17

Carolinas Medical Center było świetnie przygotowane do przyjmowania nagłych przypadków, zwożono tu więc pacjentów z całego regionu. Tego ranka helikoptery z wielką literą H na kadłubach stały jeszcze na czerwonym placu do lądowania, a szpitalne autobusy krążyły między parkingami a poszczególnymi pawilonami masywnego, betonowego kompleksu szpitalnego. Karetki pogotowia jeździły w niebieskobiałych barwach, takich samych jak kolory drużyny Hornets, która przysparzała wiele dumy mieszkańcom Charlotte.

Cały personel szpitala wiedział, że przywieziono kogoś bardzo ważnego. Żadnego czekania, krwawienia na krześle, żadnych pokrzykiwań, lekceważenia ani zbywania. Seth Hammer, jak błędnie zapisano, co zresztą zdarzało się bardzo często podczas jego małżeństwa, natychmiast został przewieziony na oddział intensywnej terapii. Potem przewożono go jeszcze do wielu innych gabinetów. Jeśli dobrze rozumiał żargon medyczny, którym posługiwała się pani chirurg, to kula groźnie poszarpała jego ciało, ale na szczęście nie przecięła żadnej ważnej arterii ani żyły. Ponieważ był jednak bardzo ważną osobą, nie oszczędzono mu żadnych badań. Personel medyczny wyjaśnił, że zrobią mu arteriografię, a potem ewentualnie wlew z baru.

Dochodziła czwarta, kiedy Judy zaparkowała auto na miejscu dla policji, w pobliżu izby przyjęć. Brazil zapisał dwadzieścia stron notatek i wiedział o niej więcej niż jakikolwiek inny dziennikarz. Komendantka wzięła swoją podręczną teczkę z tajnym schowkiem i wysiadając, głośno westchnęła. Brazil wahał się, czy zadać jej jeszcze jedno pytanie, ale musiał to zrobić. Także dla jej dobra.

– Pani Hammer. – Znowu się zawahał. – Czy pozwoli pani, że wezwę fotografa, aby zrobił zdjęcie, gdy będzie pani opuszczać szpital?

– Wszystko mi jedno. – Machnęła ręką lekceważąco.

Im więcej się zastanawiała, tym wyraźniej zdawała sobie sprawę, jak niewiele w gruncie rzeczy interesowało ją, co napisze młody dziennikarz. Jej życie było skończone. W ciągu jednego krótkiego dnia straciła wszystko. Zamordowano senatora, piątą ofiarę z serii brutalnych zabójstw, popełnianych przez kogoś, kogo policja wciąż nie mogła schwytać. US-Bank, który miał w kieszeni całe miasto, nie pochwalał jej metod działania. A teraz jej mąż postrzelił się podczas zabawy w rosyjską ruletkę. Żartom nie będzie końca. A co może sugerować fakt, że celował w swój najbardziej żywotny organ? Judy mogła nawet stracić pracę. Co za piekło. Brazil skończył właśnie rozmowę przez telefon i starał się za nią nadążyć.

– Po potwierdzeniu tożsamości ostatniej ofiary zamieścimy kolejny tekst o Czarnej Wdowie – przypomniał jej nerwowo.

Nic jej to nie obchodziło.

– Zastanawiam się – Andy kuł żelazo, póki gorące – czy zgodzi się pani, abym zamieścił w nim pewne szczegóły, które mogłyby wprowadzić zabójcę w błąd.

– Co takiego? – Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.

– Rozumie pani, chciałbym się z nim trochę pobawić w kotka i myszkę. Ja wiem, pani zastępczyni także nie uznała tego za dobry pomysł – wyznał.

Judy zrozumiała wreszcie, o czym mówił, i wyraźnie ją to zainteresowało.

– O ile nie ujawnisz istotnych szczegółów śledztwa.

Przed nimi pojawiła się dyżurna pielęgniarka.

Komendantka nie musiała nawet mówić, kim jest.

– Mąż jest teraz w drodze na salę operacyjną – poinformowała ją siostra. – Chce pani zaczekać?

– Tak – powiedziała Judy.

– Mamy tu specjalny pokój, używany przez naszego kapelana, ale jeśli potrzebowałaby pani trochę spokoju… – Pielęgniarka podziwiała panią Hammer.

– Poczekam tam, gdzie wszyscy – zdecydowała szefowa policji. – Ktoś inny może potrzebować tego pokoju.

Pielęgniarka miała nadzieję, że tak się nie stanie. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny nikt nie umarł i wolałaby, aby na jej zmianie już tak pozostało. Gdy następował zgon, pielęgniarkom zwykle przypadała najbardziej niewdzięczna rola. Lekarze nagle gdzieś znikali. Odchodzili do kolejnych dramatów, a pielęgniarki musiały odłączać aparaturę, przyczepiać zmarłemu kartonik na dużym palcu u nogi, wieźć ciało do kostnicy i stawać twarzą w twarz ze zrozpaczoną rodziną, niemogącą uwierzyć w śmierć bliskiej osoby i grożącą procesem. Judy znalazła dwa wolne krzesła w kącie poczekalni. Czekało tam około dwudziestu chorych, prawie każdej osobie towarzyszył ktoś, kto ją podtrzymywał na duchu. Niektórzy się niecierpliwili, inni jęczeli i krwawili, trzymali się za połamane kończyny w łupkach lub przykładali sobie kompresy na stłuczenia. Prawie wszyscy ocierali łzy, kuśtykali do toalety, pili wodę z jednorazowych kubków i z trudem powstrzymywali mdłości.

Judy patrzyła na to wszystko przerażona. To właśnie dlatego wybrała swój zawód, a może to on wybrał ją. Świat się rozpadał, a ona chciała pomóc. Już dłuższą chwilę obserwowała młodego chłopca, który przypominał jej syna, Randy’ego. Był sam, siedział pięć krzeseł od nich. Trawiła go wysoka gorączka, pocił się i drżał cały, miał trudności z oddychaniem. Komendantka patrzyła na jego kolczyki, wychudzoną twarz i wycieńczone ciało. Domyśliła się, co mu jest. Chłopak zamknął oczy i gorączkowo oblizywał spieczone wargi. Miała wrażenie, że pozostali chorzy zajęli miejsca możliwie daleko od niego, zwłaszcza ci, którzy krwawili. Gdy Judy wstała, Brazil nie spuszczał z niej oczu.

Pielęgniarka dyżurna uśmiechnęła się, gdy szefowa policji podeszła do jej stolika.

– W czym mogę pomóc? – zapytała.

– Kim jest ten młody człowiek, który tam siedzi?

– Ma infekcję górnych dróg oddechowych – fachowo wyjaśniła siostra. – Nie mogę podać jego danych.

– Tego mogę się sama dowiedzieć od niego – odrzekła Judy Hammer. – Potrzebuję dużej szklanki wody z lodem i koca. Kiedy ktoś z lekarzy będzie mógł się nim zająć? Wygląda bardzo źle, jakby za chwilę miał stracić przytomność, a jeśli tak się naprawdę stanie, nie tylko ja o tym się dowiem.

Chwilę potem wróciła do poczekalni z wodą i miękkim kocem. Usiadła obok chłopaka i otuliła go. Otworzył oczy, gdy przyłożyła mu do ust szklankę. Woda była cudownie zimna i wilgotna, smakowała fantastycznie. Ciepło przyjemnie rozchodziło się po całym ciele i dreszcze minęły. Jego rozgorączkowane oczy spoczęły na przybyłym aniele. Harrel Woods umarł, ale ożył, pijąc wodę życia.

– Jak się nazywasz? – usłyszał z oddali głos anioła.

Woods chciał się uśmiechnąć, lecz przy pierwszej próbie usta zaczęły mu krwawić.

– Masz przy sobie prawo jazdy? – chciał wiedzieć anioł.

Najwyraźniej w obecnych czasach nawet w niebie wymagają dowodu tożsamości ze zdjęciem. Z trudem odsunął suwak kieszeni w kurtce i wręczył aniołowi prawo jazdy. Judy zapisała jego dane, na wypadek gdyby potrzebował schronienia po wyjściu ze szpitala, lecz to było raczej mało prawdopodobne. Zaraz potem podeszły do nich dwie pielęgniarki i zaprowadziły Harrela Woodsa do poczekalni dla pacjentów chorych na AIDS. Judy wróciła na swoje krzesło, zastanawiając się, czy można tu gdzieś dostać kawę. Powiedziała Brazilowi, że gdy była młoda, marzyła, aby pomagać ludziom.

– Niestety, polityka to największy problem naszych czasów – stwierdziła. – Jak często naprawdę komuś pomagamy?

– Właśnie pani to zrobiła – zauważył.

Pokiwała głową.

– Ale to nie jest polityka, Andy, tylko człowieczeństwo. I wszyscy powinniśmy się kierować ideałami człowieczeństwa w tym, co robimy, bo inaczej stracimy nadzieję. Tu wcale nie chodzi o politykę, władzę czy łapanie przestępców. Polityka zawsze będzie i musi być w naszym życiu, ale musimy sobie nawzajem pomagać. Jesteśmy jednym organizmem.


Seth wciąż znajdował się na sali operacyjnej. Wykonany arteriogram był pozytywny i nie groził mu już wlew baru, ponieważ jednak był bardzo ważną osobą, nie chciano niczego zaniedbać. Ubrano go i przygotowano, a następnie ponownie ułożono na brzuchu. Pielęgniarki delikatnie zrobiły mu serię bolesnych zastrzyków i zagłębiły w jego ciele cewniki Foleya. Przyniosły pojemnik z azotem i podłączyły do niego rurkę. Przygotowały Setha do zabiegu, który nazywał się irygacją simpulse, czyli po prostu potężną lewatywą z soli przeczyszczającej i antybiotyków. Wlały w niego trzysta centymetrów sześciennych, oczyszczających wnętrzności.

– Dajcie mi narkozę – błagał Seth. To było zbyt ryzykowne.

– Cokolwiek! – jęczał.

Postanowiono pójść na kompromis i podano mu środek uspokajający, który nie łagodził bólu, ale pomagał o nim zapomnieć. Chociaż kula tkwiła w takim miejscu, że było ją widać na prześwietleniu, chirurg wiedziała, że nie dostaliby się do niej przez grube warstwy tłuszczu bez pocięcia Setha na plasterki, jakby mieli z niego zrobić sałatkę szefa kuchni. Lekarka nazywała się White, miała trzydzieści lat, była absolwentką uniwersytetów Harvarda oraz Johnsa Hopkinsa i przeszła praktykę w Cleveland Clinic. Doktor White nie byłaby tak bardzo przekonana, że lepiej zostawić kulę tam, gdzie się znajdowała, gdyby to był typowy pocisk z zaokrągloną końcówką.

Ale tego typu pociski otwierały się w ciele jak kwiat. Tak zdeformowana kula, tkwiąca w ciele Setha, poczyniła dużo większe spustoszenie niż typowy nabój i skutki mogły się ujawnić dużo później. Bez wątpienia pacjent był narażony na poważne ryzyko infekcji. Doktor White wykonała nacięcie, aby płyny z rany miały ujście, a następnie założono opatrunek. Wzeszło już słońce, gdy doktor White spotkała się z komendantką w sali pooperacyjnej. Seth, otumaniony środkami uspokajającymi, leżał na boku, podłączony rurkami do skomplikowanej aparatury. Oddzielono go od reszty sali zasłoną, która zapewniała mu, jako bardzo ważnej osobie, odrobinę prywatności, co było niepisanym zwyczajem tego szpitala.

– Wyjdzie z tego – powiedziała doktor White do pani Hammer.

– Dzięki Bogu – westchnęła ta z ulgą.

– Chcę zatrzymać go w szpitalu jeszcze jedną dobę i kontynuować podawanie antybiotyków. Jeśli pojawi się wysoka gorączka, zostanie tu dłużej. A to może się zdarzyć.

Judy znowu poczuła, że ogarnia ją lęk.

Doktor White nie mogła uwierzyć, że stoi przed komendantką policji, z nadzieją w oczach chłonącą każde jej słowo. Doktor White przeczytała wszystkie artykuły, poświęcone tej niezwykłej kobiecie. Pani Hammer była kimś, kim doktor White chciałaby zostać, gdy będzie starsza i bardziej wpływowa. Pełna współczucia, silna, przystojna, rozdawała ciosy, nie zdejmując z szyi pereł. Nikt nie śmiał wywierać na nią nacisku. Doktor White nie wyobrażała sobie, aby Judy Hammer babrała się w takim gównie jak ona, uwikłana w gierki ze starszymi kolegami chirurgami. Większość z nich kończyła uniwersytety Duke, Davidson lub Princeton i na wszystkie uroczystości wkładali swoje uczelniane krawaty. Żadnemu z nich nie przeszkadzało, gdy któryś brał wolny dzień, aby popływać na jeziorze Norman lub pograć w golfa. Kiedy jednak doktor White chciała się zwolnić na kilka godzin, aby pójść do ginekologa, odwiedzić chorą matkę lub nawet musiała wziąć zwolnienie z powodu grypy, traktowano to jako kolejny argument, że kobiety nie powinny studiować medycyny.

– Oczywiście, nie oczekujemy żadnych poważnych komplikacji – zapewniła teraz szefową policji. – Jednak musimy pamiętać, że nastąpiło rozległe uszkodzenie tkanki. – Przerwała, szukając odpowiednich słów. – Normalnie, kula tego kalibru i takiej mocy powinna wyjść z ciała, zakładając, że strzał padł z bliskiej odległości. Jednak w tym wypadku masa ciała była zbyt duża i kula nie zdołała się przebić.

Słuchając tego, komendantka mimo woli pomyślała o testach broni, które przeprowadza się, strzelając do masywnych bloków trzęsącej się, balistycznej galarety, produkowanej przez firmę Knox. Brazil cały czas robił notatki. Nikomu to nie przeszkadzało. Jego obecność była tak dyskretna i pełna szacunku, że w ten sposób mógłby całymi latami towarzyszyć Judy i nie stwarzałby jej najmniejszych problemów. Było całkiem prawdopodobne, że nawet by tego nie zauważyła. A jeśli koniec jej kariery okazałby się tylko złym snem, mogłaby go zatrudnić u siebie jako asystenta.

Judy spędziła z mężem tylko chwilę. Był pod działaniem morfiny i nie miał jej nic do powiedzenia. Zdobyła się na kilka słów pocieszenia, ale w głębi duszy czuła się okropnie i była na niego tak wściekła, że sama miała ochotę go zastrzelić. Oboje z Brazilem wyszli ze szpitala, gdy poranna zmiana personelu medycznego śpieszyła do pracy. Andy odsunął się, aby fotograf z „Observera” mógł zrobić zdjęcie pani Hammer, która wychodziła z izby przyjęć z opuszczoną głową i przepełniona bólem. Szła chodnikiem, podczas gdy na pobliskim dachu lądował właśnie szpitalny helikopter. Pod izbę przyjęć podjechał ambulans, a sanitariusze w pośpiechu wyjmowali nosze z kolejnym pacjentem.

Właśnie to zdjęcie Judy Hammer, kiedy ze wzrokiem wbitym w ziemię i tragicznym wyrazem twarzy mijała ambulans, z helikopterem w tle, było najbardziej przejmujące. Następnego ranka oglądano je na wszystkich stojakach z gazetami i we wszystkich kioskach w całym regionie Charlotte-Mecklenburg. Artykuł Brazila był najlepszym psychologicznym studium odwagi, jakie Packer kiedykolwiek czytał. Cały dział miejski był zdumiony. Jak, do diabła, udało mu się zdobyć te informacje? Komendant Hammer była znana z tego, że nigdy nie ujawniała żadnych faktów ze swojego życia ani z życia rodziny, a tu nagle właśnie wtedy gdy najbardziej powinno jej zależeć na dyskrecji, opowiedziała wszystko temu początkującemu dziennikarzowi?

Ale na burmistrzu, szefie miejskiej administracji, radzie miasta i Cahoonie ów tekst nie zrobił takiego wrażenia. W wywiadach radiowych i telewizyjnych otwarcie krytykowali szefową policji, za bardzo bowiem eksponowała sprawę seryjnych morderstw i niepotrzebnie zwracała uwagę mediów na inne problemy społeczne w Queen City. Obawiali się, że może to zniechęcić kilka poważnych firm i ogólnokrajową sieć restauracji do inwestowania w mieście. Biznesmeni już odwoływali spotkania. Rozeszły się plotki, że fabryka części komputerowych i park rozrywki Disneyland, które jeszcze niedawno planowano otworzyć w tym regionie, mają powstać w Wirginii.

Burmistrz Charlotte, szef administracji i kilku radnych miejskich publicznie oświadczyli, że w sprawie przypadkowego postrzelenia zostanie przeprowadzone dokładne postępowanie wyjaśniające. Cahoon w krótkim oświadczeniu zapewnił też, że wszystko odbędzie się regulaminowo. Urzędnicy poczuli krew i oszaleli. Panesa, który bardzo rzadko angażował się po jakiejś stronie, tym razem zakasał rękawy i napisał porywający artykuł wstępny na stronie opinii, która ukazywała się w niedzielnym wydaniu gazety.

Tekst nosił tytuł „Gniazdo szerszeni”. Wydawca opisał w nim dokładnie najgroźniejsze choroby tego miasta, widziane oczyma niezmordowanej, wrażliwej kobiety, ukochanej przez mieszkańców komendantki policji, która zmagając się z własnymi demonami, „nigdy nas nie zawiodła ani nie obciążała swoim bólem”. Panesa pisał dalej: „Teraz nadszedł czas, aby udzielić wsparcia komendant Hammer, okazać jej szacunek i współczucie, a także udowodnić, że my także możemy zająć stanowisko i podjąć słuszną decyzję”. Odwołał się też do artykułu Brazila, który opisał, jak Judy w szpitalnej izbie przyjęć podała szklankę wody i koc umierającemu na AIDS chłopakowi. „Obywatele Charlotte, to nie jest tylko polityka, przede wszystkim jest to postawa chrześcijańska, wołał Panesa. Niech burmistrz Search, członkowie rady miasta lub Solomon Cahoon pierwsi rzucą kamieniem”.

To trwało kilka dni, napięcie rosło, wrogie nastroje, unoszące się z korony Cahoona, wpływały przez okno do gabinetu burmistrza. Telefony wciąż były zajęte, bo ojcowie miasta knuli intrygi, jak wyrzucić Judy Hammer z zajmowanego przez nią stanowiska.

– Powinni o tym zadecydować obywatele – poinformował burmistrz szefa miejskiej administracji. – Obywatele muszą tego chcieć.

– Oczywiście – zgodził się dyrektor banku w rozmowie telefonicznej, którą prowadził ze swojego gabinetu, patrząc przez aluminiowe rury na całe swoje królestwo. – To zależy wyłącznie od mieszkańców miasta.

Sol z całą pewnością nie chciałby dopuścić do sytuacji, kiedy zlekceważeni ludzie postanowiliby zmienić bank. Gdyby doszło do tego na większą skalę i obywatele przenieśliby swoje oszczędności do First Union, CCB, BB &T, First Citizen Bank lub Wachovia, odbiłoby się to na Cahoonie, który poniósłby olbrzymie straty. To byłoby jak epidemia, której skutki dotknęłyby potężnych, zdrowych inwestorów, niczym wirus komputerowy, wirus Ebola, salmonella lub gorączka krwotoczna.

– Do cholery, problemem jest Panesa – stwierdził burmistrz.

Cahoon poczuł, że ogarnia go świeża fala oburzenia. Wciąż nie mógł się uspokoić po niedzielnym artykule wstępnym od wydawcy, który użył metafory o rzuceniu kamieniem. Panesa także musi odejść. Cahoon gorączkowo przebiegał myślami nazwiska swoich stronników w sieci wydawniczej Knight-Ridder. To musiałby być ktoś z wysoką pozycją, na poziomie prezesa lub przewodniczącego rady koncernu. Cahoon znał ich wszystkich, ale media to cholerna stonoga. Gdyby chciał ją szturchnąć, natychmiast się zwinie i zacznie się bronić.

– Jedyną osobą, która może wpłynąć na Panesę, jesteś ty sam – powiedział Cahoonowi burmistrz. – Ja jestem już zmęczony. On mnie w ogóle nie słucha. To tak, jakbym mówił do samej Hammer. Zapomnij o tym.

Oboje, Panesa i Judy Hammer, byli nieprzewidywalni. Mieli poparcie i należało z tym skończyć. Brazil także stwarzał problemy. Cahoon nie pierwszy raz był w takiej sytuacji i dobrze wiedział, gdzie uderzyć.

– Pogadaj z chłopakiem – poradził burmistrzowi. – Pewnie i tak będzie próbował usłyszeć twoje zdanie, prawda?

– Oni wszyscy chcą.

– Niech więc się z tobą spotka, Chuck. Przeciągnij go na naszą stronę, tam gdzie jego miejsce – Cahoon powiedział to z uśmiechem, patrząc na zamglone, letnie niebo.


Brazil skupił całą uwagę na morderstwach Czarnej Wdowy, które, był tego pewien, szybko nie ustaną. Stały się jego obsesją, bo uważał, że w jakiś sposób uda mu się ujawnić ten jeden szczegół, istotny szczegół lub wątek, który pomoże policji trafić na trop psychopaty. Rozmawiał przez telefon z psychologiem Birdem z FBI i napisał bardzo dokładną i prawdopodobną, aczkolwiek zmanipulowaną analizę zbrodni i charakterystykę mordercy. Ostatniej nocy Andy poszedł jeszcze raz na torowisko przy West Trade Street, aby przeszukać zrujnowany ceglany budynek. Światło jego latarki pełzało po żółtej taśmie policyjnej, powiewającej na wietrze. Stał bez ruchu, przyglądając się temu przeklętemu, przerażającemu miejscu i usiłując wczuć się w jego nastrój. Próbował sobie wyobrazić, jak senator mógł się znaleźć na takim odludziu.

Możliwe, że chciał się z kimś spotkać na tyłach tego opuszczonego domu wśród zarośli, gdzie nikt go nie zobaczy. Brazil zastanawiał się, czy sekcja zwłok wykryła ślady narkotyków. Czy senator miał jakąś mroczną tajemnicę, która kosztowała go życie? Andy pojechał dalej South College Street, przyglądając się prostytutkom, wciąż nie będąc pewnym, które z nich to faceci, a które przebrane policjantki. Jedna z dziwek, którą widział już kilka razy wcześniej, najwyraźniej rozpoznała jego BMW, bo podeszła bliżej i wyzywająco się nań gapiła.

Rano czuł się wyjątkowo zmęczony. Z trudem przebiegł szósty kilometr i nie miał ochoty grać w tenisa.

Ostatnio rzadko widywał się z matką, a ona karała go za to, nie odzywając się ani słowem w owych wyjątkowych momentach, gdy była trzeźwa i przytomna. Zostawiała mu listę spraw, które miał dla niej załatwić, i zachowywała się bardziej nieporadnie niż zwykle. Kaszlała, wzdychała, robiła wszystko, co tylko mogła, aby poczuł się winny. Andy coraz częściej myślał o tym, co powiedziała mu Virginia West o toksycznych relacjach między ludźmi. Jej słowa wciąż brzmiały mu w uszach. Słyszał je na każdym kroku, podczas porannego biegu i w nocy, gdy usiłował zasnąć.

Od kilku dni nie widział się ani nie rozmawiał ze swą mentorką. Zastanawiał się, co u niej słychać, czemu nie zatelefonowała, aby zaproponować wspólne pójście na strzelnicę, jazdę w patrolu lub chociaż powiedzieć „cześć, co słychać?”. Brazil miał zły humor, czuł się źle, drążył go jakiś wewnętrzny niepokój, ale nie miał już sił, aby pomyśleć, co się z nim dzieje. Nie rozumiał też, dlaczego Judy Hammer nie skontaktowała się z nim, aby podziękować za artykuł. Może coś ją rozgniewało? Może źle zinterpretował jakiś fakt z jej życia. Naprawdę, włożył w ten tekst całe serce i porządnie się przy nim napracował. Panesa też go chyba ignorował. Brazil wiedział, że gdyby był tak ważny i potężny, jak tamci ludzie, z pewnością byłby bardziej wrażliwy. Starałby się pomyśleć o uczuciach maluczkich i robiłby im drobne przyjemności, telefonując, wysyłając listy, a może nawet kwiaty.


Jedyne kwiaty, jakie miała w tym momencie porucznik West, były rozwłóczone przez Nilesa po całym stole w salonie. Przedtem, gdy pani brała prysznic, wywrócił swoją kuwetę w łazience i Virginia omal nie stanęła bosymi stopami na rozsypany piasek i to, co było w nim zagrzebane. Nie poprawiło jej to nastroju. Była wściekła z powodu burzy, jaka się rozpętała wokół jej ukochanej szefowej, i bała się, że to wszystko może się źle skończyć. Dzień, w którym Goode zajęłaby miejsce Judy Hammer, byłby dniem powrotu Virginii na farmę. Dowiedziała się także, że Brazil był w domu komendantki, gdzie nawet jej zastępczyni nigdy nie została zaproszona.

Jakie to wszystko typowe, pomyślała, wymyślając Nilesowi, myjąc ponownie nogi i sprzątając posadzkę w łazience. Brazil wykorzystał ją, aby zdobyć zaufanie Judy. Zachowywał się jak przyjaciel, a w momencie gdy miał szansę wkraść się w łaski kogoś potężniejszego, przestał się z nią kontaktować. Czyż nie tak sprawy mają się zawsze? Skurczybyk nie zadzwonił do niej, aby zaproponować wspólne pójście na strzelnicę, jazdę w patrolu lub po prostu sprawdzić, czy ona jeszcze żyje. Gdy Niles rzucił się pod kanapę, Virginia zobaczyła, co zostało z jej lilii ogrodowych.


Lilie Zmartwychwstania, które Judy Hammer wniosła o dziesiątej rano do separatki Setha, były purpurowe i nazywały się adekwatnie do okoliczności. Wstawiła je do wazonu na stole i przysunęła sobie krzesło. Łóżko było podniesione, co pozwalało jej spoczywającemu na boku mężowi jeść, czytać, przyjmować wizyty i oglądać telewizję. Seth miał otępiałe spojrzenie z powodu infekcji wywołanej paciorkowcem z nieznanej kolonii. Gotowe do walki płyny i antybiotyki nieustannie spływały wąskimi rurkami do obu jego rąk. Judy zaczynała się niepokoić – jej mąż spędził już w szpitalu trzy noce.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytała, gładząc go po ramieniu.

– Gównianie – odrzekł i ponownie zaczął patrzeć w telewizor, gdzie wyświetlano serial o Leezie.

Oglądał telewizję i czytał ostatnie wiadomości. Wiedział więc, że zrobił sobie coś strasznego. A przede wszystkim wiedział, co zrobił żonie i rodzinie. Prawdę powiedziawszy, nigdy niczego podobnego nie planował. Wolałby raczej umrzeć, niż skrzywdzić kogokolwiek. Kochał swoją żonę i nie umiałby bez niej żyć. A co będzie, jeśli zrujnuje jej karierę w tym mieście? Mogłaby się przenieść gdziekolwiek i byłoby jej nawet łatwiej go zostawić, jak ostrzegała wcześniej.

– A jak twoje sprawy? – wymamrotał, gdy Leeza zaczęła się kłócić z hydraulikiem.

– Nie martw się o mnie – uspokoiła go żona, ponownie dotykając jego ramienia. – Teraz najważniejsze jest tylko to, aby twój stan się poprawił. Myśl pozytywnie, kochanie. Umysł wpływa na wszystko. Żadnego pesymizmu.

To tak jakby prosiła ciemną stronę Księżyca, aby zaczęła choć trochę świecić. Seth patrzył na nią ze zdziwieniem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz powiedziała do niego: „kochanie”. Może nigdy.

– Nie wiem, co powiedzieć – przyznał się cicho.

Doskonale rozumiała, o co mu chodzi. Zatruwały go wyrzuty sumienia, poczucie winy i wstyd. Zrobił coś, co mogło zrujnować jej życie i życie ich dzieci i całkiem dobrze mu to wyszło. Powinien się czuć jak kupa gówna.

– Nie musisz nic mówić – zapewniła go łagodnie. – Co się stało, to się nie odstanie. Teraz musimy działać dalej. Jeśli zostaniesz tu dłużej, będziemy starali się ci pomóc. Tylko to jest ważne.

Seth zamknął oczy, a pod powiekami pojawiły się łzy. Zobaczył młodego mężczyznę w białych, szerokich spodniach, krawacie i modnym kapeluszu, uśmiechniętego i radosnego, zbiegającego w słoneczny poranek po granitowych stopniach budynku, który był siedzibą władz stolicy stanu Arkansas. Był kiedyś czarującym i pewnym siebie człowiekiem. Wiedział, jak się zabawić z przyjaciółmi, jak zorganizować przyjęcie, potrafił opowiadać zabawne historyjki. Psychiatrzy przepisywali mu prozac, zoloft, nortriptylene i lit. Seth stosował też różne diety, kiedyś nawet przestał pić. Próbował hipnozy i poszedł na trzy spotkania z anonimowymi obżartuchami. A później zaniechał wszystkiego.

– Nie ma nadziei – wyszeptał do żony. – Nie pozostało mi nic innego, tylko umrzeć.

– Nie wolno ci tak mówić – odparła załamującym się głosem. – Słyszysz mnie, Seth? Nie wolno ci tak mówić!

– Czemu nie wystarcza ci moja miłość? – zapłakał.

– Jaka miłość? – Judy wstała, wściekłość zaczynała górować nad jej opanowaniem. – Według ciebie miłość to czekanie, aż uczynię cię szczęśliwym, podczas gdy ty sam nie robisz dla siebie niczego. Nie jestem twoim stróżem, nie jestem twoim dozorcą, nie jestem twoim kucharzem. Nie jestem twoją opiekunką, kropka. – Chodziła rozgniewana tam i z powrotem po maleńkim pokoju. – Miałam nadzieję, że będę dla ciebie partnerką, Seth, twoją przyjaciółką, twoją kochanką. Ale wiesz, co? Jeśli nasze życie byłoby grą w tenisa, ja grałabym w pojedynkę w cholernego debla po obydwu stronach siatki, podczas gdy ty siedziałbyś w cieniu ze wszystkimi piłkami i liczyłbyś wyniki po swojemu!

Brazil spędził lepszą część poranka, zastanawiając się, czy powinien zadzwonić do Virginii i zapytać, czy nie chciałaby zagrać w tenisa. To było wystarczająco niewinne pytanie, prawda? Za żadne skarby nie chciał dać jej satysfakcji, nie chciał, aby pomyślała, że jest mu smutno, bo nie słyszał jej już trzy i pół dnia. Zaparkował przy West Trade niedaleko Presto i wszedł do baru na kawę. Umierał z głodu, ale wolał zjeść coś zdrowszego gdzie indziej. Później miał zamiar wpaść do Just Fresh, „jesz dobrze, czujesz się dobrze”, baru szybkiej obsługi w pasażu First Union. W ostatnich dniach żywił się głównie tam, jeśli nie liczyć kanapek z grillowaną piersią kurczaka bez sera i majonezu. Wyraźnie tracił na wadze. Zaczął się nawet martwić, że stanie się anorektykiem.

Usiadł przy barze, mieszając kawę, i czekał, aż Spike przestanie rozbijać jedną ręką jajka nad miską. Brazil miał ochotę porozmawiać. Zegar, który wisiał na ścianie, tuż nad głową Spike’a, wskazywał dziesiątą czterdzieści pięć. Andy miał wiele do zrobienia i musiał to zrobić do czwartej po południu, kiedy zaczynał pracę dla gazety. Dopóki Packerowi podobały się jego teksty, mógł regularnie zbierać informacje o włamaniach, napadach, gwałtach, samobójstwach, bijatykach w sportowych barach, przestępstwach urzędników bankowych, narkotykach, problemach domowych, pogryzieniach przez psy. Większość raportów policyjnych kradł Webb na długo przedtem, zanim ujrzał je ktoś inny. Prawdę powiedziawszy, powstała sytuacja, w której reszta mediów określała koszyk prasowy departamentu policji w Charlotte jako „Sito Webba”.


Virginia, pamiętając wcześniejsze skargi Brazila na ten temat, zadzwoniła do kanału trzeciego i złożyła zażalenie do głównego menedżera. To oczywiście niczego nie załatwiło. Jeannie Goode także zlekceważyła problem, o którym opowiedziała jej Virginia, w błogiej nieświadomości tego, że szefowa patroli sama regularnie loguje się na Sicie Webba. W tych dniach Jeannie i Brent spotykali się w jej samochodzie w różnych punktach miasta. Nie chodziło wcale o to, że nie mogli pójść do jej apartamentu, w którym mieszkała sama. Ryzyko, że ktoś zobaczy ich w trakcie stosunku, podniecało oboje. Dość często parkowali pod domem Webba, gdzie żona przygotowywała mu obiad, prała brudne rzeczy i sortowała skarpetki.

Загрузка...