30

Gdy lecący z Roatán do Miami samolot wzniósł się w powietrze, Olivia wciąż jeszcze nie mogła do końca uwierzyć, że wszystko to przytrafiło jej się naprawdę, podobnie jak w to, że udało jej się ujść cało. Miała wrażenie, że atakował ją dziki zwierz albo włamywacz, który nagle, bez żadnego wyraźnego powodu zostawił ją w spokoju. Nie czuła się z tym najlepiej. Próbowała przekonać samą siebie, że to wyłącznie jej zasługa, a raczej fenomenalnego psychologicznego podejścia do Feramo, dzięki któremu odzyskała wolność. W głębi serca wiedziała, że tak nie jest. Miała po prostu szczęście, a szczęście w każdej chwili może się odwrócić.

Pewna była natomiast jednego – to było ostrzeżenie i nauczka. Zanadto zbliżyła się do płomienia i szczęśliwie udało jej się w porę umknąć, z powierzchownymi zaledwie oparzeniami. Nadeszła pora, by wracać do domu i zaszyć się w nim bezpiecznie.

Im bardziej oddalała się od Hondurasu, tym bardziej jej pewność siebie wzrastała. „Sokół, niech cię świnia powącha”, myślała sobie, wsiadając do samolotu z Miami do Londynu. „Uciekłam z paszczy śmierci i to tylko dzięki własnej wybitnej znajomości psychologii”. Gdy samolot zaczął podchodzić do lądowania nad Sussex, ogarnęła ją ckliwa ulga. Patrzyła w dół na falujące zielone wzgórza, wilgotnąziemię, kasztanowce, krowy, pokryte liszajami starości kościoły i grzbietem dłoni otarła z policzka łzę, mówiąc sobie, że wreszcie jest bezpieczna.

Kiedy jednak przeszła kontrolę paszportową i ujrzała uzbrojonych żołnierzy, uświadomiła sobie, że człowiek nigdy nie jest bezpieczny. Wokół odbiorników telewizyjnych tłoczyli się ludzie – kilka godzin wcześniej został ogłoszony kolejny alarm terrorystyczny. Londyńskie metro było zamknięte.

Weszła do komory celnej, skąd wychodziło się już do hali przylotów, i przez otwarte drzwi zobaczyła podekscytowane twarze czekających ludzi. Poczuła przypływ irracjonalnej nadziei, że może i na nią ktoś tam czeka, na jej widok uśmiechnie się szeroko, podbiegnie, by wziąć od niej bagaż i zawieźć ją do domu. Może przynajmniej będzie ktoś z tabliczką z napisem: „Olivia Jewels”, a pod spodem nazwą przedsiębiorstwa taksówkowego. „Weźże się w garść”, skarciła się w duchu. „Przecież wcale nie chcesz wracać do domu, żeby gotować komuś obiad w Worksop”.

Lecz okazało się, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu ktoś jednak na nią czekał. Została wywleczona z komory celnej, przeszukana do gołej skóry, skuta w kajdanki i zaprowadzona na przesłuchanie do terminalu czwartego.

Dwie godziny później wciąż jeszcze tam się znajdowała. Na stoliku przed niąleżało rozłożone całe jej szpiegowskie wyposażenie: lunetka, szpiegowski pierścionek, miniaturowy aparat fotograficzny, wykrywacz pluskiew, rozpylacz pieprzu. Laptop został zabrany do dokładnego zbadania. Miała wrażenie, że opowiedziała im wszystko chyba ze trzysta razy: „Jestem działającą na własną rękę dziennikarką. Pracuję dla czasopisma»Elan«i od czasu do czasu dla»Sunday Timesa«. Pojechałam do Hondurasu, by zbierać materiały do artykułu na temat nurkowania, za małe pieniądze”.

Ich pytania na temat Feramo mocno ją zdenerwowały. Skąd wiedzieli? Czyżby dostali cynk z ambasady? Lecz podejrzenia funkcjonariuszy Departamentu Ceł i Akcyzy Jej Królewskiej Mości zmierzały w kompletnie złym kierunku. Byli przekonani, że Feramo zajmuje się przerzutem narkotyków, a ją mieli za jego wspólniczkę.

– Czy podała mu pani swój numer?

– Tak.

– Możemy go dostać?

– Czy w ten sposób nie znajdę się w niebezpieczeństwie?

– Dopilnujemy, aby tak się nie stało. Dała mu pani swój numer?

– Prawie. Zmieniłam kilka cyfr.

– Ten numer także musimy znać. Ten, który faktycznie mu pani podała. Pani prawdziwy numer jest zastrzeżony, prawda?

– Tak.

– Świetnie. Dlaczego go pani śledziła? Jest pani w nim zakochana?

Zaczęła rozwijać przed nimi swoją terrorystyczną teorię, wyczuwała jednak, że ma do czynienia z niewłaściwymi ludzmi.Nie traktowali jej poważnie. Byli celnikami i szukali narkotyków.

– Chcę rozmawiać z kimś z MI6 – powiedziała. – Potrzebny jest mi ktoś, kto zajmuje się terroryzmem. I prawnik.

W końcu drzwi się otworzyły i w aureoli zapachu drogich perfum, włosów i godnych pozazdroszczenia strojów do pokoju wpłynęła wysoka postać. Kobieta usiadła przy biurku, pochyliła głowę, ujęła dłonią swoje długie włosy i odrzuciła je na plecy, gdzie spłynęły lśniącą, czarną kaskadą.

– Cóż, Olivio, znowu się spotykamy. A może raczej powinnam zwracać się do ciebie Rachel?

Sekundę trwało, zanim Olivia zorientowała się, że zna tę kobietę, i kolejną, by sobie przypomniała, skąd.

– Hmm – powiedziała z namysłem. – Zastanawiam się, jak j a powinnam się zwracać do ciebie?

Загрузка...