomienie dosięgnęły niewidocznej chmury wodoru, wiszącej pod kopułą.

Hangar sterowca stał się piekłem dla kiolyańskich strażników. Nasycone wodorem, gorące powietrze eksplodowało wewnątrz kopuły, paląc ciała. Biały żar był uwięziony w hangarze tylko przez kilka sekund, dopóki nie stopiły się ściany z grubego plastiku. Ryan i Diego zdążyli jednak dotrzeć do wody i zanurzyć się, zanim kopuła eksplodowała i płomienie ogarnęły otaczający ją las i budynki. Wokół rozeszła się fala gorąca.

Osłabiony postrzałem Ryan zdołał zaczerpnąć niewiele powietrza przed schowaniem się pod wodą. Zobaczył rozblask na jeziorze i usłyszał przytłumiony grzmot. Został pod powierzchnią dopóki mógł, potem wynurzył głowę. Oczy piekły go od gęstego dymu z płonącego lasu, ale nie zwracał uwagi na ból. Patrzył ze zgrozą na grzyb unoszący się wysoko pod niebo w miejscu, gdzie ostatnio widział kopułę. Pożar “Hindenburga” wyglądał przy tym jak płomień świecy.

Ben, Mercer i Diego wystawili głowy z wody niczym wydry łapiące oddech i też przyglądali się groźnej scenie. Każdy z nich stracił krewnego lub przyjaciela w walce z Barkerem i jego kiolyańską bandą. Nie czuli jednak satysfakcji, że dokonali takich zniszczeń. Wiedzieli, że tylko częściowo wymierzyli sprawiedliwość. Zadali cios szalonemu genetykowi, ale go nie powstrzymali. W chybotliwym świetle płonących drzew popłynęli do katamarana, pomagając Ryanowi utrzymać się na wodzie. Kilka minut później statek sunął po jeziorze, zostawiając za sobą tlący się stos pogrzebowy.

Загрузка...