27

Przez jedną okropną chwilę Cassie spojrzała na napięte, pełne oczekiwania twarze przed sobą, i pomyślała: Oni mi nie uwierzą. Moje wyznanie skwitują salwą śmiechu. Alex Rivers? Pani chyba żartuje. A potem zamkną notatniki, wyłączą kamery i zostawią ją samą i zawstydzoną.

Przełykając przerażenie i dumę, poprawiła się na jednym ze składanych metalowych krzeseł, które obsługa hotelu ustawiła na konferencję prasową. Wygładziła fałdy granatowej spódnicy. Wyglądaj jak uczennica, poradzono jej. Nic dwuznacznego, nic seksownego. Jakby ubierając się ładnie, chciała zwracać na siebie uwagę, prowokować przemoc.

Obok na identycznym krześle siedziała Ophelia z dzieckiem w objęciach. Connor miał czkawkę; Cassie nic nie mogła poradzić na to, że te ciche, urywane odgłosy kojarzyły jej się ze szlochem. Wiedziała, że mając zaledwie niecałe dwa miesiące, Connor nie może zrozumieć sytuacji ani nic nie zapamięta. Ale wiedziała też, że za każdym razem, gdy synek będzie wyciągał do niej ręce, w jego srebrnych oczach zobaczy Alexa.

Odchrząknęła i wstała. Niemal natychmiast w tłumie dziennikarzy zapadła cisza; stanęli na baczność jak żołnierze z czytanki.

– Dzień dobry. – Cassie nachyliła się do mikrofonu, muskając go dłonią. Przestraszona cofnęła się, gdy z głośników rozległ się ogłuszający krzyk. – Przepraszam – powiedziała ciszej. – Dziękuję wszystkim za przybycie.

Pomyślała, że idiotycznie to zabrzmiało, jakby witała grupę przyjaciół na podwieczorku. Przemknęło jej przez głowę, że wszystko byłoby łatwiejsze od tego bezwarunkowego rzucenia się na żer stada wygłodzonych lwów. Nie miała złudzeń, Alex zadbał o to dwa dni temu: ci ludzie nie są jej przyjaciółmi, nigdy nie byli. Znają ją tylko przez Alexa, zgodzili się przyjść, bo sądzili, że coś im o nim powie. Sama Cassie jest nieistotna. Jeśli dziennikarze opublikują w ogóle jej historię, przedstawią ją jako żałosną wariatkę albo kompletną kretynkę, skoro przez tyle lat nie potrafiła stanąć we własnej obronie.

Rozwinęła małą karteczkę, którą od śniadania przeczytała chyba ze sto razy; papier zawierał oświadczenie dla prasy. Ophelia udzielała jej wskazówek dotyczących nawiązywania kontaktu wzrokowego, modulowania głosu, tak by brzmiał głęboko i równo, wszystkich trików, które aktorzy stosują, by zyskać sympatię widowni. Kiedy jednak jej palce znieruchomiały na postrzępionych krawędziach kartki, nie potrafiła sobie przypomnieć żadnej rzeczy, którą ćwiczyła. Zamiast tego zaczęła czytać jak uczennica drugiej klasy, zbyt zajęta składaniem nieznanych słów, by nadać im odpowiednią intonacją.

– Nazywam się Cassandra Barrett. Większość z was zna mnie jako żonę Alexa Riversa. Pobraliśmy się trzydziestego października osiemdziesiątego dziewiątego roku, a nasze małżeństwo było obiektem zainteresowania mediów przy kilku okazjach, ostatnio z powodu narodzin naszego syna. Wczoraj wystąpiłam o rozwód z Alexem Riversem, jako powód podając jego wyjątkowe okrucieństwo.

Oświadczenie, wygłoszone w niecały miesiąc po pokazie całkowitej jedności, odegranym przez Cassie i Alexa na lotnisku po powrocie do miasta z Connorem, wywołało strumień szeptów, który nad głowami zebranych popłynął ku Cassie i dusząc ją, owinął się wokół jej szyi. Zacisnęła palce na brzegu mównicy, z trudem wygłaszając ostatnie zdanie.

– Wszelkie pytania po zakończeniu tej konferencji można kierować do mojej prawniczki, Carli Bonann, albo pana Riversa. – Wzięła głęboki oddech. – Pragnąc jednak uniknąć wszelkich niedomówień, gotowa jestem teraz odpowiedzieć na niektóre z pytań.

Przed Cassie wyrósł las rąk, zasłaniając jej widok na kamery, pytania nakładały się jedno na drugie.

– Pani Barrett, czy nadal mieszka pani z Alexem Riversem?

– Nie.

– Czy zgodził się na rozwód?

Cassie spojrzała na siedzącą po jej lewej ręce prawniczkę.

– Dzisiaj otrzyma stosowne dokumenty. Nie spodziewam się z jego strony sprzeciwu.

Jeden z dziennikarzy przepchnął się na czoło tłumu, machając mikrofonem.

– Wyjątkowe okrucieństwo to nie jest powszechny powód rozwodów, pani Barrett. Czy podbija pani stawkę, żeby dostać jak najwięcej pieniędzy?

Cassie zdumiał złośliwy ton tego człowieka, jego tupet, by pytać o tak osobiste sprawy. Na litość boską, to jej małżeństwo i jej mąż.

– Nie zamierzam niczego zabierać Alexowi. – Poza sobą, pomyślała. – I nie przesadziłam, podając powód rozwodu. – Spuściła wzrok, uświadamiając sobie, że dotarła do punktu, z którego już nie ma powrotu. Starannie oczyściła twarz z emocji i uniosła głowę, wpatrując się w przestrzeń. – Przez ostatnie trzy lata Alex Rivers maltretował mnie fizycznie.

Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Słowa niczym litania biegły jej przez myśli i Cassie nie wiedziała, czy woła tak do Boga, do Alexa czy do samej siebie. Walące jak młotem serce zdawało się poruszać lekki materiał bluzki.

– Może pani to udowodnić?

Pytanie zadała kobieta głosem cichszym niż jej koledzy i pewnie z tego powodu Cassie w ułamku sekundy podjęła decyzję. Ze wzrokiem utkwionym w drzwi na końcu sali konferencyjnej wolno odpięła trzy górne guziki bluzki, po czym odsunęła kołnierzyk i ramiączko stanika, odsłaniając brzydki, fioletowy siniak. Wyciągnęła bluzkę ze spódnicy i lekko się odwróciła, by pokazać napuchnięte, sinoczarne żebra.

Sala eksplodowała błyskami białych fleszy i kakofonią głosów. Cassie stała nieruchomo jak kamień, siłą woli starając się nie dygotać i żałując, że nie jest gdzie indziej.

Kiedy obudziła się rano po tamtej nocy, gdy Alex ją pobił, jego strona łóżka była zimna i gładko zasłana. Cassie chwilę patrzyła na starannie ułożone poduchy. Może to się wcale nie zdarzyło. Może Alexa nie było w domu.

Wzięła prysznic, ostrożnie podstawiając pod strumień gorącej wody najbardziej obolałe miejsca, potem poszła do Connora. Nocna opiekunka podała jej synka do karmienia. Siedząc w wielkim fotelu na biegunach, Cassie przez okno patrzyła, jak wstaje piękny kalifornijski dzień.

– Znowu wyjeżdżamy – szepnęła do Connora. Położyła go na stole i zmieniła mu pieluszki, wodząc wzrokiem po jego ciałku: długich, przygiętych nóżkach, okrągłym brzuszku, wałeczkach niemowlęcego tłuszczu na rączkach, które wyglądały prawie jak mięśnie dorosłego człowieka.

Kiedy opiekunka wróciła, Cassie powiedziała z uśmiechem:

– Czy mogłaby mi pani pomóc? – Poprosiła, by opiekunka spakowała zapas pieluszek, kilka zmian ubrań na noc i na dzień dla Connora, po czym zeszła na parter.

Nie zatrzymała się w jadalni, żeby napić się kawy, nie pofatygowała się, żeby w bibliotece albo gabinecie poszukać Alexa. Bo teraz to nie miało znaczenia. Decyzję podjęła w nocy.

Wybrała plan związany z jego wizerunkiem publicznym. W końcu to był powód ostatniego ataku. Cassie musiała też przyznać, że wizerunek w takim samym stopniu stanowi część jego życia jak ona. Złoty niegdyś chłopiec przestał być taki złoty, a kiedy przekona się, kto pierwszy obrzucił go błotem, Cassie zyska wolność. Albo Alex będzie musiał przyznać, że jej oskarżenia są prawdziwe, i spróbuje wzbudzić powszechną sympatię, udając się po profesjonalną pomoc, albo stanie do walki i oszczerstwem zacznie dyskredytować jej wersję zdarzeń. W gruncie rzeczy nieważne, jaki kierunek przybiorą wydarzenia. W obu wypadkach cała ta sprawa zrujnuje karierę Alexa, w obu wypadkach zabije Cassie.

Bo wprawdzie zmusi go, by przestał ją kochać, ale nie jest w stanie zmusić siebie, by przestać kochać jego.

Otworzyła frontowe drzwi i boso zeszła po marmurowych schodach na krętą ścieżkę, która prowadziła do basenu i zabudowań. Pewnego dnia pokaże Connorowi zdjęcia tego zamku i opowie mu, jak niewiele brakowało, by miał dzieciństwo hollywoodzkiego następcy tronu. Skręciła w stronę drugiego niskiego, białego budynku, w którym Alex po ślubie zbudował dla niej laboratorium.

W środku panował mrok i unosił się zapach stęchlizny; od powrotu przychodziła tu od czasu do czasu na kilka minut, bo zajmowała się Connorem i nie chciała w ciągu dnia zostawiać go samego w domu. Zapaliwszy światła, zobaczyła zamkniętą przestrzeń, zalaną barwami przeszłości: pożółkłe kości i błyszczące metalowe stoły, srebrne instrumenty i czerwona ziemia.

Mimowolnie zadała sobie pytanie, jak wyglądały krajobrazy w miejscach, skąd pochodziły kości. Co w ciągu dnia robili ludzie, do których należały te szkielety. Pojęła, że dla osoby, uważającej dotąd antropologię kulturową za nic niewartą, takie pytania są dziwne i obce. Pod pewnym względem było tak, jakby dla Cassie antropologia oznaczała poznawanie tajemnic małego, fascynującego pomieszczenia, ale kiedy odsunęła kotarę, za którą, jak dotąd wierzyła, znajduje się szafa, znalazła nową, dwa razy większą salę.

Po odejściu od Alexa zawsze będzie miała swoją pracę, przecież miała ją przed nim i praca była częścią niej w tym samym stopniu co Connor, ale kierunek jej badań naukowych ulegnie zmianie. Dojrzała inne możliwości, a po pobycie w Pine Ridge nie sądziła, by mogła w oderwaniu od kontekstu patrzeć na nagie kości. Siuksowie nauczyli ją jednego i Cassie wiedziała teraz, że chociaż człowiek składa się z mięśni, kości i tkanek, to równocześnie uformowany jest ze wzorów, w jakie układa się jego życie, z dokonywanych wyborów, ze wspomnień przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Przed wyjazdem do Pine Ridge badała czaszkę z Peru z usuniętą kością sklepienia. Kolega, który przysłał jej czaszkę, prosił o wyrażenie opinii na temat charakteru uszkodzenia. Czy był to otwór wykonany podczas trepanacji mającej na celu zdobycie amuletu albo ulżenie uporczywym bólom głowy, czy też powstał z przyczyn naturalnych? Cassie usiadła przy stole i zaczęła przeglądać notatki, w których notowała inne możliwości. „Spowodowane dłutem podczas wykopalisk. Stały nacisk ostrego przedmiotu w grobie. Erozja. Wada wrodzona. Reakcja syf iii tyczna”.

Ujmując czaszkę w dłonie, zadała sobie pytanie, jakie wnioski wyciągnąłby naukowiec, gdyby za milion lat odkopał jej szkielet. Czy zbadałby jej popękane, źle zrośnięte, zdeformowane żebra? Czy przypisałby uszkodzenie kości nieuważnym grabarzom? Erozji? Mężowi?

Cassie zawinęła czaszkę w bawełnianą tkaninę i włożyła z powrotem do pudła, którą zapełniła trocinami i podartymi gazetami. Wykonywała tę pracę z niezwykłą ostrożnością, jakby czaszka wciąż mogła odczuwać ból. Poskładała swoje notatki. Nie była najlepszym kandydatem do analizowania tej sprawy, już nie. W krótkim liście wyjaśniła, że nie miała czasu bliżej zająć się okazem, i przeprosiła, że tyle miesięcy go przetrzymywała. Wsunęła notkę do pudła i zamknęła je zszywaczem.

Zaniosła pudełko do domu, żeby dołączyć je do wychodzącej poczty; czuła, jak z każdym krokiem zawartość robi się cięższa. Zastanawiała się, dlaczego tyle czasu musiało minąć, by zrozumiała, że szkielet nic nie jest w stanie powiedzieć, natomiast ten, kto przetrwał, może pokazać ci swoje życie.

– Co z pani pracą na uniwersytecie?

– Zostanie pani w Los Angeles?

– Ma pani jakieś plany na najbliższą przyszłość?

Cassie słuchała tych pytań i myślała, że nawet gdyby miała jasny plan, z całą pewnością nie zostawiłaby wyraźnego śladu, po którym media mogłyby za nią podążać.

– Obecnie mam urlop wychowawczy – powiedziała wolno. – Nie podjęłam jeszcze decyzji, czy po jego zakończeniu wrócę na uczelnię.

Mężczyzna w oliwkowym prochowcu zsunął kapelusz na tył głowy.

– Będzie pani mieszkała w którejś z innych waszych rezydencji?

Cassie pokręciła głową. Nawet gdyby zażądała od Alexa połowy jego majątku i nieruchomości, do czego upoważniało ją kalifornijskie prawo, nie mogłaby mieszkać w żadnym miejscu, w którym była z mężem. Ani na ranczu, ani w domu, Boże, chyba nawet nie w Tanzanii, bo wszędzie tam sprzęty i krajobrazy naznaczone są obrazem ich dwojga. Zawahała się, przygryzając wargę.

– Istnieje kilka możliwości – skłamała.

Zabrała Connora do Ophelii.

– Jezu! – wykrzyknęła Ophelia, otwierając drzwi. – Co ci się stało, do diabła?

Wychodząc z domu, Cassie nie zadała sobie trudu, by się uczesać czy umalować. Chwyciła pierwsze lepsze rzeczy, które wpadły jej w ręce, dlatego też miała na sobie fioletową koszulkę polo i szorty w zielonobiałe paski.

– Ophelio, potrzebuję twojej pomocy.

Nie płakała, przez pół godziny opowiadając przyjaciółce o ukrytych aspektach małżeństwa z Alexem i pokazując obrzmiałe sińce pod stanikiem. Stopą kołysała Connora w foteliku i odpowiadała na pytania Ophelii. W końcu to Ophelia płakała za nią.

I to Ophelia zadzwoniła do przyjaciela przyjaciela, który miał dojście do zyskującej coraz większy rozgłos prawniczki od spraw rozwodowych. Kiedy Cassie się sprzeciwiła, Ophelia spojrzała na nią znacząco.

– Ty możesz nie chcieć od niego ani centa, ale masz coś, czego Alex pragnie rozpaczliwie. Jego syna.

Ophelia poszła też do pięciu banków, w których Cassie i Alex mieli wspólne konta, i przy użyciu kart bankomatowych z każdego podjęła spore sumy. Kupiła pieluszki i butelki dla Connora, bo Cassie zabrała ich za mało.

Podczas nieobecności Ophelii ukołysała Connora do snu i położyła go na łóżku, na którym sama spała kilka godzin wcześniej. Wróciła do salonu, gdzie spuściła rolety, jakby spodziewała się, że ludzie już zaglądają do środka. Podniosła słuchawkę i wybrała numer sklepu w Pine Ridge, tego samego, którego kierownikiem był Horace i skąd półtora miesiąca temu dzwoniła do Alexa.

– Cassie! – powitał ją Horace. W tle słyszała szuranie nóg i chrząkanie starych mężczyzn pochylonych nad beczkami z owsem, krzyki dzieci biegnących do lady i proszących o dropsy. – Toniktuka bwo? Co u ciebie?

Po raz pierwszy, odkąd wsiadła do taksówki pod domem Alexa, Cassie pozwoliła sobie na niepewny ton.

– Bywało lepiej – przyznała cicho. – Horace, proszę cię o przysługę.

Po południu, tuż po czwartej, kiedy Ophelia poszła z Connorem do parku, zadzwonił telefon. Cassie podniosła słuchawkę drżącą dłonią.

– Halo? – powiedziała nieco głośniej, niż zamierzała, zastanawiając się, czy usłyszy głos Alexa. Ale to był Will, cicho i z wahaniem wypowiadający jej imię pośród trzasków na linii. Schyliła się, bo z poczucia nagłej ulgi zabrakło jej tchu.

– Cassie? – powtórzył Will.

– Słucham. – Urwała, usiłując wydobyć z siebie jakieś słowa.

– Co on ci zrobił? – zapytał Will. – Zabiję go.

– Nie – odparła Cassie spokojnie. – Nie zabijesz.

Will, obok którego w sklepie nastolatek układał owies, uderzył pięścią w ścianę. Nie musiała mu mówić, wiedział, że Alex znowu ją pobił. Rozumiał, że numer telefonu, który dał mu Horace, nie należy do Cassie. Był całkowicie bezradny, tysiąc kilometrów dalej, i czekał, by usłyszeć, czego Cassie od niego oczekuje. Nie pozwalał sobie żywić nadziei, nie zamierzał pierwszy składać propozycji, wiedział jednak, że gdyby poprosiła, pojechałby po nią i ukrył ją choćby na zawsze.

– Rozwodzę się – powiedziała Cassie. – Zamierzam zwołać konferencję prasową.

Will oparł czoło o ostrą krawędź automatu telefonicznego. Hollywoodzkie media rozerwą ją na strzępy.

– Nie rób tego – usłyszał swój głos. – Jedź ze mną do Tacomy.

– Nie mogę ciągle uciekać. I nie chcę, żebyś mnie ratował. – Cassie głęboko odetchnęła. – Chyba najwyższy czas, żebym uratowała sama siebie.

Nie skończyła jeszcze mówić, gdy zadygotała i wcisnęła się głębiej w poduchy sofy, jakby dłużej nie była w stanie zapanować nad sobą.

– Cassie, kochanie – powiedział Will łagodnie – dlaczego do mnie dzwonisz?

Drżała tak gwałtownie, że nie sądziła, by udało jej się wykrztusić choć słowo.

– Bo się boję – szepnęła. – Cholernie się boję.

Will przypomniał sobie, jak jej powiedział, że nie jest sama; pomyślał o wskoczeniu do pierwszego samolotu do Los Angeles, odnalezieniu jej i całowaniu tak długo, aż Cassie przestanie dygotać ze strachu i przytuli się do niego. Zadawał sobie jednocześnie pytanie, jak może być takim głupcem, by oddać serce kobiecie, która prawdopodobnie będzie kochać innego do końca swojego życia.

Zmusił się, by jego głos brzmiał równo i spokojnie.

– Cassie, masz koło siebie lustro?

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Ophelia w samym holu ma trzy lustra – odparła.

– W takim razie idź i stań przed jednym z nich.

Skrzywiła się.

– To głupie. Potrzeba mi czegoś więcej niż jakieś idiotyczne aktorskie ćwiczenie. – Mimo to podeszła do lustra i patrzyła na swoje zapuchnięte oczy i posiniaczoną szczękę.

– No i?

– Wyglądam okropnie – powiedziała, rozcierając twarz. – A co, według ciebie, powinnam zobaczyć?

– Najodważniejszą osobę, jaką w życiu spotkałem – odparł Will.

Cassie przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha, grzejąc się w jego słowach jak kot w promieniach słońca. Przypomniała sobie, jak na początku małżeństwa Alex dzwonił do niej do pracy i niczym nastolatki godzinami szeptali o swojej przyszłości, namiętności i niezwykłym szczęściu, że się nawzajem odnaleźli.

Nie odrywała wzroku od swojej twarzy.

– Nigdy nie byłam w Tacomie – powiedziała. Uśmiechając się, schowała słowa Willa na dnie serca, by czerpać z nich siłę.

– Kiedy zaczęła się przemoc fizyczna?

– Wiedziała pani o tym przed ślubem?

Cassie nie przerywała tego strumienia padających ze wszystkich stron pytań. Obejrzała się na Ophelię i Connora, szukając u nich wsparcia.

– Kocha go pani?

Nie musiała na to odpowiadać, ale chciała. Mogła sprawić, by świat postrzegał Alexa jako potwora, od niej też zależało, by świat zobaczył go jako cudownego, ciepłego, troskliwego mężczyznę, dzięki któremu poczuła się w pełni sobą.

Uznała, że najlepiej postąpi, jeśli zamieni pytanie w żart, jakby z samego założenia było niepoważne.

– Może pan zapytać o to prawie każdą kobietę w tym kraju powiedziała lekko, choć głos jej się załamywał. – Która go nie kocha?

Uniosła głowę, przesuwając wzrokiem po twarzach dziennikarzy, jakby kogoś szukała, i zobaczyła mężczyznę w kącie. Nie zauważyła go wcześniej, ale też nie patrzyła w tamtym kierunku. Miał na sobie płaszcz z podniesionym kołnierzem, o wiele za ciepły na tę pogodę. Stał ze schyloną głową, ukrywając oczy za okularami przeciwsłonecznymi.

Alex spojrzał na Cassie i zdjął okulary. Schował je do kieszeni na piersi. Cassie nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nie był zły. W najmniejszym stopniu. Jakby wszystko rozumiał. Wstrzymała oddech, po raz kolejny próbując sprawdzić, co pominęła, co próbował jej przekazać.

– Jeszcze jedno pytanie – szepnęła z oczami utkwionymi w miejscu, gdzie stał Alex. Dlaczego w ten sposób? Dlaczego teraz? Dlaczego my?

Słabym gestem wskazała mężczyznę w pierwszym rzędzie.

– Gdyby bez obawy o zemstę z jego strony mogła mu pani coś powiedzieć, co by to było? – zapytał dziennikarz.

Wydało jej się, że widzi łzy w kącikach oczu Alexa, że jego dłoń wyciąga się ku niej. Nie rób tego, błagała w myślach. Jeśli to zrobisz, mogę za tobą pójść. W tej samej chwili jego ręka opadła bezwładnie, a palce zaczęły muskać szorstką wełnę płaszcza.

– Powiedziałabym to, co on zawsze mi mówił – szepnęła Cassie.

– Nigdy nie chciałam zrobić ci krzywdy.

Zamknęła oczy, by odzyskać panowanie nad sobą, nim pożegna dziennikarzy, którzy przyszli tu na jej prośbę. Kiedy znowu je otworzyła, patrzyła wciąż w miejsce, gdzie kilka sekund wcześniej stał Alex, ale już go nie było. Potrząsnęła głową, by oczyścić myśli, i zastanawiała się, czy naprawdę go widziała.

Bez słowa odwróciła się, wkładając bluzkę w spódnicę. Dziennikarze wciąż robili zdjęcia i filmowali jej wyjście z sali konferencyjnej: jak bierze dziecko na ręce, przewiesza torbę z pieluszkami przez ramię, sztywno się porusza.

Przeszła przez wykładany czerwonym aksamitem hol, w którym ludzie już zaczęli się na nią gapić. Pchnęła obrotowe drzwi i wyszła na chodnik, łapczywie nabierając powietrza w płuca.

Zrobiłam to, zrobiłam, zrobiłam. Obcasy Cassie stukały w rytm tych słów, gdy szła ulicą szybko, jakby była spóźniona na ważne spotkanie. W porze lunchu śródmieście roiło się od ludzi. Cassie mocniej przycisnęła Connora do piersi, gdy mijali ją w tłumie biznesmeni, kurierzy na rowerach, piękne kobiety z torbami pełnymi zakupów.

W gruncie rzeczy nic szczególnego nie kazało jej spojrzeć w górę. Żaden odgłos, jaskrawe światło, olśnienie. A jednak zrobiła to i przez mgiełkę rozżarzonego smogu zobaczyła kołującego orła. Czekała, aż ktoś inny go zauważy, ale ludzie szybko przechodzili, zatopieni we własnych myślach.

Odwróciła buzię Connora, by także mógł zobaczyć ptaka.

Osłaniając oczy przed słońcem, patrzyła, jak orzeł odlatuje na wschód. Jeszcze długo, gdy już zniknął w oddali, nie odrywała wzroku od nieskończonego nieba, i nawet kiedy ludzki strumień opłynął ją mocniej, nie zachwiała się.

Загрузка...