W szafie było wiele pudełek po butach, a przybyli przeszukali wszystkie. Nie znaleźli żadnych narkotyków, narzeczony został usunięty z domu, Rosa zaś otrzymała natychmiastową satysfakcję. Virginia i Andy wrócili do samochodu. Brazil miał poczucie, że wykonali kawał dobrej roboty. Wyrzucili tego zepsutego, śmierdzącego, zamroczonego alkoholem starego capa, a ta biedna kobieta będzie miała odrobinę spokoju. Jest bezpieczna.
– Sądzę, że mamy z nimi spokój – powiedział z dumą.
– Po prostu się go przestraszyła, co pewnie zdarza się mniej więcej raz w tygodniu – odrzekła jego towarzyszka. – Zanim stąd odjedziemy, znów będą razem.
Zapaliła silnik, obserwując w tylnym lusterku podstarzałego amanta. Stał na chodniku, trzymając pod pachą swoje rzeczy. Wpatrywał się w granatową crown victorię i czekał, aż sobie pojedzie.
– Pewnego dnia pewnie ją zabije – dodała Virginia.
Nienawidziła awantur domowych. To tego typu sprawy, jak również pogryzienia przez psy należały do najbardziej nieprzewidywalnych i groźnych dla policji. Obywatele wzywali gliny, a potem natychmiast żałowali, że prosili o interwencję. To wszystko było dość irracjonalne. Ale najgorszą cechą charakteru takich ludzi jak Rosa i jej narzeczony było uzależnienie, niemożność funkcjonowania bez tej drugiej osoby, niezależnie od tego, ile razy partner groził im nożami i pistoletami, bił ich i okradł. Virginia z trudem znosiła pracę z ludźmi nieprzystosowanymi, miotającymi się od jednego wyniszczającego związku do drugiego, którzy w dodatku nigdy się nad tym nie zastanawiali, podobnie jak nad całym swoim nieszczęsnym życiem. Jej zdaniem Brazil nie powinien mieszkać z matką.
– Czemu nie wynajmiesz sobie mieszkania, aby wreszcie być na swoim? – zapytała.
– Nie stać mnie na to – odrzekł Andy, pisząc na klawiaturze terminalu danych.
– Ależ oczywiście, że cię stać.
– Nie, nie stać. – Pisał dalej. – Jednopokojowe mieszkanie w kiepskiej dzielnicy to prawie pięćset dolarów miesięcznie.
– No i co? – Popatrzyła na niego. – A na samochód cię stać? Jesteś winien jakieś pieniądze w Davidson?
To nie była jej sprawa.
– Na pewno stać cię na to – upierała się dalej. – Żyjesz w chorym układzie. Jeśli od niej nie odejdziesz, zestarzejecie się razem.
– Naprawdę? – Spojrzał na nią, najwyraźniej nie doceniając wagi owych spostrzeżeń. – Ty coś o tym wiesz, prawda?
– Obawiam się, że masz rację – odparła. – Gdybyś jeszcze na to nie wpadł, Andy, powiem ci, że nie jesteś pierwszą osobą na świecie, która uwikłała się w uzależniający, chory związek ze swoim partnerem lub współmałżonkiem. Autodestrukcyjna, okaleczająca choroba twojej matki to jej wybór. I ma służyć tylko jednemu ważnemu celowi. Kontrolowaniu jej syna. Nie chce, żebyś ją opuścił, i zgadnij, co się dzieje? Jak na razie jej taktyka się sprawdza.
Judy Hammer również zmagała się z podobnym problemem, chociaż jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Seth także był kaleką. Kiedy jego władcza, przystojna żona wróciła nad ranem do domu z kolejnym trofeum, siedział przed telewizorem i skakał po setkach kanałów na kablówce, co było możliwe dzięki antenie satelitarnej ustawionej na tylnym ganku. Seth lubił muzykę country & western i szukał odpowiedniego programu. Wcale nie jadł pizzy Tombstone. Spałaszował ją wcześniej, przed północą, kiedy żony wciąż nie było w domu. Później pochłaniał popcorn oblany prawdziwym masłem, które stopił w kuchence mikrofalowej.
Seth Bridges nigdy nie uchodził za przystojnego mężczyznę. Ale to nie jego uroda fizyczna pociągała Judy Hammer dawno temu w Little Rock. Pokochała Setha za jego inteligencję i subtelną cierpliwość. Ich znajomość zaczęła się od przyjaźni, co powinno być naturalną koleją rzeczy, gdyby świat kierował się zdrowym rozsądkiem. Problemem stały się możliwości Setha. Przez pierwsze dziesięć lat szedł łeb w łeb ze swoją żoną, potem jego potencjał się wyczerpał. Nie był już w stanie nic więcej osiągnąć w dziedzinie duchowej, intelektualnej i umysłowej. Pozostał mu tylko jeden sposób, aby dalej się rozwijać, czyli powiększać swoją objętość fizyczną. Istotnie, jedzenie było tym, co obecnie wychodziło mu najlepiej.
Judy zamknęła frontowe drzwi i włączyła alarm antywłamaniowy, upewniając się, czy czujniki ruchu działają. W domu pachniało jak w kinie: poza zapachem masła, który unosił się wszędzie, wyczuła też peperoni. Jej mąż leżał wyciągnięty na kanapie i głośno chrupał. Lśniącymi od tłuszczu palcami wpychał sobie oblepiony masłem popcorn do ust, które cały czas pracowały. Hammer przeszła przez salon bez słowa komentarza, a programy na ekranie telewizora zmieniały się tak szybko, jak szybko Seth potrafił naciskać guziki w pilocie. W sypialni ze złością wepchnęła nagrodę do szafy, gdzie na dole stały wszystkie inne, o których już zdążyła zapomnieć. Była naprawdę wściekła, trzasnęła drzwiami od szafy, zdjęła z siebie ubranie i rzuciła je na krzesło. Przebrała się w ulubioną nocną koszulę, wyjęła z torebki pistolet i wróciła do salonu. Miała tego dość. Nigdy więcej. Starczy. Każda mordęga ma swój koniec. Seth zamarł na kanapie, gdy do salonu weszła jego żona z bronią.
– Czemu nie użyjesz tego? – zapytała, stojąc nad nim w bawełnianej koszuli w białoniebieskie paski. – Czemu się nie zabijesz i nie skończysz z tym? Proszę.
Odbezpieczyła pistolet i podała mu, lufą do przodu. Seth wpatrywał się w broń. Nigdy przedtem nie widział żony w takim stanie. Uniósł się na łokciach.
– Czy dziś wieczór coś się wydarzyło? – spytał. – Pokłóciłaś się z Panesą czy co?
– Wręcz przeciwnie. Jeśli chcesz ze sobą skończyć, proszę.
– Oszalałaś – powiedział.
– Masz rację, a w każdym razie jestem na dobrej drodze, dzięki tobie. – Opuściła broń i zabezpieczyła ją. – Seth, jutro musisz zacząć szukać pomocy. Idź do psychiatry i do lekarza rodzinnego. I zacznij o siebie dbać. Natychmiast. Jesteś zwykłą świnią. Obżartuchem. Nudziarzem. Popełniasz powolne samobójstwo, a ja nie mam zamiaru na to patrzeć ani minuty dłużej. – Wyjęła z zatłuszczonych rąk męża miskę z popcornem. – Jeśli czegoś z tym nie zrobisz, wyprowadzę się. Kropka.
Brazil i Virginia West także się sprzeczali, jadąc nieoznakowanym samochodem policyjnym. Patrolowali następny niebezpieczny sektor miasta, kontynuując wymianę zdań na temat sytuacji życiowej Andy’ego, oboje już porządnie zacietrzewieni. Brazil obserwował swą towarzyszkę, nieświadom tego, gdzie się znajdują i jak agresywnie nastawieni są do gliniarzy ludzie, którzy tu mieszkają. Zastanawiał się natomiast, co go podkusiło, aby zmarnować tyle cennego czasu z tą grubiańską, niewrażliwą i niedelikatną kobietą, która w dodatku była stara, zacofana i prawdę powiedziawszy, głupia.
Wydawało się, że tego wieczora kłótnie wisiały w powietrzu nad całym miastem. Miły nastrój Panesy także prysnął jak mydlana bańka, gdy zadzwoniła przyjaciółka prawniczka, dokładnie w chwili gdy Judy Hammer zamykała drzwi swojej sypialni, Virginia mówiła Brazilowi, aby wreszcie wydoroślał, a Bubba rozpoczynał rajd swoim king cabem. Prawniczka rozmyślała o wydawcy, którego obserwowała w wieczornych wiadomościach, w momencie gdy w swoim nienagannie skrojonym smokingu odbierał nagrodę. Coraz cieplej myślała o Panesie oraz jego srebrnych włosach i chciała wpaść do niego, a może nawet zostać dłużej. Wytłumaczył jej jednak jasno i dobitnie, że to niemożliwe i nigdy już nie będzie możliwe, a w tym samym czasie Bubba parkował swój samochód niedaleko Latta Park.
Bubba zamaskował się, naciągając na głowę czarną czapkę. Gdy podszedł do domu Virginii West, ucieszył się, że nikogo nie było. Mógł się tylko domyślać, podchodząc bliżej do ceglanego budynku, że pieprzyła się gdzieś ze swoim ładniutkim chłoptasiem, i uśmiechnął się na myśl, że potem on będzie ją pieprzył. Nie miał zbrodniczych zamiarów, ale chciał zepsuć tej suce dobry humor, co niewątpliwie nastąpi, gdy nie będzie mogła otworzyć żadnych drzwi od swojego domu, bo ktoś zapcha zamki klejem Super Glue. Ten pomysł pochodził z jeszcze innego anarchistycznego podręcznika i mógłby się doskonale sprawdzić, gdyby okoliczności nie sprzysięgły się przeciwko Bubbie, w chwili kiedy otworzył składany nóż i odcinał czubek tubki z klejem.
Nadjeżdżał jakiś samochód i Bubba pomyślał, że to pewnie policjantka wraca do domu. Było za późno, aby uciekać, dal więc nura w żywopłot. Obok przejechała furgonetka cavalier, wioząca Neda Tomsa na targ rybny, gdzie niebawem miał zacząć wypakowywać owoce morza ze skrzynek z lodem. Zauważył, że coś, pewnie duży pies, buszowało w krzakach koło domu, przed którym często widywał zaparkowany, nieoznakowany samochód policyjny.
Bubba wynurzył się z żywopłotu. Miał posklejane palce, a lewą rękę przylepioną do wewnętrznej części prawej nogawki spodni typu moro. Zaczął uciekać, kuśtykając. Z daleka wyglądał jak garbus. Nie mógł otworzyć drzwi swojego samochodu, musiał uwolnić rękę i właśnie starał się to zrobić, gdy zauważyła go policjantka Wood, która patrolowała okolicę i park, szukając zboczeńców. Zaaresztowała Bubbę za nieprzyzwoite zachowanie.
Porucznik West i Brazil usłyszeli wezwanie, ale zajęci byli dyskusją na temat sposobu życia Andy’ego.
– Co ty możesz, do diabla, wiedzieć o mojej matce lub o tym, dlaczego postanowiłem się nią opiekować? – pytał Brazil.
– Wystarczająco dużo. Opieka społeczna i sądy dla nieletnich mają mnóstwo takich spraw – odparła szefowa dochodzeniówki.
– Nigdy nie interesowała się nami opieka społeczna. Ani sądy dla nieletnich.
– Jak na razie – odparła Virginia.
– Zajmij się lepiej sobą.
– Zacznij żyć – namawiała go. – Okaż swoją niezależność. Idź na randkę.
– Och, uważasz, że do tej pory nie chodziłem na randki? – żachnął się Andy.
Zaśmiała się lekko.
– Kiedy? Może kiedy myjesz zęby? Co wieczór pracujesz, przed dziewiątą jesteś w redakcji, rano trenujesz na bieżni, a na koniec odbijasz milion tenisowych piłeczek. No więc, powiedz mi, Andy, kiedy ty masz czas na randki?
Na szczęście właśnie w tym momencie połączył się z nimi dyspozytor Radar. Na Monroe Street był jakiś napad.
– Załoga siedemset zgłasza się – zirytowanym głosem odebrał zlecenie Brazil.
– Nazywają cię Nocny Głos – oznajmiła Virginia.
– Jacy oni? – chciał wiedzieć Brazil.
– Gliny. Wiedzą, że to ty rozmawiasz przez radio, nie ja.
– Ponieważ mój głos jest niższy? A może dlatego, że mówię bardziej gramatycznie?
Prowadziła wóz przez złowrogo wyglądające okolice osiedla komunalnego i wciąż patrzyła w lusterka.
– Gdzie, do cholery, są posiłki? – denerwowała się, jadąc.
Brazil także lustrował teren.
– Biała furgonetka, EWR-117 – powiedział.
Furgonetka wolno skręciła za róg, a Virginia przyśpieszyła. Włączyła syrenę i światła alarmowe, a dwadzieścia minut później, gdy znowu patrolowali okolicę, gliny odholowały do aresztu kolejnego przestępcę.
Radar jeszcze z nimi nie skończył. Przekazał komunikat o włamaniu do samochodu na rogu Trade i Tryon i zlecił tę sprawę załodze numer siedemset, podczas gdy inne radiowozy kręciły się po okolicy bez zajęcia.
– Podejrzany to czarny mężczyzna, bez koszuli, w zielonych spodniach. Może być uzbrojony – rozbrzmiewał w skanerze głos dyspozytora.
Na miejscu patrolujący znaleźli chevroleta caprice z wybitą przednią szybą. Zdenerwowany właściciel wozu, Ben Martin, był obywatelem przestrzegającym prawa i nie zasługiwał na to, aby jego nowiutkie auto wyglądało tak, jak wyglądało. Co chcieli ukraść? Notes żony z kuponami rabatowymi leżący na tylnym siedzeniu, który wyglądał jak portfel? Jacyś zasrani chuligani zniszczyli jego drogi samochód, aby kupić tuńczyka w puszce, sos Uncle Ben czy kawę Maxwell House ze zniżką pięćdziesięciu centów?
– Ostatniej nocy to samo przydarzyło się mojemu sąsiadowi – poinformował Martin gliniarzy. – A dzień wcześniej okradli samochód Baileyom.
Jakie to zło zalęgło się na tym świecie? Martin pamiętał, że kiedy był małym chłopcem w Rock Hill, w Karolinie Południowej, nikt nie zamykał drzwi na klucz, a alarm antywłamaniowy polegał na tym, że złodziej był zaskoczony, kiedy ktoś natknął się na niego, gdy okradał auto. Dostawał wtedy wycisk i było po sprawie. A teraz rabusie działają na oślep i niszczą nowego caprice, aby ukraść kilka kuponów rabatowych, schowanych w notesie oprawionym w czerwony plastik.
Brazil zauważył czarnego mężczyznę w zielonych spodniach, który uciekał między domami, kierując się w stronę ciemnego starego cmentarza Settlers.
– To on! – zawołał.
– Włącz radio! – poleciła Virginia.
Rzuciła się w pościg za uciekającym. Zadziałał instynkt, niemający nic wspólnego z rzeczywistością, w której szefowa dochodzeniówki była kobietą w średnim wieku, zupełnie bez formy, uzależnioną od tłustych tostów palaczką. Od podejrzanego dzieliło ją jakieś trzydzieści metrów, a już czuła się zmęczona. Biegła niezdarnie, zlana potem, a jej ciało i ciężki pas Sam Browne po prostu nie nadawały się do takich wyczynów. Tamten łajdak zaś nie miał na sobie koszuli, pod hebanową skórą tańczyły muskuły. Był cholernie zwinny, niczym ryś. Jak miałaby schwytać kogoś takiego? Nie da rady. Podejrzani nie powinni być tacy sprawni. Nie mają przecież w zwyczaju popijać napojów energetycznych ani korzystać z siłowni w więzieniach.
Gdy zastanawiała się nad tym, minął ją Brazil, płynący w powietrzu jak olimpijski bóg. Był coraz bliżej Zielonych Spodni, dobiegali już do cmentarnej bramy. Andy skoncentrował się na muskularnych plecach uciekającego. Łobuz miał może pięć procent tłuszczu w stosunku do masy ciała, lśnił od potu i najwyraźniej wierzył, że uda mu się uciec ze skradzionymi kuponami. Brazil popchnął go mocno od tyłu i złodziej upadł na trawę, a kupony rozsypały się dookoła. Skoczył na plecy Zielonych Spodni i przycisnął go mocno kolanem. Przyłożył mu do głowy latarkę jak pistolet.
– Jeśli się ruszysz, rozwalę ci łeb, skurwysynu! – zawołał i uniósł głowę, dumny z siebie. Virginia w końcu dobiegła do nich, spocona jak mysz i z trudem łapiąc oddech. Mogła dostać ataku serca, była tego pewna. – Ukradłem te słowa tobie – powiedział Brazil.
Porucznik West z trudem wyciągnęła zza paska kajdanki, nie pamiętając już, kiedy używała ich ostatni raz. Może jeszcze jako sierżant, gdy goniła faceta na Fourth Ward, a może w Fat Man’s? Kręciło jej się w głowie, krew pulsowała w uszach. Zła forma fizyczna zaczęła dawać o sobie znak, gdy Virginia miała trzydzieści pięć lat, i kiedy, co było zbiegiem okoliczności, na progu jej domu pojawił się pewnej niedzielnej nocy Niles. Koty abisyńskie są egzotyczne i bardzo drogie. Mają także trudny charakter i są kocimi ekscentrykami, co być może tłumaczyło fakt, że Niles błąkał się bezdomny. Nawet Virginia miała czasami ochotę wyrzucić go z samochodu na autostradzie. To, dlaczego ten chudy kot ze skośnymi oczami, które pamiętały egipskie piramidy, wybrał właśnie ją, na zawsze pozostało dla jego pani tajemnicą.
Pojawienie się Nilesa wzmogło być może skłonności Virginii do samodestrukcji, co nie miało jednak nic wspólnego z jej rosnącym osamotnieniem, spowodowanym rozwijającą się karierą zawodową w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Coraz większe uzależnienie od papierosów, niezdrowa, tłusta dieta i duże ilości piwa, jak również niechęć do ćwiczeń fizycznych nie miały najmniejszego związku z rozstaniem się policjantki z Jimmym Dinkinsem, który miał alergię na Nilesa i naprawdę nienawidził kota tak bardzo, że pewnego wieczora, podczas kłótni z Virginią, wycelował w zwierzaka z pistoletu. Stało się to wtedy, gdy Niles postanowił wtrącić swoje trzy grosze do ich sprzeczki i skoczył na Dinkinsa z lodówki.
Wciąż była spocona i z trudem oddychała, prowadząc więźnia do samochodu. Miała wrażenie, że zaraz się przewróci.
– Musisz rzucić palenie – powiedział Andy. Wepchnęła zatrzymanego na tylne siedzenie wozu, a Brazil usiadł z przodu.
– Masz pojęcie, ile tłuszczu znajduje się w tostach Bojangles i w innych gównianych potrawach, którymi się odżywiasz? – kontynuował.
Więzień milczał, w lusterku widać było jego pałające nienawiścią oczy. Nazywał się Nate Laney. Miał czternaście lat, ale mógłby pozabijać te białe gliny. Nie dano mu tylko szansy. Laney był zły, zły od urodzenia, tak przynajmniej uważała jego biologiczna matka, która także była zła, tak uważała jej matka. To zło w genach można by śledzić aż do więzienia w Anglii, skąd oryginalne złe geny zostały przywiezione statkiem do tego kraju, mniej więcej w tym samym czasie gdy oddziały z Queen City ścigały wojska Cornwalisa.
– Założę się, że nigdy nie ćwiczyłaś. – Brazil nie miał wyczucia, kiedy powinien skończyć.
Porucznik West spojrzała na niego nieprzyjaźnie i wytarła czerwoną z wysiłku twarz chusteczką higieniczną. Andy przebiegł sprintem sto metrów i nie miał nawet zadyszki. Ona zaś czuła się stara, niezdarna, zmęczona i chora od przestawania z tym dzieciakiem i słuchania jego naiwnych, przemądrzałych opinii. Życie jest dużo bardziej skomplikowane, niż mu się wydawało, i pewnie zacząłby to rozumieć, gdyby spędził tak jak ona rok lub dwa kompletnie sam, odwiedzając tylko smażalnie kurczaków, których pełno na każdym rogu. Bojangles,
Church’s, Popeye’s, Chic N Grill, Chick-Fil-A, Price’s Chicken Coop. Poza tym, ponieważ gliny nie zarabiają dużo, przynajmniej nie na początku służby, nawet możliwości pójścia gdzieś po pracy na obiad były ograniczone do pizzy, hamburgerów i barów szybkiej obsługi.
– Kiedy ostatni raz grałaś w tenisa? – zapytał Brazil.
– Nie pamiętam – odpowiedziała.
– Może poszlibyśmy kiedyś razem poodbijać?
– Powinieneś zbadać sobie głowę – oświadczyła.
– Ależ, nie przesadzaj, grałaś kiedyś świetnie. Założę się też, że bywałaś w lepszej formie – ciągnął.
Masywny betonowy budynek, w którym mieściło się więzienie, stał w centrum Charlotte. Został zbudowany w tym samym mniej więcej czasie, co nowa, duża siedziba policji w mieście, które chlubiło się olbrzymią ilością wykrytych przestępstw, notabene przerastającą ilość zgłaszanych przypadków, tak przynajmniej niektórzy twierdzili. Aby dostać się do więzienia, należało przejść przez wiele zabezpieczeń i punktów kontroli, poczynając od miejsca, gdzie policjanci musieli zdeponować broń. Przy wejściu sprawdzano wszystkich. Brazil chłonął wszystko z ciekawością, zapoznając się z nowym, budzącym lęk miejscem. Jakaś ubrana na czarno pakistańska kobieta z zakrytą twarzą była przesłuchiwana w związku z kradzieżą w sklepie. Pijakami, złodziejami i zwykłymi handlarzami narkotyków zajmowali się policjanci, ale nadzór nad wszystkim sprawowało biuro szeryfa.
W głównej przechowalni depozytów Virginia przeszukała aresztanta, wyjmując z jego kieszeni gumę do żucia, banknot jednodolarowy i trzynaście centów bilonem oraz paczkę dropsów. Następnie wypełniła stosowne formularze. Zatrzymany był już w lepszym humorze, uśmiechał się arogancko i uważnie przyglądał się osobie, która go aresztowała.
– Potrafisz czytać? – zapytała go porucznik West.
– Czy to moje zwolnienie?
Jej więzień miał na sobie trzy pary sportowych spodenek, dwie pary szortów, z których te na wierzchu były zielone i opadały bez paska. Rozglądał się dookoła, nie mogąc ustać spokojnie.
– Obawiam się, że nie – odpowiedziała Virginia.
W pomalowanej na niebiesko pojedynczej celi siedział inny młody chłopak, który przyglądał im się wzrokiem pełnym nienawiści. Brazil spojrzał na niego przelotnie, a potem zainteresował go areszt tymczasowy, gdzie stłoczeni byli skazani, oczekujący na transport do więzienia na Spector Drive, skąd pójdą dalej do Camp Green lub Central Prison. Mężczyźni zachowywali się spokojnie. Patrzyli przed siebie, trzymając się krat jak zwierzęta w zoo, gdyż nie mieli nic lepszego do roboty w tej więziennej oranżerii.
– Nie było mnie tu przez chwilę – odezwał się więzień Virginii.
– Ile trwała ta chwila? – zapytała, kończąc pisać protokół z oddania do depozytu rzeczy zatrzymanego.
Nate Laney wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła.
– Jakieś dwa miesiące – powiedział.