13

Brazil musiał przemyśleć wiele rzeczy. Szybko napisał teksty i natychmiast wysłał je do różnych wydań gazety. Czuł dziwny niepokój i ogromne zmęczenie. Nie chciał jednak wracać do domu. Strach czaił się w nim, odkąd Andy wysiadł z samochodu Virginii West. Opuścił redakcję kwadrans po północy i zjechał ruchomymi schodami na drugie piętro.

W drukarni robota szła pełną parą, żółte transportery firmy Ferag przerzucały siedemdziesiąt tysięcy egzemplarzy gazety na godzinę. Gdy Brazil otworzył drzwi, natychmiast ogłuszył go potworny hałas. Pracownicy drukarni, którzy nosili na uszach protektory, a fartuchy mieli poplamione farbą drukarską, przywitali dziennikarza z uśmiechem, tolerując jego dziwaczne wędrówki przez ich głośny i brudny świat. Wszedł do środka i zaczął się przyglądać kilometrom pędzącego z zawrotną prędkością drukowanego papieru, terkoczącym maszynom do składu i taśmom transporterów, przesyłającym gazety do urządzeń segregujących. Ci naprawdę ciężko pracujący ludzie, spędzający wiele godzin w miejscu, gdzie nie sposób się skupić i pogrążyć w rozmyślaniach, nigdy przedtem nie spotkali dziennikarza, którego interesowałoby, w jaki sposób jego mądre słowa docierają każdego dnia do milionów obywateli tego miasta.

Andy był w niewytłumaczalny sposób oczarowany siłą tych potężnych, przerażających maszyn. Uwielbiał patrzeć, jak jego artykuł na pierwszej stronie gazety pojawia się wciąż na nowo w tysiącach egzemplarzy. Trudno było mu uwierzyć, że tak wielu ludzi interesowało się tym, jak on, Brazil, widział świat i co chciał im o nim powiedzieć. Największy nagłówek tego wydania dotyczył oczywiście Batmana i Robina, czyli najwyższych rangą policjantek, które uratowały pasażerów autobusu przed rabunkiem. W dziale miejskim był niewielki materiał Andy’ego o tym, „dlaczego chłopiec uciekł” i kilka akapitów poświęconych akcji w Fat Man’s Lounge.

Prawdę powiedziawszy, Brazil mógłby bez końca pisywać teksty o wszystkim, czego był świadkiem, jeżdżąc z porucznik West. Wspinał się po spiralnych schodach, prowadzących do działu pocztowego i rozmyślał o tym, że po raz pierwszy nazwała go partnerem. Wciąż brzmiały mu w uszach jej słowa. Podobał mu się ich ton, głęboki, ale zarazem dźwięczny i kobiecy. Kojarzył mu się ze starym lasem i dymem, kamieniami porośniętymi mchem i damskimi pantoflami porzuconymi wśród drzew, przez które przeświecało słońce.

Nie miał ochoty wracać do domu. W nastroju do włóczęgi i rozmyślań wsiadł do samochodu. Był smutny, ale nie wiedział czemu. Przecież życie było dla niego łaskawe. Miał świetną pracę, a policjanci w zasadzie nie traktowali go lekceważąco, czego wcześniej się obawiał. Zastanawiał się, czy jego stan psychiczny nie był przypadkiem efektem złej kondycji fizycznej. Ostatnio nie pracował tak intensywnie jak zwykle i jego organizm nie wyprodukował odpowiedniej ilości endorfiny. Jechał wzdłuż West Trade, przyglądając się przez szybę istotom nocy, sprzedającym swoje ciała za pieniądze. Stare dziwki odprowadzały go błyszczącym, niezdrowym spojrzeniem, a młoda prostytutka, którą widział już wcześniej, stała na rogu ulicy Cedar.

Gdy przejeżdżał wolno obok niej, ruszyła prowokacyjnym, kuszącym krokiem wzdłuż ulicy, bezwstydnie się na niego gapiąc. Miała na sobie głęboko wycięte, dżinsowe szorty, które ledwo zakrywały pośladki i króciutką bluzeczkę, sięgającą powyżej pępka. Nie nosiła biustonosza, jej ciało poruszało się płynnie, gdy sunęła po ulicy, przyglądając się blond chłopcu w czarnym BMW z wyjątkowo głośno pracującym silnikiem. Uśmiechnęła się; wszyscy ci chłopcy z Myers Park, w swoich drogich samochodach, wymykają się tutaj, aby zakosztować zakazanego owocu.

Brazil dodał gazu, nie zwracając uwagi na to, że żółte światło zmieniło się właśnie w czerwone. Skręcił w Pine i znalazł się na Fourth Ward, w ładnej, dobrze utrzymanej dzielnicy mieszkalnej, gdzie mieli swoje domy ważni ludzie, tacy jak komendant Judy Hammer, która do centrum miasta, któremu przysięgała służyć, szła kilka minut spacerkiem. Andy bywał tu wielokrotnie, głównie po to, aby oglądać okazałe, wiktoriańskie domy, pomalowane na jaskrawe kolory, takie jak fiolet czy błękit, i na przepiękne rezydencje ze szlachetnymi detalami architektonicznymi. Otaczały je zgrabne murki, wysokie krzaki azalii i stare drzewa, które niejedno widziały, ponieważ rosły tu od czasów, gdy tymi ulicami jeździły powozy, wożąc bogatych i szanowanych obywateli.

Zaparkował na rogu Pine Street, przed dużym, białym domem. Otaczający go taras był rzęsiście oświetlony, jakby na kogoś czekał. Judy Hammer lubiła barwinki, bratki, palmy yuka, rododendrony i ozdobne żywopłoty. Wietrzne dzwonki lekko się poruszały i wydawały przyjazne dźwięki prawdy, jak kamerton, jednocześnie zapraszające gościa i chroniące właścicieli. Andy nigdy by nie wszedł na cudzy teren, nawet by o tym nie pomyślał. Ale na Fourth Ward było wiele maleńkich publicznych skwerów, miejsc, gdzie można posiedzieć na ławce przy fontannie. Jedno z takich przytulnych miejsc znajdowało się tuż obok domu komendantki i Brazil wiedział o istnieniu tego sekretnego ogródka. Co jakiś czas siadywał tam po ciemku, kiedy nie mógł w nocy spać lub nie chciał wracać do domu, i nikomu nie działa się żadna krzywda, prawdziwa lub wymyślona.

Wcale nie znajdował się na terenie jej posesji. Nie śledził Judy Hammer ani nie podglądał. Naprawdę, chciał jedynie chwilę tam posiedzieć, w miejscu, gdzie nikt go nie będzie widział. Miał przed sobą okno jej salonu, przez które nic nie widział, ponieważ zasłony były szczelnie zasunięte. Przesuwał się tylko cień kogoś, kto należał do tego miejsca i mógł chodzić tam, gdzie mu się podobało. Brazil siedział na kamiennej ławce, która była zimna i twarda, czuł to przez swoje brudne spodnie od munduru. Patrzył w mrok i nagle ogarnął go tak wielki smutek, że nie wyraziłyby tego żadne znane słowa. Wyobrażał sobie panią Hammer w jej pięknym domu, wśród rodziny, u boku męża. Ubrana w elegancki mundur, może rozmawiała przez telefon komórkowy, bardzo zajęta i bardzo ważna. Brazil zastanawiał się, jakie to uczucie, być kochanym przez taką kobietę.

Seth wiedział to dokładnie i kiedy włożył miseczkę po lodach do zmywarki, zaczęły go nawiedzać złe myśli. Późno w nocy umilał sobie czas cukierkami toffi i karmelkami, podczas gdy żona-szefowa przychodziła do niego z butelką wody Evian. I co robiła? Gadu, gadu, gadu. O jego nadwadze, o wieńcówce, o diecie dla diabetyków, której powinien przestrzegać, o jego lenistwie i problemach dentystycznych. Zirytowany przeszedł do salonu i włączył muzykę, usiłując zagłuszyć słowa Judy. Zastanawiał się, co go kiedyś w niej pociągało.

Gdy spotkali się po raz pierwszy, była władczą kobietą w mundurze. Do dziś nie zapomniał wrażenia, jakie na nim zrobiła, gdy zobaczył ją w głębokim granacie. Co za figura. Nigdy nie przyznał się jej do swoich fantazji erotycznych, w których zniewalała go, skuwała kajdankami, i tak ujarzmionego brała w erotyczną niewolę. Nie wiedziała o tym mimo tak wielu lat małżeństwa. I nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Judy nigdy nie znęcała się nad nim fizycznie.

Nigdy nie kochała się z nim, gdy miała na sobie mundur, teraz też nie, chociaż posiadała już takie odznaki i tyle złotych galonów, że mogłaby rzucić na kolana nawet Pentagon. Gdy brała udział w uroczystościach policyjnych i przyjęciach, ubierała się w błękitne suknie, a wówczas Seth niemal mdlał z wrażenia. Czuł się pokonany i bezradny. Mimo swoich lat i przeżytych rozczarowań, Judy wciąż była fantastyczna. Gdyby tylko nie wywoływała w nim poczucia niskiej wartości i braku atrakcyjności. Gdyby tylko nie kazała mu tak o sobie myśleć, nie zmuszała go do tego, nie doprowadziła do ruiny jego życia. To jej wina, że był taki gruby i przegrany.

Jego żona-szefowa naprawdę nie zdawała sobie sprawy z ambicji męża i jego erotycznych fantazji, jak również z całego szeregu urazów psychicznych Setha. Z pewnością nie pochlebiałoby jej to i nie śmieszyłoby ani nie czułaby się za nic odpowiedzialna. Nie miała rozbudzonej potrzeby dominacji ani kontroli, nie przychodziło jej też do głowy, że innych mogłaby porażać lub zafascynować jej pozycja zawodowa. Nigdy nie sądziła, że Seth zjadał lody z polewą toffi, olbrzymi krem z sosem karmelowym i wiśnie maraschino o tak nieprawdopodobnych i niekorzystnych dla zdrowia porach, ponieważ marzył o tym, aby przykuła go kajdankami do łóżka lub przeszukała w brutalny sposób. Że często ogarniało go dzikie pragnienie, aby go aresztowała i wyrzuciła klucz od kajdanek. Że pragnął, aby omdlewała z tęsknoty i zaczęła wątpić w siebie i we wszystko, co dotychczas osiągnęła. I że najmniej odpowiadało mu siedzenie w tej pustej samotnej celi, jaką stało się ich małżeństwo.

Judy Hammer nie była w mundurze, nie rozmawiała nawet przez telefon komórkowy. Miała na sobie długi szlafrok z grubego aksamitu. Cierpiała na bezsenność, czasami jej się to zdarzało. Rzadko dłużej sypiała, ponieważ jej mózg pracował własnym rytmem, zupełnie innym niż ciało. Siedziała w salonie, gdzie był włączony telewizor, i przeglądała „Wall Street Journal”, różne notatki, czytała kolejny list od swojej wiekowej matki i książkę Mariannę Williamson „Powrót do miłości”. Starała się nie zwracać uwagi na hałasy, jakie robił w kuchni Seth.

Jego życiową porażkę traktowała jako własne niepowodzenie. Niezależnie od tego, co sobie powtarzała lub co mówili jej psychoterapeuci, do których chodziła w Atlancie i w Chicago, codziennie, w każdej godzinie swojego życia, odczuwała głęboką, osobistą porażkę. Musiała zrobić coś bardzo złego, inaczej przecież Seth nie popełniałby samobójstwa za pomocą widelca, łyżeczki i czekoladowego kremu. Gdy spoglądała w przeszłość, wyraźnie uświadamiała sobie, że kobieta, która go poślubiła, to ktoś zupełnie inny. Ona, komendant Judy Hammer, była nowym wcieleniem tej wcześniejszej, na zawsze już straconej osobowości. Nie potrzebowała mężczyzny. Nie potrzebowała Setha. Wszyscy o tym wiedzieli, on także.

To fakt, że najlepsze policjantki, komandoski, pilotki, kobiety pracujące w straży pożarnej i w wojsku, nie potrzebowały mężczyzn w życiu osobistym. Judy dowodziła wieloma takimi indywidualistkami. Brała je do siebie bez wahania, o ile nie upodobniały się do mężczyzn, nie przyjmowały złych, męskich nawyków, takich jak wdawanie się w bójki, zaczepność, nadmierne pretensje czy chęć dominowania. Po wszystkich wspólnie przeżytych z Sethem latach doszła do wniosku, że posiada grubą, neurotyczną, niepracującą żonę, która nie robi nic poza tym, że ma za złe. Judy Hammer była gotowa do zmiany.

Może to właśnie było powodem, że tej nocy popełniła taktyczny błąd. Zdecydowała się wyjść na taras, gdzie mogła być sama ze swoimi myślami, usiąść w bujanym fotelu i popijać chardonnay.


Brazil był oczarowany, gdy nagle pojawiła się na tarasie jak nieziemska wizja. Bogini jaśniejąca w świetle lamp, cała biała i promieniejąca ciepłym blaskiem. Serce zaczęło mu bić tak szybko, że o mało nie wyskoczyło z piersi. Siedział bez ruchu na zimnej, betonowej ławce przerażony, że komendantka może go zauważyć. Widział każdy, najdrobniejszy nawet ruch, jaki wykonywała, gest, którym rozkołysała bujany fotel, skręt jej nadgarstka, gdy unosiła do ust wąski kieliszek, pochylenie głowy na oparciu. Wpatrywał się w linię jej szyi, kiedy kołysała się z zamkniętymi oczami.

O czym myślała? Czy była podobna do niego, czy ją też prześladowały mroczne cienie, zapadające w puste i zimne zakamarki egzystencji, które tak dobrze znał? Kołysała się wolno na fotelu, samotna. Brazil czuł ból w piersiach. Ta kobieta bardzo go pociągała, chociaż nie wiedział dlaczego. Była dla niego jak bogini. Gdyby miał szansę jej dotknąć, z pewnością nie wiedziałby, co robić. Wiedział jednak, że nie dopuściłaby do tego. Była ładna, nawet mimo swojego wieku. Nie miała delikatnej urody, ale z całą pewnością pociągającą, mocną, której trudno się było oprzeć, jak rasowy samochód z kolekcji, na przykład starszy model BMW, z chromowymi akcesoriami zamiast plastikowych. Miała też charakter oraz ciekawą osobowość i Andy był przekonany, że jej mąż też jest takim człowiekiem, prawnikiem, chirurgiem, kimś, kto umie prowadzić interesujące rozmowy z żoną, podczas ich krótkich gorących spotkań.

Judy Hammer wypiła kolejny łyk wina. Nigdy nie przestawała być czujna i zawsze odbierała najdrobniejsze sygnały z zewnątrz, niezależnie od tego, jak bardzo była zajęta własnymi problemami. Już po chwili zorientowała się więc, że ktoś ją obserwuje. W pewnym momencie wstała i podeszła do balustrady tarasu. Zaczęła badawczo wpatrywać się w mrok i po chwili dostrzegła niewyraźną sylwetkę osoby siedzącej na ławce w maleńkim parku tuż obok jej domu. Ileż to razy powtarzała przedstawicielom komitetu mieszkańców, że nie życzy sobie, aby publiczne miejsce znajdowało się tak blisko jej domu? Czy ktoś jej wysłuchał? Ku przerażeniu Brazila, Judy Hammer zeszła po schodkach tarasu i stanęła wśród krzaków azalii, patrząc wprost na niego.

– Kto tam jest? – zapytała.

Andy nie był w stanie się odezwać. Ani pożar, ani konieczność wezwania pomocy nie zmusiłyby go do poruszenia sparaliżowanym językiem.

– Kto tam siedzi? – domagała się odpowiedzi, zirytowana i zmęczona. – Jest prawie druga nad ranem. Normalni ludzie śpią o tej porze w domu. Więc albo nie jesteś normalny, albo interesuje cię mój dom.

Andy zastanawiał się, co by się stało, gdyby zerwał się z ławki i zaczął uciekać. Gdy był małym chłopcem, potrafił znikać lub stawać się niewidzialnym. Ale to nie te czasy. Tkwił jak posąg na ławce, obserwując komendantkę, która podeszła krok bliżej. Jakaś część jego psychiki pragnęła, aby pani Hammer dowiedziała się, że tu jest, bo wówczas mógłby z tym skończyć, wyznać, co czuje, doprowadzić ją do gniewu, śmiechu, usunięcia go z policji lub zakończenia jego dziennikarskiej kariery, na co z pewnością zasługiwał.

– Nie będę już więcej pytać – ostrzegła go.

Przestraszył się, że mogła mieć przy sobie broń w kieszeni. Chryste Panie, jak do tego doszło? Nie planował niczego złego, wracając po pracy w redakcji do domu. Chciał tylko usiąść, przemyśleć swoją sytuację i zastanowić się, co dalej.

– Proszę nie strzelać – powiedział, wstając powoli z ławki i wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.

Judy pojęła, że ma przed sobą wariata. Nie strzelać? O co, do diabła, mu chodziło? No tak, wiedział, kim ona jest. Bo jak inaczej wytłumaczyć jego obawy, że może być uzbrojona i nie zawaha się użyć broni? Komendantka zawsze czuła irracjonalny lęk, że zginie kiedyś z ręki jakiegoś szaleńca, opętanego swoją misją. Zamachowca. No to do roboty, tylko spróbuj, takie było jej motto. Ruszyła ścieżką między azaliami, a Andy’ego nagle ogarnęła panika. Zerknął na swój zaparkowany w pobliżu samochód, wiedział jednak, że zanim go dopadnie, uruchomi silnik i odjedzie, szefowa policji będzie miała czas, aby zapisać numer rejestracyjny. Postanowił się odprężyć i udawać niewinnego. Usiadł z powrotem na ławce, a pani Hammer, w swoim białym szlafroku, podchodziła coraz bliżej.

– Czemu tu siedzisz? – zapytała, stanąwszy obok niego.

– Nie miałem zamiaru nikomu przeszkadzać – odrzekł.

Judy zawahała się, nie bardzo wiedząc, czego się naprawdę spodziewała.

– Jest prawie druga nad ranem – powtórzyła.

– Właściwie nawet trochę później – odrzekł Andy, opierając podbródek na dłoni i chowając twarz w głębokim mroku. – Przyjemne miejsce, nieprawdaż? Takie spokojne, sprzyja przemyśleniom, medytacji, dotarciu do własnej duchowej głębi.

Pani Hammer usiadła obok niego na ławce.

– Kim jesteś? – zapytała, a odległe światło latarni w artystyczny sposób rzeźbiło jej twarz.

– Nikim szczególnym – odpowiedział.

No tak. Pomyślała o swoim strasznym życiu i o mężu, tam, w domu. Ten mężczyzna na ławce z pewnością ją zrozumie. Podobała mu się taka, jaka była. Interesowały go jej myśli, poglądy, wspomnienia z dzieciństwa. Brazil przesuwał palec wzdłuż jej szyi, aż do miejsca, gdzie otulał ją kołnierz białego, aksamitnego szlafroka i tu zatrzymał się na chwilę. Całował ją czule i delikatnie, czekając, aż odwzajemni mu pocałunek, a wtedy zaczął pieścić ustami jej dolną wargę, a ich języki się połączyły. Kiedy obudził się w swojej sypialni, jeszcze nie skończył. To straszne.

Boże, dlaczego to nie mogło być prawdą? Bo z całą pewnością nie było. Rzeczywiście siedział na skwerku, obserwując dom Judy Hammer, a ona wyszła na taras i usiadła w bujanym fotelu. I to wszystko. Cała reszta to jedynie wytwór jego fantazji, jego poplątanych snów. Nie wiedziała, że siedział tam w ciemności, wsłuchując się w łopotanie flagi Karoliny Północnej nad tarasem. Nic jej nie obchodził. Nigdy nie dotknęła jego ust, a on nigdy nie pieścił jej delikatnej skóry i nigdy nie będzie tego robił. Czuł ogromny wstyd. Był zdruzgotany i zawstydzony. Komendant Hammer była co najmniej trzydzieści lat starsza od niego. To chore. Musiało być z nim bardzo źle.

Gdy wrócił do domu kwadrans po trzeciej nad ranem, odsłuchał wiadomości nagrane na automatycznej sekretarce. Cztery razy ktoś odłożył słuchawkę. To tylko pogorszyło nastrój Andy’ego. Nie mógł powstrzymać się od myśli, że owa zboczona kobieta wybrała go, ponieważ też był dewiantem. Z pewnością dlatego przyciągał tę chorą istotę. Zły na siebie, włożył strój treningowy. Zabrał rakietę tenisową, siatkę z piłkami i wybiegł z domu.

Świt był wilgotny od mgły, słońce dopiero zamierzało wzejść. Drzewa magnolii uginały się pod ciężkimi, woskowanymi kwiatami, które pachniały jak cytryny, gdy obok nich przebiegał. Skrócił sobie drogę przez kampus, skręcając w krętą dróżkę przy Jackson Court w kierunku bieżni. Przebiegł szybko dziewięć kilometrów i jak maszyna zaczął odbijać tenisowe piłki. Potem w sali gimnastycznej pracował z ciężarkami, robił przysiady i pompki, aż do całkowitego wyczerpania.


Komendant Hammer czuła, że czeka ją nieprzyjemny poranek. Dostała za swoje, bo chciała się oderwać od rutyny codziennych obowiązków i poszła na służbowy lunch z Virginią West, która zwykle ściągała na siebie kłopoty. Tego dnia Judy włożyła mundur, co już samo w sobie było czymś niezwykłym. W ciągu ostatnich piętnastu lat ani razu nie kwestionowała terminów spotkań w sądzie z prokuratorem okręgowym i nadal nie chciała mieć z tym problemów. Wierzyła w siłę i skuteczność osobistych kontaktów i była przekonana, że i tym razem się nie rozczaruje. O dziewiątej rano znajdowała się już w okazałym, granitowym budynku Criminal Court i czekała w recepcji prokuratora okręgowego.

Nancy Gorelick już tyle razy była wybierana na to stanowisko, że jej kandydatura przechodziła bez żadnego oporu i zdecydowana większość wyborców nie trudziłaby się z pójściem do urn, gdyby nie wystawiano innych kandydatów. Ona i Judy Hammer nie były przyjaciółkami. Pani prokurator wiedziała oczywiście bardzo dobrze, kim jest komendantka, a w porannej prasie dużo czytała o jej bohaterskim wyczynie. Batman i Robin! Ależ, proszę. Nancy Gorelick, bezlitosna republikanka, wierzyła, że najpierw należy podejrzanego powiesić, a dopiero potem sprawdzić, czy aby na pewno był winien. Miała już dość ludzi, którzy uważali, że należą im się jakieś specjalne względy, i doskonale wiedziała, z jakiego powodu szefowa policji składa jej tak nagłą wizytę.

Kazała czekać przybyłej wystarczająco długo. Zanim dała znać sekretarce, że komendantka może wejść, Hammer przemierzała nerwowo recepcję, patrzyła na zegarek i z każdą sekundą była coraz bardziej zirytowana. Wreszcie sekretarka otworzyła ciężkie, drewniane drzwi i Judy szybko weszła do środka.

– Dzień dobry, Nancy – przywitała się komendantka.

– Miło mi. – Pani prokurator z uśmiechem skinęła głową, składając dłonie na blacie schludnego biurka. – Co mogę dla ciebie zrobić, Judy?

– Słyszałaś o wczorajszym incydencie na stacji autobusów Greyhound.

– Cały świat słyszał – odparła Nancy.

Pani Hammer przesunęła krzesełko na drugą stronę biurka, nie chcąc siedzieć na wprost swej rozmówczyni, oddzielona od niej grubym, drewnianym blatem. To typowy przykład biurowej psychologii, a Judy była w niej mistrzynią. Pani prokurator natychmiast przyjęła wybitnie władczą i nieprzyjazną pozę. Pochyliła się do przodu i przeniosła ręce na rejestr aresztowań. Z jej postawy można było wyczytać, że za wszelką cenę chce w tej rozmowie dominować. Wyraźnie była zła, że szefowa policji zmieniła porządek panujący w jej gabinecie i usiadła tuż obok niej, tak że obie kobiety dzieliły tylko ich skrzyżowane nogi.

– Sprawa Johnny’ego Martino – dodała Nancy.

– Właśnie. – Judy pokiwała głową. – Zwanego także Czarodziejem.

– Trzydzieści trzy oskarżenia kategorii D za napad z bronią w ręku – kontynuowała pani prokurator. – Jego adwokat wystąpił o ugodę. Na początek będziemy się upierać przy dziesięciu latach, potem zaproponujemy łączny wyrok za pięć przestępstw. Ponieważ poprzedni wyrok, jaki dostał, należy do drugiej kategorii, na długo może się pożegnać z warunkowym zwolnieniem i zmieni się w kościotrupa.

– Nancy, na kiedy zamierzasz wyznaczyć datę rozprawy?

To, co przed chwilą powiedziała prokurator, nie zrobiło na komendantce większego wrażenia, a właściwie nie wierzyła w ani jedno jej słowo. Ten facet dostanie minimalny wyrok. Wszyscy dostają jak najmniejsze.

– Już ją ustaliłam. – Wzięła z biurka długi, czarny terminarz i zaczęła przewracać kartki. – Rozprawa w Sądzie Najwyższym, Judy, dwudziestego drugiego.

Komendantka miała ochotę ją zamordować.

– Cały ten tydzień jestem na urlopie. W Paryżu. To zostało ustalone już rok temu. Zabieram moich synów i ich rodziny, Nancy, mamy już kupione bilety. Dlatego przyszłam do ciebie od razu dziś rano. Obie bardzo ciężko pracujemy, mamy napięte terminarze i spoczywa na nas duża odpowiedzialność. Doskonale wiesz, że szefowie policji z reguły sami nie dokonują aresztowań i nie uczestniczą w rozprawach. Kiedy ostatnio słyszałaś o czymś podobnym? Chciałabym cię prosić, żebyś współpracowała ze mną w tej sprawie.

Nancy nie dbała o to, kto kim był, a szczególnie nie zamierzała się przejmować bogatą i sławną szefową policji. Wszyscy podwładni prokurator Gorelick ciężko pracowali, mieli napięte harmonogramy spotkań, często poświęcali także swój czas prywatny, oczywiście oprócz obrońców, którzy zwykle niczego nie zapisywali w terminarzach. Pani Gorelick nigdy nie lubiła Judy Hammer. Szefowa policji była kobietą arogancką, nastawioną na rywalizację, upojoną władzą, niechętną do współpracy i próżną. Wydawała ogromne pieniądze na stroje i perły, a do tego jeszcze nie cierpiała na żaden z tak pospolitych problemów jak nadwaga, kłopoty z cerą czy klimakterium.

– Nie wybrano mnie po to, abym współpracowała z tobą lub kimkolwiek innym – oświadczyła teraz. – Moim zadaniem jest ustalanie terminów rozpraw, które odpowiadają sądowi, i to właśnie zrobiłam. Sądu nie interesują czyjeś plany wakacyjne i będziesz musiała podjąć odpowiednie decyzje. Jak wszyscy pozostali, biorący udział w rozprawie.

Judy zauważyła, że jej przeciwniczka, jak zwykle, była fatalnie ubrana. Miała upodobanie do krótkich spódniczek, jaskrawych kolorów i dużych dekoltów, które, za każdym razem, gdy nachylała się nad dokumentami, rejestrami czy aktami, stanowiły wyraźne zaproszenie. Nakładała za dużo makijażu, a szczególnie tuszu do rzęs. Krążyły plotki o jej wielu romansach, ale komendantka aż do tej chwili traktowała je jako bezpodstawne. Policjanci przezywali panią prokurator „jebicha”, co znaczyło coś gorszego niż dziwka i kurwa. Biurowa psychologia podpowiadała Judy, że powinna teraz wstać z krzesła.

Tak też zrobiła. Oparła się o biurko, wkraczając tym samym na teren swojej oponentki. Odetchnęła głęboko, wzięła do ręki kryształowy przycisk do papieru w kształcie budynku US-Bank i zaczęła go bezmyślnie przekładać z ręki do ręki. Była odprężona i czuła się szefową. Zaczęła mówić spokojnie, cicho i szczerze.

– Prasa dzwoniła już do mnie w sprawie wczorajszego incydentu – oznajmiła, a jej zabawa kryształowym przyciskiem wyraźnie irytowała Nancy. – Ogólnokrajowe tytuły: „The Washington Post”, „Time”, „Newsweek”, Jay Leno z „CBS This Morning”, Don Imus i Howard Stern z „New York Timesa”. – Zaczęła chodzić po pokoju, uderzając kryształem o dłoń. – Wszyscy chcą mieć relację z procesu, jestem tego pewna. Domyślam się, że to ważny materiał. – Wciąż przemierzała gabinet i bawiła się przyciskiem. – Czy pamiętasz, aby coś takiego wydarzyło się przedtem? – Zaśmiała się. – Dzwonili też do mnie producenci z Hollywood. Możesz to sobie wyobrazić?

Pani Gorelick nie czuła się najlepiej.

– To niecodzienna sytuacja – musiała przyznać.

– Niezwykły przykład obywatelskiego zaangażowania, Nancy. Ludzie mają rację. – Pani Hammer nie przestawała krążyć po pokoju, gestykulując małym, kryształowym przedmiotem. – Ty zaś traktujesz komendantkę policji i jej zastępczynię jak szeregowych podwładnych, bez względu na okoliczności. – Pokiwała głową. – Myślę, że to się bardzo spodoba tym wszystkim dziennikarzom, nie uważasz?

Kariera prokurator Gorelick mogła lec w gruzach, a sama Nancy wyszłaby na kompletną kretynkę, jaką zresztą była. Podczas następnych wyborów ktoś mógłby zająć jej miejsce, a ona musiałaby szukać pracy w jakiejś firmie prawniczej jako młodszy pełnomocnik w grupie aroganckich partnerów, którzy nie chcieliby jej dopuścić do swoich ekskluzywnych stanowisk.

– Mam zamiar opowiedzieć im to wszystko. – Szefowa policji uśmiechnęła się do niej łagodnie. – I to natychmiast. Wydaje mi się, że najlepiej będzie zwołać konferencję prasową.

Termin rozprawy został przesunięty o tydzień i odpowiadał wszystkim poza Johnnym Martino, zwanym też Czarodziejem, który siedział w więziennej celi, ubrany w pomarańczowy kombinezon z napisem „Dept of Corr” na plecach. Wszyscy tu nosili takie ubrania i kiedy Martino zwrócił na to uwagę, zaczął się zastanawiać, co do diabła, znaczyło to Corr? Coś takiego jak Marinę Corps, Peace Corps, a może C &O Rail-Road? Jego ojciec pracował dla firmy Arntrak, przy czyszczeniu wagonów.

Nie było mowy, żeby młody Johnny skończył przy podobnym gównie. Niech się od niego odchrzanią. Był zdziwiony, jak bardzo bolała go goleń, w miejscu, gdzie kopnęła go ta suka. W obecnych czasach ludzie coraz częściej noszą przy sobie broń, zwłaszcza kobiety. Obie wycelowały w jego głowę półautomatyczne czterdziestki, niech je diabli. Skąd się bierze tyle broni? Z pieprzonego Marsa? Czy te babki spadły z nieba, czy coś w tym guście? Wciąż nie mógł się z tym pogodzić i siedząc na swojej wąskiej pryczy, rozmyślał nad wypadkami wczorajszego dnia.

W pewnej chwili jego wzrok padł na metalowy sedes, którego wczoraj nawet nie chciało mu się spłukać. Goleń dokuczała mu coraz bardziej, miał na niej opuchliznę wielkości pomarańczy i przeciętą skórę w miejscu, gdzie dosięgnął go metalowy czubek pantofla. Kiedy jeszcze raz przeanalizował wczorajsze zdarzenie, stwierdził, że od razu powinien być bardziej podejrzliwy wobec tych dwóch bogatych kobiet, które jako ostatnie wsiadły do autobusu. Przecież tacy, jak one, nie jeżdżą greyhoundami. Więźniowie powtarzali sobie jego historię i śmiali się w celach, opowiadając na lewo i na prawo, że dostał kopa w dupę od jakiejś starej baby z wielką torbą. Wszyscy wyśmiewali się z Czarodzieja. Wyciągnął papierosa i zaczął się zastanawiać nad apelacją. Myślał też o kolejnym tatuażu, który mógłby sobie zrobić, gdy już tu był.


Brazilowi też właściwie ten dzień nie układał się najlepiej. Razem z Packerem redagował kolejny tekst napisany z własnej inicjatywy, dość długi artykuł na temat matek wychowujących samotnie dzieci. Podczas pracy ciągle napotykał błędy literowe, przerwy i puste linie, które z całą pewnością nie były jego dziełem. Ktoś musiał się dostać do jego katalogów w komputerze i przeglądać pliki. Postanowił przyznać się do swoich podejrzeń redaktorowi działu miejskiego, Packerowi, gdy przeglądali materiał.

– Widzisz – denerwował się Andy, ubrany w policyjny mundur i gotowy do spędzenia na ulicach miasta kolejnej nocy. – To bardzo dziwne. Od kilku dni znajduję w swoich tekstach takie rzeczy.

– Jesteś pewien, że sam tego nie zrobiłeś? Masz zwyczaj długo pracować nad każdym tekstem – zastanawiał się Packer.

Niezwykła aktywność młodego dziennikarza, którą od dawna obserwował redaktor, osiągnęła już poziom wykraczający poza ludzkie możliwości. Ten chłopak w mundurze policjanta przerażał Packera. Nie miał nawet ochoty zbyt często obok niego siedzieć. Brazil z pewnością nie był normalny. Zdobywał pochwały od policji i każdego dnia w gazecie ukazywały się przeciętnie trzy teksty, podpisane jego nazwiskiem, nawet wówczas gdy powinien mieć wolne. Poza tym jego materiały były niewiarygodnie dobre jak na kogoś bez doświadczenia, kto nigdy nie uczęszczał do żadnej szkoły dziennikarskiej. Packer podejrzewał, że Brazil mógłby jeszcze przed trzydziestką dostać nagrodę Pulitzera, a może nawet wcześniej. Z tego powodu postanowił zostać redaktorem tego chłopaka, nawet jeśli praca z nim była wyczerpująca, intensywna i budziła obawy, a także sprawiała, że redaktor z każdym dniem coraz bardziej nienawidził życia.

Ten ranek był typowy. Budzik zadzwonił o szóstej i Packer nie miał ochoty wstawać. Niestety, musiał. Mildred, jego żona, w radosnym nastroju przygotowywała w kuchni owsiankę, a Dufus, szczeniak rasy terier bostoński, wesoło podskakiwał obok niej, szukając czegoś do jedzenia, chętny do zabawy i do obsiusiania wszystkiego. Packer pojawił się na tej domowej scenie, z trudem trafiając w rękawy koszuli. Zastanawiał się, co też przyszło do głowy jego żonie.

– Mildred – powiedział. – Jest lato. Owsianka nie jest dobra na upały.

– Ależ oczywiście, że jest. – Energicznie mieszała potrawę. – Dobra na twoje podwyższone ciśnienie.

Dufus skakał i poszczekiwał, tańczył wokół jego nóg i usiłował się na nie wdrapać, chwytając zębami nogawki. Packer nigdy nie dotykał się do szczeniaka żony, jeśli nie musiał, i odmówił też jakiejkolwiek pomocy przy jego wychowywaniu, poza wymyśleniem imienia. Mildred zgodziła się wyjść za Packera pod warunkiem, że zgodził się, aby zawsze mogła trzymać jednego z tych obrzydliwych, małych piesków, które kojarzyły się jej z dzieciństwem. Dufus nie widział zbyt dobrze. Z jego psiej perspektywy Packer wyglądał jak wielkie i nieprzyjazne drzewo lub jakiś słup albo płot. Za każdym razem, gdy wyczuł Packera, skakał w górę, przykucał i znowu skakał, zapominając o całym świecie. Tym razem udało mu się rozwiązać obie sznurówki przy butach człowieka.

Packer szedł przez redakcję, widząc wszystko na szaro, jakby na świecie nie było innych kolorów. Upychając koszulę w spodnie, skierował się do męskiej toalety, czując wyraźną potrzebę, aby natychmiast się tam znaleźć, chociaż i tak dobrze wiedział, że nic się nie stanie. Przypomniało mu to o wizycie, jaką miał w przyszłą środę o drugiej u urologa.


Andy zjeżdżał ruchomymi schodami, zdecydowany wziąć wreszcie sprawy w swoje ręce. Minął kilka par drzwi i wszedł do klimatyzowanego pomieszczenia, gdzie światem rządziła Brenda Bond, siedząca na ergonomicznym zielonym fotelu obrotowym. Nogi opierała na wygodnym podnóżku, a jej cenne dłonie spoczywały na klawiaturze, która była tak zaprojektowana, aby nie męczyły się nadgarstki.

Brenda otoczona była komputerami IBM i Hewlett Packard, multiplekserami, modemami, a metalowe szafki wypełniały taśmy i dekodery. W zasięgu ręki miała łącza satelitarne z Associated Press. To był jej kokpit i tam właśnie przyszedł Brazil. Nie mogła uwierzyć, że stał przed nią, że jej szukał i chciał tu być z nią, właśnie w tym momencie i w tym miejscu. Gdy patrzyła na niego, czuła, że twarz jej płonie. Mój Boże, jak ten chłopak jest zbudowany. Zrozumiał, co oznaczało jej spojrzenie, i natychmiast zaczął jej okazywać chłód.

– Myślę, że ktoś wchodzi do mojego komputera i szpera w plikach – oznajmił.

– To niemożliwe – odpowiedziała dość arogancko pani Bond, geniusz komputerowy. – Chyba że zna twoje hasło.

– Chcę je zmienić – oświadczył.

Brenda przyglądała się jego spodniom od munduru i podobało jej się, że były takie dopasowane, zwłaszcza w miejscu, gdzie znajdował się suwak. Obrzuciła przybyłego przychylnym i pełnym wyższości spojrzeniem. Podążył za jej wzrokiem zaniepokojony, że coś było nie w porządku z jego spodniami.

– Co? Oblałem się czymś? – zapytał i odwrócił się na pięcie.


Problem nie leżał w tym, że jego spodnie były zbyt obcisłe lub w jakikolwiek inny sposób prowokujące. Brazil nigdy nie nosił niczego, aby zwrócić na siebie uwagę lub zrobić na kimś wrażenie. Z tego powodu rzadko kupował ubrania. Zawartość jego szafy mogłaby się zmieścić w dwóch szufladach i na dwudziestu wieszakach. W większości były to oficjalne ubiory i stroje do tenisa, dostarczane przez klub sportowy i firmę Wilson, która przesyłała mu ubrania za darmo od czasu, gdy Andy był jeszcze w szkole średniej i wspinał się na szczyty listy najlepszych juniorów-tenisistów w kraju. Ale mimo że jego spodnie od munduru były dość szerokie, to ludzie tacy jak Brenda Bond wciąż się na nie gapili. Tak samo jak Axel.

Kiedy Andy zakładał granatowy mundur i czarną skórzaną kurtkę, nie zdawał sobie sprawy, jakie robił wrażenie na innych. Gdyby się nad tym zastanowił, doszedłby do wniosku, że mundur to władza, a władza to afrodyzjak. Axel dobrze o tym wiedział. Nagle wstał od biurka i w pośpiechu wybiegł z redakcji. Wiedział, że Brazil zwykle sprintem pokonywał ruchome schody i wpadał na parking jak na metę. On sam zaś codziennie rano ćwiczył w siłowni Powerhouse Gym i też miał pięknie umięśnione ciało.

Dwa razy dziennie pił Met-Rx i na siłowni czuł na sobie pełne podziwu spojrzenia. Jego ciało lśniło od potu, gdy ubrany w kusy, obcisły podkoszulek i króciutkie szorty, robił pompki, aż żyły napinały mu się jak postronki. Ludzie, którzy obok niego ćwiczyli, przerywali swoje zajęcia i przyglądali mu się z pożądaniem. Kilkakrotnie zdarzyło się, że chodzili za nim faceci z osiedla apartamentów, gdzie mieszkał. W zasadzie Tommy Axel mógł mieć każdego i to wtedy, gdy wyraziłby na to ochotę.

– Cholera – zaklął, gdy wbiegłszy na parking, zobaczył, że Brazil właśnie odjeżdżał swoim starym BMW.


Panesa był umówiony tego wieczoru na oficjalną kolację i wychodził z redakcji wyjątkowo wcześnie. Siedział już w swoim bezpiecznym, srebrnym volvo z dwoma poduszkami powietrznymi, gdy zauważył bezwstydny pościg Axela za Brazilem.

– Chryste – mruknął pod nosem i pokręcił z niedowierzaniem głową, ruszając z zarezerwowanego miejsca na parkingu, które znajdowało się jakieś dwadzieścia kroków od szklanych drzwi frontowych.

Opuścił szybę i oschłym tonem zawołał krytyka.

– Podejdź tu.

Axel uśmiechnął się do szefa obłudnie i seksownie niczym Matt Dillon i ruszył w jego kierunku. Czy ktoś mógłby mu się oprzeć?

– O co chodzi? – zapytał, a idąc napiął mięśnie, aby wyglądały jak najbardziej korzystnie.

– Axel, daj mu spokój – powiedział wydawca.

– Słucham? – Tommy położył dłoń na piersi w geście kompletnej niewinności.

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi.

Wydawca dodał gazu, zapiął pas, zablokował drzwi, spojrzał w lusterka i przełączył radio na swoją prywatną częstotliwość, aby poinformować gosposię, że jest już w drodze.

Im dłużej pracował w biznesie prasowym, tym większa ogarniała go paranoja. Podobnie jak Brazil, Panesa zaczynał jako dziennikarz od spraw kryminalnych i zanim ukończył dwadzieścia trzy lata, zdobył już wiedzę na temat wszystkich plugawych, paskudnych, okrutnych i bolesnych historii, jakie zdarzały się wśród ludzi. Pisał o zamordowanych dzieciach, o kierowcach uciekających z miejsca wypadku, o mężach, którzy w czarnych rękawiczkach i kominiarkach potrafili dźgać sztyletem własne żony lub przyjaciółki, uprzednio poderżnąwszy im gardła, a po wszystkim polecieć do Chicago. Panesa przeprowadził wywiad z kobietą, która z upodobaniem doprawiała przygotowywane przez siebie w domu potrawy arszenikiem, pisał o kraksach samochodowych, katastrofach lotniczych, wykolejonych pociągach, pożarach i utonięciach, o nieudanych skokach na bungee, do których brali się pijani, zapominając o linie. A także o innych horrorach, które nie zawsze kończyły się śmiercią. Jak na przykład jego małżeństwo.

Teraz pośpiesznie posuwał się po zatłoczonych ulicach, przecinając pasy i wyprzedzając inne wozy, do diabła z wami, pieprzę was, wynocha z drogi. Wyglądało na to, że znowu się spóźni. Był umówiony z Judy Hammer, która, jak mówiono na mieście, podobno wyszła za mąż za obżartucha. Szefowa policji, gdy tylko to było możliwe, unikała sytuacji, w których musiałaby publicznie się pokazać z mężem i jeśli to, co Panesa słyszał, było prawdą, to wcale się jej nie dziwił. Wieczorem miał się odbyć bankiet z okazji wręczenia nagród za publiczną służbę, przyznawanych przez US-Bank. Wydawca i Judy Hammer znajdowali się na liście nagrodzonych, podobnie jak prokurator okręgowy Nancy Gorelick, która ostatnio często pojawiała się w telewizyjnych wiadomościach, ostro krytykując władze Karoliny Północnej, że nie wyasygnowały dość pieniędzy, aby zatrudnić dla niej kolejnych pracowników, chociaż powszechnie wiadomo było, iż region Charlotte-Mecklenburg tak naprawdę potrzebuje jednego albo nawet dwóch lekarzy sądowych. Bankiet został zorganizowany w hotelu Carillon, znanym z pięknych obrazów i innych dzieł sztuki. Panesa wciąż jechał.


Komendantka policji prywatnie jeździła mercedesem, niezbyt nowym i tylko z jedną powietrzną poduszką od strony fotela kierowcy. Panesa z całą pewnością nie używałby wozu, który nie miał takiej poduszki przy przednim siedzeniu dla pasażera. Judy także wyszła dziś do domu wcześniej niż zwykle.

Seth pracował w ogrodzie, wyrywał chwasty i nawoził rośliny. Upiekł też ciasteczka, czuła ich zapach. Zauważyła też w kuchni ślady mąki na blacie. Gdy wyjrzała przez kuchenne okno, mąż pomachał do niej, trzymając w ręku kilka dzikich cebul. Był dość dobrze wychowany.

Pośpiesznie weszła do sypialni. Boże, odbicie w lustrze ją przeraziło. Umyła twarz, wzięła na dłonie niewielką ilość żelu i wtarła go we włosy. Zaczęła nakładać makijaż. Oficjalne przyjęcia zawsze stanowiły dla niej problem. Mężczyźni biorą zwykle na takie okazje smoking, który kupują lub pożyczają. A co mają zrobić kobiety? Zanim weszła do domu, w którym pachniało jak w piekarni, nie miała pojęcia, co ma włożyć. Teraz wyjęła czarną, satynową spódnicę, krótki żakiet, wyszywany złotymi i czarnymi perełkami, oraz czarną jedwabną bluzkę w podłużne, cienkie paseczki.

Prawdę powiedziawszy, Judy przytyła jakieś trzy kilogramy, odkąd ostatni raz miała na sobie ten zestaw, co, o ile ją pamięć nie myliła, było rok temu, podczas zbierania funduszy w Pineville. Udało jej się dopiąć suwak, chociaż nie była zadowolona z efektu. Biust sprawiał wrażenie bardziej wydatnego niż zwykle, a Judy nie lubiła zwracać uwagi na coś, co zwykle ukrywała. Zirytowana, jeszcze raz przymierzyła haftowany żakiet, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zbiegł się podczas chemicznego prania i może to wcale nie była jej wina. Zmiana kolczyków na proste diamentowe słupki mocowane na sztyfty zawsze sprawiała jej kłopot, gdy się śpieszyła.

– Psiakrew – powiedziała, łapiąc zapinkę w ostatniej chwili, zanim wpadła do umywalki.

Panesa nie musiał robić żadnych zakupów na tę okazję, nie miał problemów z tuszą i mógł włożyć to, na co miał ochotę. Zdecydował się na smoking od Giorgio Armaniego, który kupił poza Charlotte. Wszystko wskazywało na to, że zwolennicy szerszeni mieli inne upodobania niż zagraniczne garnitury za dwa tysiące dolarów i w Queen City trudno było kupić coś odpowiedniego. Wydawca wyglądał znakomicie w smokingu z atłasowymi klapami i w spodniach z lampasami. Do tego włożył matowy, złoty zegarek i czarne pantofle ze skóry jaszczurki.

– Proszę, zdradź mi swój sekret – powiedział, gdy Judy Hammer wsiadała do jego volvo.

– Jaki sekret? – zdziwiła się, zapinając pasy.

– Wyglądasz olśniewająco.

– Ależ nie – zaoponowała.

Cofając wóz z podjazdu, zauważył w lusterku otyłego mężczyznę, który zajmował się krzakami geranium w ogrodzie. Grubas patrzył, jak odjeżdżają, a Panesa udawał, że tego nie widzi, i zaczął sprawdzać klimatyzację.

– Robisz zakupy w tej okolicy? – zapytał.

– Mój Boże, rzeczywiście powinnam pójść do sklepu – westchnęła Judy, zastanawiając się, kiedy będzie miała na to czas.

– Niech zgadnę, gdzie. W Montaldo.

– Nigdy – zaprzeczyła. – Zauważyłeś, jak w takich miejscach traktuje się klientów? Usiłują ci coś sprzedać, ponieważ uważają, że stać cię na to, a następnie traktują cię jak kogoś pośledniej kategorii. Wobec tego pytam, jeśli to ja mam być kimś niższej kategorii, to dlaczego oni sprzedają pończochy i bieliznę?

Absolutna prawda – zgodził się Panesa, chociaż robił zakupy tylko w sklepach z rzeczami dla mężczyzn. – To samo dotyczy pewnych restauracji, do których nigdy już nie pójdę.

– Na przykład Morton – potwierdziła Judy, chociaż nigdy tam nie była.

– Chyba że jesteś na ich liście VIP-ów. Dają ci wtedy małą wizytówkę i zawsze otrzymasz dobry stolik i świetną obsługę. – Zmienił pas.

– Pracownicy policji powinni uważać na takie rzeczy. – Zwróciła uwagę wydawcy, którego gazeta pierwsza napisałaby o tym, że komendantka policji korzystała ze statusu VIP-a lub z innych, specjalnych względów, mogących w efekcie doprowadzić do sytuacji, że jakaś firma otrzymałaby lepszą ochronę policji niż inne.

– Prawdę powiedziawszy, rzadko jadam czerwone mięso – odrzekł Panesa.

Przejeżdżali obok Traveler’s Hotel, niedaleko baru Presto Grill, który stał się ostatnio sławny dzięki Judy Hammer i Virginii West. Wydawca uśmiechnął się na wspomnienie tekstu Brazila o Batmanie i Robinie. Ten hotel to okropna speluna, pomyślała Judy, wyglądając przez okno. Budynek stał przy Trade Street, na wprost urzędu do spraw zatrudnienia bezrobotnych i obok pralni. W holu hotelu nie wolno było spożywać posiłków ani pić alkoholu. Kilka lat temu miało tam miejsce okropne morderstwo, ktoś zabił kogoś siekierą. A może to się zdarzyło w Uptown Motel? Nie mogła sobie przypomnieć.

– Jak utrzymujesz tak dobrą kondycję? – kontynuował pogawędkę Panesa.

– Staram się dużo spacerować. Nie jadam tłuszczu – odpowiedziała Judy, szukając w torebce szminki.

– To niesprawiedliwe. Znam kobiety, które chodzą godzinę dziennie i nie mają takich nóg jak ty – zauważył. – Chcę wiedzieć naprawdę, na czym to polega.

– Seth zjada wszystko, co jest w domu – tłumaczyła dalej Judy. – Je tak dużo, że tracę apetyt. Możesz sobie wyobrazić, jak się czuję, gdy wracam o ósmej wieczorem, po całym dniu piekielnego młyna, i widzę, jak mój mąż siedzi przed telewizorem, ogląda jakiś głupi serial i zjada trzecią miskę chili z wołowiną i fasolą?

A zatem plotki były prawdziwe. Panesę ogarnęło nagle współczucie dla Judy Hammer. Wydawca „Charlotte Observer” codziennie wracał do domu, gdzie nie było nikogo poza gosposią, która zwykle przygotowywała mu piersi z kurczaka i sałatkę szpinakową. Biedna Judy. Odważył się wyciągnąć rękę i poklepać swą towarzyszkę po dłoni.

– To naprawdę okropne – powiedział ze współczuciem.

– Właściwie powinnam zrzucić kilka kilogramów – przyznała się Judy. – Mam tendencję do tycia w pasie, nie w nogach.

Panesa rozglądał się za miejscem do parkowania w pobliżu hotelu Carillon.

– Uważaj na drzwi. Przepraszam – powiedział szybko. – Stanąłem trochę za blisko parkometru. Mam nadzieję, że nie muszę tam nic wrzucać?

– Nie po osiemnastej – odrzekła Judy, która się na tym znała.

Pomyślała, że miło byłoby mieć takiego przyjaciela jak Panesa. On zaś pomyślał, że miło byłoby pojechać z nią na żagle albo na narty, pójść razem na lunch lub robić świąteczne zakupy czy po prostu porozmawiać, siedząc przed kominkiem. Można by się też wspólnie upić, chociaż to akurat nie byłoby wskazane dla wydawcy dużego, ogólnokrajowego dziennika lub szefowej departamentu policji. Judy piła czasem z Sethem, ale to co innego. On jadł, ona zapominała o problemach. Panesa upijał się w samotności, co było jeszcze gorsze, zwłaszcza gdy zapominał wpuścić do domu psa.

Upijanie się było pewną formą uciekania od rzeczywistości, ale zawsze tylko chwilową. Judy nigdy z nikim o tym nie rozmawiała, Panesa także. Żadne z nich nie korzystało również w tym czasie z pomocy terapeuty. Dlatego był to doprawdy cud, że oboje po trzech kieliszkach wina poruszyli ten temat. W tym czasie ktoś z US-Banku wygłaszał mowę o bodźcach ekonomicznych i rozwoju firmy, otwieraniu nowych oddziałów i wskaźniku nieistniejących przestępstw kryminalnych w Charlotte. Judy i Panesa ledwo tknęli łososia w sosie koperkowym. Przerzucili się na Wild Turky. Żadne z nich nie pamiętało dobrze chwili, gdy odbierali nagrody, ale ci, którzy ich obserwowali, zauważyli, że oboje byli ożywieni, dowcipni, mili i żywo gestykulowali.

W drodze powrotnej Panesa wpadł na śmiały pomysł i zaparkował samochód przy Latta Park w Dilworth. Stali tam z zapalonymi światłami, podśpiewywali i rozmawiali. Judy nie miała ochoty wracać do domu, wydawca zaś doskonale wiedział, że po powrocie będzie musiał wkrótce wstać i pójść rano do pracy. Jego kariera zawodowa nie była już tak pasjonująca jak kiedyś, ale jeszcze nie chciał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą. Jego dzieci zajmowały się swoimi sprawami. Umawiał się czasami na randki z pewną prawniczką, która lubiła oglądać taśmy z rozprawami sądowymi i rozprawiać o tym, co zrobiłaby inaczej. Miał tego dość.

– Chyba powinniśmy już wracać – zauważyła Judy po godzinie siedzenia i pogawędki w jego ciemnym volvo.

– Masz rację – zgodził się Panesa. Na tylnym siedzeniu położył swoją nagrodę, w sercu miał pustkę. – Judy, muszę cię o coś zapytać.

– Słucham.

– Masz jakichś przyjaciół, z którymi dobrze się bawisz?

– Nie.

– Ja też nie – odrzekł. – Czy nie uważasz, że to dość dziwne?

Zastanawiała się chwilę.

– Nie – oświadczyła. – Ja nigdy nie miałam przyjaciół. Ani w podstawówce, gdzie byłam najlepsza w kickballu, ani w gimnazjum, gdzie byłam najlepsza w matmie i zostałam przewodniczącą samorządu szkolnego, ani też w college’u. Ani w akademii policyjnej, ani teraz.

– Ja byłem dobry z angielskiego – zaczął wspominać Panesa. – I chyba też w kiwaniu. Przez rok byłem przewodniczącym Klubu Biblijnego, ale nie wykorzystuj tego przeciwko mnie. Rok później grałem w uniwersyteckiej drużynie koszykówki. Było okropnie, bo zostałem sfaulowany w czasie meczu, który przegraliśmy aż o czterdzieści punktów.

– Richardzie, do czego zmierzasz? – zapytała Judy, która z natury szybko i prosto szła do celu.

Milczał przez chwilę.

– Wydaje mi się, że ludzie tacy jak my potrzebują przyjaciół – powiedział w końcu.


Virginia West także potrzebowała przyjaciół, choć nigdy nie przyznałaby się do tego Brazilowi, który tej nocy znowu się uparł, aby zapobiegać wszystkim przestępstwom w mieście. Paliła papierosa, a Andy jadł batonik Snickers, gdy otrzymali wiadomość, że wszystkie jednostki w okolicy Dundeen i Redbud mają szukać ciała ofiary na pobliskiej łące. Reflektory rozświetlały ciemności, wokół słychać było kroki ludzi przeszukujących zarośla, Virginia i Andy zaś krążyli w mroku. Brazil był zapaleńcem, udało mu się wysforować przed nią i oświetlał pole latarką. Virginia schwyciła go za koszulę i cofnęła za siebie jak niegrzecznego szczeniaka.

– Może pozwolisz, że pójdę pierwsza? – zapytała.


Panesa zatrzymał wóz na Fourth Ward, przed domem Judy Hammer. Było dwadzieścia po pierwszej w nocy.

– No więc, gratuluję ci – powtórzył jeszcze raz.

– Ja tobie też – odpowiedziała, chwytając za klamkę.

– Dzięki, Judy. Spotkajmy się jeszcze któregoś dnia.

– Oczywiście. Z okazji nagród lub bez.

Judy widziała przez zaciągnięte zasłony migający ekran telewizora. Seth jeszcze nie spał i prawdopodobnie jadł pizzę.

– Naprawdę doceniam to, że pozwoliłaś Brazilowi jeździć ze swoimi ludźmi. To nam się bardzo przyda – powiedział wydawca.

– Nam też.

– A więc niech tak będzie. Zawsze jestem za nowymi pomysłami – dodał. – Nie zdarzają się często.

– Są tak rzadkie jak zęby u kury – zgodziła się Judy Hammer.

– To prawda.

– Absolutna.

Opanował chęć dotknięcia jej ręki.

– Muszę już wracać – powiedział.

– Jest bardzo późno. – Kiwnęła głową. Otworzyła drzwi i wysiadła.

Panesa odjechał w stronę swojego pustego domu, czując narastający smutek. Judy weszła do swojego domu, w którym Seth mieszkał i jadł, także czując się bardzo samotna.


Virginia i Brazil ciężko pracowali, nie czując upływu czasu. Właśnie zaparkowali radiowóz na osiedlu Earle Village, subsydiowanym przez miasto, i weszli do mieszkania numer sto dwadzieścia jeden, gdzie widać było spore pieniądze. Na stoliku stał komputer, obok leżały gotówka, kalkulator i pager. Na kanapie siedziała starsza kobieta, przed nią skakał podstarzały przyjaciel z wyciągniętym w jej kierunku palcem.

– Wycelowała we mnie pistolet kaliber dwadzieścia dwa! – zawołał na widok wchodzących policjantów.

– Proszę pani – odezwała się Virginia. – Ma pani broń?

– Groził mi – powiedziała kobieta Brazilowi.

Nazywała się Rosa Tinsley, nie była pijana ani wściekła. Tylko raz w tygodniu, gdy przychodziła policja, ktoś poświęcał jej nieco uwagi. Świetnie się wtedy bawiła. Billy mógł sobie wówczas pofolgować i odgrażać się, jak zwykle gdy się upijał i przegrywał w pokera.

– Przychodzi tu robić te swoje interesy z dragami – mówiła dalej Rosa do Brazila. – Upił się i chciał mi poderżnąć gardło.

– Czy są tu narkotyki? – zapytała porucznik West.

Rosa kiwnęła głową i wskazała Brazilowi tylną część mieszkania.

– Pudełko po butach w szafie – powiedziała.

Загрузка...