Alex tak planował swoje przyjazdy na lotnisko w Los Angeles, żeby wypadały w środku nocy, o drugiej albo trzeciej, kiedy tylko najbardziej wytrwali dziennikarze okupują bramki i miejsca odbioru bagażu. W dniu, w którym opuszczaliśmy Kenię, dokąd pojechaliśmy na miesiąc miodowy, Alex obudził mnie, kładąc mi dłoń na policzku.
– Cassie, chére – powiedział, pocałunkami przywołując mnie do świadomości. – Cassie.
Usiadłam, dostrzegając starannie poukładane stosy ubrań, równiutkie rzędy butów i przyborów toaletowych, które czekały na włożenie do walizek. Nigdy w życiu nie potrafiłam pakować się tak efektywnie jak Alex, i to właściwie mnie dziwiło, jako że sądziłabym raczej, iż przez cały czas ma na każde zawołanie trzech albo czterech służących, którzy się tym zajmują. Potarłam oczy.
– Już czas się zbierać? – zapytałam.
– Za minutkę. – Alex wpatrywał się w zachodzący księżyc, którego poświata oblewała srebrem wzgórza Ngong. – Muszę ci coś powiedzieć.
Cała zesztywniałam. Przecież od początku na to czekałam, prawda? Na puentę, potwierdzenie, że żyłam w kłamstwie. Alex zaraz powie: Niespodzianka, przysięga ślubna była farsą. Ksiądz odprawiający ceremonię to aktor. Odwróciłam wzrok, nie chcąc, by wiedział, że od dawna spodziewałam się takich słów.
– Skoro wracamy, chcę, żebyś niezależnie od wszystkiego zrozumiała jedno. – Ujął moją dłoń i przycisnął do swojej piersi, gdzie jego serce biło mocno i wolno. – To jestem ja. Niewykluczone, że zobaczysz mnie w sytuacjach, w których nigdy mnie nie widziałaś, że usłyszysz ode mnie zdania, których nie słyszałaś, ale wyłącznie dlatego, że muszę robić i mówić to, czego oczekują ode mnie ludzie. To nie jest prawda. – Łagodnie mnie pocałował. – Prawdą jest to.
Kompletnie zbita z tropu, nie wiedziałam, jak zareagować. Oczy Alexa przybrały barwę deszczu. Zacisnął nieznacznie usta, ktoś, kto go nie znał tak dobrze jak ja, nawet by tego nie zauważył. Serce pod moją dłonią zaczęło walić.
Był przerażony. Myślał, że jeśli po powrocie do domu przekonam się, jaki naprawdę jest, odejdę. Nie miał zamiaru rozstawać się ze mną, tylko bał się, że ja tego zechcę.
Nie mógł jednak wiedzieć, że kiedy ostatnio byłam w Los Angeles, dni biegły, jeden podobny do drugiego jak kropla wody. Nie mógł wiedzieć, że moja skóra śpiewała pod jego dotykiem, że nigdy nie myślałam o sobie, iż jestem piękna, dopóki nie spojrzałam na siebie jego oczami. W przeciwieństwie do mnie nie wiedział, że ja jestem antidotum na jego ból, a on koi moje cierpienia niczym balsam uzdrowiciela. Uśmiechnęłam się, ofiarując mu pociechę, której, jak wierzyłam, potrzebował.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – zapewniłam.
Alex objął mnie, ja ukryłam twarz na jego piersi, ale nawet zamknąwszy oczy, nie mogłam odgrodzić się od widoku ponad sześćdziesięciu osób, przepychających się przy bramie lotniska, by szarpnąć Alexa za rękaw, wykrzykiwać pytania i robić zdjęcia nowożeńcom. Oddychałam głęboko, czując zapach mydła z motelu w Kenii i ciepłego aromatu skóry mojego męża. Kiedy mocniej wbiłam mu palce w bok, przyciągnął mnie bliżej do siebie.
– Jeszcze dziesięć minut – szepnął, muskając ustami czubek mojej głowy. – Dziesięć minut i będziesz bezpiecznie siedzieć w samochodzie.
Nabrałam powietrza i wyprostowałam się, zamierzając przynajmniej odegrać rolę, którą powinna odegrać żona Alexa Riversa: kobiety opanowanej i wyniosłej, a nie więdnącego kwiecia. Odwracając się jednak od osłaniającego mnie ramienia męża, po raz pierwszy pokazałam fotografom swoją twarz. Flesze eksplodowały, przed oczami zaczęły mi tańczyć białe plamy. Alex musiał przystanąć, w przeciwnym razie ryzykował, że upadnę.
– Alex, kiedy się pobraliście?
– Co takiego ma ona, czego nie mają inne?
– Czy ona wie o Marti LeDoux?
Zamrugałam.
– Marti LeDoux? – mruknęłam z uśmiechem.
– Nawet nie pytaj – jęknął Alex.
Odzyskałam zdolność widzenia w samą porę, by zobaczyć dziennikarza napierającego na aksamitną linę, która go od nas odgradzała. Wskazał mój brzuch.
– Czy w najbliższej przyszłości możemy się spodziewać małego Riversa?
Alex wykonał tak błyskawiczny ruch, że nawet kamery nie były w stanie zarejestrować, jak chwycił dziennikarza za kołnierz koszuli. Wyciągnęłam dłoń, próbując przyznać facetowi przywilej wątpliwości w wypadku tego pytania, które mogło być całkowicie niewinne. Zanim jednak zdążyłam otworzyć usta, koło mnie przepchnęła się potężna kobieta o rozczochranych czerwonych włosach, rozsiewająca aromat ciężkich kwiatowych perfum. Odciągnęła Alexa od dziennikarza, mocno ujęła go w pasie, po czym mnie także objęła.
– Graj miło z pozostałymi chłopcami, Alex – mruknęła – albo wcale nie będziesz grał.
Alex obrzucił ją płonącym wzrokiem, zdołał jednak się uśmiechnąć do zaciekawionego tłumu.
– Myślałem, że do prasy wyślesz komunikat, a nie zaproszenia, Michaela – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Kobieta przewróciła oczami.
– Czy to moja wina, że jesteś większym magnesem niż Bóg? – Mrugnęła do mnie. – Skoro Alex zapomniał o dobrych manierach, przedstawię się sama. Jestem Michaela Snow, jego rzeczniczka prasowa. Chociaż na podstawie tego, co widziałaś, przypuszczalnie już wiesz, że jego relacje z prasą nie są najlepsze. – Znowu zwróciła się do Alexa: – A dla twojej informacji, rzeczywiście wysłałam komunikat, musisz jednak przyznać, że małżeństwo najbardziej rozchwytywanego kawalera Ameryki z antropolożką jest skazane na zainteresowanie mediów. Tabloidy miały dzięki tobie prawdziwe używanie. John ma je w samochodzie, gdybyście chcieli zdrowo się uśmiać. – Spojrzała na mnie. – Według „Star” jesteś marsjańską królową, która złapała Alexa na kosmiczne miłosne perwersje. – Popchnęła go kilka kroków do przodu. – Idź, im szybciej to załatwisz, tym szybciej będziesz miał spokój.
Patrzyłam, jak Alex idzie ku dziennikarzom i kamerom, słyszałam szum taśm włączanych w oczekiwaniu na Wielką Wiadomość. Michaela objęła mnie za ramiona.
– Przywykniesz do tego – powiedziała.
Bardzo w to wątpiłam. Nie rozumiałam, dlaczego wszyscy ci ludzie wstali w środku nocy, żeby robić notatki i pytać o rzeczy, które nie były ich sprawą. Nagle pożałowałam, że nie jestem w zakurzonym uniwersyteckim gabinecie, gdzie mogłam siedzieć przez wiele dni i spokoju nie zakłócali mi ani studenci, ani dzwonek telefonu, gdzie byłam po prostu jedną z wielu. Wstrząsnęła mną myśl, że przez sam związek z Alexem będę musiała podróżować bocznymi dróżkami, nosić ciemne okulary i prosić kogoś o przyniesienie mi recept. Mogłam mieć Alexa do końca życia, ale moje życie nigdy nie będzie takie jak dawniej, i to jest cena, jaką muszę zapłacić.
Alex uprawiał miłość z kamerami. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy byliśmy razem w łóżku: czarnym obiektywom prezentował rozanielony wzrok i leniwy uśmiech.
– Najgorętsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem – mówił w odpowiedzi na pytanie o Tanzanię. Spojrzał na mnie, przesuwając wzrokiem po moim ciele, aż się zarumieniłam. – Oczywiście były dni gorętsze od innych.
– Przedstaw ją nam, Alex! – zawołał ktoś. Inny głos zapytał: – Wasze małżeństwo jest legalne?
Alex wybuchnął śmiechem, ruszając w moją stronę.
– Cóż, ślubu nie udzielił nam zuluski wódz, jeśli to macie na myśli. Będziecie musieli uwierzyć mi na słowo, bo akt ślubu został przesłany mojemu prawnikowi. – Ujął mnie za rękę i przelotnie uścisnął. – Panie i panowie, przedstawiam moją żonę. Cassandra Barrett Rivers.
Błysnęły flesze, ale tym razem byłam na to przygotowana. Uśmiechnęłam się, chociaż nie bardzo wiedziałam, co przewiduje etykieta prowizorycznej konferencji prasowej o trzeciej nad ranem. W moją stronę potoczyły się pytania, strumień splątanych słów.
– Jak się poznaliście?
– Była pani jego wielbicielką?
– Czy jest dobrym kochankiem?
Alex pochylił się ku mnie.
– Teraz cię pocałuję – powiedział. – Odwróć głowę na prawo.
Gapiłam się na niego przestraszona, nie pojmując, dlaczego udziela mi wskazówek do czegoś, co aż do tej chwili było między nami rzeczą naturalną.
– Dlaczego? – zapytałam.
Alex uśmiechnął się i udał, że bierze w usta moje ucho.
– Ponieważ w ten sposób ja będę twarzą do obiektywów – odparł. – Reklama jest dla mnie ważniejsza niż dla ciebie.
Odwrócił mnie tak, że kamery miały najlepszy widok na nasze profile.
– To ostatnia okazja do zrobienia zdjęć – oznajmił tłumowi. – Zapominacie, że wciąż trwa mój miesiąc miodowy. – Nachylił się nade mną; patrzyłam, jak jego usta bezgłośnie wypowiadają dwa słowa, nim dotkną moich: Bądź odważna.
Zamknęłam oczy i udawałam, że nie słyszę oklasków; zaplotłam ręce na karku Alexa, mocno się do niego tuląc. Kiedy się odsunął, zamrugałam zdziwiona. Nie wiedziałam, w którym momencie uniósł mnie nad ziemię i wsunął nogę między moje uda.
– Cudownie – szepnął, odciągając mnie od dziennikarzy. – Hepburn lepiej by tego nie zrobiła.
Odebrało mi mowę. Odwróciłam się od niego. Czy on myślał, że gram?
Michaela wygłaszała listę spraw, które najwyraźniej wymagały natychmiastowej uwagi Alexa i nie mogły zaczekać do rana. Kroczyłam sztywno obok niego, zasłaniając się wielką torbą jak tarczą.
Dziennikarze pozbierali swoje rzeczy, za nimi ruszyli operatorzy i fotografowie. Wyglądało na to, że całe lotnisko opustoszało na dany przez Alexa znak. Szliśmy za Michaelą przez ciche sale w stronę wyjścia, do samochodu mającego zabrać mnie do domu, którego nigdy nie widziałam.
Nie zauważyłam osoby stojącej nam na drodze tylko dlatego, że Michaela była dwa razy szersza od większości ludzi. Ophelia stała jak wryta, nie zamierzając cofnąć się na krok. Oczy miała utkwione nie we mnie, ale w sławnym aktorze przy moim boku.
Nie zadzwoniłam do niej i nie powiedziałam, że wychodzę za mąż, ponieważ czułam wyrzuty sumienia, że nie weźmie udziału w ceremonii. Dopiero po ślubie wysłałam depeszę z przeprosinami, że nie mogłam wcześniej jej zawiadomić. Kiedy pisałam tekst w biurze Western Union, wyobrażałam sobie, jak szeroko otwiera oczy i wygina usta w promiennym uśmiechu. Chciałam napisać, że na pierwszej kolacji z Alexem miałam na sobie jej czarną sukienkę, że Alex odpinał koronkowy stanik, który mi pożyczyła. Zamiast tego zdecydowałam się na dość mglisty przekaz: WYSZŁAM ZA ALEXA RIVERSA STOP WRACAM 14 LISTOPADA STOP CIESZ SIĘ ZE MNĄ.
Oczekiwałam, że Ophelia nie sprawi mi zawodu, zachowa się zgodnie z historyjkami, które o niej opowiadałam Alexowi, i podczas pierwszego spotkania zrobi coś skandalicznego. Znając ją, myślałam, że może się do niego przytulić i pocałować go namiętnie, uznając, że to jej jedyna szansa. Może błagać go o spotkanie z jego agentem albo tak długo nudzić, aż da jej rólkę w jednym ze swoich filmów. Mówiłam Alexowi, że w takich sprawach Ophelia nie ma za grosz wstydu.
Ona jednak stała bez ruchu, nawet się ze mną nie przywitała. Wpatrywała się w niego, ale nie z czystym uwielbieniem, jak się spodziewałam, tylko szacująco. Twarz zapłonęła mi z dumy: oto pierwsza osoba, która się zastanawia, czy Alex Rivers jest dość dobry dla mnie, a nie odwrotnie.
Podbiegłam do Ophelii i mocno ją przytuliłam.
– Tak się cieszę, że cię widzę – powiedziałam, ujmując ją za ręce.
Ophelia jak sparaliżowana nie odrywała wzroku od Alexa.
Uśmiechnęłam się; pewnego dnia, kiedy się przekona, że Alex to mój mąż, a nie gwiazdor, będziemy się z tego śmiać.
Kiedy jednak wciąż milczała, uświadomiłam sobie, że pomiędzy nią a Alexem przepływa jakiś prąd, i to sprawiło, że bałam się poruszyć. Przez dziesięć lat naszej znajomości nigdy nie widziałam, żeby Ophelia tak się zachowywała. Szukałam w jej twarzy śladu kobiety, która straciła pracę jako pomoc biurowa, bo założyła się z kolegą, że zdejmie bluzkę i odbije na ksero swoje piersi; kobiety, która poszła na casting w namalowanym keczupem bikini w nadziei, że wstrząśnięty reżyser da jej rolę w reklamie Hunta. Ophelia, z którą mieszkałam, nie znała znaczenia słowa „spokojny”, nigdy nikomu nie dała się zastraszyć.
Spojrzała na moją szyję i wiedziałam, co każe jej milczeć. Pod starannie nałożonym makijażem dostrzegła to, co umknęło dziennikarzom: blaknące żółtawe ślady palców, które wciąż znaczyły moje gardło. Nie chcąc, by wyciągnęła z tego fałszywe wnioski, powiedziałam cicho:
– To Alex Rivers. Alex, to Ophelia Fox, moja współlokatorka.
Alex obdarzył ją swoim najbardziej promiennym uśmiechem.
– Była współlokatorka – uściślił, podając Ophelii rękę.
Sztywno uścisnęła mu dłoń, po czym odwróciła się do mnie i szepnęła tak, bym tylko ja mogła ją słyszeć:
– Nie, jeśli będę miała coś w tej sprawie do powiedzenia.
Nie wspomniała o siniakach, nie musiała. Prawda jest taka, że wątpliwości ogarnęły ją, nim nasz samolot wylądował, i dobrze się przygotowała. Argument miała prosty: uważała, że Alex zastawił na mnie jakąś potworną pułapkę, po co w przeciwnym razie upierałby się przy pośpiesznym ślubie na kompletnym pustkowiu, zamiast urządzić wielkie hollywoodzkie wesele, które wszyscy latami by wspominali.
– Poza tym – syknęła, kiedy Alex i John poszli odebrać bagaże – widziałam ten pocałunek dla kamer. On cię zepchnął na drugi plan, Cassie. Wszyscy wiedzą, że kobieta stoi twarzą do obiektywu.
Roześmiałam się. Ze wszystkich obserwujących nas ludzi Ophelia pewnie jedyna to zauważyła.
– A co z tymi wszystkimi gwiazdami, które uciekają do Vegas? zapytałam. – Boże, popatrz, ilu dziennikarzy przyszło o trzeciej nad ranem, żeby zobaczyć, jak wyglądam. Możesz sobie wyobrazić prywatny mały ślub tutaj?
Ophelia dźgnęła mnie palcem w mostek.
– Właśnie w tym rzecz – odparła, pozostawiając mi rozwikłanie tej pokrętnej logiki. W desperacji przewróciła oczami. – To nie powinien być cichy ślub, tylko wielki medialny show. Każda kobieta w tym kraju chce wiedzieć, z kim się ożenił Alex Rivers. Więc dlaczego bierze ślub w jakiejś pieprzonej Amazonii i ukradkiem ląduje o trzeciej w nocy, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek cię zobaczył?
– Może dlatego, że mnie kocha? – podsunęłam. – Ostatnia rzecz, na jakiej by mi zależało, to wielki ślub na parkingu wytwórni.
Ophelia pokręciła głową.
– Ale tak się tego nie robi, w każdym razie nie w Hollywood. Coś tu nie gra. – Zerknęła na mnie spod rzęs i nagle pojęłam, czego Ophelia nie rozumie: naturalnym porządkiem przemysłu filmowego Alex Rivers powinien był ożenić się z kobietą olśniewającą i nietuzinkową, z kobietą, która w żadnym razie nie zgodziłaby się na cichy ślub, która intuicyjnie rozumiałaby, że pocałunek to równocześnie okazja do reklamy. Jednym słowem, Alex Rivers powinien był ożenić się z kimś takim jak Ophelia.
Wcześniej nie miałam niczego, na czym zależałoby Ophelii. Kiedy wychodziłyśmy, to za nią wszyscy się oglądali i o niej ukradkiem szeptali. Jeśli już, to byłam tłem dla jej urody.
Kiedy jednak czekałyśmy, aż Alex i John przyjdą z bagażami, widziałam, jak Ophelia zerka na kilka innych samochodów i limuzyn w nadziei, że ktoś rozpozna samochód z szoferem należący do sławnej osoby, i będzie także na nią patrzył. Przypuszczalnie w moim towarzystwie po raz pierwszy nie była w centrum uwagi, a teraz nie ulegało wątpliwości, że nigdy już nie będzie.
Źle odczytałam reakcję Ophelii. Oceniała Alexa, owszem, a ślady siniaków na moim gardle wstrząsnęły nią, ale jej pierwotna wątpliwość dotyczyła jego wyboru partnerki. Ophelia nie miała zamiaru mnie upokorzyć, nawet jej to nie przyszło do głowy. Nie potrafiła tylko zrozumieć, dlaczego mężczyzna, który mógł wybierać ze stada rajskich ptaków, wybrał mnie, pospolitego wróbelka.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam wrażenie, że cały mój świat stanął na głowie. Ophelia, którą uważałam za najlepszą przyjaciółkę, zawistnie burczała o moim małżeństwie. Alex, którego wcześniej brałam za płytkiego, egoistycznego megalomana, ochraniał mnie, zwierzał mi się ze swoich tajemnic i wplótł się w moje serce tak ściśle, że rozpadłoby się na kawałki, gdybym od niego odeszła.
Jakby wezwany przez te rozmyślania, wyszedł teraz na różowy brzask razem z Johnem; obaj nieśli walizki. Alex przesunął wzrokiem po limuzynach, spostrzegł nas i mięśnie jego ramion jakby się rozluźniły. Szukał mnie.
Nie odrywałam od niego wzroku, odpowiadając Ophelii:
– Wszystko w porządku, a on nie jest taki, jak sądzisz. – Zerknęłam na nią, by sprawdzić jej reakcję. – Bardzo wiele nas łączy. – Nic więcej nie dodałam, ponieważ w żadnym razie nie zawiodłabym zaufania Alexa.
– Mam nadzieję. – Ophelia musnęła palcami niknące ślady na mojej szyi; wiedziała, że nie będę o nich rozmawiać. – Bo wchodzisz w zupełnie nowy świat, a on jest jedyną osobą, którą w nim znasz.
Dom Alexa w BelAir znajdował się na ponad dwunastoakrowej ogrodzonej posiadłości i wyglądał dokładnie jak plantacja, którą szkicowałam w myślach, słuchając matczynych opowieści o dzieciństwie na Południu. Przyjechaliśmy na miejsce o piątej rano. Oderwałam się od ramienia Alexa, kiedy samochód jechał długim żwirowanym podjazdem, i żałowałam, że mama nie może zobaczyć, gdzie zamieszkam.
Niewielu aktorów miało takie rezydencje w Los Angeles. Umiar zastąpił przepych złotej ery Hollywood po prostu dlatego, że zapewniał sławom odrobinę samotności. Alex natomiast, który wychował się w przyczepie, pragnął rzucającej się w oczy posiadłości. Gardło mi się ścisnęło, kiedy sobie uświadomiłam, że on, który tak cenił prywatność, gotów był zamienić ją na bogactwo, którego brakowało mu w dzieciństwie. Zastanowiłam się przelotnie, czy to okazało się skuteczne, czy kultywowanie takiego wizerunku dla opinii publicznej wymazało wspomnienia.
Chociaż było wcześnie, koło domu krzątali się ludzie. Ogrodnik obcinał żywopłot biegnący wzdłuż lewej ściany, wąska smuga dymu unosiła się z jednego z małych białych budynków za domem.
– Co o tym myślisz? – zapytał Alex.
Wciągnęłam powietrze.
– Wspaniały dom – odparłam. Nigdy w życiu nie widziałam takiej rezydencji i uświadomiłam sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby Alex nie zobaczył mieszkanka, które zajmowałam z Ophelią; chciałam oszczędzić sobie zakłopotania.
Alex pomógł mi wysiąść z samochodu.
– Później cię oprowadzę – obiecał. – Wyobrażam sobie, że teraz marzysz o miękkim materacu.
Uśmiechnęłam się na myśl o nas obojgu, przytulonych w dość szerokim, ale jednak jednoosobowym łóżku. Podążyłam za nim po marmurowych schodach. Zarumieniłam się, kiedy John otworzył przed nami drzwi i powiedział:
– Proszę, pani Rivers.
Alex wyminął go i pociągnął mnie po cudownych krętych schodach, jakby żywcem przeniesionych z planu „Przeminęło z wiatrem”.
– Później ci wszystkich przedstawię – powiedział. – Nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają.
Co o mnie wiedzą? – pomyślałam. Zanim zdążyłam się odezwać, Alex wprowadził mnie do owalnego salonu, w którym unosił się aromat świeżego powietrza i cytryny. Zamknął wielkie okno wykuszowe i koronkowe firanki przestały trzepotać.
– To jest sypialnia. Rozejrzałam się.
– Nie masz łóżka?
Alex ze śmiechem wskazał drzwi, których nie zauważyłam na tle tapety w białoniebieskie pasy.
– Tam.
To było największe łoże, jakie w życiu widziałam, ustawione na podwyższeniu i zasłane puchatą kołdrą. Usiadłam na skraju, sprawdziłam sprężystość materaca, po czym otworzyłam torbę, z którą się nie rozstawałam od wyjazdu z Kenii, i wyjęłam z niej rzeczy towarzyszące mi w kolejnych samolotach: szczotkę do zębów, przybory kosmetyczne, zapasowy Tshirt. Słój śniegu przywieziony mi przez Alexa do Tanzanii zawinęłam w koszulkę, nie chciałam bowiem ryzykować, że stłucze się w przedziale bagażowym. Postawiłam słój na klonowej komodzie obok szczotki Alexa i wysokiego stosu scenariuszy.
Alex objął mnie od tyłu i ściągnął mi koszulę przez głowę.
– Witaj w domu.
Odwróciłam się ku niemu.
– Dziękuję. – Pozwoliłam, by rozpiął mi lniane spodnie i zdjął buty, a potem otulił pościelą. Przycisnęłam ręce do miękkiej kołdry i czekałam, aż Alex położy się koło mnie.
Kiedy ruszył ku drzwiom, usiadłam gwałtownie.
– Dokąd idziesz? – zapytałam głosem drżącym z paniki.
– Chyba nie dałbym rady zasnąć – uśmiechnął się. – Zejdę na dół i trochę popracuję. Będę tu, kiedy się obudzisz.
Tak bardzo chciałam, żeby został ze mną, pomógł mi poczuć się jak u siebie. Przesunęłam dłońmi po materacu, gdzie powinien leżeć Alex. Przypomniałam sobie późnoporanne słońce w Kenii; tutaj możemy leżeć godzinami, a prawdziwy świat nie będzie wkradał się przez cienką szparę pod drzwiami. Cóż jednak miałam powiedzieć Alexowi? Boję się zostać sama w tym domu, nikogo tu nie znam. Musisz być przy mnie, żebym zrozumiała, gdzie jest moje miejsce. Albo głębszą prawdę: Nie poznaję siebie. Więcej, nie poznaję ciebie.
Drzwi zamknęły się cicho za Alexem; zostałam sama, zagubiona. Wpatrzona w słój na komodzie, jedyną rzecz, o której na razie mogłam powiedzieć, że należy do mnie, powtarzałam sobie, że zachowuję się jak idiotka. Przez okno balkonowe sączyło się słońce niczym rosnący płomień, oskarżenie. Więc tak to się zaczyna.