Judy Hammer podlewała właśnie rano kwiaty, gdy do jej gabinetu weszła Virginia. Jak zwykle miała ze sobą kawę i zdrowe śniadanie z Bojangles, tym razem dla odmiany tost z jajkiem na kiełbasie. Telefon na biurku dzwonił jak oszalały, ale komendantka była zajęta zraszaniem orchidei. Spojrzała na swoją zastępczynię bez słowa powitania. Judy Hammer znana była z krótkich, ostrych komunikatów, które wypowiadała z lekkim akcentem z Arkansas.
– Wiem. – Prysnęła wodą z plastikowej konewki. – Brał udział w pościgu, który zakończył się aresztowaniem dwóch przestępców. W pojedynkę przerwał całą serię włamań do sklepów Radio Shack, które były plagą tego miasta od ośmiu miesięcy.
Przyjrzała się egzotycznym, białym kwiatom i jeszcze raz spryskała je wodą. Wyglądała naprawdę świetnie w garsonce z czarnego jedwabiu w drobniutkie, różowe prążki i bluzce z wysokim kołnierzem, także z czarnego jedwabiu. Virginia doceniała gust szefowej. Była dumna, że pracuje dla kobiety, która jest tak elegancka i ma świetne nogi, a poza tym kocha ludzi i kwiaty.
– Poza tym w jakiś sposób udało mu się wydobyć prawdę od Michelle Johnson. – Judy wskazała głową na poranną gazetę, leżącą na jej biurku. – Ukręcił łeb przypuszczeniom, że to ona jest odpowiedzialna za śmierć tamtych biednych ludzi. Johnson nie odejdzie z policji. – Podeszła do drzewka cytrynowego, stojącego pod oknem, i zerwała zwiędłe liście z gałęzi, która zawsze rodziła owoce. – Rozmawiałam z nią dziś rano – kontynuowała. – Tyle się wydarzyło, a Brazil wczoraj nawet z nami nie jeździł. – Przerwała na chwilę robotę i spojrzała na swoją zastępczynię. – Miałaś rację, on nie powinien jeździć sam. Bóg jeden wie, do czego byłby zdolny, gdyby miał na sobie mundur. Chciałabym przenieść go do jakiegoś innego miasta, oddalonego od nas o co najmniej pięćset kilometrów.
Virginia uśmiechnęła się, widząc, jak jej szefowa troskliwie zrasza następną roślinę.
– Chcesz, aby on w dalszym ciągu dla nas pracował – powiedziała. Zaszeleścił papier, gdy sięgnęła do torby ze śniadaniem.
– Jesz za dużo śmieci – upomniała ją Judy. – Gdybym ja pochłaniała tego tyle, co ty, byłabym gruba jak beczka.
– Brazil dzwonił dziś do mnie. – Virginia rozpakowała wreszcie swoje śniadanie. – Wiesz, czemu zaparkował na tyłach sklepu Radio Shack?
– Nie. – Judy przeniosła wzrok z afrykańskich fiołków na swą zastępczynię.
Pięć minut później komendantka szła korytarzem na pierwszym piętrze. Nie wyglądała na osobę przyjaźnie nastawioną do świata. Napotkani policjanci kłaniali się jej i oglądali się za szefową ze zdziwieniem. Podeszła do jakichś drzwi i otworzyła je z impetem. Funkcjonariusze po cywilnemu, którzy znajdowali się w środku, byli zdumieni widokiem komendantki. Jeannie Goode była właśnie w trakcie odprawy z podwładnymi.
– Wszystkie, mam na myśli wszystkie informacje, jakie docierają do dyżurnego kapitana… – mówiła, zanim nie przerwała na widok idącej w jej stronę przełożonej.
Instynktownie od razu spodziewała się kłopotów.
– Zastępczyni komendantki, Jeannie Goode – odezwała się Judy głośno, aby wszyscy słyszeli. – Czy wiesz, co to jest nękanie?
Z twarzy Jeannie odpłynęła cała krew. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje, i oparła się plecami o tablice, podczas gdy struchlali policjanci stali bez ruchu. Goode nie mogła uwierzyć, że szefowa upomina ją w obecności trzydziestu trzech szeregowych, ulicznych gliniarzy z rewiru David One, dwóch sierżantów i jednego kapitana.
– Może pójdziemy na górę do mojego gabinetu? – zaproponowała, uśmiechając się słabo.
Judy skrzyżowała ramiona na piersiach i stanęła na wprost oddziału policji.
– Myślę, że wszyscy mogą na tym skorzystać – powiedziała spokojnym tonem. – Doniesiono mi, że policjanci śledzili po całym mieście dziennikarza z „Observera”.
– Kto tak powiedział? – wybuchnęła Jeannie. – On? I uwierzyłaś mu?
– Nie powiedziałam, że wiem o tym od niego – odparła komendantka.
Milczała dłuższą chwilę i cisza, jaka zapanowała w pokoju, przyprawiła Jeannie Goode o dreszcze. Pomyślała o różowych pigułkach, które trzymała w szufladzie biurka. Niestety, trzecie piętro było bardzo daleko.
– Jeszcze raz o czymś takim usłyszę – zwróciła się do niej szefowa – i zapłacisz mi za to.
Opuściła pokój, stukając obcasami. Gdy zadzwoniła do domu Andy’ego Brazila, telefon odebrała jakaś kobieta. Była albo kompletnie pijana, albo nie miała zupełnie zębów, a może jedno i drugie. Komendant Hammer odłożyła słuchawkę i połączyła się z Panesą.
– Judy, nie pozwolę, aby moi dziennikarze byli zastraszani i nękani… – zaatakował ją natychmiast.
– Richardzie, wiem o tym – odpowiedziała, patrząc przez okno na panoramę miasta. – Proszę, przyjmij moje przeprosiny i obietnicę, że nic podobnego nigdy już się nie zdarzy. Chciałabym także pochwalić Brazila za pomoc, jakiej ostatniej nocy udzielił policji.
– Kiedy?
– Natychmiast.
– A my napiszemy o tym w gazecie – zaproponował wydawca.
Judy nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Lubiła tego faceta.
– Coś ci powiem. Możesz dać to do gazety, ale wyświadcz mi przysługę. Pomiń kwestię, dlaczego Brazil ukrył się w ciemnej uliczce.
Panesa musiał to rozważyć. Tekst o tym, jak policja nadużywa władzy i nęka obywateli, byłby dużo atrakcyjniejszy niż artykuł pozytywny, na przykład o pomocy obywatelskiej lub właściwej postawie Andy’ego, poczuciu odpowiedzialności za bezpieczeństwo lokalnej społeczności i pochwale, jaka kogoś takiego spotkała.
– Posłuchaj mnie – odezwała się znowu Judy Hammer. – Jeśli coś takiego się jeszcze kiedyś zdarzy, będziesz mógł zrobić z tego materiał na pierwszą stronę, zgoda? Nie będę miała do ciebie pretensji. Ale postaraj się nie winić całej policji za jednego bęcwała.
– Jakiego bęcwała?
Panesę naprawdę interesował ten temat i chciał pociągnąć komendantkę za język.
– Już się tym zajęłam. – Nie miała mu nic więcej do powiedzenia. – Jaki jest numer telefonu do Brazila? Chciałabym do niego zadzwonić.
To zrobiło na nim nawet silniejsze wrażenie. Wydawca widział Andy’ego przez szybę w swoim gabinecie. Jak zwykle młody dziennikarz był w pracy dużo wcześniej i pracował nad czymś, o co nikt go nie prosił. Panesa zerknął na wykaz i podał Judy wewnętrzny do Brazila. Potem z rozbawieniem przyglądał się zaskoczonej minie chłopaka, który chwilę później podniósł słuchawkę i usłyszał głos komendantki policji.
– Mówi Judy Hammer.
Znajomy głos był mocny i stanowczy.
– Tak, słucham. – Andy natychmiast wyprostował się na krześle, wywracając przy tym filiżankę z kawą. W ostatniej chwili udało mu się uratować notes od zalania.
– Posłuchaj, wiem wszystko o wczorajszej nocy. – Judy zmierzała prosto do celu. – Chcę ci powiedzieć, że z punktu widzenia departamentu policji w Charlotte takie zachowanie jest naganne. To nie do przyjęcia i nigdy więcej się nie powtórzy. Andy, przyjmij moje przeprosiny.
Słysząc, jak wymawia jego imię, Brazil poczuł, że ogarnęła go fala gorąca. Uszy mu płonęły.
– Tak, proszę pani, tak, proszę pani. – To wszystko, co był w stanie wykrztusić, i powtarzał te trzy słowa w kółko.
Zarabiał na życie słowami, ale gdzie one wszystkie się podziały, kiedy naprawdę ich potrzebował? Czuł się zdruzgotany, gdy szefowa policji odłożyła słuchawkę. Mogła sobie pomyśleć, że zrobiono mu lobotomię, że jest debilem, jakimś kompletnym przygłupem. Na Boga, mógłby jej przynajmniej podziękować! Brazil wytarł rozlaną kawę i utkwił niewidzący wzrok w monitorze komputera. Był przekonany, że pani Hammer nie zechce z nim więcej rozmawiać, nawet gdyby natychmiast do niej zadzwonił. Z pewnością zajęła się już ważniejszymi sprawami i nie miałaby ochoty tracić cennego czasu na rozmowę z nim. Brazil całkowicie zapomniał o tekście, jaki pisał na temat defraudacji w First Union Bank. Tommy Axel, który siedział niedaleko od niego, także był myślami gdzie indziej.
Axel przyglądał się Brazilowi przez całe rano i był pewien, że burzyły się w nim emocje. Chłopak czerwienił się, gdy tylko Tommy na niego spojrzał. To z pewnością dobry znak. Axel z trudem koncentrował się na pisanej właśnie recenzji o płycie Wyuonny Judd, która nie wypadła dla niej najlepiej. W innych okolicznościach mogłaby być porywającą opowieścią o ostatnim, fantastycznym albumie, a tak skończyło się na głupawym żargonie, co bez wątpienia przyniesie jej miliony dolarów strat. Axel miał taką siłę. Westchnął, zbierając odwagę, aby jeszcze raz zaprosić Andy’ego na kolację, koncert lub do klubu z męskim striptizem. Może udałoby mu się go upić, namówić do zapalenia trawki i pokazać, o co naprawdę chodzi w życiu.
Brazil z desperacją wpatrywał się w telefon. Do cholery! Czyżby był zupełnie bez jaj? Złapał za słuchawkę, przewertował kartki swojego notesu i wykręcił numer.
– Biuro komendant Hammer – usłyszał.
Przełknął ślinę.
– Mówi Andy Brazil z „Observera” – przedstawił się zadziwiająco spokojnym głosem. – Chciałbym zamienić słowo z panią komendant.
– W jakiej sprawie?
Nie mógł teraz stchórzyć. Było już za późno. Nie miał dokąd uciec.
– W odpowiedzi na jej telefon – oświadczył dzielnie, jakby to było zupełnie naturalne, że szefowa policji do niego dzwoniła, a on oddzwaniał.
Kapitan Horgess był zaskoczony. Co ta Hammer wyprawia? Sama wybrała numer do tego gogusia z redakcji. Horgess nienawidził, gdy to robiła, wolał, aby to jego prosiła o wszelkie połączenia telefoniczne. Cholera. Nie nadążał za tą kobietą. Nie pozwalała się kontrolować. Horgess przełączył Brazila do jej gabinetu, nie trudząc się, aby go o tym poinformować. Dwie sekundy później Andy usłyszał w słuchawce głos Judy Hammer, który znowu go sparaliżował.
– Przepraszam, że panią niepokoję – szybko wyrzucił z siebie Brazil.
– Nic nie szkodzi. W czym mogę pomóc? – zapytała.
– Ależ nie o to chodzi. Chciałbym tylko podziękować za to, co pani zrobiła.
Judy milczała. Odkąd to dziennikarze za cokolwiek jej dziękują?
Brazil wytłumaczył sobie tę ciszę opacznie. Boże, z pewnością pomyślała, że jest idiotą.
– Nie będę pani zabierać więcej czasu. – Mówił coraz szybciej i szybciej, jeszcze bardziej się pogrążając. – Och, ja, no tak. Chodzi o to, że to naprawdę wielka sprawa. Tak sobie pomyślałem. Przecież nie musiała pani tego robić. To znaczy, ktoś inny na pani stanowisku z pewnością by tego nie zrobił.
Judy uśmiechnęła się, stukając paznokciami o papiery leżące na biurku. Przydałby jej się manicure.
– Do zobaczenia w departamencie – powiedziała i gdy odłożyła słuchawkę, poczuła lekkie ukłucie w sercu.
Miała dwóch synów, którzy regularnie przysparzali jej zmartwień. Mimo to dzwoniła do nich każdej niedzieli wieczorem, gromadziła fundusze na szkoły dla wnucząt i proponowała im bilety lotnicze zawsze wtedy, gdy tylko mogli ją odwiedzić. Jednak synowie nie odziedziczyli po niej charakteru, za co w skrytości ducha winiła uwarunkowania genetyczne ze strony ich ojca, który, prawdę powiedziawszy, był jak jajko z samym białkiem, zupełnie pozbawione żółtka. Każde zajście w ciążę przez Judy graniczyło nieomal z cudem. Okazało się bowiem, że Seth miał bardzo słabą spermę. Randy i Jude pozostali kawalerami, ale mieli rodziny. Można ich było spotkać na Venice Beach lub w Greenwich Village. Randy chciał być aktorem. Jude grał na perkusji w zespole rockowym. Obaj pracowali jako kelnerzy. Judy ich uwielbiała. Seth natomiast nie okazywał synom żadnych uczuć i właśnie dlatego tak rzadko przyjeżdżali z wizytą, a ich matka cierpiała w samotności.
Judy poczuła nagle, że ogarnia ją depresyjny nastrój. Powinna zrobić sobie przerwę. Zadzwoniła do kapitana Horgessa.
– Co mam zaplanowane na lunch? – zapytała.
– Spotkanie z radcą Sniderem – padła odpowiedź.
– Przełóż to i zadzwoń do porucznik West – poleciła. – Poproś ją o spotkanie w moim gabinecie w południe.