23

Już w domu, po zamknięciu drzwi na noc, Virginia uświadomiła sobie, że będzie musiała nastawić budzik. Jednym z niewielu luksusów w jej życiu było spanie w niedziele tak długo, jak chciała, lub jak długo pozwalał jej Niles. Potem piła kawę i przeglądała gazetę, myśląc o rodzicach, którzy w niedzielę chodzili do kościoła baptystów w Dover, niedaleko Chevon i Pauline’s Beauty Shop, gdzie jej matka każdej soboty o dziesiątej rano układała sobie włosy. Virginia co niedziela telefonowała do rodziców, zwykle w porze, gdy siadali do obiadu, żałując, że jej miejsce przy stole jest puste.

– Świetnie – powiedziała do siebie, wyjmując z lodówki piwo, podczas gdy Niles sadowił się na parapecie nad zlewozmywakiem. – A więc muszę nastawić budzik na wpół do dziewiątej. Możesz to sobie wyobrazić?

Już dawno zastanawiała się, na co Niles tak ciągle patrzy. Z tej części Dilworth nie było widać miasta, nad którego bezpieczeństwem czuwała, jeśli nie liczyć wierzchołka drapacza chmur, siedziby US-Banku, jaśniejącego nad niedokończonym płotem Virginii. Niles każdego wieczora siadywał w tym samym miejscu i gapił się przez okno, przypominając jej ET, tęskniącego za domem.

– Na co tak patrzysz? – Przesunęła palcami po jedwabistym rudym futerku kota, który zawsze wtedy zaczynał mruczeć.

Nie odpowiedział i dalej patrzył przez okno jak w transie.

– Niles? – Zaczęła się niepokoić. – Co ci jest, malutki? Źle się czujesz? Połknąłeś sierść? Jesteś na mnie wściekły? Pewnie o to chodzi, mam rację? – Westchnęła i napiła się piwa. – Naprawdę chciałabym, abyś był dla mnie bardziej wyrozumiały, Niles. Ciężko pracuję, robię wszystko, aby zapewnić ci bezpieczny i przyjemny dom. Przecież wiesz, że cię kocham, prawda? Ale ty nie możesz sobie darować i musisz sprawiać mi przykrość. Spędzam tam całe dnie. – Wskazała palcem za okno. – I co z tego? Ty jesteś tutaj. To jest twój świat, a to znaczy, że twoja perspektywa nie jest tak duża, jak moja, nieprawdaż? Więc się wściekasz, że mnie tu nie ma. To nieuczciwe. Chciałabym, żebyś poważnie się nad tym zastanowił. Zrozumiałeś?


Słowa pani docierały do niego jak monotonne trajkotanie, brzęczenie owadów czy dźwięki wydobywające się z radia ustawionego na stoliku przy łóżku. Niles nie słuchał, wpatrywał się w samotnego króla Usbeecee, który odwzajemniał jego spojrzenie. Niles czuł się wybrany. Nad krajem Usbeeceenów zawisło nieszczęście i tylko on mógł zapobiec katastrofie, ponieważ tylko on potrafił słuchać. Wszyscy inni patrzyli w górę na potężnego króla i w duchu szydzili z niego, podobnie jak między sobą, sądząc, że łaskawy monarcha tego nie słyszy. Oni, ludzie, chcieli przybycia Jego Wysokości. Chcieli jego domów opieki nad dziećmi i dzieł sztuki, szans na zrobienie kariery i jego bogactwa. A potem zaczęli być zazdrośni o jego potęgę, o jego wszechwładną i chwalebną obecność. Zarówno ci stąd, jak i inni, z dalekich portów stali się zachłanni i knuli spisek, któremu tylko Niles był w stanie zapobiec.


– W każdym razie – kontynuowała Virginia, otwierając kolejną puszkę piwa, gdy ten szurnięty kot nie przestawał gapić się w noc – ścigałam go na południe, drogą numer siedemdziesiąt siedem, jadąc dziewięćdziesiąt mil na godzinę. Uwierzysz w to? Możesz być pewien, że gdyby nie ja, siedziałby teraz w więzieniu.

Pociągnęła łyk Miller Genuine Draft, zastanawiając się, czy nie powinna czegoś zjeść. Ale chyba po raz pierwszy od pamiętnej grypy, którą przechodziła kilka lat temu, nie była głodna. Czuła się lekko i jakoś dziwnie, w ogóle nie chciało jej się spać. Próbowała sobie przypomnieć, ile wypiła dzisiaj kawy i czy to przypadkiem nie jest przyczyną jej problemu. Ale nie. Uznała jednak, że to raczej hormony, chociaż bestia już tak nie szalała, w zasadzie była spokojna przez większą część dnia i ukryta w jaskini, czekała na pełnię księżyca.

Król Usbeecee posiadał władzę nad kilkoma słowami i Niles musiał dokładnie wsłuchiwać się w to, co mówił. Najbardziej sprzyjające były wschody i zachody słońca, kiedy okna lśniły bielą i złotem w łunie jego majestatu. Nocami Niles obserwował czerwone światełko, mrugające na szczycie korony niby latarnia morska i powtarzające mu ciągle: mryg-mryg- myg. A po niemal niezauważalnej przerwie jeszcze trzy mrugnięcia i tak w kółko. Trwało to tygodniami i Niles wiedział już, że szyfr wskazywał mu trójsylabowego wroga, którego armie w tym czasie zbliżały się do Queen City, gdzie rządził król.

– No więc, skoro jesteś taki miły – powiedziała Virginia do kota oschłym tonem – idę zrobić pranie.

Zdziwiony Niles wyprężył się i spojrzał na nią zmrużonymi oczami, czując zamęt w głowie. Co powiedział król? Co, co, co? Czyż wcześniej dziś wieczorem, kiedy Niles przyglądał się władcy, ten nie nadawał właśnie sygnału alarmowego? Światło” krążyło wówczas wokół budynku tam i z powrotem, tam i z powrotem, co przypominało pracę tego dużego, białego pudła, które włączała jego pani, gdy robiła pranie? Zbieg okoliczności? Niles był innego zdania. Zeskoczył z parapetu na blat i pobiegł za panią do pomieszczenia gospodarczego. Sierść zjeżyła mu się na karku, gdy Virginia włożyła rękę do kieszeni spodni i wyjęła z nich pieniądze przed wrzuceniem ubrania do bębna maszyny. Niles doznał olśnienia. Jak oszalały zaczął się ocierać o nogi pani, trącał ją nosem i czepiał się pazurami jej spodni, usiłując dać znak.

– Cholera! – Virginia strąciła z siebie kota. – Co się z tobą dzieje, do diabła?


Brazil leżał w śpiworze na podłodze w swoim wynajętym, nieumeblowanym, jednopokojowym mieszkaniu. Bolała go głowa i męczyło pragnienie. Przez dwa dni pił piwo i ta świadomość go przeraziła. Jego matka prawdopodobnie zaczynała dokładnie tak samo, a teraz poszedł w jej ślady. Wiedział wystarczająco dużo o genetyce, aby się domyślać, że mógł odziedziczyć po matce skłonność do autodestrukcji. Czuł się wstrząśnięty taką perspektywą. Wstydził się swojego zachowania i był przekonany, że Virginia jedynie pobłażała pijanemu chłopcu i to, co między nimi zaszło, nigdy się już nie powtórzy.

Leżał bez ruchu, z rękami pod głową, wpatrując się po ciemku w sufit i słuchając muzyki. Przez okno widział wierzchołek US-Bank Corporate Center, który niemal dotykał srebrzystego księżyca, a na szczycie korony pulsowało czerwone światełko. Gdy tak leżał, nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Następnego dnia mijały dwa tygodnie od ostatniego morderstwa Czarnej Wdowy.

– Chryste!

Brazil usiadł. Był spocony i ciężko oddychał.

Odrzucił śpiwór i wstał. Zaczął krążyć nerwowo po pokoju, ubrany tylko w spodenki gimnastyczne. Nalał sobie wody i pił ją w swojej pustej kuchni, patrząc na budynek US-Banku i zastanawiając się, co robić. Gdzieś tam znajdował się jakiś biznesmen, który może stać się kolejną ofiarą! Gdyby tylko potrafił temu zapobiec. Gdzie był teraz zabójca? O czym myślał ten bandyta, gdy ładował broń, czekając na swoim miejscu przy Five Points na kolejny wynajęty samochód jadący w kierunku miasta?


Niles chodził za Virginią po całym domu. Była pewna, że oszalał, co czasami przytrafiało się kotom syjamskim, abisyńskim lub innym przerasowanym stworzeniom, które towarzyszą ludziom od tysięcy lat. Niles kręcił się pomiędzy jej nogami i dwukrotnie omal się przez niego nie przewróciła. Nie miała wyboru i musiała go kopnąć tak, że przeleciał przez pół pokoju.

Miauknął, ale nie przestał. Potem zaś wściekł się na dobre. Jeszcze raz mnie kopniesz, a zobaczysz! Pani wepchnęła go bokiem stopy pod łóżko, zdobywając kolejny punkt.

Niles obserwował pokój z ciemnego kąta między sprężynami łóżka a parkietem, machając ogonem. Poczekał, aż Virginia zdjęła buty i skarpetki, a wtedy wypadł i ugryzł ją w miękkie miejsce z tyłu pięty, tuż za kostką. Wiedział, że to bolało, ponieważ już wcześniej tak robił. Ścigała go po domu przez dziesięć minut, a on uciekał naprawdę, bo zdawał sobie sprawę, że żarty się skończyły, a w oczach pani jarzyła się mordercza wściekłość. Wrócił pod łóżko i pozostał tam do czasu, aż Virginia poczuła się zmęczona i zasnęła. Wtedy wyślizgnął się i poszedł do kuchni. Zwinął się w kłębek na parapecie, gdzie w ciemne i samotne noce czuwał nad nim dobry i kochający król.

Rano zaczął padać deszcz. Nieprzyjemny dzwonek budzika wyrwał Virginię ze snu. Jęknęła, buntując się przeciwko wstawaniu z łóżka, gdy wielkie krople bębniły o dach. To doskonała pogoda do spania. Dlaczego ma wstawać? Po chwili przypomniała sobie o Brazilu i jego BMW, a także o dziwnym zachowaniu Nilesa poprzedniego wieczora. To jeszcze bardziej zepsuło jej humor, ale jednocześnie podnieciło. Bez sensu. Podciągnęła kołdrę pod brodę, a wówczas napłynęły wspomnienia, niepokojące, lecz w jakiś sposób pokrewne temu, o czym marzyła. Gdy leżała bez ruchu, niemal czuła ręce i usta Brazila na swoim ciele. To ją przeraziło i jeszcze przez jakiś czas nie wstawała.

Niles, mając trochę swobody, wślizgnął się do pomieszczenia z pralką. Interesowało go duże, białe pudło, w którym znajdowały się wilgotne ubrania. Na wierzchu leżało kilka banknotów i trochę drobnych. Wskoczył na górę, mając już pomysł, jak przekazać swojej pani wiadomość od króla Usbeecee. Niles był pewien, że potrafiłaby zapobiec niebezpieczeństwu, na jakie był narażony król. Mogłaby coś zrobić, gdy włoży ten swój mundur ze wszystkimi skórzanymi i metalowymi, niebezpiecznymi zabawkami. Niles domyślał się, że o to właśnie chodziło. Król mówił do niego i chciał, aby przekazał te informacje swojej pani. A ona powinna zaalarmować innych. Wezwać posiłki, a wtedy król i Usbeeceenowie zostaną uratowani.

Niles spędził pięć ciężkich minut, usiłując otworzyć klapę pralki. Wsadził tam łapę i wyciągnął wilgotną szmatkę. Następnie wziął w zęby banknot pięciodolarowy i zeskoczył na podłogę, zadowolony i przekonany, że jego pani też się ucieszy. Ale wcale tak nie było. Virginia z furią usiadła na łóżku, gdy na jej twarzy wylądowały wilgotne majtki. Wpatrywała się w nie oraz w pięciodolarowy banknot na swojej piersi i nagle poczuła zimny dreszcz.

– Poczekaj chwilę – powiedziała do Nilesa, który na wszelki wypadek uciekł. – Wracaj. Naprawdę.

Zatrzymał się i spojrzał na nią z daleka, machając ogonem. Nie ufał jej.

– No dobrze. Rozejm – obiecała. – Coś się dzieje. To nie jest twój kolejny pomysł na zabawę, prawda? Chodź tutaj i powiedz mi.

Niles wywnioskował z tonu jej głosu, że mówiła szczerze, a nawet była trochę skruszona. Przeszedł przez sypialnię i wskoczył na łóżko, jakby nigdy nic. Utkwił wzrok w swej pani, która zaczęła go głaskać.

– Przyniosłeś mi majtki i pieniądze – powiedziała. – Czy to coś znaczy?

Jego ogon poruszył się, lecz bez entuzjazmu.

– Czy to ma coś wspólnego z majtkami? Ogon znieruchomiał.

– Z bielizną? Brak reakcji.

– Seksem? Ani drgnął.

– Cholera – mruknęła. – Co jeszcze? Dobrze, prześledźmy tę sprawę, popracujmy nad nią jak nad kryminałem. Poszedłeś do pralki, otworzyłeś pokrywę, wyciągnąłeś to, chociaż jest wilgotne i nie było jeszcze w suszarce. Co dokładnie chciałeś wyjąć i przynieść mi? Ubranie?

Niles zaczynał się już nudzić.

– Oczywiście, że nie – upomniała samą siebie. Kot mógł wziąć jej ubranie skądkolwiek, z krzesła, z podłogi. A on tak się namęczył z jedną parą majtek. – Poszedłeś do pralni – powiedziała.

Niles machnął ogonem.

– Aha, ciepło. Pralnia? O to chodzi?

Przybiegł do niej, machając jak oszalały ogonem i liżąc ją po ręku. Virginia postanowiła zająć się pięciodolarowym banknotem. Już po drugiej próbie pojęła, że chodzi o słowo „pieniądze”.

– Pralnia i pieniądze – mruknęła zdziwiona.

Niles nie mógł już bardziej jej pomóc, ale był przekonany, że dokładnie przekazał wiadomość od króla. Zeskoczył z łóżka i wrócił do kuchni. Niestety, strugi deszczu przesłoniły poranne powitanie, jakie ten zwykle przesyłał swojemu wiernemu słudze. Kot był rozczarowany, a Virginia spóźniona. Wybiegła z domu, lecz po chwili wróciła, zapomniawszy najważniejszej rzeczy, małego pudełka, które odłączyła od telefonu. Pędziła East Boulevard w kierunku South Boulevard, a następnie skręciła w Woodlawn. Brazil miał na sobie wiatrówkę z kapturem i czekał na parkingu, ponieważ nie chciał, aby zobaczyła jego maleńkie puste mieszkanko.

– Cześć – przywitał ją.

– Przepraszam za spóźnienie. – Nie patrzyła na niego. – Mój kot oszalał.

Zaczynało się nieźle, uznał z ponurą miną. On myślał o niej, a ona o swoim kocie.

– Co z nim? – zapytał.

Virginia wyjeżdżała z parkingu w strugach deszczu. Opony ślizgały się po mokrych ulicach. Brazil zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że wszyscy faceci są tacy sami. Uważała, że jego zamach na jej intymność nie był niczym innym niż przekartkowaniem magazynu z gołymi kobietami. Okropieństwo.

– Po prostu oszalał, to wszystko – powiedziała. – Ciągle gapi się w okno, wyciąga rzeczy z pralki, gryzie mnie. Wydaje z siebie jakieś dziwne dźwięki.

– Czy to coś nowego w jego zachowaniu? – zapytał Brazil tonem psychologa.

– Tak.

– A jakie dźwięki wydaje? – interesował się dalej.

– Coś w rodzaju yowl-owl-owl. Potem milknie i po chwili znowu to samo. Zawsze trzy sylaby.

– Według mnie Niles próbuje ci coś przekazać, lecz ty go nie słuchasz. Być może wskazuje ci coś, co jest pod twoim nosem, ale ty jesteś zajęta czymś innym albo nie chcesz go zrozumieć. – Najwyraźniej był z siebie zadowolony.

– Od kiedy jesteś kocim psychoanalitykiem? – Spojrzała na niego i znowu doznała przyprawiającego ją o zawrót głowy uczucia ucisku w jelitach, jakby wykluwały się tam kijanki.

Andy wzruszył ramionami.

– Wszystko dotyczy natury ludzkiej lub zwierzęcej. Możesz to nazwać, jak chcesz. Jeśli tylko poświęcimy trochę czasu i spróbujemy spojrzeć na rzeczywistość z perspektywy kogoś innego, z odrobiną zrozumienia, wtedy wszystko może wyglądać inaczej.

– Ha! – rzuciła, wyjeżdżając przez Sunset East.

– Właśnie minęłaś parking dla ciężarówek. I co znaczyło to „ha”?

– Sądzisz, że wyuczyłeś się swojej roli perfekcyjnie, prawda, chłopcze? – Roześmiała się w nieprzyjemny sposób.

– Nie jestem chłopcem, szkoda, że jeszcze tego nie zauważyłaś – odparł i nagle po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że Virginia West się boi. To go zaskoczyło. – Jestem dorosły i nie uczę się żadnej roli. Musiałaś spotkać w swoim życiu wielu złych ludzi.

Jego uwagi szczerze ją rozbawiły. Śmiała się, a deszcz padał coraz bardziej. Włączyła wycieraczki i radio. Brazil obserwował błąkający się na jej ustach uśmiech, chociaż doprawdy nie miał pojęcia, co takiego śmiesznego powiedział.

– Czy spotkałam wielu złych ludzi? – Z trudem udało jej się coś wykrztusić między kolejnymi wybuchami śmiechu. – A jak ja, na litość boską, zarabiam na życie? Pracuję w piekarni, sprzedaję lody czy może układam kwiaty? – Znowu się roześmiała.

– Nie miałem na myśli twojej pracy – wyjaśnił Andy.- Źli ludzie, których spotykasz jako policjantka, tak naprawdę nie są w stanie cię zranić. Chodzi mi o tych spoza pracy. No wiesz, przyjaciół, rodzinę.

– Tak. Masz rację. – Virginia spoważniała. – Dobrze o tym wiem. I co z tego? – Spojrzała na niego. – Nie masz o niczym pojęcia. Nie wiesz o mnie nic, nie wyobrażasz sobie, przez jakie gówna musiałam przejść, najmniej się tego spodziewając.

– I dlatego nie wyszłaś za mąż ani z nikim nie jesteś – dodał.

– I dlatego zmienimy temat. A poza tym, to ty masz mówić.

Rozkręciła głośniej radio, a deszcz walił o dach jej prywatnego auta.


Judy Hammer patrzyła na deszcz przez okno w szpitalnym pokoju męża, podczas gdy Randy i Jude siedzieli sztywno na krzesłach przy jego łóżku. Wpatrywali się w monitory, obserwując każdą zmianę pulsu i rytm, w jakim ojciec wdychał tlen. Z godziny na godzinę odór gnijącego ciała był coraz większy, a chwile świadomości Setha przypominały niesione wiatrem, leciutkie nasionka, które nie mogły się zdecydować, czy lecieć dalej czy gdzieś wylądować. Dryfował w nieświadomości, a jego rodzina nie miała nawet pojęcia, czy wiedział o ich przybyciu i trosce. Było to szczególnie gorzkie dla jego synów. Ciągle to samo. Ojciec aż do końca nie miał dla nich uznania.

Deszcz zacinał w szyby, zmieniając świat na szary i mokry, a Judy niemal cały ranek stała w tej samej pozycji: ręce skrzyżowane na piersiach, czoło oparte o szybę. Czasami o czymś myślała, czasami się modliła. Jej rozmowa z Bogiem nie zawsze dotyczyła męża. Prawdę mówiąc, Judy bardziej martwiła się o siebie. Wiedziała, że dotarła do rozstajnych dróg i czekało ją coś nowego, coś, co wymagało o wiele więcej wysiłku, niż mogła z siebie dać, mając u boku ciągnącego ją w dół Setha, jak to było przez wszystkie minione lata. Dzieci były już na swoim. Niedługo zostanie całkiem sama. Nie potrzebowała specjalisty, aby jej to uświadomił, gdy patrzyła, jak choroba żarłocznie pochłaniała ciało jej męża.

Zrobię wszystko, co będziesz chciał – zwróciła się do Wszechmogącego. – Cokolwiek miałoby to być. Ale tak naprawdę, co to znaczy? To fakt, że nie byłam najlepszą żoną. Przyznaję, że nie wykazałam się w tej dziedzinie talentem. Zresztą, być może także jako matka. Teraz jednak chciałabym to wszystkim wynagrodzić. Tylko powiedz mi jak.

Wszechmocny, który poświęcił Judy Hammer więcej czasu i był z nią bardziej związany, niż zdawała sobie z tego sprawę, z zadowoleniem słuchał tych słów, ponieważ miał wobec niej wielkie plany. Nie teraz, później, gdy nadejdzie czas. Sama się przekona. To może się okazać dość zaskakujące. W tym czasie Randy i Jude przyglądali się matce, jakby zobaczyli ją tego dnia po raz pierwszy. Widzieli jej głowę, rysującą się na tle szyby, jej niezwykły spokój, zadziwiający dla kogoś, kto w zasadzie zawsze był w ruchu. Przepojeni głęboką miłością i szacunkiem do matki podeszli obaj i objęli ją ramionami.

– Wszystko będzie dobrze, mamo – powiedział cicho Randy.

– Jesteśmy z tobą – zapewnił Jude. – Chciałbym być jakimś sławnym prawnikiem, lekarzem, finansistą lub kimś w tym stylu, abym mógł się tobą zaopiekować.

– Ja też – poparł go Randy. – Ale jeśli się nas nie wstydzisz, zostaniemy przynajmniej najlepszymi przyjaciółmi, dobrze?

Nie mogła powstrzymać łez. Wszyscy troje mocno się obejmowali, a serce Setha biło coraz słabiej. Nie miało już sił albo Seth Bridges jakąś częścią swojej świadomości uznał, że może odejść właśnie teraz. Odszedł jedenaście minut po jedenastej i ani lekarze, ani urządzenia medyczne nie zdołali przywołać go z powrotem.

Загрузка...