Gdy powietrzny ambulans schodził do lądowania ponad tropikalnymi wodami Maui, telefon Olivii zaczął dzwonić. Na sekundę puściła rękę Scotta, by go odebrać.
– Olivia?
– Słucham?
– Tu Barry Wilkinson. Słuchaj, możesz napisać dla nas artykuł? Byłaś tam, no nie? Na Oscarach i w Sudanie. Chcemy mieć pełną relację z pierwszej ręki, na wyłączność – ogólny zarys na pierwszą stronę, wszystko do przeglądu wydarzeń – i coś do wydania zwykłego, najlepiej do ósmej rano. Kilkaset słów i parę wypowiedzi. Olivio?
– Nie wiem, o czym pan mówi – odparła. Wiedziała natomiast jedno, a mianowicie, że nie ma najmniejszej ochoty, aby jej twarz ukazała się na pierwszych stronach gazet. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie do końca życia musiałaby się ukrywać.
– Słuchaj, kotku, ja wiem. Wiem o MI6. Wiem, że pojechałaś do Sudanu, bo mi powiedzieli w „Elan”. I wiem, że byłaś na Oscarach, bo cię widziałem w rudej peruce. I…
Odsunęła telefon od ucha i wyjrzała przez okno, gdzie samolot coraz bardziej zniżał lot ponad połyskującym morzem, palmami i białym piaskiem. Uszczęśliwiona uśmiechnęła się do Scotta Richa, po czym przyłożyła do ucha telefon, w którym wciąż rozlegał się skrzeczący jazgot Barry'ego, i powiedziała: – Och, nie wygłupiaj się, złotko. Wszystko to jest tylko wytworem twojej rozbuchanej wyobraźni.