17

Usłyszałam kroki na schodach domu w Malibu i całkowicie rozbudzona, zeskoczyłam z łóżka, na którym ucięłam sobie drzemkę. Z sercem w gardle wygładziłam narzutę, usuwając wgniecenie po moim ciele, tak by Alex się nie zorientował.

Był kwiecień, miałam urlop naukowy, ale mojemu mężowi nie podobał się pomysł, że nic nie robię. Wiele razy powtarzał mi, czasem żartobliwie, czasem poważnie, że muszę szukać sobie zajęć: myć czyste kryształowe żyrandole, chodzić na aerobik, czego nie znosiłam, zmieniać wystrój mieszkania, które już było pięknie urządzone. Poprzedni rok bardzo mnie wyczerpał: musiałam godzić obowiązki profesora na uniwersytecie z wyjazdami na wykłady o ręce, którą obecnie wystawiano w londyńskim muzeum. Pragnęłam ten miesiąc wykorzystać po prostu na odpoczynek.

Z drugiej strony, nie chciałam też denerwować Alexa.

Przygładziłam dłonią włosy, by się upewnić, że podczas snu żaden kosmyk nie wysunął się spod opaski. Z walącym sercem odliczałam sekundy dzielące mnie od chwili, gdy Alex otworzy drzwi. Gorączkowo rozejrzałam się dokoła, szukając sposobu na upozorowanie pracy, wreszcie złapałam notatnik i ołówek. Usiadłam przy sekretarzyku i naszkicowałam pierwszą rzecz, która przyszła mi na myśl: drzewo ewolucji człowieka.

Minęła minuta, potem druga. Odepchnąwszy krzesło, zmusiłam się do przejścia przez pokój i otwarcia drzwi. Z zaczerwienioną twarzą wyjrzałam na korytarz, nie wiedząc, czego się spodziewać po drugiej stronie.

Firanki powiewały w gorących podmuchach wiatru, bo pani Alvarez pootwierała okna przed wyjściem do sklepu. Poza tym w domu panowała martwa cisza, co oznaczało, że jeszcze nie wróciła.

Zeszłam na dół, otworzyłam drzwi wejściowe i wyjrzałam na dwór. Zawołałam, chwilę czekałam na odpowiedź, później sprawdziłam łazienki, gabinet i ganek. Dopiero wtedy pojęłam, że niepotrzebnie się denerwowałam. Wyobraziłam sobie te kroki na schodach. Alexa nie było w domu.

Cóż, przez pół roku po tym pierwszym razie Alex był idealnym mężem. Zawsze pytał, co słychać na uniwersytecie, w prezencie urodzinowym zbudował mi laboratorium koło domu, zlecił malarzowi namalowanie mojego portretu, który powiesił w swoim gabinecie naprzeciw biurka, bo jak powiedział, mógł w ten sposób zawsze na mnie patrzeć. Przychodził na moje wykłady o ręce i klaskał najgłośniej ze wszystkich obecnych. Na miesiąc zatrudnił zupełnie niepotrzebną sekretarkę, która nagrywała moje wystąpienia i wklejała do albumu artykuły o moim odkryciu. Nocami dotykał mnie z szacunkiem i mocno tulił we śnie, jakby wciąż sądził, że mogę uciec.

W gruncie rzeczy to nas jeszcze bardziej zbliżyło. Wiem, że nie rozumiesz, ale mogę to wytłumaczyć tylko tak: kochałam go tak bardzo, że łatwiej mi było godzić się na to, by ranił mnie, niż patrzeć, jak rani siebie. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z wyrazem jego oczu, kiedy nie dorastał do własnych wymagań.

Nie bałam się Alexa, ponieważ go rozumiałam. Dokładałam starań, by w domu wszystko toczyło się gładko i spokojnie, jakby to miało być fundamentem dla jego pracy. Czasami odnosiło skutek przeciwny: dawało mu pretekst do wybuchu. Kiedy przesunęłam stos scenariuszy, żeby odkurzyć jego biurko, wrzeszczał na mnie przez godzinę. Ale ani razu nie tknął mnie w gniewie.

Kręcił „Z braku dowodów” (film, o którym nic nie wiedziałam, ponieważ nie miałam czasu przeczytać scenariusza), kiedy zdarzyło się po raz drugi. Mieszkaliśmy wtedy w Malibu; zmieniałam tapety i łatwiej było spać na miejscu niż co rano jeździć, by sprawdzać postępy prac. Alex wrócił do domu w porze kolacji, pani Alvarez nakryła do stołu i pojechała do syna na weekend.

Stałam przy stole, kiedy usłyszałam warkot silnika. Sprawdziłam po raz ostatni szczegóły i poprawiłam sztućce przy nakryciu Alexa, tak by nóż, widelec i łyżka leżały równo.

– Cześć – powiedział, obejmując mnie od tyłu. Pachniał kremem do zmywania makijażu, na nosie wciąż miał okulary przeciwsłoneczne. – Co na kolację?

Odwróciłam się ku niemu.

– A na co masz ochotę?

– Musisz pytać? – Uśmiechnął się i leniwie zaczął odpinać mi bluzkę. – Nie jest ci gorąco?

– Nie! – zaprzeczyłam wesoło. – Jestem głodna. – Uniosłam pokrywę z misy, drażniąc zmysł powonienia Alexa aromatem groszku świeżo gotowanego na parze i kurczaka kun gpao. – Czemu się nie przebierzesz?

Alex ruszył na dół do sypialni, ja nałożyłam ryż, kurczaka i warzywa na nasze talerze. Usiadłam i z serwetką na kolanach cierpliwie czekałam, Alex wrócił, ubrany w szorty i jasnoniebieski Tshirt, który nadał barwy jego oczom.

– Widziałaś moje adidasy, pichouette? – zapytał.

Zmarszczyłam brwi. W ciągu dnia wpadły mi w oczy, zaplątane pomiędzy szczotkami, rolkami tapety i pojemnikami z klejem.

– O tak! – wykrzyknęłam. – Są na ganku.

Ganek był w gruncie rzeczy tarasem wychodzącym na plażę. Trzymaliśmy tam nasze rośliny, a także wyjątkowo brzydki posąg Indianina, choć Alex nie potrafi! sobie przypomnieć, by kiedykolwiek go kupił. Teraz wyszedł przez przesuwne drzwi, znalazł buty i włożył.

Natychmiast jednak je zrzucił, klnąc soczyście po francusku. Powąchał buty, skrzywił się, po czym rzucił nimi przez pokój. Trafił w ścianę i na nowej jedwabnej tapecie pozostał brzydki ciemny ślad.

Alex starannie zamknął drzwi i wszystkie okna w całym mieszkaniu, które otworzyłam, by wpuścić do środka oceaniczną bryzę. Kiedy odgrodził nas od świata zewnętrznego, powiedział:

– Jakiś przeklęty kot nasikał mi do butów, a ja chciałbym wiedzieć, co one w ogóle tam robiły.

Odłożyłam widelec na talerz, starając się nie czynić najmniejszego hałasu.

– Zostawiłeś je tam? – zasugerowałam.

– Byłaś tu przez cały pieprzony dzień! – wrzasnął. – Nie przyszło ci do głowy wnieść ich do środka?

Nie rozumiałam, skąd ten kryzys. Przecież Alex miał drugą, starszą parę adidasów w swojej szafie, a w wielkim domu były co najmniej trzy kolejne pary. Nie wiedząc, co właściwie chce ode mnie usłyszeć, wpatrywałam się w stygnącego na talerzu kurczaka.

Alex złapał mnie za brodę i siłą zadarł mi głowę.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię – powiedział. Chwycił mnie za ramiona i popchnął na bok. Spadłam na podłogę, krzesło przewróciło się na mnie.

Zamknęłam oczy i skuliłam się, czekając na dalszy ciąg, ale usłyszałam tylko szczęk klucza w wyjściowych drzwiach.

– Dokąd idziesz? – zapytałam cicho; nie sądziłam, by Alex mnie usłyszał.

– Pobiegać – odparł z gniewem.

Z wysiłkiem usiadłam.

– Nie masz butów – powiedziałam.

– Zauważyłem. – Zatrzasnął drzwi za sobą.

Przez chwilę siedziałam z kolanami przyciśniętymi do piersi, później wstałam i zaczęłam sprzątać ze stołu. Talerz Alexa wstawiłam do mikrofalówki, zawartość własnego wyrzuciłam. Obeszłam cały dom i otworzyłam okna. Słuchałam, jak psy szczekają na fale, jak ktoś gra w siatkówkę. Czekałam, aż Alex do mnie wróci. Przekonałam siebie, że nic się nie stało, więc nie trzeba będzie nic wybaczać.

Herb Silver podał mi drugi kieliszek szampana. Stał ze mną w rogu zatłoczonego holu, wrzucając do ust śliwki w boczku.

– Alex zamówił je specjalnie dla mnie – oznajmił. – Wie, że nie będę jadł tych fikuśnych ostryg i nadmuchanych bułeczek.

– Quiches – powiedziałam.

– Nieważne. – Objął mnie mięsistym ramieniem. – Weź głęboki oddech, skarbie. On zaraz tu wróci.

Uśmiechnęłam się przepraszająco; żałowałam, że moje uczucia widać jak na dłoni. Lubiłam towarzystwo Herba i doceniałam, że Alex zapewnił mi opiekę, ale o wiele bardziej wolałabym być z nim. I byłabym, gdybyśmy brali udział w premierze cudzego filmu. Dzisiaj jednak Alex miał obowiązki: musiał udzielać wywiadów, rozmawiać o finansowaniu kolejnej produkcji, a ja tylko bym mu przeszkadzała. Wyciągnęłam szyję, próbując zlokalizować go w tłumie gości.

Alexa nigdzie nie było. Zrezygnowana, odwróciłam się do Herba. Przyszedł dzisiaj z Ophelią, choć wcale nie był jej agentem, po prostu nie zamierzał pozbawiać się przyjemności płynącej z towarzystwa ślicznej kobiety. Poprosiłam go o to jako o osobistą przysługę, tak samo jak poprosiłam Alexa o zaproszenie dla niej. Ophelia, w jednej z moich sukien, na drugim końcu sali rozmawiała z aktorem, którego krok dzielił od odniesienia wielkiego sukcesu.

– Ophelia chyba doskonale się bawi – zagadnęłam, podejmując od nowa rozmowę.

Herb wzruszył ramionami.

– Ophelia bawiłaby się doskonale na pogrzebie, gdyby byli na nim ludzie z branży. – Pobladł, jakby sobie uświadomił, że obraził moją przyjaciółkę. – Nie miałem na myśli nic złego, majdele. Ale wiesz, że Ophelia w niczym cię nie przypomina.

– Tak? A jaka ja jestem? – zapytałam.

Herb w szerokim uśmiechu pokazał złote plomby w trzonowych zębach.

– Ty? Ty jesteś dobra dla mojego Alexa.

Światła zamigotały, ludzie zaczęli wchodzić do sali kinowej. Krytycy otworzyli notatniki i przygotowali długopisy. Herb rozejrzał się niespokojnie; chciał, żeby Alex mnie zabrał, nim on sam wejdzie do środka.

– Nie czekaj – ponagliłam. – Potrafię sama o siebie zadbać.

– Ach, widziałem już ten film. Mogę opuścić parę minut. Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o ścianę.

Wpatrywałam się w strumień ludzi, zadając sobie pytanie, czy Alex o mnie nie zapomniał.

– Nawet nie wiem, o czym to jest – wyznałam. – Nie miałam czasu przeczytać scenariusza.

Herb uniósł brwi.

– Powiedzmy tylko, że dla Alexa to wielka odmiana. Wątpię, czy kiedykolwiek widziałaś go takim. – Uśmiechnął się. – O wilku mowa.

Alex ujął mnie pod ramię.

– Przepraszam, nawet gwiazdy filmowe muszą czasami pójść do toalety – powiedział. Podziękował Herbowi za wzięcie mnie pod swoje skrzydła, po czym weszliśmy do mrocznej sali.

Kiedy wyświetlano czołówkę, nachyliłam się ku Alexowi.

– Herb mówi, że cię nie poznam.

Wstrzymał oddech, ujmując mnie za rękę.

– Cassie – powiedział łagodnie – przyrzeknij, że przez cały czas będziesz pamiętała, że ja tylko gram. – Splótł palce z moimi i oparł nasze dłonie na poręczy. Nie zamierzał mnie puścić.

Ten film od poprzednich produkcji Alexa różniło to, że jego bohater był złoczyńcą. Inne grywane przez niego postaci miewały ujemne cechy, ale żadna nie była jednoznacznie zła. Bardzo szybko zorientowałam się, o czym jest „Z braku dowodów”.

Alex grał mężczyznę, który bije żonę.

Nie uświadamiałam sobie, jak mocno ściskam palce Alexa ani jak bardzo kręci mi się w głowie – gdybym wstała i wybiegła z sali, tak jak tego pragnęłam, po paru krokach pewnie bym upadła. Patrzyłam na ekran, na którym pierwsza scena filmu rozgrywała się w nieskazitelnej łazience, gdzie białych blatów nie znaczyła najmniejsza choćby plamka, a ręczniki wisiały równo na wieszakach. Kiedy Alex rozsunął zasłonkę prysznicową, okazało się, że jeden z kranów nie jest ustawiony pod kątem dziewięćdziesięciu stopni względem sufitu. Zawlókł do łazienki kobietę, która nie była mną, zmusił ją, by poznała swój błąd, po czym rzucił na podłogę.

Oglądałam historię swojego życia.

Tylko że na planie filmowym kaskaderzy uczą aktorów, jak wymierzać markowane ciosy. Cały czas powtarzałam sobie, że aktorce nic się nie stało.

Odwróciłam się ku Alexowi, który patrzył na mnie, nie na ekran. W jego oczach odbijały się postacie, powtarzające na ekranie nasze poruszenia. Przyrzeknij, że będziesz pamiętać, że ja tylko gram.

– Dlaczego? – zapytałam, ale on tylko pochylił ku mnie głowę i szepnął, że przeprasza.

Po wejściu filmu na ekrany i entuzjastycznych pochwałach dla Alexa za przyjęcie roli, która odmieniła jego wizerunek jako aktora charakterystycznego, pojechaliśmy na ranczo do Kolorado. Z trzech rezydencji Alexa ta była moją ulubioną. Rozciągała się na trzystu akrach żyznej ziemi i graniczyła z błękitnym łańcuchem Gór Skalistych. Czysty, kręty strumień z lodowatą wodą, od której drętwiały nogi, dzielił ją na wstęgi. Wiedziałam, na jakiej wysokości leży Kolorado, ale gdy tylko przekroczyłam bramę posiadłości, stwierdziłam, że o wiele lżej mi się oddycha.

Stajnie i główny dom różniły się od rezydencji w Los Angeles. Zbudowane w stylu hiszpańskim, miały białe tynki i czerwone dachy, z ręcznie robionych skrzynek na oknach zwisało bujne geranium. Kiedy Alex przebywał w Kalifornii, kilka osób personelu zajmowało się końmi i domem, ale kiedy przyjeżdżaliśmy, kryły się jakby między wzgórzami, dzięki czemu zdawało mi się, że tylko my dwoje mamy dostęp do tego skrawka raju.

Podczas naszych pierwszych wizyt Alex nauczył mnie jeździć konno. Sam posiadł tę sztukę wiele lat temu, gdy kręcił „Desperado”. Okazałam się w tym dobra i bardzo to lubiłam.

Alex kupił mi klacz imieniem Annie, która miała dziesięć lat, ale zachowywała się jak kapryśna nastolatka. Kiedy na nią wsiadałam, dwa razy na trzy próbowała mnie zrzucić, choć temperamentem nie dorównywała koniom Alexa. Za każdym naszym pobytem był nowy wierzchowiec, ledwo ujeżdżony, a dla mojego męża połowa przyjemności polegała na utrzymaniu się w siodle.

– Ścigamy się – zaproponowałam, obserwując, jak Alex ściąga lejce, by zmusić Konga do powolnego stępa. Annie ze mną na grzbiecie krążyła w koło. – A może boisz się, że nad nim nie zapanujesz?

Droczyłam się z Alexem, wiedziałam, że jeśli czuje się na tyle pewnie, by wsiąść na konia, zdoła nagiąć go do swojej woli. Jednakże Kongo był potężnym ogierem, wysokim na metr osiemdziesiąt i czarnym jak sadza, a w dodatku nie okazywał najmniejszej ochoty na spełnianie poleceń Alexa.

– Chyba powinnaś dać mi fory – odparł Alex z uśmiechem, a Kongo, jakby rozumiejąc po angielsku, odwrócił się i ruszył w złym kierunku.

– Nawet na to nie licz! – Ścisnęłam boki Annie i przez bramę ruszyłam w stronę doliny, gdzie strumień zakręcał trzy razy, po czym mijał niewielką kępę osik, których srebrne liście dźwięczały na wietrze jak dzwonki tamburyna.

Alex znalazł się przy zagajniku o cztery pełne długości przede mną; zwolnił do truchtu, by koń ostygł. Zsiadł z Konga, przywiązał go do drzewa, potem pomógł mi zeskoczyć z Annie. Przytulił mnie mocno. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i pocałowałam go.

– Najbardziej w tobie lubię to, że nie płaczesz z powodu przegranej – rzekł.

Konie się pasły, a my usiedliśmy nad brzegiem strumienia, mocząc bose stopy w lodowatej wodzie. Wyciągnęłam się na plecach i oparłam głowę na kolanach Alexa.

Obudziłam się, gdy moja głowa spadła na kamienie. Alex skoczył na grzbiet Konga.

– Annie się zerwała – powiedział. – Jadę za nią.

Wiedziałam, że Alex zdoła przegonić Annie; zastanawiałam się tylko, dlaczego się zerwała. Niewykluczone, że przegryzła lejce, taka rzecz leżała w jej usposobieniu. Ale było też możliwe, że źle ją przywiązałam, i kiedy Alex wróci, będę musiała za to zapłacić.

Stałam nieruchomo jak kamień, gdy zobaczyłam galopującego w moją stronę Alexa. Zatrzymał konie metr przede mną; oddychał ciężko, unikając mojego wzroku. Zeskoczył z siodła, po czym przywiązał Annie i Konga do innego drzewa.

Przez cały ten czas nie odezwał się słowem; wiedziałam, że przygotowuje się do rozprawy ze mną. Odwrócił się, ale nie byłam w stanie odczytać wyrazu jego twarzy. Kiedy zrobił krok w moim kierunku, instynktownie się cofnęłam.

Alex otworzył szeroko oczy. Wyciągnął rękę w taki sposób, w jaki robimy to wobec psa, który nas nie zna. Poczekał, aż położę dłoń na jego dłoni, potem wziął mnie w objęcia.

– Chryste – zdumiał się, gładząc mnie po włosach. – Ty się cała trzęsiesz. – Musnął palcami moją szyję. – Nawet gdybym jej nie złapał, sama trafiłaby do stajni. Niepotrzebnie się denerwowałaś. – Ja jednak nie mogłam powstrzymać dreszczy; po chwili delikatnie mnie odepchnął, wciąż trzymając za ramiona. – Mój Boże, ty się mnie boisz – powiedział wolno.

Pokręciłam głową, ale wciąż dygotałam i to odebrało wiarygodność mojemu zaprzeczeniu. Alex opadł na ziemię. Usiadłam obok niego, przygnębiona tym, że zepsułam idealne popołudnie. Uświadomiłam sobie, że ode mnie zależy przywrócenie poprzedniego nastroju. Wzięłam głęboki oddech, wstałam i weszłam do strumienia. Pochyliłam się, mocząc palce w wodzie.

– Plotka głosi, że są tutaj pstrągi – rzuciłam.

Alex uniósł głowę i z wdzięcznością się uśmiechnął, przesuwając z uznaniem wzrokiem od moich włosów przez pupę do gołych stóp.

– Tak, też to słyszałem.

– I plotka głosi, że umiesz łapać ryby gołymi rękami – ciągnęłam. W tej samej chwili kościsty cętkowany pstrąg przemknął między moimi palcami. Wstrzymałam oddech i z pluskiem odskoczyłam.

Alex stanął za mną.

– Jeśli faktycznie chcesz się nauczyć – oznajmił, przyciskając się do mnie udami – przede wszystkim musisz przestać tyle się ruszać. – Pochylił się tak blisko, że ustami muskał moje ucho, i położył ręce na moich dłoniach. – Trzeba stać w absolutnym bez ruchu. Nawet nie oddychaj, bo pstrąg ucieknie, jeśli mu się będzie wydawało, że tu jesteś. A teraz zamknij oczy.

Obejrzałam się na niego.

– Naprawdę?

– Dzięki temu wyczujesz rybę.

Posłusznie zamknęłam oczy, wciągnęłam w płuca chłodne powietrze. Przyjemność sprawiało mi tulenie się do Alexa niemal całym ciałem.

Kiedy pstrąg przesunął się po mojej dłoni jak szybki srebrny dreszcz, Alex zacisnął palce. Szarpnął nasze ręce do tyłu, ryba uderzyła o moje piersi, trafiając w rowek między nimi. Razem padliśmy na brzeg strumienia, śmiejąc się głośno.

Wpatrywaliśmy się w siebie, oddaleni o kilka centymetrów, Alex wciąż trzymał moje dłonie. Kiedy przycisnął przeguby, czułam jego puls, bijący w rytm mojego. Nie próbowaliśmy rozplatać naszych ciał nawet wtedy, gdy Alex wypuścił pstrąga do strumienia. Wspólnie patrzyliśmy, jak ryba płynie wzdłuż skalistego brzegu i znika tak szybko jak wątpliwości.

Nie pamiętam przyczyn tej konkretnej kłótni ani sposobu, w jaki Alex mnie zaatakował. Wiem tylko, że doszło do niej w sypialni wielkiego domu i że jedno z nas podczas szamotaniny uderzyło w komodę. W mojej pamięci nie pozostały obelgi Alexa ani palące uderzenie jego dłoni w moje ramię, ale chwila, gdy słój ze śniegiem, który przywiózł mi do Tanzanii, spadł i rozbił się na kawałki.

To mogło się zdarzyć dawno temu, gdyby pokojówka była niezgrabna albo gdybym ja odwróciła się zbyt szybko przy ubieraniu. Nie zdarzyło się jednak. Przez dwa i pół roku mały, szczelnie zakręcony szklany słoik stał pomiędzy naszymi szczotkami do włosów, jakby był łączącym je ogniwem.

Alex pochylał się nade mną, ciężko dysząc i obserwując wodę rozlewającą się na podłodze. Oszołomiona zastanawiałam się, czy pozostanie po niej plama, i złapałam się na pragnieniu, by tak było, bo wtedy pamiątka nie zniknęłaby bez śladu.

Nie przeprosił mnie ani nie pomógł mi wstać, tylko ukląkł i zaczął zbierać większe odłamki szkła. Jeden przeciął mu kciuk; zafascynowana patrzyłam, jak krew wiruje w kałuży.

Myślę, że to przepełniło czarę.

– Jeśli jeszcze raz tak mnie potraktujesz – powiedziałam cicho, wpatrując się w wodę – odejdę.

Alex wciąż zbierał szkło, jakby naprawdę sądził, że będzie w stanie posklejać słoik.

– To by mnie zabiło – odparł spokojnie.

Wzięłam torebkę i kurtkę, po czym zeszłam na dół. Na pytanie Johna, czy chcę dokądś jechać, pokręciłam tylko głową. Wędrowałam ulicami, wdychając stęchłe, zanieczyszczone powietrze.

Kiedy weszłam do Świętego Sebastiana – tak, do naszego kościoła – pomyślałam sobie, że mogłabym tutaj poszukać schronienia. Ukryć się w środku i nigdy więcej nie wyjść. Może gdybym dostatecznie długo siedziała w chłodnym, mrocznym wnętrzu, wpatrzona w cienie rzucane przez witraże, świat wróciłby do dawnego stanu.

Rozpaczliwie pragnęłam być katoliczką, w gruncie rzeczy należeć do jakiegokolwiek Kościoła, ale nie mogłam szczerze powiedzieć, że w cokolwiek wierzę. Wątpiłam w miłosiernego Boga. Zamknęłam oczy i zamiast modlić się do Jezusa, zaczęłam modlić się do Connora.

– Żałuję, że ciebie tu nie ma – szepnęłam. – Nie wiesz, jak bardzo jesteś mi potrzebny.

Siedziałam w ławce tak długo, aż twarde drewno zaczęło wrzynać mi się w uda; teraz jedynym źródłem światła w kościele były białe świece, płonące na stole koło wyjścia. Wstałam, czując zawroty głowy. Pojęłam, że wciąż w jedno wierzę. Wierzę w Alexa i w siebie. Pomimo tego okrutnego cyklu wierzyłam w nas.

Wymknęłam się z kościoła i taksówką pojechałam do domu. Kiedy dotknęłam frontowych drzwi, otworzyły się na oścież. W salonie było ciemno jak w studni. Alex siedział na najniższym stopniu, trzymając głowę w dłoniach.

Tamtego wieczoru uświadomiłam sobie dwie rzeczy: po pierwsze, Alex był przekonany, iż opuściłam go na dobre, po drugie, niezależnie od tego, co mówiłam pod wpływem chwili, to była pusta groźba.

Загрузка...