12

Pomieszczenie wewnętrznego baru w Standard miało wystrój luźno powiązany z tematyką pustynną: ściany od podłogi do sufitu wyłożone były tapetą z drzewkami Jozuego, podłogę pokrywał korek, lampy zaś kształtem przypominały wielkie pustynne kwiaty. Z sufitu zwieszały się dwie – nie wiadomo dlaczego – ryby. Olivia siedziała przy stoliku, delektując się poranną kawą i promieniami słońca szczodrze zalewającymi wnętrze od strony basenu. Pocący się obficie w upale młodzieniec, wystrojony w grube spodnie moro i wełniany kapelusz, krążył pomiędzy dziewczętami, z nieco zakłopotaną miną dzierżąc w dłoni notes na twardej podkładce.

Olivia dostrzegła Kimberley, zanim Kimberley zdążyła dostrzec Olivię. Jej nieprawdopodobnie wielki i spiczasty biust kołysał się opięty w cieniutkiej, białej, wiązanej na szyi bluzeczce, a niemal nieistniejące biodra osłaniała miniaturowa wersja spódniczki mini w kolorze écru. Porażająco świadoma swej niezaprzeczalnie atrakcyjnej urody ssała palec, wsuwając go i wysuwając na przemian z ust, przez co wyglądała jak skrzyżowanie pięciolatki z królową porno. Nagle zaczęła mówić sama do siebie:

– Muszę coś, no wiesz, muszę coś wymyślić. Nie chcę więcej pracować jako kelnerka… O tak, zatrzymała moje próbne zdjęcia i kazała mi do siebie zadzwonić, a potem nie odbierała telefonów. Kazała mi czekać przez dziesięć minut. Wyobrażasz sobie, musiałam wysłuchać aż trzech piosenek?

Obok przeszło dwóch mężczyzn, nawet jednym spojrzeniem nie zaszczycając jej skąpo odzianej perfekcji. Kobiety, za którymi w Londynie czy Nowym Jorku głowy same się odwracały, w LA najwyraźniej nie zasługiwały nawet na jedno przelotne spojrzenie. Zupełnie jak gdyby miały wytatuowany na czole napis: „Marzę o karierze aktorki łamane przez modelki. Moje zawodowe aspiracje – niepewne – zanudzą cię na śmierć”. „W Miami piękni ludzie byli znacznie zabawniejsi”, pomyślała Olivia. W LA ich uroda i niemal nagie ciała zdawały się krzyczeć: „Spójrz na mnie! I zrób ze mnie gwiazdę filmową!” W Miami chcieli się po prostu pieprzyć.

– No więc – ciągnęła Kimberley – kiedy w końcu udało mi się z nią spotkać, wyobrażasz sobie, ona mnie wcale nie słuchała? Powiedziała, że tak jak wyglądam na taśmie, nie jestem… – tu, w przypływie rozpaczy głos się Kimberley załamał -…dość komercyjna.

Z jej ucha sterczał drut. Przynajmniej nie była kompletnie szurnięta. Mimo to Olivia zaczynała jej współczuć.

– Nie, jest dobrze – rzekła Kimberley dzielnie. – Tak sobie myślę, że może zacznę grać części ciała? No wiesz, to coś tak jak dublerka, tylko że pokazują części naszego ciała, nie całe.

„A dzisiaj?”, pomyślała Olivia. „Co z przesłuchaniami do filmu Pierre'a? Zdawało mi się, że wszyscy macie w nim zapewnione wielkie role”.

Podeszła do Kimberley i przywitała się. Kimberley odpowiedziała z nieco przerażoną miną, zupełnie jak gdyby każde „cześć” oznaczało, że zaraz oberwie.

– Olivia Joules. Poznałyśmy się w Miami. Jestem dziennikarką z „Elan”.

Kimberley przyglądała jej się przez chwilę wyraźnie oszołomiona, po czym rzuciła do słuchawki: „Muszę kończyć” i z czarującym uśmiechem uderzyła w znaną już Olivii śpiewkę:

– O. Mój. Boże.

– A gdzie Demi? – spytała Olivia, gdy już uporały się z niesamowitą naturą całkowitych zbiegów okoliczności. – Ona chyba też miała brać udział w przesłuchaniach do filmu?

W rozmowę zdawał się wkradać pewien niepokój.

– Coś ci o mnie mówiła? No wiesz, ja nie powiem na nią nic złego. Wspominała coś? Nie, szczerze? No wiesz? Wydaje mi się, że ona ma problem. Aleja nie mam w zwyczaju wygadywać na innych.

Olivia kompletnie się pogubiła. Ile to dni minęło, odkąd gruchały ze sobą jak najlepsze przyjaciółki? Dwa.

– To znaczy, że wciąż jest jeszcze w Miami, z tym Portugalczykiem?

– Nie mam pojęcia.

W tym momencie uwaga Kimberley skupiła się gdzie indziej. Zauważyła kogoś i zaczęła układać biust w bluzeczce, jakby przygotowywała do zdjęcia owoce w misce. Olivia podążyła za jej wzrokiem i napotkała wpatrzone w siebie czarne oczy Pierre'a Ferramo.

Strój miał jak najbardziej odpowiedni dla producenta w LA: przeciwsłoneczne okulary, dżinsy, granatowa marynarka i bielszy od samej bieli podkoszulek. Maniery natomiast zachował jak zwykle królewskie. Towarzyszyło mu dwóch ciemnowłosych, spłoszonych chłopaczków, starających się stawić opór stale rosnącemu tłumowi kandydatów do przesłuchania. Pierre, nie bacząc na wlokący się za nim orszak, ruszył wprost ku Oli vii.

– Panno Joules – rzekł, zdejmując okulary. – Co prawda dwa dni później, nie ten hotel i nie to miasto, ale i tak spotkanie pani to dla mnie prawdziwa przyjemność.

Wpatrywał się w nią tymi niesamowitymi, wilgotnymi oczami. Na ułamek sekundy, ogarnięta pożądaniem, zapomniała języka w gębie.

– Pierre. – Kimberley podskoczyła i zarzuciła mu ramiona na szyję. Przez twarz przemknął mu cień obrzydzenia. – Możemy już iść? No wiesz, już się psychicznie przygotowałam.

– Przesłuchania zaraz się zaczną – rzekł, uwalniając się z jej uścisku. – Jeśli chcesz, możesz iść na górę i przygotować się.

Kimberley odpłynęła, wymachując torebką. Ferramo odprawił swoich adiutantów i przemówił do Olivii cichym, pełnym napięcia głosem:

– Nie przyszłaś na nasze spotkanie.

– Najpierw poszłam pobiegać, do portu…

Usiadł naprzeciwko niej.

– Byłaś tam?

– Dokładnie naprzeciwko.

– Jesteś ranna? – Ujął jej dłoń i obejrzał opatrunek. Zrobił to jak lekarz, co bardzo jej się spodobało. – Zbadał cię ktoś? Potrzebujesz czegoś?

– Nie, nic mi nie jest. Ale dziękuję.

– Jak to się stało, że znalazłaś się tak niebezpiecznie blisko eksplozji?

– Biegałam. Często biegam rano. Chciałam się lepiej przyjrzeć statkowi. Ktoś z twoich znajomych był na pokładzie?

Obserwowała jego twarz jak detektyw, który w obliczu rozpaczającego po stracie żony męża stara się znaleźć dowód, iż to on winien jest jej śmierci. Ferramo nie drgnął ani jeden mięsień.

– Nie, dzięki Bogu nikt.

„A Winston, konsultant do spraw nurkowania?”

– Ja miałam mniej szczęścia.

– Doprawdy? – Zniżył głos i nachylił się ku niej. – Tak mi przykro. Jacyś bliscy znajomi?

– Nie. Ale bardzo ich polubiłam. Wiesz, kto to zrobił?

Czyżby jej dość dziwne pytanie odrobinę go zaniepokoiło?

– Do ataku przyznało się jak zwykle kilka grup terrorystycznych. Wiele wskazuje na Al-Kaidę, ale wszystko się dopiero okaże. – Rozejrzał się. – To nie czas ani miejsce na podobne dyskusje. Zostaniesz tu przez kilka dni?

Pojawił się jeden z chłopców z dokumentami i niepewnie nachylił się ku niemu.

– Panie Ferramo…

– Tak, tak. – Całkiem inny głos, szorstki, władczy, zniecierpliwiony. – Jeszcze chwilę. Widzisz przecież, że rozmawiam.

Znowu zwrócił się do Olivii.

– Może umówimy się raz jeszcze?

Wszystko można było powiedzieć o jego akcencie, ale francuski nie był na pewno.

– Dobrze, wyjeżdżam najwcześniej za kilka dni.

– W takim razie kolacja? Może już dzisiaj?

– E, tak, ja…

– Świetnie. Mieszkasz w tym hotelu? Zadzwonię do ciebie i umówimy się dokładnie. Do zobaczenia. Bardzo się cieszę, że tu jesteś. Idę już… idę – zwrócił się do chłopca, który z przepraszającą miną podał mu dokumenty.

Olivia przyglądała się, jak wstaje, studiując jednocześnie papiery, i kieruje się w stronę przyszłych wielkich gwiazd.

– Tak, wydaje mi się, że do czwartej się wyrobimy. – Oddał asystentowi papiery. – Shukran. Wtedy załatwimy wszystkie telefony.

Shukran. Olivia spuściła wzrok, z trudem starając się niczym nie zdradzić. Shukran po arabsku znaczy „dziękuję”.

Загрузка...