13

Zamiast imprezy na zakończenie zdjęć był ślub. Po trzynastu tygodniach Alex stanął na platformie, na której znajdował się niewielki plan, i ogłosił ekipie wiadomość, którą dotąd trzymaliśmy w tajemnicy. Nawet Bernie był zszokowany. Przerwał oszołomione milczenie, wskoczył na platformę i poklepał Alexa po plecach.

– Cholera jasna! – huknął wesoło. – Czemu nic mi nie powiedziałeś?

Alex wybuchnął śmiechem.

– Bo spodziewałem się, że ty, Bernie, pierwszy zawiadomisz tabloidy.

Wszyscy wiedzieli, że się spotykamy, wynikało to wyraźnie ze sposobu, w jaki Alex mnie traktował. Myślę jednak, że ludzi zaskoczyło, iż sprawa okazała się poważniejsza, niż można było przypuszczać. Musiałam uwierzyć, że romanse pomiędzy aktorami i innymi członkami ekipy zdarzają się powszechnie. Małżeństwa to była zupełnie inna historia.

Uwierzyłam Alexowi, kiedy mi powiedział, że warto przystać na ewentualne braki prostej ceremonii w Tanzanii, bo dzięki temu unikniemy koszmaru, jakim byłyby próby utrzymania na dystans niepożądanych dziennikarzy i zwariowanych wielbicielek podczas ślubu w Stanach. Poza tym ja zaprosiłabym tylko Ophelię, kilkoro kolegów i z obowiązku może też ojca. Nigdy godzinami nie marzyłam o sukni z białego atłasu ani kościelnej nawie, wysypanej płatkami róż. Powiedziałam Alexowi, że to dla mnie bez znaczenia, jeśli woli sędziego pokoju.

Ale w Afryce łatwiej znaleźć misjonarza niż sędziego.

– Chcę pojąć cię za żonę w kościele – nalegał Alex. – I nie będziesz ubrana w khaki.

Próbowałam go przekonać, że to naprawdę nie w moim stylu, coś jednak powstrzymywało mnie przed upieraniem się przy swoim zdaniu. Wychodziłam za hollywoodzkiego królewicza i – jak całe otoczenie – on też oczekiwał Kopciuszka po metamorfozie. A jak się nad tym poważnie zastanowić, nade wszystkim pragnęłam spełnić oczekiwania Alexa.

Owe sześć tygodni pomiędzy przyjęciem jego oświadczyn a ogłoszeniem przez niego naszych zaręczyn było najlepszymi sześcioma tygodniami w moim życiu. Urok po części polegał na wrażeniu, że robimy rzecz zakazaną. Alex spotykał się ze mną w namiocie z jedzeniem, tak zręcznie wymykając się z planu, że zapewniało nam to dość czasu na namiętny pocałunek. Trzy dni ulewnego deszczu spędziliśmy w moim pokoju, kochając się i grając w backgammona. Braliśmy razem prysznic przed wschodem słońca, rozmawialiśmy o kinematografii i materii kości. Pewnego chłodnego wieczoru w pokoju Berniego siedziałam między rozłożonymi nogami Alexa i razem oglądaliśmy nakręcone tego dnia ujęcia. Alex otulił nas lekkim kocem i choć wkoło byli ludzie, wsunął dłoń pod moją koszulę, a stamtąd pod szorty, pieszcząc tak, że ogarnęła mnie gorączka.

Alex sprawił, że czułam się kimś, kim nigdy nie byłam, i nawet obietnica ślubu nie mogła powstrzymać mnie od myśli, że pewnego dnia obudzę się i stwierdzę, że to nigdy się nie zdarzyło. Złapałam się na tym, że w sposób bardzo podobny do tego, w jaki opisywałam swoje antropologiczne próbki tuszem, w myślach kataloguję wspomnienia każdej sytuacji z Alexem, aż wreszcie zaczęły mi się przesuwać przed oczami niczym paciorki różańca, czekając na sposobność u dzielenia pociechy.

Błysk flesza przywrócił mnie do rzeczywistości. Fotosista Joe zrobił nam zdjęcie. Wręczył polaroidową odbitkę Alexowi, zdążyłam jednak zerknąć na swoją białą twarz, z wolna nabierającą kolorów. Proces wywoływania twarzy Alexa trwał dłużej.

– Na pamiątkę – powiedział Joe, a potem pochylił się ku mnie i pocałował prosto w usta.

Przez prawie całą następną godzinę pozwalałam, by Alex przyjmował gratulacje, sama zaś go obserwowałam. Słońce odbijało się od jego włosów i podkreślało znajomą krzywiznę ramion. Większość kobiet przyglądała mi się przez zmrużone powieki, zadając sobie pytanie, co takiego pociąga Alexa we mnie, czego one nie mają. Ludzie, których nazwisk wciąż nie pamiętałam, wygłaszali lubieżne uwagi o wąskich łóżkach w zajeździe i zerkali na mój płaski brzuch, kiedy myśleli, że tego nie widzę. Ale na mnie patrzyli – żeby się przekonać, co pominęli za pierwszym razem.

Nagle miałam status. Pozycja i prestiż Alexa przeniosły się na mnie tylko dzięki związkowi z nim.

– W następną środę – mówił Alex. – Podamy wam wszystkie szczegóły.

Ktoś lekko szturchnął mnie w ramię. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Jennifer, małą asystentkę Alexa.

– Chciałam ci tylko powiedzieć – rzekła niepewnie – że gdybyś czegoś potrzebowała, no wiesz, na ślub albo w ogóle, z przyjemnością ci pomogę.

Uśmiechnęłam się do niej z całą serdecznością, na jaką mogłam się zdobyć.

– Bardzo dziękuję. Dam ci znać.

Odwróciła głowę, zanim skończyłam zdanie. Podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam Alexa.

– Osoba, której szukałem – powiedział i Jennifer natychmiast ku niemu pobiegła.

Położył dłoń na jej tyłku i odepchnął dziewczynę.

– Przepraszam – zwrócił się do mnie – ale jeśli będziesz słuchać, zepsujesz całą niespodziankę.

Jennifer nie wiadomo skąd wyjęła notatnik i wyplątała ołówek z długich czarnych włosów. Notowała gorączkowo. Raz, kiedy go o coś zapytała, Alex zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów. Próbowałam ich obserwować, ale ludzie wchodzili między nas, ściskając mi dłoń i wygłaszając komunały, które równie dobrze mogły być w obcym języku. Zgubiłam Alexa w morzu opalonych twarzy. Myślałam, że zemdleję, chociaż nigdy w życiu nie mdlałam, a potem nieoczekiwanie Alex stanął przy mnie i uświadomiłam sobie, że wcale nie czułam się źle; po prostu na chwilę zabrakło mi połowy.

Na kilka dni przed ślubem śniło mi się, że Connor spotkał się ze mną o zmierzchu w Serengeti i powiedział, że popełniam największy błąd swojego życia.

– To nie jest tak, jak ci się wydaje – mówiłam we śnie do Connora. – Nie zadurzyłam się w nim, bo jest aktorem…

– Wiem o tym – przerwał mi Connor. – Sprawa jest jeszcze gorsza. Nie zauważasz tego wszystkiego, co widzi reszta świata, ponieważ całą uwagę skupiasz na postrzeganiu go jako ptaszka ze złamanym skrzydłem, którego możesz uleczyć…

– O czym ty mówisz? – wybuchnęłam. – On nie jest biedakiem potrzebującym dobroczyńcy. – Skoncentrowałam się, usiłując spojrzeć na sprawy wzrokiem Connora. Nie próbowałam go zastąpić, ale było wystarczająco dużo podobieństw pomiędzy moim związkiem z Connorem w dzieciństwie a obecnym związkiem z Alexem, bym uświadomiła sobie, że muszę ich obu porównywać. Podobnie jak Connor, Alex mnie ochraniał – i był jedyną osobą, którą dopuściłam do siebie na tyle blisko, by mógł to robić. Tak samo jak Connor, Alex potrafił kończyć zdania za mnie. Jedno ich różniło: Connorowi przyszłam z pomocą za późno, natomiast pojawiłam się w samą porę, by zaopiekować się Alexem.

We śnie po równinie przebiegło stado zebr; wyrwały mnie z zamyślenia i Connor przystąpił do ataku:

– Tylko ty możesz sprawić, że wszystko lepiej się ułoży, Cassie, czy tego nie rozumiesz? To robisz najlepiej. Opiekowałaś się matką, ojcem, mną i Ophelią. Kolekcjonujesz cudze problemy, tak jak inni kolekcjonują rzadkie monety.

W tym punkcie snu usiłowałam się obudzić. Nie chciałam wierzyć Connorowi, nie chciałam go słuchać.

– Istnieje pewien problem ze zranionymi ptakami, Cassie – mówił Connor. – Albo pewnego dnia od ciebie odlecą, albo ich stan nigdy się nie poprawi. Choćbyś nie wiem co robiła, nie uleczysz ich rany.

Po tych słowach poczułam, że dryfuję ku świadomości. Wpatrywałam się w Connora, którego obraz z wolna się rozpływał. Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Kocham Alexa – wyznałam.

Connor cofnął się jak po ciosie. Wyciągnął ku mnie rękę, ale jak często zdarza się w snach, był za daleko. Uświadomiłam sobie, że od jakiegoś czasu tak między nami jest.

– Niech Bóg ma nas w opiece – powiedział.

Trzy dni przed naszym ślubem pojechaliśmy z Alexem spędzić noc nad jednym z małych jezior, których pełno było w okolicy. Do dżipa zapakowaliśmy dwa nylonowe śpiwory, namiot, garnki i naczynia. Nie pytałam Alexa, skąd to wszystko wziął, zaczynałam rozumieć, że wycisnąłby krew z kamienia, gdyby chciał. Pod niskim drzewem o płaskich liściach zaczął rozbijać dwuosobowy namiot z wdziękiem doświadczonego biwakowicza. Zaskoczona, usiadłam na miękkiej ziemi.

– Gdzie się tego nauczyłeś?

– Zapominasz, że wychowałem się nad zatoką – rzekł z uśmiechem. – Przez całe życie biegałem po dworze.

Zapomniałam. Ale łatwo było zapomnieć, kiedy świat widział przede wszystkim eleganckiego, uprzejmego Alexa Riversa. No bo na pierwszy rzut oka cóż mogło łączyć mężczyznę, który przywiózł strój wieczorowy do wąwozu Olduvai, z mężczyzną, który siedział przede mną w kucki i montował trójnóg piecyka.

– Jest pan prawdziwym studium kontrastów, panie Rivers – oświadczyłam.

– To dobrze – mruknął Alex. Podszedł do mnie i zabębnił palcami po moich żebrach. – Bo w takim razie szybko się mną nie znudzisz.

Uśmiechnęłam się na te słowa. Kiedy chciałam mu pomóc w wypakowywaniu pozostałych rzeczy z samochodu, Alex delikatnie popchnął mnie w cień.

– Odpoczywaj, pichouette – powiedział. – Ja to zrobię.

Nazywał mnie pichouette, a choć nie wiedziałam, co to znaczy, podobało mi się brzmienie tego słowa, które toczyło się z jego ust niby trzy gładkie kamyczki. Lubiłam, kiedy w łóżku czasami używał fraz z francuszczyzny Cajunów. Przede wszystkim oznaczało to, że się zapominał, bo wracał do tego języka, kiedy przestawał się pilnować. Lubiłam też rytm i miodową słodycz słów. Nasłuchiwałam, gdy szeptał z ustami wtulonymi w moją szyję, i udawałam, że to pochwały mojej cudownej skóry i pięknych oczu, zapewnienia, że nigdy nie pozwoli mi odejść.

Kiedy skończył rozbijać obóz, poklepałam ziemię obok siebie. Ale on nie usiadł, tylko z plecaka wyjął trzyczęściową wędkę. Złożył ją, odkręcił żyłkę i nabił przynętę. Przez następne pół godziny patrzyłam, jak stoi po kolana w wodzie, zwija żyłkę i znowu zarzuca; jaskrawa linka ze świstem przecinała powietrze niczym pocisk.

– Niewiarygodne – mruknęłam. – Czujesz się tutaj jak u siebie w domu. Jak ci się udaje znosić Los Angeles?

Alex wybuchnął śmiechem.

– Ledwo, ledwo, chére, choć bywam tam tylko wtedy, gdy muszę. Ranczo w Kolorado to trzysta akrów raju, gdzie mogę łowić ryby, jeździć konno i robić, co dusza zapragnie. Do diabła, mogę nawet biegać nago. – Przeklął swojego pecha, rzucając wędkę na ziemię. – Nigdy dobrze mi z tym nie szło. – Odwrócił się do mnie, jego usta wolno wyginały się w uśmiechu. – O wiele lepiej radzę sobie gołymi rękami.

Ruszył prosto na mnie z szeroko rozpostartymi palcami. W ostatniej chwili mnie wyminął i zniknął pośród drzew. Wrócił z długą cienką gałęzią i ostrym nożem. Kucnął, położył gałąź na kolanie i zaostrzył jej czubek, potem znowu wszedł do wody.

Stał w absolutnym bezruchu z uniesioną dłonią, w której trzymał prowizoryczny oszczep; jego cień kołysał się na tafli jeziora. Zdążyłam tylko nabrać powietrza w płuca, kiedy spuścił gałąź w wodę, by zaraz ją unieść. Na jej końcu miotała się ryba. Alex triumfalnie odwrócił się ku mnie.

– Kiedy jesteś w Tanzanii, postępuj tak jak Tanzańczycy – po wiedział.

Byłam zdumiona.

– Skąd… skąd wiesz, jak to robić?

Alex wzruszył ramionami.

– To kwestia cierpliwości i refleksu. Jestem przyzwyczajony do robienia tego bez patyka. – Odszedł tak daleko, że nie widziałam jego twarzy, i wrzucił wędkę do płóciennego worka. – Można powiedzieć, że nauczył mnie tata.

Na kolację zjedliśmy kilka smażonych ryb, potem się kochaliśmy, na koniec zasnęliśmy owinięci kocem, ja przytulona plecami do jego piersi. Kiedy usłyszałam, że Alex regularnie oddycha, odwróciłam się ku niemu, studiując jego twarz w srebrnej poświacie księżyca.

Przenikliwy krzyk sprawił, że Alex gwałtownie się poderwał, zrzucając mnie z posłania na ziemię. Potrząsnął głową, by rozproszyć senność, i sprawdził, czy ze mną wszystko w porządku.

– Głos dochodzi z daleka, tylko brzmi, jakby był tużtuż – powiedziałam, wspominając moje pierwsze noce w Afryce.

– Czy ty wiesz, jak ja nienawidzę biwaków? – zapytał cicho Alex.

Usiadłam i popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.

– Więc dlaczego tu jesteśmy?

Alex podłożył ręce pod głowę.

– Myślałem, że ty to lubisz. Chciałem sprawić ci przyjemność.

Przewróciłam oczami.

– Spędziłam dość czasu w prowizorycznych chatach, by doceniać czystą pościel i solidne łóżko. Powinieneś był mnie zapytać. – Spojrzałam na Alexa, który oczy utkwione miał w księżycu. Zastanawiałam się, czym go tak uraziłam. – Jak na kogoś, kto nienawidzi biwaków, doskonale sobie radzisz – dodałam łagodnie.

Alex prychnął.

– Mam za sobą sporo niechcianej praktyki. Byłaś kiedyś latem w Luizjanie? – Pokręciłam głową. – To prawdziwe piekło na ziemi. Panuje taki upał, że cała oblewasz się potem, powietrze jest tak ciężkie, że trudno złapać oddech. Moskity osiągają rozmiar ćwierćdolarówek. I wygląda tam jak w piekle, tak ja je sobie wyobrażam, przynajmniej nad samą zatoką. Ciemne i błotniste trzęsawiska, cyprysy i wierzby, z których gałęzi oplątawy i winorośle zwisają niczym zasłony. Kiedy byłem mały, wdrapywałem się na topolę rosnącą nad brzegiem wody i słuchałem ropuch, myśląc, że to diabłu odbija się po whisky. – Alex uśmiechnął się, tak mi się zdawało w słabym świetle, choć mógł to być także grymas obrzydzenia. – Nocami ojciec najczęściej zabierał mnie na łódź, więc o zatoce trochę wiedziałem.

Łowił langusty i zanosił je do restauracji Deveraux, której połowa znajdowała się nad trzęsawiskiem, usadowiona na solidnych cyprysowych balach. Oddawał połów Beau, właścicielowi knajpy (nikt nie potrafi tak przyrządzić langusty jak Beau), po czym od razu przepijał zapłatę.

– A ty co robiłeś?

Alex wzruszył ramionami.

– Głównie siedziałem na zewnątrz i patrzyłem, jak starsi chłopcy łowią sumy. Nigdy czegoś takiego nie widziałaś: nie mieli wędek ani żyłek, tylko wsadzali ręce w błotnistą wodę i czekali, a potem wyciągali dwudziestofuntowe okazy. – Westchnął, pocierając twarz dłonią. – Pewnego wieczoru ojciec nie zatrzymał się przy restauracji, ale popłynął dalej. Powiedział, że czas najwyższy, żebyśmy urządzili sobie biwak. Miałem dziewięć, może dziesięć lat; zapytałem, dlaczego rozbijamy obóz na trzęsawisku, a nie na jednym z tych pól kempingowych nad jeziorem Pontchartrain. Odparł, że to dobre dla pedałów, po czym dobił do brzegu. Wyrzucił namiot, którego nie zauważyłem na dnie łodzi, i pomógł mi wysiąść. „Zaraz wracam – powiedział. – Ty przygotuj nam kolację, a ja nazbieram drew na ognisko”. – Alex objął kolana rękami, bo temperatura nieco spadła.

– Nie muszę dodawać, że nie przyszedł. Zostawił mnie o zachodzie słońca, żebym sam wykombinował, co jeść i gdzie rozbić namiot, nie narażając się na towarzystwo wodnego mokasyna. Wpadłem w straszną panikę, serce po prostu mi stanęło i wcale nie poczułem się lepiej, kiedy mi powiedziano, że to była zdrowa reakcja.

Przerażony, nie ruszałem się z miejsca i czekałem na ojca. Obserwowałem mgłę i każdy cholerny cień brałem za niego, każde poruszenie roślin było szumem powracającej łodzi. O dziesiątej umierałem z głodu, więc zdjąłem tenisówki, wszedłem do wody i myśląc o tych chłopcach, których widziałem wieczorami przed restauracją Beau, zanurzyłem ręce pod powierzchnią. Minęły dwie godziny, nim się połapałem, na czym to polega; kiedy woda poruszyła się wokół mnie, a coś zimnego otarło mi się o nogę, z całej siły to złapałem. To był sum, najmniejszy okaz, jaki w życiu złowiłem, ale najlepszy, jaki jadłem.

Myślałam o dziewięcioletnim Aleksie, stojącym w ciemności i swoim przerażeniem nadającym kształty cieniom. O tym, jak stał z oszczepem w afrykańskim jeziorze. Przypomniałam sobie, jak się przestraszył, kiedy w nocy zawyło jakieś zwierzę.

– Kiedy ojciec wrócił? – zapytałam.

– Rano. Zastał mnie nad szkieletem ryby i popiołami z ogniska. Powiedział, że jest ze mnie dumny. Rozpłakałem się.

Otworzyłam szeroko oczy.

– I co zrobił?

– O siódmej rano zabrał mnie do Beau i postawił mi moją pierwszą whisky – odparł Alex z uśmiechem. – I tak długo zostawiał mnie w zatoce, mniej więcej raz na miesiąc, aż następnego dnia rano spojrzałem mu prosto w oczy i zachowywałem się tak, jakbym przeżył najwspanialszą przygodę. – Wziął głęboki oddech, choć w ciszy usłyszałam, jak w gardle wzbiera mu łkanie. – I dlatego nie lubię biwaków.

– I dlatego zostałeś wybitnym aktorem – dodałam łagodnie. Ujęłam jego dłonie i pocałowałam koniuszki palców. Oczy pociemniały mu z bólu, dostrzegłam też, że nieznacznie drży; to była jedyna rzecz, nad którą nie potrafił zapanować.

Przyciskałam policzek do jego wilgotnej piersi. Wiedziałam, czego mu potrzeba. W końcu ja też to znałam. Chciałam coś powiedzieć, wybrałam więc słowa, które albo mogły zakończyć temat, albo stać się rodzajem liny ratunkowej dla Alexa.

– Nie wiem, jak ci się to udało – szepnęłam.

Alex pocałował mnie w czubek głowy łagodnie i czule. Nie chce więcej o tym rozmawiać, uświadomiłam sobie, i jakby owo niewypowiedziane zdanie wystarczyło, z jego ramion zniknęło napięcie. Zastanawiałam się, czy Alex rozpocznie rozmowę na inny temat, na przykład o ślubie, czy po prostu przytuli się do mnie, szukając ukojenia, i spróbuje zasnąć.

W moje myśli wdarł się jego głos:

– Udało mi się bardzo łatwo – powiedział cicho. Przesunął dłońmi po moich obojczykach, jakby nie miał najmniejszego pojęcia, że jego słowa i czyny przeczą tej z pozoru pieszczocie kochanka. – Nocami nie sypiałem, tylko myślałem o moim przeklętym ojcu i o tym, jak zaciskam dłonie na jego gardle.

Po raz drugi tej nocy Alex mocno zasnął, choć tym razem dręczyły go koszmary. Machnął ręką, trafiając mnie prosto w brzuch. Obudziłam się i usłyszałam, że mówi po francusku, ale tak niewyraźnie, że nawet gdybym znała ten język, nic bym nie zrozumiała. Usiadłam i odgarnęłam włosy z jego skroni. Wyczułam palcami trawiącą go gorączkę.

– Alex – szepnęłam, myśląc, że najlepiej będzie, jak go obudzę. – Alex.

Usiadł i nim zdążyłam zaczerpnąć tchu, przygwoździł mnie do ziemi. Patrzył, jakby mnie nie widział, oczy miał blade i błyszczące. Zgiętą rękę położył na moich ramionach, odbierając mi możliwość ruchu, drugą dłonią trzymał mnie za gardło, wbijając mi palce w szczękę.

Próbowałam się odezwać, ale dłoń Alexa naciskała na moją krtań. W panice zaczęłam się rzucać i kopać. On nie ma pojęcia, co robi. Nie wie, kim jestem.

Zacisnął palce i oczy wypełniły mi się łzami. Zdołałam jakoś zgiąć nogę w kolanie i uderzyć go w podbrzusze. Wyjąc z bólu, stoczył się ze mnie. Leżałam płasko na plecach, wciągając w płuca rozpalone powietrze. Świat z wolna przestawał kołysać się w moich oczach.

Alex usiadł z dłonią na genitaliach. Próbowałam się odezwać, ale żaden dźwięk nie wyszedł z moich ust, zaczęłam więc masować szyję. Odpędzałam od siebie myśli o tym, co zrobiłby Alex, gdybym nie uwolniła nogi.

– Co się stało? – zapytał, wciąż trochę oszołomiony.

Z wysiłkiem oparłam się na łokciu.

– Miałeś koszmar – wychrypiałam. Przełknęłam ślinę, czując ból w gardle.

Może kiedy się podniosłam, na moją szyję padło światło, bo Alex nieoczekiwanie odzyskał przytomność. Dotknął palcem pięciu czerwonych śladów na moim gardle, które jutro zamienią się w siniaki.

– O Boże – powiedział, biorąc mnie w objęcia. – Cassie, o Boże.

I właśnie wtedy wybuchnęłam płaczem.

– Nie chciałeś tego zrobić – załkałam i poczułam, jak Alex kręci głową. – Nie wiedziałeś, że to ja.

Odsunął mnie od siebie, tak że teraz widziałam jego twarz ściągniętą w wyrazie wstydu.

– Tak mi przykro. – Nic więcej nie dodał, tylko wstał, obszedł ognisko i położył się na boku, plecami do mnie.

Po kilku sekundach wzięłam koc i rozłożyłam obok niego. Potrzebował mnie, czy sobie zdawał z tego sprawę, czy nie. Najgorszą rzeczą dla niego było spać samemu.

– Nie – zaprotestował. Kiedy się do mnie odwrócił, zobaczyłam w jego oczach więcej wściekłości i przerażenia niż wtedy, gdy trzymał mnie za gardło, ale uświadomiłam sobie, że tym razem uczucia te kierował na siebie. – A jeśli znowu to zrobię?

– Nie zrobisz – zapewniłam, wierząc we własne słowa.

Alex pocałował mnie, dotykając znaków na moim gardle i szczęce, jakby jego palce mogły usunąć ból. Patrzył na mnie tak długo, aż w moim wzroku odczytał rozgrzeszenie.

– Cassandro Barrett, jesteś wyjątkowa – powiedział cicho.

Moją suknię dostarczono z pracowni Bianchiego w Bostonie, jedwabne pantofelki z nowojorskiej dzielnicy, zajmującej się wyrobem akcesoriów ślubnych, natomiast z Francji przyleciały świeże białe róże i stefanotis na bukiet. Skrzynie i pudła przemierzyły Afrykę pociągiem i landroverem; towarzyszyła im drobna i ciemna krawcowa (prosiła, by zwracać się do niej pani Szabo), która miała dokonać ostatnich poprawek, tak by cały strój sprawiał wrażenie, że został stworzony wyłącznie dla mnie. Klęczała przede mną, podczas gdy ja przesuwałam palcami po perełkach w talii, a Jennifer po raz trzydziesty tego ranka sprawdzała ślubną listę.

– Panno Barrett – burknęła krawcowa – proszę się nie wiercić.

Stanęłam na baczność, co w sztywnej satynie i obfitej halce nie było trudne. Zastanawiałam się, jak to wszystko zachowa nieskazitelną biel po jeździe dżipem z zajazdu do małej drewnianej kaplicy, a także jak zdołam sprawić, by welon unosił się na wietrze, a nie plątał mi się pod stopami; uznałam, że muszę chyba zrzucić buty, unieść suto marszczoną spódnicę i pobiec po rozgrzanym piasku.

– Gotowe – oznajmiła pani Szabo. Wstała przy wtórze trzeszczenia stawów i klasnęła w dłonie. – Si, bella – mruknęła. Podeszła do drzwi, gestem przywołując Jennifer. – Chodźmy. Panna młoda potrzebuje chwili dla siebie.

Jennifer spojrzała na zegarek.

– Jesteśmy do przodu z planem. Masz pięć minut – powiedziała.

Właściwie nie chciałam być sama, ale też nie chciałam być z nimi. Stałam przed wielkim lustrem z rysą biegnącą przez środek i patrzyłam na swoją twarz, której połowy nie całkiem do siebie pasowały.

Poza pierścionkiem zaręczynowym od Alexa nie miałam żadnej biżuterii, choć moją szyję znaczyły ślady po jego nocnym koszmarze, naszyjnik z fioletowych siniaków. Przed przyjazdem pani Szabo zamaskowałam go pudrem pożyczonym od charakteryzatorów, ale to nie pomogło mi o nim zapomnieć.

Zamknęłam oczy i przywołałam obraz Connora. Jeszcze nie tak dawno wierzyłam, że to za niego bym wyszła, gdyby nie umarł. Wiedziałam, że gdyby jednak przeżył, ale nie jego wybrałabym za męża, poradziłby mi, żebym kazała Alexowi poczekać. Żebym nie podejmowała decyzji tak pochopnie.

Ja jednak nie chciałam czekać. Pragnęłam Alexa.

Wraz z tą myślą przyszło zrozumienie, dlaczego ostatnio Connor coraz rzadziej pojawia się w moich snach, dlaczego przypomnienie sobie jego twarzy sprawia mi trudność. Connor odchodził. Zaakceptował mój wybór. Nie będzie dłużej odgrywał roli adwokata diabla, nie będzie mnie niepokoił we śnie, nie będzie się mną opiekował.

Usiadłam na łóżku, wycierając rozmazany pod oczami tusz i usiłując złapać oddech. W piersiach czułam ten sam ból co wiele lat temu, gdy Connor umierał w moich ramionach. Przez chwilę widziałam nas takimi, jakimi byliśmy w przeszłości, kiedy ramię przy ramieniu oglądaliśmy letni zachód słońca, budowaliśmy nasze dzieciństwo z patyczków po lizakach i opowiadanych gorącym szeptem snów. A potem pozwoliłam mu odejść.

– Niech pan się zatrzyma.

Ledwo słyszałam własny głos, ale szofer limuzyny – Bóg tylko wie, gdzie Alex znalazł limuzynę w Tanzanii – natychmiast zahamował. Nim zdążył się odwrócić i zapytać, o co mi chodzi, otworzyłam drzwi i ruszyłam biegiem.

Przypuszczałam, że ktoś będzie mnie gonił i szybko złapie, jako że nie mogłam za bardzo się rozpędzić w dziesięciokilogramowej sukni i gorsecie ściągniętym ciasno w talii. Zwolniłam tylko raz, by zrzucić pantofle na niskich obcasach, bo pomyślałam, że boso pobiegnę szybciej.

Welon unosił się za mną niczym tuman mgły, po szyi i pod pachami zaczęły płynąć strumyczki potu, ale nikt mnie nie gonił. Kiedy to sobie uświadomiłam, z biegu przeszłam w podskoki, przyciskając dłoń do szwu na boku.

Nie mogłam wziąć ślubu z Alexem. Nasz związek, wzajemny pociąg nie został zbudowany w prawdziwym świecie. Miałam uwierzyć, że tych kilka magicznych tygodni pod afrykańskim słońcem usunie różnice między naszymi stylami życia, że wrócę do domu i bez najmniejszych trudności wejdę w połyskliwy hollywoodzki wir?

Ja od zawsze pragnęłam tylko związków z uniwersytetem, stanowiska profesora, ciekawych badań. Nigdy nawet nie wyobrażałam sobie kogoś takiego jak Alex, jak więc mogłam dopasować go do swoich planów? Usiadłam w wysokiej trawie na kompletnym pustkowiu, otoczona białym obłokiem spódnicy.

Może minęło wiele godzin, nie wiem, jako że czas mogłam odmierzać tylko na podstawie tego, że zgubiłam welon, a puder spłynął i zebrał się wokół wykrojonego w serce dekoltu sukni, bez wątpienia odsłaniając siniaki. Kroki Alexa zaszumiały w trawie. Przykucnął koło mnie.

– Cześć – powiedział, zrywając źdźbło i wtykając je między zęby.

Nie mogłam spojrzeć mu w twarz.

– Cześć – odparłam.

Ujął mnie pod brodę i uniósł moją twarz w górę, aż wreszcie go zobaczyłam, olśniewającego w czarnym fraku i śnieżnej koszuli.

– Nerwy? – zapytał.

Wzruszyłam ramionami.

– Można tak to ująć.

Zsunął wzrok na moje gardło. Z poczuciem winy chwyciłam go za rękę.

– Alex – powiedziałam, biorąc głęboki oddech – może to jednak nie jest najlepszy pomysł.

– Masz całkowitą rację.

Oszołomiona, wpatrywałam się w niego, zadając sobie pytanie, czy on też wyskoczył z limuzyny i przez czysty przypadek wylądował w tym samym co ja miejscu. Alex zmrużył oczy w słońcu.

– Nie powinienem był urządzać takiego faisdodo. Takiej hucznej fety. Byłoby lepiej, gdybyśmy wzięli cichy ślub, tylko ty i ja. – Popatrzył na mnie. – Chyba sądziłem, że każda kobieta marzy o takim ślubie, tylko na chwilę zapomniałem, że ty nie jesteś każdą kobietą.

– Myślałam raczej o odwołaniu uroczystości. – Proszę, powiedziałam to. Pochyliłam się i czekałam, aż Alex zerwie się na nogi, zacznie głośno protestować.

– Dlaczego? – zapytał łagodnie, kompletnie zbijając mnie z tropu.

Wiedziałam, że myśli o incydencie w nocy na biwaku, ale o to chodziło tylko częściowo – z całą pewnością nie obwiniałam Alexa, bardziej była to kwestia, że znalazłam się w złym miejscu o złym czasie. Problemy sięgały głębiej. Wcześniej nie wiedziałam, że dręczą go nocne koszmary. Nie miałam pojęcia, co musiał samotnie znosić. Wyczuwałam, że Alex Rivers, którego znam, to tylko czubek góry lodowej, a dziwne prądy i mroczne żądze kryją się gdzieś pod powierzchnią.

– Nic o tobie nie wiem – powiedziałam. – A jeśli ten Alex, który oddaje mi połowę śniadania i odgrywa Marca Polo w jeziorku za zajazdem, to tylko twoja kolejna rola? – Pomiędzy nami zawisło niewypowiedziane zdanie: A jeśli prawdziwy Alex to ten, którego zobaczyłam tamtej nocy?

Alex spojrzał w bok.

– Jak mi się wydaje, sedno tkwi w słowach: Na dobre i na złe. – Wstał i odwrócił się do mnie plecami. – Mówiłem ci już, że nie odgrywam uczucia do ciebie, Cassie. Sądzę, że po prostu musisz mi uwierzyć. Co do reszty, cóż, jak wszyscy składam się z wielu różnych osobowości, nakładających się jedna na drugą. – Wyciągnął do mnie rękę, pomagając mi wstać. – Obawiam się, że niektóre są gorsze od innych.

Spojrzałam na swoją piękną suknię ślubną, którą Alex sprowadził z drugiego końca świata. Koronkowy obrąbek zwisał z jednej strony, ze stanika odpadły paciorki. Na plecach widniały smugi czerwonej ziemi, kontrastującej z satyną jak plamy krwi. Wyobraziłam sobie Alexa wcielającego się w rolę przed mlecznym okiem kamery, Alexa w kałużach za zajazdem grającego w piłkę z tubylczymi dziećmi o okrągłych brzuszkach, Alexa nachylającego się ku mnie nocą, piętnującego mnie swoim przerażeniem.

– Kim ty jesteś? – zapytałam.

Obdarzył mnie uśmiechem, który przedarł się przez moją zbroję. Mogłam go nosić do końca dnia jak amulet.

– Jestem mężczyzną, który przez całe swoje życie czekał na ciebie.

Podał mi ramię, a ja bez wahania je ujęłam. Spóźniliśmy się na własny ślub. Z każdym krokiem w stronę czekającej limuzyny czułam, jak moje obawy maleją. Mogłam myśleć tylko o tym, że kocham Alexa. Kocham go tak bardzo, że to aż boli.

Загрузка...