7

Aby uczcić wskrzeszenie średniowiecznego Lancelota, Alex zaprosił Cassie na kolację.

– Do Le Dóme – powiedział, wybierając numer, który znał na pamięć. – Może będziesz chciała się przygotować do wyjścia.

Naturalnie, że chciała, przez cały dzień pochłonięta była piaskiem i plasteliną, mimo to zabolała ją świadomość, że zdaniem Alexa, jej wyglądowi daleko do doskonałości.

– Louis? Mówi Alex Rivers. Tak, dzisiaj wieczorem o dziewiątej.

Tylko ja i żona. Stolik w głębi, proszę. – Ostrożnie odłożył słuchawkę i wziął w ręce czaszkę, po czym zaczął podnosić i opuszczać jej szczękę, jakby coś mówiła. – W porzo? – zapytał, doskonale parodiując głos znanego brzuchomówcy, señora Wencesa.

Cassie musiała się uśmiechnąć.

– W porzo.

Zaplotła ramiona na piersiach, zastanawiając się, co znajdzie w szafie.

Ku jej zaskoczeniu Alex poszedł za nią do sypialni i otworzył jej garderobę. Znalazł trzyczęściowy prosty kostium z szarego jedwabiu i rzucił go na łóżko.

– Proszę – powiedział, jakby robił to przez całe życie. Cassie oparła się o framugę drzwi do łazienki i skrzyżowała ręce.

– Ja tobie też wybieram stroje? – zapytała sucho.

Alex spojrzał na nią speszony, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, jak musiał wyglądać jego gest.

– Zawsze mnie prosisz, żebym coś ci wybrał. Mówisz, że wiem, co aktualnie się nosi. – Podniósł kostium, by schować go do szafy.

Cassie przygryzła wargę.

– Nie. – Zrobiła krok do przodu. – Podoba mi się. Naprawdę. Sama nie wiem. Kostium jest ładny.

Szorowała się pod prysznicem tak długo, aż skóra zaczęła jej opalizować, a włosy przesiąkły zapachem lilii. Ile sił w płucach śpiewała „Hey Jude” i napisała swoje imię na zaparowanym szkle. Kiedy otworzyła drzwi, Alex stał w łazience, wyglądając jak zjawa w kłębach gorącej pary. Był nagi, co tylko pogłębiło jej zakłopotanie. Zakryła piersi i odwróciła się.

– Nie wiedziałam, że tu jesteś.

– Twój śpiew usłyszałbym w San Diego – odparł Alex. Z uśmiechem złapał ją za przeguby. – Wcześniej już to wszystko widziałem – przypomniał łagodnie. Owinął ręcznikiem jej biodra i przyciągnął ją do siebie.

– Myślałam, że idziemy na kolację.

– Pracuję nad rozbudzeniem apetytu. – Przesunął językiem po jej sutku. – Dobrze mi to idzie.

Tak na nią działał, potrafił sprawić, że jej ciało ogarniała gorączka, a krew boleśnie przyśpieszała. Cassie opuściła dłoń i wprowadziła go w siebie. Pragnąc jak najbardziej się do niego zbliżyć, niechcący podrapała go w ramię. W pewnym momencie z luster zeszła para i Cassie ponad schyloną głową Alexa patrzyła na ich potrojone odbicie, chimerę ze splątanymi kończynami, ruchliwą, dyszącą. Cassie twarz miała zaczerwienioną, mokre włosy przyklejone do szyi. Wyciągnęła dłoń w stronę lustra. Mój Boże, pomyślała, czy to jestem ja?

Godzinę później w Le Dóme kierowali się do stolika w głębi, po drodze ściskając dłonie, wymieniając pozdrowienia i obietnice spotkania się na lunchu. Jak na czwartkowy wieczór w restauracji panował tłok. Zdenerwowana Cassie stała za Alexem, trzymając go za rękę, podczas gdy on gawędził z kolejnymi znajomymi. Kiedy rozmawiał z szefem studia, dopiero po kilku minutach uświadomiła sobie, że opowiada o pogodzie w Szkocji, a jego towarzysz omawia korzyści wynikające z utworzenia konsorcjum. W Hollywood ludzie nie rozmawiają ze sobą, ale raczej wygłaszają monologi. Cassie przyszły na myśl trzyletnie dzieci, które jeszcze nie przyswoiły sobie umiejętności współżycia w grupie.

Kiedy Alex zamawiał wino, zasłoniła się kartą dań. Podjęła już decyzję, ale wolała pozostać w ukryciu. Wyglądało na to, że przy każdym stole siedzą albo gwiazdy dokładające starań, by wyglądać na śmiertelnie znudzone, albo zwykli ludzie, którzy wyciągają szyje, by zobaczyć, z kim Alex Rivers przyszedł na kolację.

Alex odsunął palcem jej menu.

– I właśnie dlatego – powiedział z uśmiechem – rzadko gdzieś wychodzimy.

Wznieśli toast na cześć Lancelota, kiedy do stolika podeszła kobieta, zdyszanym głosem powtarzając imię Alexa. Cassie zaparło dech. Sądziła, że Ophelia jest piękna, ale nic nie przygotowało jej na widok tej kobiety w prostej czarnej sukni, która okrywała ją od szyi aż do stóp; nieznajoma zarzuciła Alexowi ręce na szyję i przez rozcięcie z boku Cassie dostrzegła, że pod suknią nie ma bielizny, tylko kończące się wysoko na udach pończochy.

– Gdzie się ukrywałeś? – zapytała kobieta zalotnie.

– Mirando – powiedział Alex, niemal spychając kobietę z kolan – pamiętasz moją żonę? Cassie, to Miranda Adams.

Miranda Adams nachyliła się tak nisko, że czuć było w jej oddechu alkohol. Kiedy znowu się wyprostowała, wstrząśnięta Cassie uświadomiła sobie, że suknia tamtej jest przezroczysta. Sutki Mirandy były ciemne i spiczaste, nad lewą piersią widniały znamiona, a może tatuaż, w kształcie gwiazdozbioru Oriona.

Cassie założyła, że Alex i Miranda pracowali razem, chociaż trudno było to sobie wyobrazić. W jedynych filmach z udziałem Mirandy, jakie Cassie potrafiła sobie przypomnieć, grała ona pełną życia hożą dziewicę.

– Przyszliśmy coś zjeść – rzekł Alex z naciskiem.

Nadąsana Miranda pocałowała go prosto w usta, zostawiając ślad czerwonej szminki, który Alex starł, nim jeszcze odeszła od stolika.

Cassie zastanawiała się, czy Alex kochał się z nią przed pójściem do Le Dóme, bo przewidywał podobne sceny. Pragnął się z nią kochać, tak, ale wszystko wskazywało na to, że chciał także, by wiedziała, że bezwarunkowo należy do niej. Jeszcze teraz czuła na skórze gorące miejsca, wciąż pulsujące od pieszczot Alexa.

– Czy to ona była naga w twojej przyczepie? – zapytała Cassie.

Alex na chwilę oniemiał.

– Do diabła, gdzie o tym usłyszałaś?

Cassie nie była pewna, chyba przeczytała w nagłówku jakiegoś tabloidu w Trancas Market: DIABELSKIE PLANY ANIOŁKA. Uśmiechem dała Alexowi do zrozumienia, że nie przywiązuje do tego wagi.

– Tak – odparł – była naga w przyczepie, ale znalazła ją moja asystentka Jennifer. – Pochylił się, by pocałować Cassie, i w tej samej chwili jaskrawo błysnął flesz.

– Cholera – mruknął Alex, zaciskając pięści na nieskazitelnym obrusie.

Cassie pomyślała o pękniętych kafelkach stołu i krwi, która popłynęła Alexowi po dłoni; w duchu zaczęła się modlić, by nie urządził sceny, ale on już odepchnął krzesło.

Znieruchomiał jednak, bo Louis, maitre d’hótel, podszedł do stolika, przy którym siedział fotograf, i szarpnięciem postawił go na nogi. Cassie nie znała tego mężczyzny, ale nie miało to żadnego znaczenia. Przed nim stała na wpół zjedzona potrawa, aparat wisiał na oparciu krzesła. Louis zaprowadził mężczyznę do drzwi, po czym z ukłonami zbliżył się do Alexa.

– Proszę przyjąć moje przeprosiny, panie Rivers. – Wyjął z kieszeni rolkę filmu, rozwinął ją w długą błyszczącą wstęgę i położył na stole. – Kolejna przystawka z życzeniami smacznego.

Cassie zjadła połowę pieczeni jagnięcej Alexa, on zjadł połowę jej kraba. Nikt ich nie niepokoił, wyjątkiem byli Gabriel McPhee i Ann Hill Swinton, rzadkie w tym świecie szczęśliwe małżeństwo młodych aktorów, którzy zatrzymali się w drodze do wyjścia. Gabriel trzymał w ramionach małą dziewczynkę. Rozmawiali przez kilka minut, do chwili gdy dziecko zaczęło płakać i wyrywać się, co zwróciło uwagę innych gości.

Po ich odejściu Alex potrząsnął głową, jakby musiał na nowo przyzwyczaić się do ciszy. Podniósł łyżkę i patrzył na swoje wydłużone, odwrócone do góry nogami odbicie.

– Nie mamy dzieci – powiedziała niepewnie Cassie.

Alex spojrzał na nią.

– Myślisz, że je przed tobą ukryłem?

– Tak się tylko zastanawiałam – odparła Cassie ze śmiechem. – No bo jesteśmy małżeństwem od trzech lat i sama nie wiem, mówiłeś, że skończyłam trzydziestkę…

– O mój Boże – przerwał jej Alex – twój zegar biologiczny się rozregulował, jakby sama amnezja nie wystarczała. Niewykluczone, że będziemy mieli kiedyś dzieci, ale trzy lata to nie jest taki znowu długi okres, żeby dobrze się wzajemnie poznać. Poza tym w każde wakacje wyjeżdżasz na miesiąc do Afryki; gdybyś miała dziecko, nie byłoby to takie łatwe. Zdecydowaliśmy, że poczekamy, aż nasze kariery się ustabilizują.

Cassie chciała go zapytać, jak to możliwe, że stać ich na utrzymanie trzech domów, a na opiekunkę do dziecka nie. I co by było, gdyby jednak… W uszach zabrzmiało jej parsknięcie Ophelii: „Chcesz powiedzieć, że on zdecydował”.

Uniosła wzrok, szykując argumenty, ale słowa zamarły jej na ustach, gdy zobaczyła twarz Alexa. Szczękę miał zaciśniętą, skórę nienaturalnie bladą.

– Bierzesz tabletki, prawda? Nie przyszło mi do głowy, żeby ci pokazać, gdzie są.

Cassie w żaden sposób nie mogła wiedzieć, że Alex myśli o swoim ojcu, o tym przeklętym modelu wozu i swojej przysiędze, że nigdy nie będzie miał dzieci, ponieważ nie chce stać się podobny do Andrew Riveaux. Mimo to, wyczuwając jego ból, ujęła męża za rękę.

– Oczywiście – powiedziała, chociaż od powrotu do domu nie widziała nigdzie tabletek antykoncepcyjnych. – Tak zdecydowaliśmy.

Alex wziął głęboki oddech.

– Dzięki Bogu. – Odsunął krzesło. – Idę do toalety. Nie sądzę, by ktoś cię niepokoił podczas mojej nieobecności.

Cassie przewróciła oczami.

– Myślę, że dam sobie radę sama.

Alex wstał.

– Jasne. Jak ostatnim razem spuściłem cię z oczu, wylądowałaś na policji.

Kluczył pomiędzy stolikami, skupiając na sobie wzrok wszystkich gości. Cassie obserwowała swobodne poruszenia jego ciała i towarzyszącą mu niczym cień pewność siebie.

Tak była zajęta przyglądaniem się mężowi, że nie zauważyła mężczyzny, który usiadł przy stoliku. Był przystojny, choć nie dorównywał klasą Alexowi, niższy i drobniejszy. Cassie uśmiechnęła się nieśmiało.

– Mogę panu w czymś pomóc?

Mężczyzna nachylił się i uniósł jej dłoń, szepcząc:

– Czekałem całą noc.

Cassie uwolniła się z uścisku.

– Obawiam się, że pana nie znam. – Siedziała sztywno, raz po raz zerkając w lewo, by sprawdzić, czy Alex nie nadchodzi. Chciała, żeby tego człowieka nie było przy stoliku, gdy mąż wróci. Zamierzała pozbyć się go sama.

– Jestem załamany. Nicholas. Nick LaRue. – Mówił z dziwnym akcentem, którego nie potrafiła umiejscowić, ani kontynentalnym, ani wschodnim.

Posłała mu swój najbardziej promienny uśmiech.

– Nick. Obawiam się, że Alex i ja już wychodzimy. Z przyjemnością powiem mu, że go pozdrawiasz.

Przycisnął jej dłoń do blatu tak mocno, że wszelkie próby uwolnienia się zwróciłyby uwagę pozostałych gości. Drugą ręką gładził ją po ramieniu.

– A kto powiedział, że przyszedłem do Alexa?

– Zabieraj swoje pieprzone łapy od mojej żony.

Alex stał za jej plecami. Cassie zamknęła oczy, instynktownie zbliżając ku niemu głowę. Nagle usiadła prosto. Nick LaRue. Grał razem z Alexem w tym nowym obrazie, zatytułowanym „Tabu”. W filmie byli przyjaciółmi, wspólnikami w napadzie na jubilera, pamiętała jednak, że Alex po powrocie z planu krążył po domu jak pantera, kipiąc z gniewu. „On uważa, że jego przyczepa powinna stać bliżej dźwiękowców niż moja”. „Stara się o pierwsze miejsce na czołówce”. A co ona robiła? Nalewała Alexowi drinka i pocieszała, że za dziesięć, osiem, sześć tygodni nie będzie musiał więcej pracować z Nickiem LaRue, a potem mu się oddawała, by mógł na chwilę o tym zapomnieć.

Alex zdjął marynarkę i rzucił jej na kolana; marynarka wydała się bardziej rozgrzana niż jego skóra. W oczach stojącego naprzeciwko Nicka Cassie zobaczyła dwa bliźniacze odbicia płonącego wściekłością Alexa. Pozostali goście wypływali z sali niczym piasek w klepsydrze. Kiedy ostatni zniknęli za drzwiami, obaj mężczyźni zbliżyli się ku sobie.

Louis zadzwonił na policję. Z całą pewnością nie zamierzał interweniować, bo nawet jeśliby był o trzydzieści centymetrów wyższy i piętnaście kilogramów potężniejszy, nie umiałby się zdecydować, po której stronie się opowiedzieć. Zarówno Alex Rivers, jak i Nick LaRue byli klientami z najwyższej półki.

Cassie przywarła do ściany. Nie sądziła, by ktokolwiek wcześniej bił się o nią, i nie była pewna, czy jej to pochlebia, czy przyprawia ją o mdłości. Zobaczyła pięść Alexa i zamknęła oczy; wszędzie rozpoznałaby odgłos kości uderzającej w kość.

Will lubił patrole na Sunset. On i jego partner, Latynos nazwiskiem Ramon Perez (Willowi nie umknęła tkwiąca w tym ironia), godzinami jeździli po bulwarze, oczekując na wezwania. Dotyczyły ćpunów, włamań, sąsiedzkich kłótni, ale nie zdarzały się często i przez większość czasu Will patrzył przez okno. Wczoraj poszedł do kościoła Cassie i zapalił w jej intencji świecę. Usiadł w ostatniej ławce, szeptem prowadząc jednostronną rozmowę z jej Bogiem. Miał nadzieję, że wszystko u niej w porządku.

– Hej, Szalony – powiedział Ramon. – Obudź się, kurwa.

Ramon wciąż nazywał go Szalonym Koniem, co Willa wcale nie bawiło; kilka razy ostrzegał partnera, ale bez skutku.

– Nie spałem.

– Jasne, w takim razie powtórz, dokąd nas wysyłają.

Will odwrócił się do okna.

– Le Dóme – powiedział Ramon. – Le Przeklęty Dóme. Biją się dwaj cholerni gwiazdorzy.

Will usiadł prosto, naciągając czapkę na czoło, podczas gdy Ramon recytował niepisane zasady, obowiązujące podczas awantur z udziałem sław. Nie drażnij ich. Zwracaj się do nich per pan taki a taki. Nigdy nie przywoź ich na posterunek. Nie kuś losu.

Le Dóme był raczej niedużym lokalem, ale przed drzwiami tłoczyło się z pięćdziesiąt osób, z których część szła w stronę parkingu. Ramon przepchnął się przez tłum, kiwnięciem głowy witając małego, zdenerwowanego człowieka we fraku.

– Posterunkowy Perez – przedstawił się. – Jaki macie problem?

Will pokręcił głową. Każdy dupek, idąc za odgłosami tłuczonego szkła i ciosów, trafiłby w głąb restauracji. Wyminął Louisa i zobaczył, że Alex Rivers masakruje swojego niedawnego partnera.

Odciągnął Riversa od Nicka LaRue w chwili, gdy stanął koło nich Ramon.

– Zajmij się tym – powiedział Will. Odepchnął Riversa z linii wzroku LaRue i wtedy zauważył Cassie. Stała przyciśnięta do ściany, jakby w nadziei, że się w niej rozpłynie. Wyglądała pięknie z włosami spadającymi na ramiona. Kosztowny jedwabny kostium miała poplamiony krwią męża.

Na widok Willa jakby wróciła do życia. Podeszła ku nim i wzięła Alexa pod ramię, by mógł się na niej oprzeć. Zarumieniła się.

Will uśmiechnął się do niej.

– Jakie jest prawdopodobieństwo podobnego spotkania? – zapytał.

Zaraz jednak tego pożałował, bo Alex Rivers podejrzliwie spojrzał na żonę.

– Przepraszam – mruknęła Cassie, prowadząc Alexa w stronę krzesła. Zdjęła żakiet i przyłożyła białą serwetkę do rozciętej wargi męża.

Will obserwował szczupłe mięśnie jej rąk.

– Pozwoliłaś mu siedzieć ze sobą – warknął Alex. – Pozwoliłaś tej kupie gówna siedzieć ze sobą.

Cassie położyła mu dłoń na ramieniu, próbując ocenić, jakim kosztem zdoła uspokoić męża.

– Ciii. Porozmawiamy o tym później. – Poszukała wzrokiem kelnera, po czym rzuciła krótko: – Lód.

Alex wodził spojrzeniem po jej ciele.

– Sama się o to prosiłaś – powiedział. – Ubrałaś się jak pieprzona kurwa. – Ściągnął w dół krótką spódnicę, która podwinęła się w zamieszaniu, i rzucił żonie żakiet.

Cassie wolno opuściła ręce. Poskładała serwetkę, włożyła żakiet i skuliła się na krześle obok Alexa.

Nie drażnij ich.

Ramon podszedł do Alexa, zwracając się do niego po nazwisku i komplementując go za rolę w „Tabu”, jakby to było spotkanie za kulisami. Pomógł aktorowi wstać i podprowadził go do Nicka LaRue, który, zdaniem Willa, albo zgodził się przeprosić, albo był największym głupcem w Kalifornii.

Will usiadł na krześle zwolnionym przez Alexa Riversa. Wciąż zachowywało jego ciepło. Cassie patrzyła prosto przed siebie, marszcząc czoło, jakby próbowała rozwiązać zagadkę, którą tylko ona znała. Will położył dłoń na jej kolanie.

– Hej – szepnął – wszystko w porządku?

Cassie potaknęła, z wysiłkiem przełykając ślinę.

– On bił się z mojego powodu – wyjaśniła.

Will nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Myślał o kserokopii zdjęcia Cassie w swoim portfelu, o dniu, w którym zwrócił ją Alexowi Riversowi. Przypuszczał, że on też by o nią walczył.

Uśmiechnął się, pozwalając, by milczenie zapełniło przestrzeń pomiędzy nimi.

– Widziałem fotografię twojej ręki – odezwał się wreszcie.

Cassie odwróciła dłoń wnętrzem do góry. Zacisnęła ją w pięść, po czym rozprostowała palce. Wpatrywała się w dłoń, jakby próbowała odczytać swoją przyszłość.

Do sali wpadł kierowca Riversów. Opiekuńczym gestem pomógł Cassie wstać.

– Kupowałem camele u Nicky’ego Blaira – wyjaśnił. – Jakbym wiedział, psze pani, to bym od razu przyszedł.

Alex Rivers odwrócił się ku nim. John wodził spojrzeniem od twarzy swego pracodawcy do twarzy Nicka LaRue.

– Wygląda na to, że pan wygrał, panie Rivers.

Alex z uśmiechem szedł ku nim. Kiedy pochylił się do Cassie, kierowca dyskretnie się odsunął.

Will nie. Uznał, że to wciąż jest sprawa policji, więc co tam, do diabła.

– Przykro mi – zwrócił się Alex do żony. – Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć. To w żadnym razie nie była twoja wina. – Odchrząknął, zaczął coś mówić, ale zaraz pokręcił głową i powtórzył: – Przykro mi.

Lekko ją pocałował. Kiedy wychodzili, Cassie wpatrywała się w Alexa, jakby wymyślił słońce.

Obejrzała się na Willa, choć nie zaryzykowała uśmiechu. Will to rozumiał. Poszedł za nimi do wyjścia i patrzył, jak tłum rozstępu je się niczym za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Słuchał Alexa żegnającego się ze znajomymi, jakby nic się nie stało.

Nie kuś losu.

Will był przekonany, że Cassie patrzy na niego z range rovera. Po raz drugi pozwolił jej odejść, ale wiedział, że będzie następna szansa. Babka uczyła go, że zbiegi okoliczności nie istnieją. „Na świecie są miliony ludzi, i duchy dopilnują, żebyś większości z nich nigdy nie musiał spotykać. Ale z kilkoma osobami jesteś związany i duchy będą krzyżować wasze drogi, tak je plącząc, aż wreszcie się połączą”. Tak mówiła.

Ramon wyszedł na ulicę i stanął obok Willa.

– W głowie się nie mieści – powiedział. – Jak jakiś biedny dupek urządza chryję, ląduje w pudle i musi zapłacić kaucję. Ale jak się wkurza Alex Rivers, cały pieprzony świat przestaje się kręcić.

Will odwrócił się do partnera.

– Która godzina?

– Dochodzi jedenasta.

Do końca służby pozostała godzina.

– Kryj mnie – powiedział Will, po czym bez słowa wyjaśnienia puścił się biegiem. Biegł przez wiele kilometrów, aż znalazł się przy kościele Świętego Sebastiana. Ciężkie drzwi kościoła były zamknięte na klucz, Will wszedł więc na znajomy cmentarz. Tym razem nie modlił się do Boga chrześcijan, który działa zbyt wolno, ale do duchów babki. W oddali usłyszał grzmot.

– Proszę – szeptał – pomóżcie jej.

Загрузка...