19

Feramo minął ją, zamknął drzwi do łazienki i obrócił się, stając twarzą do niej.

– Zawsze myszkujesz po cudzym domu bez pozwolenia gospodarza?

„Nie walcz ze strachem, ulegnij mu”, pomyślała. „Wykorzystaj przypływ adrenaliny, odeprzyj atak”.

– Przepraszam, zaprosiłeś mnie na kolację, nie wiadomo czemu wysłałeś po mnie mierzącą metr osiemdziesiąt boginię seksu, która porzuciła mnie samotną w cudzym mieszkaniu. Nie wolno mi było w tej sytuacji poszukać łazienki? – zarzuciła mu oskarżycielskim tonem.

Wsunął rękę pod marynarkę.

– Przypuszczam, że to należy do ciebie? – rzekł, wyciągając torebkę od Louisa Vuittona. Psiakrew. Zostawiła ją na podłodze, gdy w sekretnym pokoju robiła zdjęcia.

– Powiedziałeś mi, że jesteś Francuzem – ruszyła do ataku. – Strasznie się rozwodziłeś nad szczerością. A potem, do ciężkiej cholery, po prostu mnie okłamałeś! Żaden z ciebie Francuz, prawda?

Patrzył na nią pozbawionym wyrazu wzrokiem. Na jego twarzy malowała się lekko wyniosła złośliwość, jak u arystokraty.

– Masz rację – rzekł w końcu. – Nie powiedziałem ci prawdy.

Odwrócił się i odblokował zamek w drzwiach. Myślała, że zemdleje z ulgi.

– Chodźmy. Spóźnimy się na kolację – powiedział nieco już milszym tonem. – Potem o wszystkim porozmawiamy.

Otworzył drzwi, gestem zapraszając, by weszła do jego sypialni. Stało w niej wielkie łóżko. Poczuła, jak przeskakuje między nimi iskra gwałtownego pożądania. Olivia szybkim, zdecydowanym krokiem przemierzyła sypialnię – na krześle zauważyła jego koszulę, obok łóżka książki – i wyszła na korytarz. Pierre zamknął drzwi i stanął pomiędzy nią a windą, wskazując jej drogę w kierunku przeciwnym. Zdenerwowana zaczęła iść przed nim, mową ciała starając się dać mu do zrozumienia, że wręcz gotuje się z wściekłości. Szkoda, że nigdy nie brała lekcji aktorstwa. Uczyła się nurkowania, samoobrony, języków, udzielania pierwszej pomocy – przez całe swoje dorosłe życie zdobywając wykształcenie na własnym uniwersytecie życia. Nigdy jednak nawet przez moment nie pomyślała, jak przydatna może się okazać umiejętność gry aktorskiej.

Na drugim końcu korytarza znajdowały się kolejne drzwi. Pierre wyprzedził ją, byje otworzyć, co dało jej szansę na schowanie aparatu do torebki. Następnie pchnął drzwi i ukazały się schody.

– Na górę – rozkazał.

Chce ją zepchnąć z dachu? Obróciła się, by na niego spojrzeć, jednocześnie zastanawiając się gorączkowo, czy nie jest to najlepszy moment, by rzucić się do ucieczki. Ich spojrzenia spotkały się i spostrzegła, że on się z niej śmieje.

– Nie zjem cię. Idź na górę.

Była kompletnie skołowana. Wszystko co chwilę wyglądało inaczej. Teraz na przykład, gdy Pierre zaczął się uśmiechać, znowu poczuła się jak na randce. U szczytu schodów pchnął ciężkie drzwi przeciwpożarowe i do wnętrza wpadł powiew ciepłego powietrza. Gdy wyszli, owiał ich wiatr i ogłuszył potężny ryk. Znajdowali się na szczycie budynku, skąd rozciągała się zapierająca dech w piersiach panorama całego Los Angeles.

Hałas pochodził od stojącego na dachu helikoptera z włączonymi silnikami i obracającym się rotorem. Drzwi prowadzące do kabiny były otwarte.

– Kareta czeka – zawołał Feramo, przekrzykując huk silników.

Olivia jednocześnie bała się i aż drżała z podniecenia. Feramo stał z rozwianymi włosami i wyglądał, jakby pozował do zdjęcia przy włączonej maszynie do wytwarzania wiatru.

Pochyliwszy się nisko, Olivia ruszyła biegiem przez betonową płytę dachu. Niezgrabnie wdrapała się do wnętrza helikoptera, żałując skrycie, że włożyła sukienkę i niewygodne buty. Pilot odwrócił się i gestem wskazał na pasy i słuchawki. Pierre zajął miejsce obok niej i zatrzasnął drzwi. W tym samym momencie helikopter uniósł się w powietrze, oddalając się od malejących z każdą chwilą budynków w dole. Zmierzali w stronę oceanu.

Hałas uniemożliwiał jakąkolwiek rozmowę. Pierre nie patrzył na nią, spróbowała więc skupić się na widokach. Skoro ma to być ostatnia godzina jej życia, spędzi ją, napawając oczy czymś pięknym. Nad Zatoką Santa Monica zachodziło właśnie słońce, jak wielka pomarańczowa kula na bladym błękicie nieba, rzucająca czerwone refleksy na szklistą powierzchnię oceanu. Lecieli wzdłuż wybrzeża, w stronę Malibu, mijając ciemny zarys wzgórz. Widziała długą kreskę mola z maleńkimi restauracyjkami na końcu; obok, z tej wysokości przypominający foki, surfingowcy korzystali z ostatnich tego dnia fal.

Feramo nachylił się do przodu i wydał jakieś polecenie pilotowi. Helikopter skręcił ku otwartemu morzu. Olivii przypomniała się matka, strofująca ją jako czternastolatkę za nieodparty pociąg do przygód, niebezpiecznych chłopców i życia na krawędzi: „Wpakujesz się w końcu w kłopoty; nie masz pojęcia o świecie; wydaje ci się, że życie to tylko świetna zabawa. Niebezpieczeństwo dostrzeżesz, kiedy będzie już za późno”. Niestety, ostrzeżenia te padały jedynie w kontekście katolickich chłopców lub chłopców na motorach.

Słońce opadało za horyzont, dzieląc się na dwie półkule, przez co wyglądało jak ósemka. Jeszcze kilka sekund i znikło, a niebo zapłonęło czerwonopomarańczowym ogniem. Tu i ówdzie lecące samoloty kreśliły na nim śnieżnobiałe linie.

Nic z tego, tak łatwo się nie podda. Nie da się tak po prostu zepchnąć do Pacyfiku bez choćby słowa wyjaśnienia. Dźgnęła Feramo w ramię.

– Dokąd lecimy?

– Co?

– Dokąd lecimy?

– Co?

Już rozmawiali ze sobą jak para stetryczałych staruchów. Przysunęła się bliżej i wrzasnęła mu prosto do ucha:

– DOKĄD LECIMY?!

Uśmiechnął się lekko.

– Zobaczysz.

– CHCĘ WIEDZIEĆ, DOKĄD MNIE ZABIERASZ.

Nachylił się i powiedział coś.

– Co?

– NA KATALINĘ! – wrzasnął.

Wyspa Katalina – oddalona o trzydzieści kilometrów od brzegu, ulubiony cel jednodniowych wycieczek. Znajdowało się na niej tylko jedno radosne nadmorskie miasteczko – Avalon; poza tym sama dzicz.

Noc zapadła szybko. Wkrótce z mroku wyłonił się ciemny zarys lądu. W dali po lewej błyszczały światła Avalonu – przytulne i gościnne, schodzące aż do krętej linii wybrzeża. Natomiast przed sobą Olivia widziała jedynie ciemność.

Загрузка...