Noc minęła jej koszmarnie; nie zmrużyła oka. Ostatni raz jadła przed dwunastoma godzinami – kawałek ciasta u panny Ruthie, a w jej pokoju, choć tak luksusowym, nie było minibaru, żadnego batonika czekolady, miseczki z orzeszkami, wielkiego opakowania M &M. Wierciła się na wszystkie strony, przekładała głowę na poduszce, która sprawiała wrażenie, że zrobiona jest z liczącego sobie trzy tysiące lat najdelikatniejszego egipskiego włókna, ale nic nie pomagało.
O piątej rano gwałtownie usiadła i stuknęła się w czoło. Jaskinie! Al-Kaida ukrywa się w jaskiniach w Tora Bora! Feramo prawdopodobnie ukrywa Osamę Bin Ladena i Saddama Husajna w jaskini pod Suakin. A dokładnie pod niąna pewno znajduje się jaskinia wypełniona tym, o czym Donald Rumsfeld śni dniem i nocą, a mianowicie bronią masowego rażenia, elegancko podpisaną: WŁASNOŚĆ S. HUSAJNA: WYBUCHNIE ZA 45 MINUT.
Gdy wreszcie świt zaczął rozpraszać ciemności nad morzem, zapadła w niespokojną, wypełnioną koszmarnymi snami drzemkę: śniły jej się bezgłowe ciała w kombinezonach do nurkowania, głowa Osamy Bin Ladena, wciąż w turbanie, opadająca w głębię oceanu, bezustannie gadająca o piętnastolitrowych butlach, zaletach suchych kombinezonów z neoprenu, duńskich kamizelkach wypornościowych i australijskich rafach.
Obudziło ją jaskrawe słońce, świergot tropikalnych ptaków i szarpiący wnętrzności głód. Powietrze pachniało cudownie, przywodząc na myśl wakacje. Zarzuciła bawełniany szlafrok i w kapciach wyszła na balkon. Był piękny, prawie bezchmurny niedzielny poranek. Czuła zapach śniadania.
Drogowskazy z obiecującym napisem „RESTAURACJA” zaprowadziły ją do baru, gdzie grupka młodych piękności śmiała się i żartowała. Zawahała się, czując się jak nowa dziewczynka w szkole, gdy nagle rozpoznała jakże znajomy, no wiesz, głos dziewczyny z Valley.
– Chodzi o to, że ja, no wiesz, jestem ostatnio sobą znacznie bardziej niż kiedykolwiek.
Nad talerzem pełnym naleśników, grzebiąc w nich bezmyślnie i bez specjalnego zainteresowania widelcem, siedziała Kimberley. Wiele wysiłku kosztowało Olivię, by się na nie nie rzucić.
– Kimberley! – powiedziała wesoło, podchodząc do towarzystwa. – Co za miłe spotkanie. Jak tam twój film? Skąd masz te naleśniki?
W życiu się chyba tak nie nażarła, bo inaczej nie da się tego nazwać. Pochłonęła jajecznicę na bekonie, trzy bananowe naleśniki z syropem klonowym, jedną jagodową babeczkę, trzy kromeczki bananowego chleba, dwa soki pomarańczowe, trzy cappuccino i jedną Krwawą Mary. Gdy jadła, starając się robić to w miarę powoli i kulturalnie, rozpoznawała coraz więcej głosów znanych z Miami i LA. Poza Kimberley był tu Winston, piękny czarnoskóry instruktor nurkowania – szczęśliwie udało mu się wyjść cało z rzezi na OceansApart – Michael Monteroso, cudowny mistrz błyskawicznego liftingu i Travis, aktor o wilczych oczach, a poza tym pisarz i ekspert od stylu życia. Wszyscy prezentowali przy basenie i barze swoje wspaniale lśniące i wysportowane ciała. Teraz nie miała już wątpliwości, że znalazła się w obozie poborowym – wersji obozów Butlins* w wydaniu Al-Kaidy.
* Butlins – grupa wakacyjnych obozów, niezwykle popularnych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, założonych przez Sir Billy'ego Butlina w różnych nadmorskich miejscowościach Zjednoczonego Królestwa, które miały zapewniać niedrogie wakacje przeciętnym ludziom.
Winston leżał na leżaku, pogrążony w głośnej rozmowie z Traviserà i Michaelem Monteroso, którzy siedzieli przy barze.
– W którym roku była w tym najlepszym Valentino, z białym paskiem? – spytał Winston.
– To było na Oscarach – odparł Michael tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Na Globach była w granatowym Armanim bez pleców. I wygłosiła tę mowę o miodzie: „Każdy potrzebuje słodyczy, żeby powiedzieć»Jak ci minął dzień, słodziutka?«Benjamin Bratt tak się do mnie zwraca”.
– A sześć tygodni później się rozstali.
– Pracowałem w ochronie na premierze Oceans Eleven. I myślę sobie, więc mogę kazać Julii Roberts otworzyć torebkę, a ona podchodzi wprost do mnie i nieproszona, sama pokazuje mi, co ma w torebce.
– Dalej się w to bawisz? – spytał Travis aktor, z błyskiem w lodowatoniebieskich, wilczych oczach.
– Już nie – warknął Winston. – A ty? Dalej jeździsz furgonetką dla tych tam z południowego LA?
– Nie.
– A mnie się wydawało, że jeździsz- powiedział Michael.
– No, tylko na pół etatu.
– Dla kogo? – wtrąciła się Olivia.
– Och, no wiesz, dla nikogo specjalnego. – Travis był chyba naćpany. – Wredna robota, stary, ale nieźle płacą. No wiesz, jak jeździsz do Chicago albo Michigan i śpisz w wozie, możesz nazbierać, no wiesz, per diems i nadgodziny, ale i tak najlepsze fuchy zawsze dostają starsi.
– O czym mówicie? – spytała i z miejsca tego pożałowała. Zachowywała się jak stuprocentowa dziennikarka albo policjantka. Na szczęście Travis aktor zdawał się tego nie zauważać.
– Carrysure, firmie ochroniarskiej? – Ziewnął, wstał i podszedł do ustawionego koło palmy stolika, gdzie w czymś, co wyglądało jak gigantyczna woskowa rzeźba, płonęło kilka świec. Włożył do ust na wpół wypalonego skręta, zapalił go i zaczął grzebać przy wosku, ugniatając go w przedziwne kształty.
– Co on robi? – spytała po cichu Olivia.
Michael Monteroso przewrócił oczami.
– To jego woskowe ciasto – odparł. – Uwalnia jego kreatywność.
Nagle Olivia wstrzymała oddech. Obok baru przechodził Morton C, w nałożonej do połowy piance, prezentując potężne muskuły. Na każdym ramieniu niósł butlę, a w ślad za nim podążało dwóch młodzieńców o arabskim wyglądzie, taszcząc kamizelki i manometry.
– To było na Oscarach w tym roku – powiedziała Kimberley. – Miałam zajmować puste miejsca. Siedziałam za Jackiem Nicholsonem.
Olivia zauważyła, że Morton C dostrzegł ją i odwrócił się wyraźnie wściekły. Dwulicowy drań. Chyba sobie nie wyobrażał, że znowu uda mu się wkraść w jej łaski? Wyjęła swój miniaturowy aparacik i zrobiła kilka zdjęć.
– Mówisz serio? – zdziwił się Winston. – Byłaś jak ci, co to siadają na miejscu Halle Berry, kiedy przyjdzie jej ochota wyjść do ubikacji?
Olivia trąciła Michaela i pokazała na oddalającego się Morrona.
– Kto to jest? – spytała szeptem.
– Ten blondyn? No wiesz, to jakiś instruktor nurkowania czy coś?
– Mój tata załatwił mi tę robotę, bo pracuje przy Oscarach – oznajmiła z dumą Kimberley. – Drugi raz miałam siadać za Shakirę Caine, ale ona, no wiesz, poszła do łazienki tylko raz, w czasie przerwy. Ale w zeszłym roku przez całą pierwszą połowę siedziałam w pierwszym rzędzie.
– Ktoś widział Pierre'a?
– Alfonso mówił, że ma zejść, no wiesz, na lunch czy coś tam. Hej! Jest Alfonso. Hej, stary. Chodź, napijemy się.
Podobna do trolla postać Alfonso, bez koszuli, zmierzała w ich kierunku. Olivia nie mogła znieść widoku jego potwornie owłosionych pleców.
– Idę popływać – oznajmiła. Kiedy jednak zsuwała się ze stołka, ogarnął ją strach, że ciężar pochłoniętych naleśników pociągnie ją na dno.
Skoczyła w krystalicznie czystą wodę i wstrzymując oddech najdłużej jak potrafiła, wyłoniła się na powierzchnię pięćdziesiąt metrów dalej. W szkole wygrała wyścig w pływaniu pod wodą, zanim zakazano organizowania podobnych zawodów, ponieważ ktoś zasłabł. Odgarnęła włosy do tyłu i przygładziła je, po czym znowu dała nura i płynęła pod wodą tak długo, jak mogła, kierując się w stronę cypla, chciała bowiem obejrzeć betonowe molo. Morze było tu ciemniejsze i bardziej wzburzone; zbliżała się do nawietrznej strony wyspy. Zaczęła płynąć szybkim kraulem, aż znalazła się naprzeciwko mola. Wyglądało na nieużywane. Od strony hotelu broniło do niego dostępu wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. W pobliżu brzegu dostrzegła butle i magazyn, a także deskę surfingową, wyglądającą jakby była przecięta na pół.
Za molem ciągnęła się smagana wiatrem plaża, obmywana przez spienione fale. Kilkaset metrów w głąb morza podskakiwała na kotwicy niewielka łódka. Z rufy skoczył do wody nurek, trzech innych podążyło jego śladem. Olivia zanurkowała i ruszyła w ich kierunku. Gdy wypłynęła na powierzchnię, ostatni z nurków zaczynał się zanurzać. Przekonana, że spędzą pod wodą jakiś czas, popłynęła w stronę mola, kiedy jednak się obejrzała, ze zdumieniem stwierdziła, że cała czwórka wypłynęła w pobliżu brzegu. Czekali w wodzie, w znajomej pozie wyglądając jak foki. Nagle jeden z nich zaczął szybko płynąć w stronę nadciągającej fali i wspiął się na deskę. Surfingowcy! Zafascynowana patrzyła, jak zgodnie płyną zygzakami po wewnętrznym zgięciu fali. Roześmiani przewrócili się i ruszyli w stronę mola. Nagle jeden z nich coś krzyknął i pokazał na nią.
Olivia zanurkowała na głębokość jakichś dwóch metrów i zaczęła płynąć w kierunku mola. Płuca jej rozrywało, ale płynęła dalej, póki nie dotarła na drugą stronę mola, gdzie wyskoczyła na powierzchnię, łapczywie wdychając powietrze. Surfingowców nigdzie nie było widać. Znowu zanurkowała i popłynęła w stronę ośrodka, aż woda stała się spokojniejsza, ciepła i niebieska, a ona znajdowała się nad piaszczystym dnem osłoniętej przed wiatrem zatoki.
Z ulgą wypłynęła na powierzchnię i położyła się na plecach, próbując wyrównać oddech. Kawałek dalej zauważyła tratwę. Zbliżyła się ku niej powoli, wdrapała na górę i opadła na pokrywającą ją sztuczną trawę.
Tratwa była cudowna. Pokrywająca ją sztuczna trawa miała niebieski kolor – identyczny z tą, która okalała basen w Standard Hotel w Los Angeles. Olivia wyciągnęła się na całą długość i czując, jak oddech jej się uspokaja, zapatrzyła się na niebo, gdzie już pojawił się księżyc. Odprężyła się, z rozkoszą wystawiając skórę na działanie słońca. Tratwa delikatnie kołysała się na falach, a woda cicho chlupotała o jej krawędzie.
Z tego cudownego stanu błogiego spokoju Olivia została wyrwana nad wyraz brutalnie. Jakaś ręka z potężną siłą zatkała jej usta. Instynktownie wyciągnęła ukrytą w bikini szpilkę do kapelusza i bez chwili wahania wbiła w krępujące ją ramię, które podskoczyło gwałtownie i zwolniło uścisk na tyle, by udało jej się oswobodzić.
– Nie ruszaj się – rozkazał znajomy głos.
– Morton, co ci odbiło? Oglądasz za dużo filmów akcji?
Obróciła się i po raz pierwszy w całym swoim życiu spojrzała prosto w wylot lufy pistoletu. Doprawdy, uczucie było niesamowite. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, a teraz, gdy działo się to naprawdę, wydało jej się dziwnie nierealne. „Zupełnie jak w filmie”, przemknęło jej przez myśl. Jakby patrzyła na przepiękny widok i myślała, że wygląda jak zwykła pocztówka.
– Co było w tej igle?
Szare oczy spoglądały z lodowatą wściekłością. Przytrzymywał się tratwy jedną ręką, drugą wciąż mierząc do niej z broni.
– To coś w życiu nie wystrzeli – zauważyła. – Było pod wodą.
– Połóż się na brzuchu. Tak jest. A teraz – nachylił się ku niej – gadaj, co było w tej cholernej strzykawce?
Bał się. Widziała to w jego oczach.
– Morton – powiedziała zdecydowanym tonem. – To zwykła szpilka do kapelusza. Podróżuję sama. A ty mnie przestraszyłeś. A teraz przerażasz mnie jeszcze bardziej. Odłóż broń.
– Oddaj mi tę szpilkę.
– Nie. Oddaj mi broń.
Bezceremonialnie wepchnął jej lufę w kark, drugą ręką chwytając szpilkę.
– Zachowujesz się co najmniej niegrzecznie. Dobrze wiesz, że mogę po prostu wstać i zacząć krzyczeć.
– Nie zdążyłabyś nawet miauknąć. I nigdy by cię nie znaleźli. Co to, kurwa, ma być?! – spytał, przyglądając się szpilce ze zdumieniem.
– Szpilka do kapelusza. Moja matka zawsze ją przy sobie nosiła, żeby odstraszyć ewentualnych napastników.
Mrugając z niedowierzaniem, przez chwilę jeszcze wpatrywał się w szpilkę.
– Szpilka do kapelusza – zaśmiał się w końcu. – Coś niesamowitego.
– Założę się, że teraz żałujesz, że w ogóle wyciągałeś broń, no nie?
Wyraz jego szarych oczu powiedziałjej, że się nie myli. „Ha, ha”, pomyślała sobie.
– Zamknij się i gadaj. Co tu robisz? – spytał groźnie.
– Sama chciałabym to wiedzieć. Porwał mnie Alfonso.
– To wiem. Ale co robisz na Popayan? Dla kogo pracujesz?
– Już ci mówiłam. Jestem dziennikarką, wolnym strzelcem.
– Daruj sobie. Dziennikarka pisząca o modzie, która…
– Ja n i e piszę o modzie.
– O perfumach, nieważne. Na dodatek jesteś też lingwistką?
– W naszym kraju – powiedziała, podnosząc się z oburzeniem – mamy świadomość, jak ważna jest znajomość języków obcych. Zdajemy sobie sprawę, że na świecie żyją również inne narody. I lubimy się z nimi porozumiewać, a nie tylko się na nich wydzierać.
– A cóż to za języki? Jazgotanie? Bełkot? Pierdoły? Język miłości?
Wbrew sobie zaczęła się śmiać.
– Dajże spokój, przestań wymachiwać tą spluwą. Nie wydaje mi się, żeby twój szef szczególnie się ucieszył, kiedy się dowie, że wpychałeś mi do gardła pistolet.
– To akurat najmniejsze z twoich zmartwień.
– Nie mówię o sobie. Co robiłeś w tamtym tunelu?
– Jakim tunelu?
– Och, nie udawaj głupiego. Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? Co ci zrobił taki Bogu ducha winien hippis… jak mogłeś?
Spojrzał na nią groźnie.
– Czemu się włóczysz za Feramo?
– A ty? Czemu włóczysz się za mną? Nie najlepiej ci idzie zacieranie śladów. Ta sztuczna broda i wąsy, jakie nosiłeś w Standard! W życiu nie widziałam niczego bardziej obrzydliwego. A skoro chciałeś mi podrzucić do pokoju w Tegucigalpa opakowanie koki, nie powinieneś był pięć minut wcześniej robić do mnie słodkich oczu, po czym zniknąć i po chwili wrócić.
– Zamkniesz się w końcu? Pytałem cię, czemu się włóczysz za Feramo?
– Czyżbyś był zazdrosny?
Parsknął krótkim, pogardliwym śmiechem.
– Zazdrosny? O ciebie?
– Och, najmocniej przepraszam, zapominam się. Po prostu przyszło mi do głowy, że mnie całowałeś, bo ci się podobałam. Zapomniałam, jaki z ciebie dwulicowy, cyniczny, działający na sto frontów drań.
– Musisz wyjechać. Jestem tu, żeby cię ostrzec. To dla ciebie zdecydowanie zbyt głębokie wody.
Popatrzyła na niego.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli powiem, że przyganiał kocioł garnkowi.
Potrząsnął głową.
– Tak jak myślałem, w opowiadaniu pierdoł jesteś nadzwyczaj biegła. Posłuchaj. Miła z ciebie angielska dziewczyna. Nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Zabieraj się stąd, i to szybko.
– Niby jak?
– Oliviaaaaa!
Obróciła się, by spojrzeć za siebie. Z płycizny, gdzie woda sięgała mu najwyżej do pasa, wydzierał się do niej Feramo.
– Zaczekaj na mnie! – krzyknął. – Już do ciebie płynę.
Spojrzała na Mortona C, ale zostały po nim tylko bąbelki na powierzchni wody.
Feramo podpłynął do niej z precyzją rekina, tnąc powierzchnię wody potężnymi uderzeniami ramion, i bez trudu wskoczył na tratwę. Był opalony i zbudowany jak młody bóg – gładka oliwkowa skóra i doskonałe rysy wyglądały bosko na tle błękitnej wody. „O mój Boże, prawdziwy urodzaj na facetów”, pomyślała. Żałowała, że Morton umknął; mogłaby mieć ich obu na tratwie – jeden ciemny, drugi jasny, obaj niezwykle przystojni – i wybrać sobie ładniejszego.
– Olivio, wyglądasz cudownie – rzekł z przekonaniem Feramo. – Po prostu cudownie.
Najwyraźniej i jej służyło błękitne tło wody.
– Wezwę łódź, niech nam przywiozą ręczniki – powiedział i z kieszonki wyciągnął wodoodporny biper. Nie minęła, gdy podpłynęła do nich motorówka. Wysmukły młody Hiszpan w kąpielówkach zgasił silnik, podał im puszyste ręczniki i pomógł Olivii wejść na pokład.
– To wszystko, Jesus, dziękuję – rzekł Feramo, ujmując ster.
Jesus bez chwili wahania przeszedł na tył łodzi i wyprostowany zrobił krok do przodu, jak gdyby miał zamiar przejść się po powierzchni wody.
Feramo obejrzał się, by sprawdzić, czy Olivia siedzi bezpiecznie, i łagodnie poprowadził łódź szerokim łukiem przez zatokę, kierując się za cypel.
– Wybacz, że zostawiłem cię samą na cały dzień – powiedział.
– Och, nie przejmuj się. Ja także wstałam raczej późno. Miałeś kaca?
Mówiąc to, starała się wyczuć, w jakim jest nastroju, rozglądając się za czymkolwiek, co pomogłoby jej się od niego uwolnić.
– Nie, to nie był kac – warknął. – Czułem się jak zatruty. Żołądek mi się wywracał, a głowa tak mnie bolała, jakby ktoś ściskał mi czaszkę metalową obręczą.
– Oj, Pierre. Lekarze nazywają to kacem.
– Nie bądź śmieszna. To niemożliwe.
– Dlaczego?
– Gdyby to był kac – powiedział z godnością – nikt, kto choć raz w życiu tego doświadczył, nie tknąłby więcej alkoholu.
Odwróciła się, by ukryć uśmiech. Czuła się jak żona, której mąż uparcie twierdzi, że wie, dokąd zmierza, chociaż idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Poczuła się nieco pewniej. Był po prostu zwykłym facetem. Miała teraz dwie opcje. Albo skoncentruje się i spróbuje wydobyć od niego jak najwięcej informacji, albo zrobi wszystko, by się stąd wydostać. Proste zasady psychologii mówiły, że im więcej będzie wiedziała, tym trudniej będzie jej się uwolnić.
– Muszę wyjechać – oznajmiła.
– To niemożliwe – odparł, nie odrywając wzroku od horyzontu.
– Przestań, przestań – powiedziała z nutą histerii w głosie. – Muszę wyjechać.
Nagle dotarło do niej, jak powinna postąpić. Rozpłacze się. W normalnych okolicznościach nawet do głowy by jej nie przyszło, że mogłaby upaść tak nisko, ale: a) sytuacja w niczym nie przypominała normalnej, b) nie miała ochoty umierać i c) czuła, że jedyne, z czym Feramo nie będzie umiał sobie poradzić, to zalewająca się łzami kobieta.
Wróciła myślą do swojej nieudanej historii o ataku szarańczy na Sudan, kiedy to w zastępstwie postanowiła napisać poruszający artykuł o zdychających z głodu zwierzętach. Jakiś urzędas z sudańskiego Ministerstwa Informacji bez ogródek odmówił jej wstępu na teren zoo, aż nagle rozpłakała się z frustracji, co widząc, decydent poddał się na całej linii, otworzył przed nią na oścież bramy ogrodu i oprowadził po całym terenie, jakby robił urodzinowy prezent trzyletniej dziewczynce. Wtedy jednak stało się to przypadkiem. Zawsze trzymała się zasady, by nie osiągać celu poprzez łzy, a gdyby kiedykolwiek się zdarzyło, że zbierać jej się będzie na płacz, skryć się z nim w toalecie, zanim ktoś zauważy. Niestety, w zoo w Chartumie nie było damskiej toalety.
Teraz jednak postanowiła z zimną krwią posłużyć się tą jakże potężną bronią, jaką są niewieście łzy. Gra toczyła się o życie lub śmierć, o globalnym bezpieczeństwie nie wspominając. Lecz czy cel powinien uświęcać środki? Jeżeli raz złamie się zasadę, nigdy nie wiadomo, jak daleko można się posunąć. W jednej chwili będzie płakać, by manipulować mężczyzną, w następnej weźmie się do mordowania hippisów.
„A tam, pieprzyć to”, pomyślała i wybuchła płaczem.
Pierre Feramo spojrzał na nią przerażony. Szlochała i zawodziła. Zatrzymał silnik. Zaczęła płakać jeszcze głośniej. Skulił się i rozejrzał nerwowo na boki, jakby oczekując ratunku przed nadciągającym atakiem sterowanych laserem scudów.
– Olivio, Olivio, przestań, proszę. Błagam cię, nie płacz.
– Więc pozwól mi wrócić do domu – wykrztusiła poprzez łzy. – POZWÓL MI WRÓCIĆ DO DOMU.
Prawdę powiedziawszy, całkiem jej się to spodobało. Ciekawe, czy zaproponuje jej rolę w Granicach Arizony u boku Kimberley i Demi.
– Olivio… – zaczął i umilkł, spoglądając na nią bezradnie. Najwyraźniej nie posiadł umiejętności przynoszenia komuś ukojenia.
– Już nie mogę. To nie do zniesienia. Nie potrafię żyć w pułapce. – Później, w przypływie twórczej weny, dodała: – Muszę być wolna jak sokół. – Popatrzyła na niego spod rzęs, by sprawdzić, jakie zrobiła na nim wrażenie. – Błagam, Pierre, pozwól mi odejść. Zwróć mi wolność.
Wyraźnie był zdenerwowany. Nozdrza mu falowały, kąciki ust opadły. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał jej Osamę Bin Ladena.
– Dokąd chcesz odejść? – spytał. – Nie odpowiada ci moja gościnność? Nie jest ci u nas wygodnie?
Wyczuła w jego głosie groźbę – był wyraźnie urażony i nerwy miał napięte jak postronki.
– Muszę przyjść do ciebie z własnej woli – rzekła, spuszczając nieco z tonu i przysuwając się bliżej do niego. – To musi być moja decyzja, mój wybór. – Znowu się rozpłakała, tym razem naprawdę. – Nie czuję się tu bezpieczna, Pierre. Jestem zmęczona, wydarzyło się tyle niesamowitych rzeczy: statek wyleciał w powietrze, ktoś odgryzł Dwayne'owi głowę – po prostu się boję. Muszę wracać do domu.
– Nie możesz teraz nigdzie podróżować. Świat stał się niebezpieczny. Musisz zostać tutaj, saqr, gdzie nic ci nie grozi, póki cię nie wyszkolę, żebyś zawsze wracała.
– Jeżeli chcesz, żebym wróciła, musisz pozwolić mi odejść. Muszę być wolna, wzbić się w przestworza jak orzeł – powiedziała, martwiąc się jednocześnie, czy odrobinę nie przesadziła.
– Dobrze, saqr, niech ci będzie. Wypuszczę cię i raz jeszcze poddam próbie. Ale musisz odejść jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj.
Feramo osobiście odwiózł ją białą motorówką na Roatán. Gdy wciąż jeszcze znajdowali się na morzu, wyłączył silnik, by się pożegnać.
– Bardzo było mi miło gościć cię, Olivio – powiedział, czule dotykając jej policzka. – Za kilka dni sam wyjeżdżam do Sudanu. Zadzwonię do ciebie, kiedy będziesz w Londynie, i umówimy się, gdzie do mnie dołączysz, by poznać w pełni życie Beduinów.
Olivia bez słowa kiwnęła głową. Numer telefonu, który mu podała, był nieprawdziwy.
– I wtedy, saąr, zrozumiesz mnie lepiej. I nigdy już nie będziesz chciała odejść. – Spojrzał na nią płonącym wzrokiem szaleńca. Pomyślała, że spróbuje ją pocałować, zrobił jednak coś znacznie dziwniejszego. Ujął jej palec wskazujący, wsunął go sobie do ust i zaczął s s a ć z obsesyjną żarłocznością, jak umierający z głodu prosiaczek, który dorwał się do smoczka.