36

– Napijesz się jeszcze wina? – zaproponował Feramo. – Mam St-Estèphe rocznik osiemdziesiąty drugi, myślę, że do koźliny wręcz wyśmienity.

– Znakomicie.

Tuż za Olivia niezwykle dogodnie ustawiona była donica z drzewkiem figowym. Gdy Feramo odwrócił się, by wybrać odpowiednią butelkę, Olivia porcję mięsa ze swojego talerza błyskawicznie przełożyła z powrotem na półmisek, do donicy zaś wlała całe wino z kieliszka.

– …a do deseru napijemy się Puligny-Montrachet rocznik dziewięćdziesiąty piąty.

– Mój ulubiony – powiedziała gładko.

– Jak już mówiłem – rzekł, nalewając wino, jeszcze nawet nie usiadłszy – problemem Zachodu jest rozdział świata fizycznego od duchowości.

– Hm – powiedziała Olivia. – Jeżeli jednak rząd jest religijny i postępuje zgodnie ze wskazaniami boskimi, nie oglądając się na procesy demokratyczne, w jaki sposób można powstrzymać świra, który twierdzi, że jego władza pochodzi od Boga, po czym wszystkie pieniądze zamiast najedzenie wydaje na budowę osiemnastu pałaców dla siebie?

– Partia Baas Saddama Husajna nie jest przykładem rządu religijnego.

– Wcale nie mówię, że jest. To był tylko przykład. Zastanawiam się po prostu, kto decyduje, co jest wolą Boga?

– To jest zapisane w Koranie.

– Lecz pismo można różnie interpretować. No wiesz, co dla jednego znaczy „Nie zabijaj”, drugi zrozumie jako oko za oko. Jak można wierzyć, że zabijanie w imię religii jest w porządku?

– Okropna z ciebie pedantka. Prawda nie wymaga sofistyki. Jest równie oczywista jak to, że słońce wschodzi nad pustynią. Upadek kultury Zachodu widoczny j est na każdym kroku – w jego miastach, w mediach, w jego przesłaniu dla świata: arogancji, głupocie, przemocy, bezmyślnej pogoni za tym, co materialne, w kulcie ludzi sławnych. Spójrz na tych wszystkich, których oboje poznaliśmy w Los Angeles – lubieżni, próżni, karmiący się obietnicą sławy i bogactwa jak szarańcza na plantacji sorgo.

– Wydawało mi się, że nieźle się w ich towarzystwie czujesz.

– Pogardzam nimi.

– Po co więc ich zatrudniasz?

– Po co ich zatrudniam? Ach, Olivio, ty nie jesteś taka jak oni, więc nie możesz tego zrozumieć.

– Może jednak spróbuję? Po co otaczasz się kelnerkami, ochroniarzami, nurkami i surfingowcami, z których każdy marzy tylko o tym, by zostać gwiazdą filmową, skoro tak naprawdę nimi pogardzasz?

Nachylił się i bardzo wolno przesunął palcem po jej szyi. Ręka Olivii zacisnęła się na szpilce do kapelusza.

– Ty nie jesteś jedną z nich. Nie jesteś szarańczą, lecz sokołem. – Podniósł się z krzesła i stanął zajej plecami. Zaczął gładzić ją po głowie, aż zjeżyły się jej włoski na karku. – Nie jesteś jedną z nich i dlatego trzeba cię schwytać i oswoić, aż zawsze będziesz chciała powracać do swojego pana. Nie jesteś jedną z nich – szeptał jej w szyję. – I dlatego nie jesteś lubieżna.

Nagle owinął sobie pięść jej włosami i gwałtownie szarpnął.

– A może jednak jesteś? Jesteś podatna na awanse mężczyzny, pocałunki, tajemne, pod osłoną ciemności?

– Au, puszczaj – powiedziała, uwalniając się. – Co jest z facetami na tej wyspie? Wszyscy jesteście zdrowo szurnięci. Teraz jemy kolację, więc bardzo cię proszę, żebyś przestał wydziwiać, tylko usiadł jak człowiek i uprzejmie wyjaśnił mi, o co tak naprawdę ci chodzi?

Znieruchomiał, wciąż trzymając rękę na jej włosach.

– Och, dajże spokój, Pierre. Przecież nie jesteśmy w piaskownicy i nie musisz ciągnąć mnie za włosy, jeżeli chcesz o coś zapytać. Uspokój się, siadaj na swoim miejscu i zjedzmy deser.

Kolejna chwila wahania. Krążył wokół stołu jak pantera.

– Dlaczego nie przyszłaś do mnie, jak obiecałaś, mój mały sokole, moja saqr?

– Ponieważ nie jestem małym sokołem, tylko zawodową dziennikarką. I piszę artykuł o nurkowaniu z dala od utartych szlaków. Nie jestem w stanie poznać wszystkich zakątków Bay Islands, udając się prosto do najbardziej luksusowego hotelu.

– Czy w skład twoich obowiązków służbowych wchodzą również bliższe znajomości z instruktorami nurkowania?

– Chyba niezbyt dobrze cię rozumiem?

– Cóż – rzekł lodowatym tonem. – Uważam, że doskonale wiesz, o kim mówię, Olivio. Mówię o Mortonie.

– Pierre, przecież wszyscy chłopcy z Zachodu tak właśnie zachowują się na imprezach, zwłaszcza kiedy mają dostęp do dużej ilości rumu i darmowej kokainy. Usiłują całować się z dziewczynami. W naszych krajach nie jest to żadna obraza moralności. A poza tym starałam się mu oprzeć – dodała, ryzykując drobne kłamstwo. – Ile dziewcząt ty próbowałeś pocałować od naszego ostatniego spotkania?

Niespodziewanie się uśmiechnął, jak mały chłopiec, któremu po napadzie szału oddano zabawki.

– Masz rację, Olivio. Oczywiście. Inni mężczyźni będą podziwiać twoją urodę, ale ty i tak powrócisz do swojego pana.

„Boże, przecież to kompletny świr”.

– Pierre, posłuchaj. Po pierwsze, jestem nowoczesną dziewczyną i nie mam żadnych panów. – Bardzo zależało jej na tym, by powrócili do pierwotnego wątku rozmowy, więc jej umysł pracował na najwyższych obrotach. – Po drugie, jeżeli dwoje ludzi ma być razem, powinni wyznawać te same wartości, a ja jestem absolutnie przekonana, że zabijanie to zła rzecz. W związku z tym, jeśli ty masz w tym względzie opinię odmienną, byłoby dobrze, gdybyśmy sobie wszystko jasno i do końca powiedzieli.

– Rozczarowujesz mnie. Jak wszyscy ludzie Zachodu, jesteś na tyle arogancka, by bez zastrzeżeń przyjmować swój naiwny i jakże ograniczony punkt widzenia. Zastanów się nad sytuacją Beduinów żyjących w surowych i bezlitosnych pustynnych krainach. Aby plemię mogło przetrwać, nie można rozczulać się nad życiem jednostki.

– Czy poparłbyś atak terrorystyczny? Muszę to wiedzieć.

Nalał sobie kolejny kieliszek wina.

– Czy jest na świecie ktoś, kto wojnę przedkładałby nad pokój? Są jednak chwile, gdy wojna staje się koniecznością. A we współczesnym świecie zasady znacznie się zmieniły.

– Czy… – zaczęła, lecz on najwyraźniej miał już dość tej rozmowy.

– Olivio! – wykrzyknął jowialnie. – Przecież ty prawie nic nie zjadłaś! Nie smakuje ci?

– Wciąż jeszcze odczuwam mdłości po przejażdżce łodzią.

– Ale jeść musisz. Musisz. Sprawiasz mi wielką przykrość.

– Napiłabym się jeszcze wina. Możemy otworzyć Puligny-Montrachet?

Udało się. Feramo pił dalej, a Olivia wylewała swoje wino do donicy z drzewkiem figowym. Wciąż zachowywał przytomność umysłu, ruchy w dalszym ciągu miał w pełni skoordynowane, ale wyrażał się z coraz większą elokwencją i pasją. Nietrudno było się domyślić, że przez cały czas balansował na granicy kolejnego napadu szału. Jakże różnił się od tego pełnego godności, opanowanego mężczyzny, którego pozę przyjmował, występując jako osoba publiczna. Zastanawiała się, czy nie jest to przypadkiem skutek jakiegoś psychicznego urazu, głęboko skrywanej rany, podobnej do tej, którą ona nosiła w sobie – traumatycznego przeżycia z dzieciństwa, na przykład śmierci rodziców?

Z wolna poznawała strzęp po strzępie mapę jego historii. Studiował we Francji. Z tego, co mówił, można było wnioskować, że na Sorbonie, były to jednak zbyt mgliste wzmianki, by mieć pewność. Znacznie więcej mówił o studiach w Grasse na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie szkolił się jako „nos” w przemyśle perfumeryjnym, i o czasie spędzonym w Kairze. W opowieściach przewijał się też ojciec, którym pogardzał i którego najwyraźniej się bał. O matce nie padło tym razem ani jedno słowo. Niezbyt udało jej się namówić go do zwierzeń o pracy producenta w kinie francuskim. Zapewne w podobny sposób wyglądałaby rozmowa z kelnerem ze Standard Hotel łamane przez producent, z którego chciałaby wydusić coś na temat ostatniej produkcji, przy której pracował. Pewne było natomiast, że rodzina Pierre'a, podobnie jak i on sam, przez całe życie dysponowała wielkimi pieniędzmi. Poza tym mnóstwo podróżował: do Paryża, St-Tropez, Monte Carlo, Angulli, Gstaad.

– Byłeś kiedyś w Indiach? – spytała. – Marzę, by pojechać w Himalaje, do Tybetu, Butanu – nie wahaj się – czy Afganistanu. To takie tajemnicze, dziewicze miejsca. Byłeś tam kiedyś?

– W Afganistanie tak, oczywiście. To dziki, piękny, surowy i gwałtowny kraj. Zabiorę cię tam, będziemy podróżować konno, poznasz życie nomadów, życie mojego dzieciństwa i moich przodków.

– Co tam robiłeś?

– Jako młody człowiek lubiłem podróżować, podobnie jak i ty, Olivio.

– Och, jestem pewna, że podróżowałeś zupełnie inaczej niż ja – roześmiała się, myśląc w duchu: „No dalej, puśćże farbę. Szkolili cię w obozach? Szkolili cię do zamachu na OceansApart czy też do czegoś innego? Starasz się mnie w to wciągnąć?”

– Och, mylisz się. Mieszkaliśmy jak biedacy, w namiotach. Moją ojczyzną jest kraj nomadów.

– Sudan?

– Arabia. Ziemia Beduinów: piękna, gościnna, pełna prostoty. – Pociągnął kolejny potężny łyk Puligny-Montrachet. – Człowiek Zachodu, ze swoją żądzą postępu, poza przyszłością nie widzi niczego, niszcząc świat w swojej bezmyślnej pogoni za nowościami i bogactwem. Moi ludzie wierzą, że prawda tkwi w mądrości dawnych pokoleń, a bogactwo kryje się w sile plemienia. – Dolał sobie wina i nachylił się, chwytając ją za rękę. – I dlatego właśnie muszę cię tam zabrać. Rzecz jasna, ta wyprawa wspaniale przyda ci się do twojego artykułu.

– Och, to niemożliwe – powiedziała. – Moje pismo nie wyśle mnie tam pod żadnym pozorem.

– Ależ to najwspanialsze tereny do nurkowania na świecie. Klify i skały sięgające siedmiuset metrów w dół, porośnięte koralowcami szczyty wznoszące się z dna oceanu niczym starożytne wieże, jaskinie i tunele. Widzialność jest niesamowita, nigdzie nie znajdziesz lepszej. Idealna, nieskazitelna czystość! I ani razu przez cały pobyt nie spotkasz innego nurka.

Coś w ostatniej butelce wina najwyraźniej obudziło w Feramo duszę pisarza podróżnika.

– Skaliste szczyty wznoszą się z otchłani, wabiąc wszelkie niewyobrażalne formy życia, także ogromne pelagiczne gatunki. To jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne przeżycie w technikolorze: rekiny, manty, barrakudy, tuńczyki i sam już nie wiem, co jeszcze.

– Ha, rzeczywiście całe mnóstwo ryb! – stwierdziła wesoło.

– A jutro pójdziemy nurkować a deux.

„Jutro to ty będziesz miał kaca giganta i nigdzie nie pójdziesz”.

– A są tam jakieś ładne miejsca, w których można się zatrzymać?

– Och, większość nurków mieszka na łodziach. Sam mam ich kilka. Ale ty, oczywiście, powinnaś poznać, jak żyją Beduini.

– Brzmi fantastycznie. Ale pisać mogę tylko o tym, co jest ogólnie dostępne dla moich czytelników.

– Pozwól, że opowiem ci o Suakin – powiedział. – Suakin, Wenecja Morza Czerwonego. Popadające w ruinę koralowe miasto, największy w szesnastym wieku port Morza Czerwonego.

Po kolejnych dwudziestu minutach wysłuchiwania nieprzerwanych peanów doszła do wniosku, że jego rola w Al-Kaidzie polega na zanudzaniu ofiar na śmierć. Patrzyła na jego opadające powieki jak obserwująca swoje dziecko matka, starająca się wychwycić odpowiedni moment, gdy wreszcie będzie mogła zanieść je do łóżeczka.

– Wejdźmy do środka – wyszeptała i pomogła mu dojść do niskiej sofy, na którą zwalił się z brodą opadającą na piersi. Wstrzymując oddech, niepewna, czy rzeczywiście się na to zdobędzie, zrzuciła buty i na palcach podeszła do stojącego na biurku laptopa. Otworzyła go i kliknęła w pierwszy lepszy klawisz, by sprawdzić, czy jak jego właściciel, tylko śpi. Niech to szlag. Był wyłączony. Jeżeli go włączy, czy wyda jakiś dźwięk? Coś zagra albo – co nie daj Boże – zakwacze?

Olivia zamarła, gdy Feramo westchnął rozdzierająco i zmienił nieco pozycję, jak jaszczurka oblizując koniuszkiem języka wargę. Zaczekała, póki oddech mu się nie wyrównał, i mimo wszystko postanowiła zaryzykować. Włączyła komputer i szykowała się, by w odpowiednim momencie zakaszleć. Rozległo się ciche buczenie, po czym niespodziewanie, zanim zdążyła kaszlnąć, maszyna damskim głosem powiedziała: „Uhuhu”.

Feramo otworzył oczy i usiadł wyprostowany jak struna. Olivia chwyciła butelkę z wodą i podbiegła do niego.

– Uhuhu – powiedziała. – Uhuhu, jeśli nie napijesz się wody, jutro będziesz miał potwornego kaca.

Podsunęła mu butelkę do ust. Potrząsnął głową i odepchnął ją.

– Tylko żebyś nie miał do mnie jutro pretensji – obruszyła się, wracając do komputera. – Powinieneś wypić co najmniej litr wody i zażyć aspirynę.

Nie przestając paplać, usiadła przy biurku i sprawdziła desktop, starając się zachować spokój. Z wyjątkiem ikon i aplikacji nie znalazła niczego. Spojrzała przez ramię. Feramo spał jak zabity. Kliknęła na „Ulubione” i od razu zainteresowały ją dwie pierwsze pozycje:

Hydrospaw: do spawania w wodzie.

Cążki do paznokci i maszynki do zarostu w nosie po obniżonej cenie.

– Olivia! – Dosłownie podskoczyła na kilka centymetrów. – Co ty robisz?

„Spokojnie, tylko spokojnie. Pamiętaj, wlał w siebie prawie cztery butelki wina”.

– Chciałam sprawdzić swoją skrzynkę – powiedziała, nie podnosząc wzroku i dalej klepiąc w klawiaturę. – Jest podłączony do sieci bezprzewodowej czy też trzeba go podłączyć do gniazdka telefonicznego?

– Odejdź stamtąd.

– Ani mi się śni, jeżeli masz zamiar spać – odparła, bardzo starając się, by w jej głosie słychać było złość.

– Olivio! – Teraz już przestraszyła się nie na żarty.

– Dobrze już, dobrze. Tylko go wyłączę – powiedziała pospiesznie i słysząc, że wstaje, szybko wyszła z „Ulubionych”.

Obróciła się ku niemu z minąucieleśnionej niewinności, lecz on szedł do łazienki. Szybko przebiegła przez pokój i otworzyła szafkę. Wewnątrz stały taśmy wideo, niektóre opisane ręcznie: Lawrence z Arabii, Oskary 2003, Akademia namiętności panny Watson, Piękno Zatoki.

– Co robisz?

– Szukam minibaru.

– Nie ma minibaru. To nie jest hotel.

– A mnie się wydawało, że j e s t.

– Myślę, że pora, abyś wracała do siebie.

Wyglądał jak człowiek, do którego zaczynało docierać, jak bardzo jest pijany. Ubranie miał pomięte, oczy nabiegłe krwią.

– Masz rację. Jestem potwornie zmęczona – rzekła z uśmiechem. – Dziękuję za wyśmienitą kolację.

On jednak miotał się po pokoju, wyraźnie czegoś szukając, i tylko niedbale machnął jej na pożegnanie ręką.

Był teraz niczym więcej jak ruiną tamtego dystyngowanego, czarującego mężczyzny, który tak ją urzekł w hotelu w Miami. „Alkohol to siki szatana”, pomyślała, wchodząc do swojego pokoju. „Ciekawe, kiedy założą w Al-Kaidzie klub AA?”

Загрузка...