O tak późnej porze nocy na ulicach można było spotkać jedynie ludzi, którym nie chodziło po głowie nic dobrego, i kiedy Virginia jeździła ulicami, szukając samochodu Brazila, z minuty na minutę pogarszał się jej humor. Z jednej strony martwiła się o niego, ale jednocześnie wzbudzał w niej taką wściekłość, że miała ochotę spuścić mu lanie. Kim on jest, szaleńcem? Skąd się biorą u niego te irracjonalne napady złego humoru? Gdyby był kobietą, pomyślałaby, że cierpi na zespół napięcia przedmiesiączkowego, i poradziłaby mu, aby poszedł do ginekologa. Wzięła do ręki telefon komórkowy i ponownie wystukała numer.
– Redakcja – usłyszała obcy głos.
– Proszę z Andym Brazilem.
– Nie ma go.
– A czy był w redakcji w ciągu ostatnich kilku godzin? – zapytała zdenerwowana. – Mieliście od niego jakieś wiadomości?
– O ile mi wiadomo, nie.
Virginia nacisnęła przycisk kończący rozmowę i rzuciła komórkę na fotel. Uderzyła pięścią w kierownicę.
– Cholera, cholera, Andy! – krzyknęła.
Dalej krążyła po ulicach, gdy nagle zadzwonił telefon. To Andy. Była tego pewna, gdy podnosiła go do ucha. Myliła się, niestety.
– Tu Hammer – usłyszała głos szefowej. – Co ty robisz w mieście o tej porze?
– Nie mogę go znaleźć.
– Jesteś pewna, że nie ma go w domu albo w gazecie?
– Sprawdzałam. Jest gdzieś na mieście i szuka guza – wybuchnęła Virginia.
– Kochanie – powiedziała szefowa – właśnie mamy zamiar pójść z Cahoonem na śniadanie. Chciałaby cię o czymś powiadomić. Nie udzielaj nikomu żadnych informacji o ostatnim zabójstwie ani o tożsamości ofiary aż do odwołania. Na razie śledztwo jest w toku. Musimy zyskać na czasie z uwagi na tę drugą sprawę.
– Uważam, że to rozsądne – odpowiedziała Wirginia, patrząc w lusterko i rozglądając się na boki.
Minęła się z Brazilem o dwie minuty, co zresztą zdarzyło się już kilkakrotnie w ciągu tych kilku godzin. Skręciła w jakąś ulicę, podczas gdy on zaraz potem przejechał obok miejsca, gdzie dopiero co była. Krążył teraz w okolicy Cadillac Grill na West Trade Street, rozglądając się po zabitych deskami slumsach, odwiedzanych przez władców nocy. Z daleka zobaczył młodą prostytutkę, pochyloną nad thunderbirdem. Rozmawiała z facetem, który chciał coś zainwestować. Młody dziennikarz był w bojowym nastroju, podjechał nieco bliżej i patrzył. Klient dodał gazu i zniknął, a kurewka odwróciła się do Brazila z wrogością w oczach, zła, że zepsuł jej interes. Andy opuścił szybę.
– Hej! – krzyknął do niej.
Cykuta spojrzała z kpiną w oczach na tego, którego na ulicy nazywali Blondie. Ruszyła wolno wzdłuż krawężnika. Ten kapuś-przystojniaczek ciągle za nią łaził, najwyraźniej miał coś do niej, szykował się, a może myślał, że uda mu się zdobyć jakieś nowe informacje dla policji i gazety. To wydało jej się zabawne. Brazil odpiął pasy i zaczął opuszczać szybę po stronie pasażera. Tym razem mu nie umknie. O, nie. Schował pistolet pod siedzenie i ruszył powoli do przodu.
– Przepraszam! Przepraszam panią! – wołał za nią. – Chcę porozmawiać.
W tym samym czasie Judy Hammer przejeżdżała tuż obok, a Cahoon jechał za nią swoim czarnym mercedesem sedanem 600S V-12 ze skórzaną tapicerką. W tej części miasta nie czuł się bezpiecznie i jeszcze raz sprawdził zamki, podczas gdy komendantka włączyła policyjne radio i poprosiła dyspozytora o dziesięć-pięć z jednostką siedemset. Po chwili miała już łączność w eterze z Virginią.
– Szukany przez ciebie osobnik znajduje się na rogu West Trade i Cedar – przekazała jej wiadomość. – Powinnaś szybko tam pojechać.
– Dziesięć-cztery.
Policjanci byli zdumieni, wręcz gubili się w domysłach, gdy usłyszeli rozmowę między szefową i jej zastępczynią. Nie zapomnieli jeszcze tego, co komendant Hammer mówiła o śledzeniu i nękaniu obywateli. Może byłoby rozsądniej odczekać chwilę lub dwie, aż zorientują się, o co w tym wszystkim chodzi. Virginia dodała gazu, cofając wóz w stronę West Trade.
Cykuta zatrzymała się i powoli zaczęła iść w kierunku Brazila, w jej oczach tliła się obietnica takich wrażeń, jakich ten kapuś w BMW nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić.
Komendant Hammer nie była pewna, czy to odpowiedni moment, aby wprowadzić Cahoona do Presto Grill. Aura kłopotów unosiła się nad ulicą jak żar w upalny dzień, a Judy doskonale wiedziała, że nie osiągnęłaby w życiu niczego, gdyby ignorowała swój instynkt. Jedynie w sprawach osobistych szukała kompromisu, wyciszała się i zaprzeczała temu, co było oczywiste. Skręciła na parking All Right obok baru i pomachała przez okno do Cahoona. Zatrzymał swój samochód obok jej nieoznakowanego wozu i także opuścił szybę.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Zaparkuj i wsiadaj do mnie. – Co?
Judy Hammer rozejrzała się po okolicy. Z całą pewnością zanosiło się na coś niedobrego. Czuła odór zła, rozpoznawała smród bestii. Nie było czasu do stracenia.
– Nie mogę tu zostawić samochodu – zauważył rozsądnie Cahoon, ponieważ jego mercedes byłby jedynym wozem na tym parkingu, a prawdopodobnie także w promieniu osiemdziesięciu kilometrów, który kosztował około stu dwudziestu tysięcy dolarów.
Komendantka połączyła się z dyspozytorem.
– Przyślijcie radiowóz na parking All Right, West Trade pięćset. Niech pilnują aż do odwołania najnowszego modelu mercedesa.
Dyspozytor Radar nie przepadał za Judy Hammer, ponieważ była kobietą. Ale ponieważ była też szefową policji, a on miał dobrego nosa, nie chciał się narazić tej suce. Nie miał pojęcia, co komendantka robi o tak późnej porze na ulicy, lecz na wszelki wypadek wysłał dwa radiowozy pod wskazany adres. Cykuta wolno zbliżała się do samochodu Brazila od strony okna dla pasażera, uśmiechając się do własnych myśli. Zajrzała do środka, jak to miała w zwyczaju, i taksującym spojrzeniem oceniła wypielęgnowaną, skórzaną tapicerkę. Zauważyła teczkę, długopisy, firmowe notesy „Charlotte Observera”, starą skórzaną kurtkę lotniczą, a przede wszystkim policyjny skaner i radio.
– Jesteś z policji? – zapytała, przeciągając sylaby i zastanawiając się, kim, do diabła, był Blondie.
– Jestem dziennikarzem. Z „Observera” – odrzekł Andy, ponieważ nie czuł się już policjantem.
Porucznik West wystarczająco dobitnie dała mu to do zrozumienia.
Cykuta ze złowrogą kokieterią zastanawiała się, na ile go oceniać. Dziennikarze nieźle zarabiali, a przy okazji prawda wyszła na jaw. Blondie nie jest kapusiem. Był tym pismakiem, którego artykuł tak rozgniewał Dyniogłowego.
– Co sprzedajesz, chłopczyku? – zapytała.
– Informacje. – Serce Brazila waliło jak młotem. – Płacą mi za to.
Kobiecie zaświeciły się oczy, rozchyliła usta w wesołym uśmiechu, ukazując rzadko rozstawione zęby. Okrążyła wóz i podeszła do okna od strony kierowcy. Jej zapach był intensywny jak woń kadzidełka.
– A jakich potrzebujesz, chłopczyku? – chciała wiedzieć.
Andy rozumiał, że powinien być ostrożny, ale okazja wydawała się intrygująca. Nigdy przedtem nie znalazł się w takiej sytuacji i usiłował sobie wyobrazić doświadczonych, obytych mężczyzn i sekretne rozkosze, jakim się oddawali. Był ciekaw, czy się bali, pozwalając komuś takiemu jak ona wsiąść do samochodu. Czy zapytaliby ją o imię lub jakieś szczegóły z życia?
– Interesuje mnie, co się tu dzieje – zaczął wyjaśniać nerwowo. – Te morderstwa. Widywałem cię już przedtem w tej okolicy. To znaczy, czasami. Może wiesz coś o tym.
– Może tak, a może nie – odpowiedziała tajemniczo, przesuwając palcem po jego ramieniu.
Virginia West jechała bardzo szybko, mijając te same obskurne miejsca, obok których nie tak dawno przejeżdżał Brazil. Judy Hammer podążała za nią. Cahoon nabijał strzelbę, oczy miał szeroko otwarte, jakby nagle znalazł się w rzeczywistości zupełnie innej niż jego życie.
– To będzie cię kosztowało pięćdziesiątkę, chłopczyku – oświadczyła Cykuta.
Nie miał tyle przy sobie, ale nie chciał się do tego przyznać.
– Dwadzieścia pięć – próbował negocjować cenę, jakby robił to od zawsze.
Prostytutka cofnęła się o krok, taksując go spojrzeniem i myśląc o Dyniogłowym, który siedział w swojej furgonetce i obserwował ich. Poprzedniego dnia nakrzyczał na nią i dotkliwie ją pobił. Karał ją za to, co Brazil napisał w gazecie. Cykuta poczuła, że ogarnia ją nienawiść, i podjęła decyzję, która raczej nie była mądra, zważywszy na to, że razem z Dyniogłowym załatwili już tego wieczora jednego dzianego frajera, co wystarczyłoby im na tydzień, a poza tym w okolicy kręciły się gliny.
Wyglądała na zadowoloną z czegoś, o czym Brazil nie mógł wiedzieć.
– Widzisz tamten róg, chłopczyku? – zapytała. – Ten stary, opuszczony budynek? Nikt tam już nie mieszka. Spotkajmy się na tyłach, tutaj nic ci nie powiem.
Patrzyła na ciemny zaułek po drugiej stronie ulicy, gdzie Dyniogłowy czekał w swojej furgonetce bez okien, ukrytej w mroku. Domyślał się, co zamierza jego wspólniczka, i był gotów do działania, w nastroju do mordu, ponieważ coraz łatwiej mu to przychodziło i coraz szybciej na nowo ogarniało go złowrogie napięcie. Czuł niezaspokojoną żądzę zemsty, gdy myślał o Blondiem, co było nawet bardziej podniecające niż seks. Nie mógł się już doczekać, kiedy ten pierdolony kapuś zapaskudzi sobie te modne dżinsy i na kolanach będzie błagał o życie wszechmocnego Dyniogłowego. Jeszcze nigdy, w całym swoim nikczemnym, małym, paskudnym, wypełnionym nienawiścią życiu, nie pragnął bardziej kogoś zniszczyć i jego podniecenie wzrosło do granic możliwości.
Virginia zauważyła przed sobą samochód Brazila. Zobaczyła też odchodzącą w stronę ciemnego zaułka prostytutkę, za którą jechał Andy, znikając właśnie za rogiem. Nie uszła także jej uwagi furgonetka bez okien, sunąca wolno, niby wąż, w stronę opuszczonego domu.
– Chryste! – Policjantka wpadła w panikę. – Andy, nie! – Złapała nadajnik i dodała gazu, włączając światła alarmowe. – Siedemset, wzywam posiłki – krzyczała w eter. – West Trade dwieście. Natychmiast!
Judy Hammer także usłyszała wezwanie i przyśpieszyła.
– Cholera! – zaklęła.
– Do diabła, co się dzieje? – Cahoon był w bojowym nastroju, gotów zmierzyć się z wrogiem.
– Nie wiem, ale z pewnością nic dobrego.
Komendantka włączyła światła i syrenę, na pełnym gazie mijając nielicznych przechodniów.
– Masz pod ręką jakąś inną broń? – zapytał Cahoon.
Znowu był w oddziałach piechoty morskiej, rzucał granaty na Koreańczyków, czołgał się wśród martwych towarzyszy walki. Nikt, kto przez to przeszedł, nie był już takim samym człowiekiem. Nikt nie wygra z Cahoonem, ponieważ on wie coś, o czym inni nie mają pojęcia. Są rzeczy dużo gorsze niż śmierć, a jedną z nich jest lęk przed umieraniem. Sol odpiął pasy.
– Zapnij się – poleciła mu Judy, gdy mknęli przez miasto.
Virginia szukała miejsca, aby zawrócić. Z impetem uderzyła o betonowy murek dzielący pasy ruchu, odbiła się od niego i z piskiem opon zmieniła kierunek jazdy. Straciła z oczu Brazila, prostytutkę i furgonetkę. Czuła ogarniającą ją panikę i rozpacz.
– Błagam. Boże, pomóż mi! – gorączkowo powtarzała. – Błagam, Boże!
Brazil skręcił za rogiem rozsypującej się ruiny z drzwiami zabitymi deskami i oknami bez szyb, które wyglądały jak puste oczodoły. Nigdzie nie widać było śladu życia. Zatrzymał samochód i siedział chwilę bez ruchu. Rozglądał się dookoła, coraz bardziej zdenerwowany. Może to nie był dobry pomysł. Zaczął przeszukiwać kieszenie spodni, wyciągając z nich pogniecione banknoty, gdy nagle obok jego wozu pojawiła się młoda prostytutka. Paliła papierosa i uśmiechała się w taki sposób, że Andy’ego ogarnęły nagle złe przeczucia. Dopiero teraz zauważył w jej oczach szaleństwo, a może to sytuacja się zmieniła.
– Wysiadaj – powiedziała, kiwając na niego palcem. – Najpierw muszę zobaczyć forsę.
Otworzył drzwi i wysiadł, jednak w tym samym momencie usłyszał z tyłu ryk silnika. Z ciemności wyłoniła się ciemna, stara furgonetka bez okien. Brazil przeraził się nie na żarty. Wskoczył do swojego wozu i wrzucił tylny bieg. Za późno. Furgonetka blokowała wyjazd, a z przodu majaczyły w mroku gęste krzaki i głęboki dół. Złapany w pułapkę Andy patrzył, jak otwierają się drzwi furgonetki. Zobaczył w nich zwalistą, paskudną kreaturę o pomarańczowych włosach, zaplecionych w warkoczyki tuż przy czaszce. Mężczyzna wyskoczył z samochodu, uśmiechając się przebiegle, i ruszył w stronę Brazila, trzymając w jednym ręku pistolet dużego kalibru, a drugą potrząsając puszką farby w sprayu.
– Dorwaliśmy kogoś słodkiego – powiedział Dyniogłowy do Cykuty. – To może być zabawne. Nauczymy go, co się robi z kapusiami.
– Nie jestem kapusiem – zaprotestował Andy.
– To dziennikarz – wyjaśniła prostytutka.
– Dziennikarz! – zadrwił morderca i zawrzała w nim wściekłość na wspomnienie o artykułach na temat Czarnej Wdowy.
Gniew w nim narastał, sięgał trzewi, ogarniał ciało płomieniem.
Cykuta się zaśmiała. W ciemności błysnęło ostrze sprężynowego noża.
– Wysiadaj z wozu i oddaj mi kluczyki – Dyniogłowy podszedł bliżej swojej zdobyczy, kierując lufę pistoletu między oczy Brazila.
– W porządku. W porządku. Proszę, nie strzelaj. – Andy wiedział, w jakich sytuacjach należy współpracować.
– Schwytaliśmy tchórza. – Dyniogłowy wydał z siebie ostre szczeknięcie, mające być śmiechem. – Proszę, nie strzelaj – przedrzeźniał swą ofiarę.
– Pociachajmy go najpierw. – Cykuta czekała przed drzwiami BMW z nożem gotowym do zadania ciosu tak, aby naprawdę bolało.
Brazil zgasił silnik i zwlekał z wyjęciem kluczyków ze stacyjki, które w końcu upadły na podłogę. Schylił się po nie w chwili, gdy Virginia z piskiem opon brała zakręt, wjeżdżając na tyły opuszczonego budynku. Usłyszała strzały. Bambam i znowu bambam. Pistolet wypalił jeszcze cztery razy przy dźwiękach policyjnej syreny. Komendant Hammer pokonała ten sam zakręt cztery sekundy po swej zastępczyni, także słysząc odgłosy strzałów. Włączyła syrenę w wozie, podczas gdy ze wszystkich stron Queen City nadjeżdżały już posiłki. Noc zamieniła się w strefę wojny, rozświetlaną czerwononiebieskimi światłami.
Virginia wyskoczyła z samochodu, trzymając w ręku pistolet, Judy i jej towarzysz byli tuż za nią, z bronią gotową do strzału. Obie kobiety wpatrywały się w stojącą furgonetkę z włączonym silnikiem. Tuż obok leżały dwa nieruchome, zakrwawione ciała, przy nich nóż sprężynowy i puszka farby. Andy ściskał w dłoniach pożyczony pistolet trzydziestkęósemkę, jakby tamci dwoje mogli go jeszcze dopaść. Cahoon zrobił kilka kroków w kierunku miejsca tragedii. Przez chwilę patrzył na leżące zwłoki, a potem przeniósł wzrok na rozświetlone miasto, nad którym górował budynek jego banku.
Virginia podeszła do Brazila. Delikatnie wyjęła mu z rąk pistolet i włożyła broń do plastikowej torby razem z łuskami od wystrzelonych naboi.
– Wszystko w porządku – uspokoiła go.
Zamrugał oczami, jakby coś go oślepiło, zadrżał i spojrzał na nią półprzytomnie.
– Andy – powiedziała cicho. – Jesteś w szoku. Sama przez to przechodziłam, więc wiem, jak się czujesz, i będę przy tobie cały czas. Jestem tu po to, aby ci pomóc. Rozumiesz? – Przytuliła go mocno do siebie.
Andy Brazil zatopił palce we włosach Virginii, zamknął oczy i objął ją mocno.