Zakończyli patrol śniadaniem w Presto. Brazil zupełnie nie był zmęczony i miał ochotę na dalsze przygody. Virginia padała z nóg, a przecież dzień dopiero się zaczynał. Wchodząc na podwórko, zauważyła w krzakach tubkę z klejem Super Glue. Obok leżał otwarty nóż. Przypomniała sobie jak przez mgłę komunikat podany w nocy o jakimś zatrzymanym, który obnażał się w Latta Park. Najwyraźniej używał też kleju. Zabezpieczyła ewentualne dowody, zastanawiając się, dlaczego znalazły się akurat na jej posesji. Potem nakarmiła Nilesa. O dziewiątej rano towarzyszyła już Judy Hammer w drodze przez hol ratusza.
– Co, do diabła, robi książka wezwań w twoim samochodzie? – zapytała szefowa, idąc jak zwykle energicznym krokiem.
To zaszło już za daleko. Jej zastępczyni spędziła całą noc na ściganiu przestępców, niektórych nawet na piechotę. Kilku aresztowała.
– To, że jestem twoją zastępczynią, wcale nie znaczy, że nie mogę brać udziału w takich akcjach – odpowiedziała Virginia, która starała się za nią nadążyć, odpowiadając na ukłony mijających je ludzi.
Nie mogę uwierzyć, że wypisywałaś mandaty. Dzień dobry, John. Cześć, Ben. I aresztowałaś tych bandziorów. Witaj, Frank. – Przywitała się z kolejnym radnym. – Znowu skończysz w sądzie. Jakbym nie miała dla ciebie roboty.
Porucznik West roześmiała się głośno. Dawno nie słyszała czegoś równie zabawnego!
– Ależ nie! – powiedziała. – A co ty mi kazałaś robić? Czyj to był pomysł, abym znowu zaczęła patrolować ulice?
Brak snu wywoływał u niej zawroty głowy.
Judy rozłożyła ręce w geście rozpaczy. Wchodziły już do sali, gdzie burmistrz zwołał nadzwyczajne zebranie radnych. W środku tłoczyli się obywatele Charlotte, dziennikarze i ekipy telewizyjne. Na widok najwyższych władz policji zgromadzeni zerwali się na równe nogi.
– Komendantka!
– Pani Hammer, co policja robi w związku z przestępstwami we wschodniej części miasta?
– Policja nie rozumie czarnej społeczności!
– Chcemy wrócić do pomocy sąsiedzkiej!
– Wybudowaliśmy nowe więzienie, ale nie uczymy dzieci, jak trzymać się od niego z daleka!
– W wyniku seryjnych zabójstw interesy w centrum miasta spadły o dwadzieścia procent! – krzyczał inny obywatel.
– Jakie podjęliście środki zaradcze? Moja żona umiera ze strachu.
Judy stanęła przed zgromadzonymi i wzięła do ręki mikrofon. Wokół ustawionych w podkowę wypolerowanych stołów siedzieli radni, a mosiężne tabliczki z nazwiskami wskazywały ich pozycję w radzie miasta. Oczy wszystkich skierowane były na pierwszego w historii Charlotte szefa policji, który sprawił, że ludzie poczuli się ważni, niezależnie od miejsca, w jakim mieszkali, i tego, kim są. Dla niektórych z nich Judy Hammer była w pewnym sensie jedyną matką, jaką w ogóle znali, a jej zastępczyni także wzbudzała sympatię. Stała razem z innymi, usiłując się dowiedzieć, jakie sprawy najbardziej ich niepokoją.
– Wrócimy do tradycji obrony sąsiedzkiej, by zapobiec następnych zbrodniom. – Głos komendant Hammer zabrzmiał stanowczo. – Policja nie poradzi sobie bez waszej pomocy. Koniec z odwracaniem głowy i przechodzeniem obok. – Przemawiała dalej niczym kaznodzieja. – Koniec z filozofią, że to, co się stało waszemu sąsiadowi, to wyłącznie jego problem. Jesteśmy jednym organizmem. – Rozejrzała się po sali. – To, co przytrafia się tobie, może się też przytrafić mnie.
Zebrani słuchali w milczeniu, kiedy stała przed nimi i mówiła prawdę, do której jej poprzednicy nie chcieli się przyznać. Ludzie muszą na powrót odzyskać swoje ulice, sąsiedztwo, miasta, stany, swoje kraje i swój świat. Każdy powinien zacząć wyglądać przez okna domu, strzec jak policjant najbliższego otoczenia i reagować natychmiast, gdy coś złego stanie się jego sąsiadowi. Tak, proszę państwa. Powstańcie. Bądźcie jak żołnierze pospolitego ruszenia – Do dzieła – wzywała ich pani Hammer. – Pilnujcie porządku sami, a nie będziecie nas potrzebować!
W sali zapanował entuzjazm. Tego dnia późnym wieczorem Virginia, jak na ironię losu, przypomniała sobie ów powszechny zapał, gdy razem z Brazilem przejeżdżali obok monumentalnie wznoszącego się na tle ciemnego nieba stadionu, na którym tysiące fanów świętowało spotkanie z Randym Travisem. Porucznik West mknęła swoją crown victorią, mijając centrum, gdzie na olbrzymim ekranie wyświetlano napis „Witamy w Queen City”. Radiowozy policyjne, migając niebieskoczerwonymi światłami alarmowymi, zjeżdżały się do miejsca, gdzie popełniono kolejną zbrodnię. Brazil także zastanawiał się nad niesamowitym zbiegiem okoliczności, wspominając słowa Judy Hammer, które wypowiedziała rano. Był wściekły.
Virginia czuła strach, choć nie wolno jej było go okazywać. Jak to się mogło znowu stać? Co ze specjalnymi oddziałami, które powołano, z podwojonymi Phantom Force, mającymi dzień i noc ścigać mordercę Czarną Wdowę? Nie mogła przestać myśleć o konferencji prasowej, fragmenty której transmitowano przez radio i telewizję. Zastanawiała się, czy to tylko zbieg okoliczności, czy też może ktoś sobie drwi z Charlotte, jego policji i mieszkańców.
Zabójstwo popełniono na Trade Street, przy torach kolejowych na tyłach zrujnowanego ceglanego budynku, skąd widać było stadion i stację przekaźnikową Duke Power. Virginia i Brazil podeszli do miejsca opasanego żółtą taśmą policyjną obok migających niespokojnie świateł radiowozów. Stały tam wagony towarowe i ostatni model białego maksima. Drzwi samochodu od strony kierowcy były otwarte, w środku paliło się światło i brzęczał sygnał alarmu. Virginia wyjęła telefon komórkowy i ponownie wybrała numer szefowej. Od dziesięciu minut sygnał był zajęty, ponieważ Judy rozmawiała z synem. Gdy tylko skończyła, telefon natychmiast zadzwonił, przynosząc jej kolejną złą wiadomość.
Cztery minuty później wyjeżdżała pośpiesznie z Fourth Ward. Virginia oddała telefon Brazilowi, który schował go do skórzanego futerału przy pasku. Bardzo lubił przyczepiać sobie do paska wszystko, co było „legalne na drodze”. Określenie to powstało w okolicach Charlotte, a jego etymologia sięgała czasów idoli NASCAR i rakiet, którymi się ścigali i które nie mogły się poruszać po autostradzie, chyba że umocowane do przyczepy. Brazil zazdrościł policjantom wszystkiego, na co ci narzekali. Nie przerażały go bóle w krzyżu, niewygody ani nadmierne obciążenie. Oczywiście miał też przy sobie radio z kanałami, na których mógł odbierać komunikaty ze wszystkich sektorów, i krótką anteną, pager – nikt nigdy do niego nie dzwonił – małą latarkę w skórzanym etui, jak również telefon komórkowy Virginii West, ponieważ kiedy nosił mundur, nie mógł mieć przy sobie służbowego telefonu z „Observera”. Brakowało mu pistoletu i gazu obezwładniającego. Przy jego służbowym pasku nie było też pałki policyjnej, pojemnika na podwójny magazynek i kajdanek.
Porucznik West miała to wszystko i jeszcze więcej. Była w pełni wyposażona i Niles słyszał, jak się zbliża, nawet z odległego końca miasta. Minuta za minutą samotny kot abisyński wyczekiwał na znajomy dźwięk, nasłuchiwał ulubionych pobrzękiwań i skrzypień oraz ciężkich kroków. Przesiadywał na parapecie okiennym nad zlewem, wiecznie rozczarowany, patrząc i czekając, coraz bardziej zainteresowany sylwetką US-Bank Corporate Center (US-BCC), dominującą na tle nieba. W swoich wcześniejszych życiach Niles poznał najwyższe budowle wszystkich cywilizacji, piramidy, majestatyczne grobowce faraonów.
W fantazjach Nilesa US-BCC był potężnym władcą, królem Usbeecee, który miał srebrną koronę i tylko kwestią czasu było, kiedy jego wysokość ożyje. Mógłby obrócić w pył wszystko, co stało mu na drodze. Niles wyobrażał sobie, jak król kroczy wolno, stawiając ciężkie kroki i szukając po raz pierwszy drogi, a ziemia pod nim drży. Kot czuł dla niego pełen lęku szacunek, ponieważ władca nigdy się nie uśmiechał, a kiedy w jego oczach odbijało się słońce, stawały się złote i władcze, jak cała jego sylwetka. Król Usbeecee mógłby zmiażdżyć gazetę „The Charlotte Observer”, departament policji, całe Centrum Zapobiegania Zbrodni i ratusz. Mógłby zniszczyć wszystkich uzbrojonych policjantów, ich komendantkę, jej zastępczynię, burmistrza, wydawcę gazety i wszystkich obrócić w pył.
Komendant Hammer wysiadła z samochodu, ale nie traciła czasu na przeciskanie się pomiędzy detektywami oraz policjantami po cywilnemu. Schyliła się i przeszła pod żółtą taśmą, która zawsze napawała ją lękiem, niezależnie od tego, gdzie ją widziała. Judy nie była w najlepszej formie, zbyt wiele spraw zaprzątało jej myśli. Odkąd postawiła Sethowi ultimatum, jej życie uległo jeszcze większemu rozbiciu. Tego ranka w ogóle nie wstał z łóżka i wspominał coś o doktorze Kevorkianie, woli życia i cykucie. Seth uważał, że głupotą jest twierdzenie, iż samobójstwo to przejaw egoizmu, ponieważ każdy dorosły człowiek ma prawo opuścić ten świat, kiedy chce.
– Na litość boską – powiedziała mu. – Wstawaj i idź na spacer.
– Nie. Nie zmusisz mnie do tego. Nie muszę żyć, jeśli tego nie chcę.
To ją skłoniło, aby usunąć z domu broń. Przez lata nazbierało się jej sporo i Judy chowała pistolety w różnych miejscach. Gdy zadzwoniła Virginia, komendantka nie znalazła jeszcze tylko jednej, starej, pięciostrzałowej trzydziestkiósemki Smith & Wesson z nierdzewnej stali. Była niemal pewna, że jest w szufladzie komody w jej łazience, gdzie widziała broń ostatni raz, kiedy zamykała ją na klucz przed wnukami, gdy przyjechali do miasta.
Komendant Hammer miała wiele problemów. Już na konferencji prasowej, w której uczestniczyły ekipy z ogólnokrajowych mediów, była w fatalnym nastroju i robiła, co mogła, starając się odpowiadać na agresywne pytania. Najbardziej nienawidziła polityków. Byli prawdziwą zmorą jej życia. Sto pięć procent wykrywalności przestępstw! Żałowała, że teraz w tym przeklętym przez Boga miejscu nie zjawił się Cahoon. Właśnie to powinien był zobaczyć. Wszyscy Cahoonowie świata nie byliby w stanie się z tym zmierzyć, poddaliby się, zbledli i zemdleli. Zakrwawiony, martwy biznesmen to nie to samo co wizerunek miasta, rozwój ekonomiczny lub przemysł turystyczny. Zarośla przy torach kolejowych, latające wokół świetliki, wynajęty samochód z otwartymi drzwiami i brzęczącym alarmem – to była rzeczywistość.
Judy Hammer w milczeniu zbliżała się do miejsca tragedii, a niebieskoczerwone światła oświetlały jej surową, strapioną twarz. Podeszła do Virginii i Brazila, którzy stali przy maksimie. Doktor Odom przygotowywał kolejny czarny worek na kolejne ciało. Obciągnięte gumowymi rękawiczkami ręce lekarza sądowego były zakrwawione, na jego skroni zebrały się kropelki potu, serce biło mu wolno i rytmicznie. Przez większość swojego życia miał do czynienia z ofiarami mordów na tle seksualnym, lecz nigdy jeszcze z takimi przypadkami jak te. Doktor Odom był człowiekiem współczującym, ale twardym. Dawno temu nauczył się samokontroli i nie poddawał się emocjom. To smutna prawda, łatwiej jednak mu przychodziło zachować medyczny dystans, gdy ofiarami były kobiety lub homoseksualiści albo, w niektórych przypadkach, cudzoziemcy. Kategoryzacja zdecydowanie ułatwiała pracę.
Doktor Odom miał coraz więcej wątpliwości związanych z własną teorią, że te seryjne morderstwa mają podłoże homoseksualne. Tym razem ofiarą był pięćdziesięcioczteroletni senator Ken Butler z Raleigh. Ostatnią rzeczą, przy której doktor Odom chciałby w najmniejszym nawet stopniu obstawać, było twierdzenie, że czarna skórzana kurtka ofiary znaczyła coś więcej niż tylko modny ciuch. Doktor Odom wiedział także ze swojej długoletniej praktyki, że politycy o skłonnościach homoseksualnych nie jeżdżą po ulicach w poszukiwaniu chłopców. Chodzili raczej do publicznych parków lub męskich toalet, ponieważ tam łatwo mogliby zaprzeczyć oskarżeniom, że sami się wystawiają lub zaczepiają innych. Po prostu chcieli się załatwić.
Doktor Odom zaciągnął zamek błyskawiczny czarnego worka, kryjącego zakrwawione ciało z namalowaną pomarańczową farbą klepsydrą. Spojrzał na szefową policji i pokiwał głową. Bolał go kręgosłup. Brazil przyglądał się maksimowi, trzymając ręce w kieszeni, aby mieć pewność, że niczego przypadkowo nie dotknie. To byłby koniec jego kariery. Mógłby nawet zostać uznany za podejrzanego. Bo przecież na skutek zbiegu okoliczności pojawiał się zawsze w miejscach, gdzie znajdowano ciała kolejnych ofiar. Rozejrzał się nerwowo dookoła, zastanawiając się, czy jeszcze komuś mogło to przyjść do głowy. Doktor Odom przekazywał swoje opinie obu policjantkom.
– To jakiś cholerny koszmar – mówił. – Chryste Panie!
Zdjął rękawiczki i nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Szukał wzrokiem pojemnika na niebezpieczne odpady. Jego spojrzenie zatrzymało się na Dennym Rainesie. Przywołał go gestem i wysoki, przystojny mężczyzna podszedł do nich, a razem z nim sanitariusze z noszami. Raines mrugnął do Virginii, wpatrując się w jej seksowny mundur. Niesamowicie go podniecała, zresztą Judy Hammer również była niczego sobie. Brazil też przyglądał się Rainesowi. Dziwnie się czuł, gdy obserwował tego wysokiego sanitariusza, który pożerał wzrokiem obie kobiety. Andy nie był pewien, co właściwie go zaniepokoiło, ale poczuł nagły ucisk w żołądku. Chciał ściągnąć na siebie spojrzenie Rainesa, chciał, aby coś się zaczęło dziać, chciał, aby tamten zniknął ze sceny.
– Oddaję go w wasze ręce – powiedział doktor Odom do komendantki, gdy sanitariusze odeszli z noszami. – Nie podam mediom żadnej wiadomości. Kompletnie nic. Jedyne oświadczenia będą pochodzić od was.
– Dzisiaj jeszcze nie ujawnimy jego tożsamości – zdecydowała stanowczo Judy Hammer. – Dopiero po oficjalnej identyfikacji.
Oczywiście, nie miała najmniejszej wątpliwości, kim jest ofiara. Jego prawo jazdy leżało na podłodze samochodu, pod fotelem pasażera. Judy rozpoznała też senatora po okazałej sylwetce, siwych włosach, koziej bródce i masywnej twarzy. Zginął od razu, więc na jego ciele nie znaleziono objawów reakcji tkanki na zadane obrażenia, żadnej opuchlizny ani siniaków. Butler wyglądał niemal tak samo, jak wtedy, gdy widziała go ostatni raz żywego, na przyjęciu w Myers Park. Była bardzo zdenerwowana i nie chciała, aby jakiekolwiek wiadomości przedostały się do prasy. Podeszła do Brazila, który oglądał samochód senatora i robił notatki.
– Andy – powiedziała, dotykając jego ramienia. – Jestem przekonana, że wiesz, jaka to delikatna sprawa.
Znieruchomiał, patrząc na nią, jakby to właśnie ona była powodem, dla którego ludzie chodzą co niedziela do kościoła. Była Bogiem. Uwagę Judy przyciągnęła czarna, skórzana teczka ze złotymi inicjałami, która leżała wewnątrz wozu. Była otwarta, podobnie jak podręczna torba podróżna i walizka, obie przeszukane. Komendantka zauważyła klucze, kalkulator, paczkę orzeszków z samolotu, bilety lotnicze, telefon komórkowy, pióra, notes, kartki papieru, dropsy, prezerwatywy firmy Trojan, buty, skarpetki, spodenki, wszystko rozgrzebane czyimiś niecierpliwymi dłońmi.
– Czy mamy pewność, że to senator? – ośmielił się zapytać Brazil.
Szefowa policji spojrzała na niego roztargnionym wzrokiem.
– Nie na tyle pewni, abyś mógł to ujawnić.
– W porządku – odpowiedział. – Chyba że potwierdzi pani tę informację najpierw komuś innemu.
– Nigdy. Zawrzyjmy umowę. Jeśli zrobisz to, o co proszę, ja też dotrzymam słowa. Zadzwoń do mnie jutro o piątej po południu. Podyktuję ci oświadczenie.
Odeszła. Brazil patrzył, jak opuszcza miejsce zbrodni, nurkuje pod żółtą taśmą i szybkim krokiem przechodzi obok pulsujących w ciemności niebieskoczerwonych świateł. Ekipy telewizyjne, reporterzy radiowi i dziennikarze rzucili się w jej stronę jak barakudy. Opędziła się od nich jednym stanowczym gestem ręki i wsiadła do swojego wozu. Andy pokręcił się jeszcze trochę, chociaż nie pozwolono mu podejść do miejsca, gdzie zabito senatora. Raines i pozostali sanitariusze zanieśli ciało do karetki, a pomoc drogowa odholowała wynajęty samochód na policję.
Kamery filmowały ambulans, który wiózł ciało senatora do kostnicy. Brent Webb obserwował Brazila z nieukrywaną zazdrością. To niesprawiedliwe, że tego faceta traktowano w specjalny sposób i mógł kręcić się po miejscu zbrodni z latarką, jakby należał do grupy dochodzeniowej. Jednak Brent wiedział, że już wkrótce młody dziennikarz może stracić swoją uprzywilejowaną pozycję i złote kontakty. Reporter telewizyjny przygładził swoją doskonałą fryzurę i zwilżył usta balsamem. Stojąc przed kamerą, wyglądał bardzo wiarygodnie, gdy przekazywał w świat najświeższe, tragiczne wiadomości. W pobliżu słychać było dudnienie przejeżdżającego pociągu relacji Norfolk-Southern.