11

Spodziewałam się, że Alex Rivers zaklnie pod nosem, zapyta o moje nazwisko, każe mnie wylać. Szłam równym krokiem, mając zamiar opuścić plan, może nawet wyjechać z Tanzanii. Alex Rivers zrobił jednak coś, co kazało mi się odwrócić: roześmiał się głębokim, bogatym śmiechem w rodzaju tych, które ciepło spływają na słuchacza. Kiedy się obejrzałam, pochwycił moje spojrzenie.

– Więc tak – powiedział wesoło. – Zakładam, że twoim zdaniem należało mnie nieco utemperować?

Przypuszczalnie dałabym sobie radę z jego gniewem, ale zrozumienie sprawiło, że straciłam panowanie nad sobą. Kolana się pode mną ugięły, chwyciłam się więc sprzętu oświetleniowego, by zachować równowagę. Dopiero wtedy w pełni pojęłam, co właściwie zrobiłam. Nie wylałam lodowatego napoju na jakiegoś asystenta czy projektanta kostiumów. Rozmyślnie nastawiłam przeciwko sobie człowieka, z którym miałam pracować. Człowieka, który płacił mi trzysta pięćdziesiąt dolarów dziennie tylko za to, żebym mu pomagała.

Wstał i ruszył ku mnie z wyciągniętą ręką, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że tylko sekundy dzielą mnie od upadku na ziemię.

– Alex Rivers – powiedział. – Chyba się nie znamy.

Kącikiem oka dostrzegłam, że cała ekipa dokłada wszelkich wysiłków, by wyglądać na zajętą, a równocześnie ukradkiem nas obserwuje.

– Cassandra Barrett. Z uniwersytetu.

Oczy mu pojaśniały, przyjmując srebrny odcień, jakiego nigdy nie widziałam.

– Mój antropolog. Miło mi cię poznać.

Spojrzałam na jego mokre spodnie khaki, na plamę w kształcie motyla w kroczu, i z uśmiechem powiedziałam:

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Znowu się roześmiał, a ja złapałam się na uważnym wsłuchiwaniu, tak bym później mogła to sobie przypomnieć, gdy będę leżała w mojej sypialni w zajeździe z pożółkłym od starości sufitem, wirującym mi przed oczami.

– Mów mi po imieniu – powiedział. – Dam ci scenariusz, żebyś wiedziała, w czym rzecz. Bernie! Chodź, poznasz naszą konsultantkę.

Reżyser, który wyglądał jak cień gotów w każdej chwili poderwać się na rozkaz Alexa, uprzejmie uścisnął mi dłoń, po czym odszedł pod pretekstem, że musi znaleźć kogoś z obsady. Nie ulegało wątpliwości, że to show Alexa Riversa. Zaczął coś mówić, ale do mnie dopiero po chwili dotarło znaczenie jego słów.

– Chcesz, żebym coś wykopała? Teraz? – zapytałam.

Przytaknął.

– Dzisiaj po południu kręcimy scenę, w której odkrywam szkielet. Mógłbym zdać się na intuicję, ale wiem, że popełniłbym błędy. Istnieje jakaś metoda, prawda? To nie polega na tym, że robisz dziurę w ziemi i wyjmujesz kość?

Skrzywiłam się.

– Z całą pewnością nie.

Ujął mnie pod ramię i poprowadził ku otwartej dziurze w ziemi, gdzie odkopano większość znalezisk w Olduvai.

– Chcę przez chwilę cię poobserwować – wyjaśnił. – Popatrzeć na twoje ruchy, skupienie, tego rodzaju rzeczy.

– Potrzebny jest brezent – odparłam. – Jeśli rzeczywiście miałbyś znaleźć coś wartościowego, musiałbyś stanowisko przykryć brezentem, żeby odkopane kości nie zbielały na słońcu.

Alex uśmiechnął się do mnie.

– I po to właśnie jesteś mi tu potrzebna. – Gestem wezwał dwóch mężczyzn, którzy w pobliżu rozstawiali namiot. – Joe, Ken, możecie poszukać brezentu do przykrycia dziury? Musi być… – Tu spojrzał na mnie. – Czy musi być czarny?

Wzruszyłam ramionami.

– Mój zwykle taki jest.

– W takim razie czarny. – Kiedy się odwrócili, Alex zawołał za Kenem: – Gratuluję córeczki. Dowiedziałem się wczoraj wieczorem. Jeśli będzie podobna do Janine, wyrośnie na piękność.

Ken uśmiechnął się szeroko i pobiegł za drugim rekwizytorem. Popatrzyłam na Alexa.

– To bliski przyjaciel?

– Nieszczególnie, ale jest członkiem ekipy. Muszę o każdym coś wiedzieć.

Przykucnęłam na skraju stanowiska, przesiewając przez palce kredową ziemię. Jeśli próbuje zrobić na mnie wrażenie, niech od razu da sobie spokój.

– To niemożliwe – powiedziałam. – Bo przecież jest tu co najmniej sto osób.

Alex wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że wbrew woli na niego spojrzałam.

– Znam imiona wszystkich członków ekipy i ich współmałżonków – odparł opanowanym tonem. – W przeszłości pracowałem jako barman i przekonałem się, że jeśli ludzie sądzą, że zwracasz na nich uwagę, częściej przychodzą. Zapamiętanie szczegółów nie sprawia mi trudności, a oni czują się ważni i dwa razy szybciej pracują.

Mówił, jakby się bronił, jakbym rzuciła mu wyzwanie, choć wcale nie miałam takiego zamiaru. Słuchałam go zszokowana. Niełatwo było połączyć człowieka, który urządził dziką awanturę z powodu liny, z człowiekiem, który dokładał starań, by pamiętać imiona wszystkich swoich pracowników.

– Mojego imienia nie znałeś – zauważyłam.

– Nie – odparł. Zaraz potem wyraźnie się odprężył, posyłając mi olśniewający uśmiech. – Ale dopilnowałaś, żebym nigdy go nie zapomniał.

Wróciliśmy do naszego zadania, klękając nad stanowiskiem. Pokazałam Alexowi różne narzędzia, używane do kopania, miękkie szczotki do zmiatania ziemi. Usiłowałam wyjaśnić, jakie ślady mogą wskazywać na obecność skamielin w gruncie, ale to było trudne dla laika.

– Proszę – powiedziałam, przysiadając na piętach. – To właściwie wszystko, co mogę ci pokazać.

– Ale ty nic mi nie pokazałaś – poskarżył się Alex. – Muszę zobaczyć, jak wykopujesz czaszkę albo coś w tym rodzaju.

Wyśmiałam go.

– To nie tutaj. Stąd wszystko już zabrano.

– Więc udawaj – nalegał Alex, po czym z uśmiechem dodał: – To łatwe. Ja na udawaniu zbudowałem moją karierę.

Westchnęłam i ponownie pochyliłam się nad dziurą, usiłując sobie wyobrazić odłamek kości, którego tam nie było. Zaczynałam rozumieć, dlaczego mój poprzednik odszedł. Może udawanie było bułką z masłem dla Alexa Riversa, ale sam powiedział, że to jego zawód, nie mój. Mój opierał się na twardych dowodach i fizycznych śladach, nie na wybujałej wyobraźni. Czując się jak idiotka, zmiotłam górną warstwę czerwonego pyłu i pogładziłam wyboisty grunt. Małym dłutem zaczęłam kopać wokół nieistniejącej czaszki. Strzepnęłam palcami ziemię i przedramieniem otarłam pot z czoła.

Zamknęłam oczy, usiłując pod powiekami zobaczyć kształt niewidzialnej czaszki. Nie potrafiłam, samo próbowanie było idiotyzmem. Tak wszechstronnie wyszkolono mnie w dosłowności, że w ogóle nie brałam pod uwagę symboli.

– Zrozum… – zaczęłam, zamierzając powiedzieć Alexowi, że to nie moja dziedzina.

Zanim jednak zdążyłam skończyć zdanie, on przykucnął za moimi plecami. Ujął mnie za ramiona, prawie objął, i przykrył moje dłonie swoimi.

– Nie, to ty zrozum – rzekł, głową wskazując miejsce, w którym kopałam. Zamrugałam: to, co przed chwilą było tylko ziemią, teraz wyglądało jak kość. Gra światła, pomyślałam, złudzenie. A może siła wyobraźni Alexa Riversa.

Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Znał imiona całej ekipy; to nie ulegało wątpliwości od chwili, gdy przygotowano plan do kręcenia. Alex uprzejmie zostawił mnie ze swoją asystentką Jennifer, a sam poszedł za kamerę omówić z Berniem Rothem najlepszy sposób sfilmowania ujęcia. Żartował z dublerem, który musiał oblewać się potem w gorącym słońcu, podczas gdy elektrycy ustawiali światła.

Alex był w stu miejscach naraz; męczyło mnie to ciągłe szukanie go. Za każdym razem jednak, kiedy spoglądałam na leżący na moich kolanach scenariusz albo wędrowałam ku niskiemu stolikowi z rozrysowanymi ujęciami, czułam na siebie jego wzrok. Odwracałam się i rzeczywiście Alex Rivers z odległości stu metrów wpatrywał się we mnie tak, jakbym była jedyną osobą w promieniu wielu kilometrów.

Filmowana scena była dokładnie taka, jak wcześniej opisał mi Alex: grany przez niego doktor Rob Paley znajduje kości, które bierze za szczątki człekokształtnego. Bernie wdrapał się na dźwig z kamerą Panavision i prowadził Alexa przez plan.

– Wejdź tu… tak jest… trochę wolniej… i przykucnij, doskonale, właśnie tak. Co robisz z rękoma? Pamiętaj, przez trzy tygodnie nie miałeś szczęścia, a teraz nagle trafiłeś na żyłę złota.

Alex wstał i zapytał o coś Berniego, ale powiew wiatru uniósł jego słowa, zanim zdążyłam je zrozumieć.

Kiedy byli gotowi do zdjęć, wszyscy ludzie z walkietalkie stanęli w rozstrzelonym szeregu, jak ludzkie echo, krzycząc jeden do drugiego: „Cisza!”. Operator mruknął: „Kręcimy”, dźwiękowiec pochylił się nad sprzętem i powiedział: „Już”.

Przez te kilka sekund, nim Bernie zawołał: „Akcja!”, patrzyłam, jak Alex wciela się w rolę. W jego oczach zgasło światło, ciało rozluźniło się tak gwałtownie, jakby wyssano z niego całą krew. A potem w jednej chwili wróciła mu energia, prostując jego kręgosłup i zapalając mu błyski w oczach. Tylko twarz miał inną. Gdybym minęła go na ulicy, nie poznałabym go.

Poruszał się inaczej. Inaczej chodził. Nawet oddychał inaczej. Krokiem starego, zmęczonego człowieka ruszył po pasie żółtego piasku w stronę stanowiska, po czym ostrożnie zszedł do dziury. Wyjął z kieszeni dłuto i szczotkę, następnie zaczął kopać. Uśmiechnęłam się, widząc, jak powtarza przed kamerą moje gesty: kopanie od lewej do prawej, metodyczne ruchy szczotką jak u sędziego zamiatającego bazę. Potem nadeszła chwila odkrycia: najpierw trafił na czaszkę. Przesunął dłonią po oczyszczonym miejscu i na moment zamarł. Wrócił do kopania, teraz energiczniejszego. Pojawił się fragment kości, umieszczony tam kilka minut wcześniej przez scenografa. Był żółty i popękany, a ja mimowolnie wychyliłam się, by lepiej widzieć.

Alex Rivers uniósł głowę i spojrzał wprost na mnie. W jego oczach zobaczyłam siebie. Taki sam wyraz twarzy miałam w owej oszałamiającej chwili, kiedy mnie objął i zupełnie nieoczekiwanie zobaczyłam czaszkę. Rozpoznałam własne zaskoczenie, oddanie pracy, zdumienie.

Zrobiło mi się gorąco. Odsunęłam od ciała luźną bawełnianą koszulkę, odgarnęłam włosy z karku. Zdjęłam czapkę i zaczęłam się wachlować, marząc, by Alex wreszcie odwrócił wzrok.

Odrzucił głowę, patrząc wprost w słońce.

– Mój Boże – szepnął. Wyglądał jak każdy naukowiec, który na dnie serca wie, że dokonał życiowego odkrycia. Wyglądał jak człowiek, który zajmuje się tym od wieków. No cóż, wyglądał jak ja.

Wiele lat pracy poświęciłam na odkrycie, które podniosłoby moją pozycję pośród kolegów. Ciągle od nowa wyobrażałam sobie tę chwilę w taki sposób, w jaki większość kobiet wyobraża sobie dzień ślubu: promienie słońca na plecach, palce wbite w ziemię, gładka kość, ocierająca się o dłoń. Widziałam własną twarz, zwróconą ku niebu, modlitwy ofiarowane w zamian za ten dar. Chociaż z całą pewnością o nikim z tym nie rozmawiałam, a już na pewno nie z Alexem Riversem, odegrał tę scenę dokładnie tak, jak ja to sobie wyobrażałam.

Obrabował mnie z najważniejszego momentu mojego życia, tego, który jeszcze się nie zdarzył. Ta niesprawiedliwość sprawiła, że zerwałam się z krzesła, gdy reżyser zawołał: „Cięcie!”. Ledwo słyszałam oklaski i gwizdy ekipy, tak waliło mi serce. Jak on śmiał! Mówił, że chce tylko zobaczyć mnie przy pracy. Nie wspomniał nic o kopiowaniu wyrazu mojej twarzy i instynktownych zachowań. To było tak, jakby wśliznął się do mojego wnętrza i przesiał moje myśli.

Pobiegłam do namiotu sanitariuszy, w którym stały prycze, elektryczne wentylatory i dzbany zimnej wody. Zanurzyłam papierowy ręcznik w misce i ociekający zarzuciłam sobie na kark. Czułam, jak woda spływa mi między piersiami na brzuch i pasek szortów. Nachyliłam się nad miską i spryskałam sobie twarz.

On tak dobrze mnie poznał. Wie o mnie więcej niż ja sama.

W oddali słyszałam Berniego Rotha, który mówił, że dubla nie będzie, ponieważ Alex lepiej tego nie zagra. Prychnęłam i rzuciłam się na pryczę. Podpisałam umowę i dotrzymam słowa. Pokażę Alexowi Riversowi techniczną stronę wykopalisk, powiem, jakie rekwizyty będą mu potrzebne, zwrócę uwagę na niedokładności scenariusza. Ale nie dopuszczę go do siebie i nigdy nie odsłonię przed nim serca. Zrobiłam to raz, ponieważ mnie zaskoczył, ale to się nie powtórzy.

Zapadłam w drzemkę, z której obudziłam się cała zlana potem. Usiadłam, wzięłam świeży ręcznik, namoczyłam i przyłożyłam go na kark.

Poły namiotu odchyliły się i zobaczyłam młodego mężczyznę o jaskrawoczerwonych włosach zebranych w kucyk. Na imię miał Charlie, wcześniej zamieniłam z nim parę słów.

– Panno Barrett – powiedział – wszędzie pani szukam.

Uśmiechnęłam się do niego miło.

– A ja myślałam, że nikogo nie obchodzę.

Jego jasną skórę zalał rumieniec, oczy uciekły w bok. Pracował jako główny oświetleniowiec.

– Mam dla pani wiadomość – oznajmił, uparcie unikając mojego wzroku.

Skróciłam jego męki i wzięłam od niego kartkę. To był kawałek zwykłego brązowego papieru pakowego. Przeczytałam: „Proszę, zjedz ze mną kolację. Alex”.

Pismo miał staranne, jakby poświęcił wiele godzin na doskonalenie kształtów liter. Ciekawe, czy aufografy składa z taką samą precyzją. Zmięłam papier i spojrzałam na Charliego, który najwyraźniej czekał na odpowiedź.

– A jeśli odmówię? – zapytałam. Charlie wzruszył ramionami.

– Alex cię odnajdzie i skłoni do zmiany zdania.

Potrafił czynić cuda. Stałam w progu pomieszczenia, które kilka godzin temu było planem filmowym – wnętrzem namiotu – i wodziłam wzrokiem po białym lnianym obrusie, wysokich świecach w lichtarzach z kości słoniowej, szampanie chłodzącym się w srebrnym wiaderku. Alex stał na drugim końcu namiotu, ubrany w smoking, czarne spodnie i białą muszkę.

Zamrugałam. Na litość boską, przecież to Afryka. Nie mieszkaliśmy nawet w motelu, tylko w domkach kempingowych, położonych trzydzieści kilometrów od wąwozu Olduvai. Jak mu się to udało?

– To zasługa Johna – powiedział Alex, uśmiechając się do mężczyzny, który przywiózł mnie na plan dżipem. Był bardzo przyjacielski i wielki jak sekwoja.

– Bardzo miły z niego człowiek – odparłam, odprowadzając wzrokiem Johna oddalającego się w czerwonej poświacie pochodni wbitych w ziemię przed namiotem. – Mówił mi, że pracuje u ciebie.

Alex potaknął, ale nie zrobił kroku w moją stronę.

– Oddałby za mnie życie – rzekł poważnie, a ja mimowolnie za dałam sobie pytanie, ile innych osób zrobiłoby to samo.

Miałam na sobie czarną sukienkę bez rękawów, którą dzięki uprzejmości Ophelii dostarczono tamtego popołudnia, i czarne pantofle na niskim obcasie z kilogramem piasku w środku. Ostatnie trzy godziny spędziłam, biorąc prysznic, susząc włosy i wcierając w skórę cytrynowy balsam oraz przez cały ten czas wypróbowując różne kierunki rozmowy, dzięki którym naprowadzę Alexa Riversa na jego grę dzisiaj po południu.

Nie oczekiwałam jednak, że będzie w wieczorowym ubraniu. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.

– Wyglądasz wspaniale – powiedziałam cicho, choć byłam zła na siebie, zanim jeszcze skończyłam mówić.

Alex wybuchnął śmiechem.

– Wydaje mi się, że to moja kwestia, ale dziękuję. A skoro doceniłaś efekt, czy mogę to zdjąć, zanim całkiem się roztopię? – Nie czekając na moją odpowiedź, zrzucił marynarkę, rozwiązał muszkę i podwinął rękawy koszuli ponad łokcie.

Podsunął mi krzesło, po czym podniósł srebrną pokrywę z talerza z przekąskami.

– No i co sądzisz o swoim pierwszym dniu na planie filmowym?

Zmrużyłam oczy, wietrząc okazję.

– Myślę, że w życiu nie widziałam, żeby marnowano tyle czasu – odparłam. – Myślę też, że to wstyd kraść cudze emocje do swojego przedstawienia.

Zaskoczyło go to, zaraz jednak się opanował. Podniósł porcelanowy talerz.

– Marchew? – zapytał spokojnie.

Patrzyłam na niego.

– Nie masz nic do powiedzenia?

– Mam – odparł z namysłem. – Dlaczego ciągle dochodzi między nami do nieporozumień? Nienawidzisz tylko mnie czy wszystkich aktorów?

– Nikogo nie nienawidzę. – Spojrzałam na sztywne serwetki i delikatne kryształy, myśląc o trudzie, jaki sobie zadał, organizując tę kolację. Nie ulegało wątpliwości, że to była próba przeprosin. – Po prostu czuję się wykorzystana.

Podniósł na mnie wzrok.

– Nie chciałem cię zranić. Próbowałem… cóż, to bez znaczenia, co próbowałem.

– Dla mnie to ważne! – wybuchnęłam.

Przez chwilę Alex milczał. Utkwił wzrok gdzieś ponad moim ramieniem, potem pokręcił głową. Kiedy się wreszcie odezwał, głos miał tak cichy, że musiałam się nachylić, by zrozumieć, co mówi.

– Jeśli należysz do najlepszych aktorów, twój problem polega na tym, że ciągle musisz być lepszy, tylko że rywalizujesz z samym sobą. – Spojrzał na mnie. – Wiesz, co czuję, kiedy kończy się ujęcie i wszyscy poklepują mnie po plecach, mówiąc, że byłem świetny, a ja mam świadomość, że równie dobry muszę być w każdej następnej scenie? – Jego oczy płonęły w świetle świec. – A jeśli nie będę umiał? Jeśli następnym razem mi się nie uda?

Splotłam dłonie na kolanach, nie mając pojęcia, co powiedzieć. Nie ulegało wątpliwości, że dotknęłam czułego punktu – Alex Rivers się nie przechwalał, naprawdę zdawał się szczerze przerażony, że może nie być w stanie dotrzymać kroku obrazowi, który sam stworzył.

– Kradnę reakcje ludzi, masz całkowitą rację. Dzięki temu nie muszę grzebać głębiej we własnym wnętrzu. Chyba się boję, że gdybym ograniczył się wyłącznie do własnych doświadczeń, pewnego dnia przekonałbym się, że nic we mnie nie pozostało. – Uśmiechnął się słabo. – Prawda jest taka, że nie mogę do tego dopuścić. Aktorstwo to jedyna rzecz, w której jestem dobry. Nie mam pojęcia, co innego mógłbym robić. – Nie odrywał ode mnie spojrzenia. – Nie wiem, ile warte są moje przeprosiny, ale przykro mi, że to musiałaś być ty.

Uniosłam dłoń, jakbym chciała go dotknąć, ale zmieniłam zdanie. Alex słabo się zarumienił, kiedy dotarło do niego, do czego się przyznał. Odwróciłam wzrok, zadając sobie pytanie, dlaczego bezbronna czuję się ja, skoro to on się obnażył.

Zgodnie z obowiązującą w Hollywood biografią Alexa Riversa, którą rozpowszechniała Michaela Snow, Alex po ukończeniu wydziału dramatycznego w Tulane przyjechał do Los Angeles i podjął pracę barmana w modnym klubie nocnym. Pewnego wieczoru był świadkiem, jak wielki producent zalał się w trupa. Alex odwiózł go do domu, a nazajutrz producent przeprowadził z nim próby ekranowe do nowego filmu. To był „Desperado”, Alex dostał rolę i ukradł show pozostałym wykonawcom. Ludzie z branży wierzyli, że wszystko przychodzi mu łatwo. Że gdyby nie znalazł się na właściwym miejscu we właściwym czasie, trafiłaby się druga okazja, potem trzecia.

Trudno było oddzielić fakty od fikcji, dlatego Alex w zasadzie nawet nie próbował tego zrobić. Zostawił swoje dzieciństwo na zapleczu wytwórni Paramount i stworzył siebie od początku, tak by to nowe wcielenie pasowało do mitycznych wymiarów, obowiązujących w tej branży. Rzeczywiście stał się pracoholikiem – nie dla pieniędzy czy sławy, ale dlatego że bardziej niż siebie lubił postaci, w które się wcielał. Wmawiał w siebie, że nie pozostało w nim nic z tego bezbronnego chłopca, jakim był w dzieciństwie, i nie pozwalał sobie w tej kwestii na żadne wątpliwości. Prawdą było też to, że w Tulane Alex wychodził na scenę wyłącznie po to, by ją posprzątać, pracował bowiem jako dozorca. Do Los Angeles przyjechał bez fanfar, autostopem, w chłodni z mięsem. I prawdą było to, że nigdy nie opuściłby Luizjany, gdyby nie był przekonany, że zabił swojego ojca.

Był jeden z tych tygodni w Nowym Orleanie, kiedy duchota chwyta cię za wnętrzności i wtłacza cuchnące powietrze w płuca. Andrew Riveaux przez trzy kolejne dni i noce uprawiał hazard w salce na tyłach Bourbon Street, chociaż na początku rodzina tego nie zauważyła. Alex zajęty był pracą na uniwersytecie i zarabianiem pieniędzy wystarczających na pomoc matce i wynajem własnego mieszkania. Rzadko bywał w domu, większość nocy spędzał w akademiku, na wąskich łóżkach córeczek bogatych tatusiów, dla których dzięki swemu posępnemu usposobieniu i gwałtowności obejścia był przygodą, wypadem na niewłaściwą stronę ulicy.

Lila Riveaux także nie zarejestrowała nieobecności męża. Prawie cały czas spała, pogrążona w bezpiecznym oszołomieniu, wywołanym valium, do tego stopnia nieprzytomna, że nie rozpoznawała dni tygodnia, nie mówiąc już o tym, w które z nich Andrew raczył się pojawiać. Kiedy tamtego popołudnia Alex pojechał do przyczepy, żeby sprawdzić, co u matki, była tak blada i nieruchoma, że zmusił się do sprawdzenia jej pulsu.

Kroił w kuchni warzywa, które zamierzał dodać do bulionu z puszki, kiedy usłyszał na dworze śmiech ojca. Ojciec śmiał się na dwa sposoby: złośliwie, przy poniżaniu innych, i sztucznie, gdy się podlizywał. To był ten drugi rodzaj; po krótkiej przerwie, w czasie której przeciął sobie palec, Alex wrócił do swojego zajęcia.

Andrew Riveaux przyprowadził gościa. Alex nasłuchiwał ciężkich kroków, dudniącego głosu. Ojciec otworzył harmonijkowe drzwi do jedynej sypialni w przyczepie i wrzasnął imię żony.

Alex wyszedł z kuchni w samą porę, by zobaczyć, jak ojciec prowadzi tłustego, czerwonego na twarzy mężczyznę ku nieprzytomnej Liii. Zauważył, że ojciec, pożółkły od alkoholu, nie ma na szyi złotego łańcuszka z krzyżykiem. Nieznajomy pogładził się po wydatnym brzuchu, po czym spytał Andrew:

– Czy ona się obudzi?

Wtedy też Alex zrozumiał, jak wiele ojciec przegrał.

Stał niczym świadek oglądający szalejący pożar, wstrząs zahipnotyzował go i odebrał mu zdolność ruchu; wiedział, że powinien coś zrobić, powiedzieć, a równocześnie rozumiał, że te proste czynności są poza jego kontrolą. Oddychał ciężko, nóż wypadł mu z dłoni na podłogę.

Andrew, który zamykał drzwi, zastygł. Spojrzał na Alexa.

– Ona o niczym nie będzie wiedziała – mruknął, jakby dzięki temu wszystko było w porządku.

Po pierwszym ciosie ojciec zgiął się wpół. Drugi złamał mu nos. Drzwi się otworzyły, zaskoczony nieznajomy podniósł się, był już w samych bokserkach. Powiódł spojrzeniem od Alexa do jego ojca i z powrotem, po czym palcem wskazał Andrew.

– Jesteś moim dłużnikiem, ty skurwysynu! – wrzasnął, wciągnął spodnie i wyskoczył z przyczepy.

Trzeci cios Alexa posłał ojca na serwantkę, przedmiot dumy i radości Lily. Andrew Riveaux potylicą uderzył w róg mebla; z rany pociekła krew. Padł nieprzytomny, wpierw jednak uśmiechnął się – uśmiechnął! – do syna. Nic nie powiedział, choć Alex i tak usłyszał jego słowa: „Cholera, więc jednak umiesz się bić”.

Przez uchylone drzwi do sypialni Alex widział matkę. Bluzkę miała odpiętą, podsunięty w górę stanik wrzynał jej się w gardło, odsłaniając sutki, czerwone, sterczące i obsceniczne. Przespała cały incydent.

Z kuchennego stołu zabrał pieniądze, które zostawił dla matki, i schował je do kieszeni. Stał i patrzył na ojca tak długo, aż kałuża krwi sięgnęła mu do butów. Czekał, aż władzę przejmą nad nim jakieś emocje: żal, pogarda, ulga, ale nie czuł zupełnie nic, jakby człowiek, który popełnił ten czyn, w żaden sposób nie był z nim związany.

Chociaż później dowiedział się, że jego ojciec skurwysyn nie umarł, przez wiele lat nie potrafił przyznać nawet sam przez sobą, że z tamtego dnia w pamięci nie pozostał mu odgłos pękającej czaszki czy odór krwi na mokrej wykładzinie, ale to, że kiedy najmniej się o to starał, zmienił się w syna, jakiego zawsze pragnął Andrew Riveaux.

Alex wstał i zaczął zmagać się z korkiem od szampana. Kiedy się poruszał, wyczuwałam, że odgradza się od tej części swej osoby, którą przed chwilę zobaczyłam, i po raz kolejny zmienia się w sławnego człowieka.

– Wiesz, gram od siedmiu lat, kradnąc reakcje i doświadczenia przyjaciołom, krewnym i ludziom, których spotykam na ulicy. Pochlebiłoby im, gdyby się zorientowali. Nikt nigdy nie odważył się o tym wspomnieć, tak jak ty to zrobiłaś. – Głos mu złagodniał; byłam ciekawa, do czego to wszystko prowadzi. – Zaskakujesz mnie – powiedział cicho. – Mało kto jeszcze mnie zaskakuje.

Przyjrzałam mu się uważnie, aż warstwa dobrych manier opadła, odsłaniając człowieka.

– No cóż – przyznałam łagodnie – ty też mnie zaskakujesz.

Korek wyskoczył z butelki, odbił się od miękkiego dachu namiotu i wylądował na moich kolanach. Szampan pociekł Alexowi z dłoni na spodnie.

– Zapłacę spory rachunek za pranie twoich rzeczy – zauważyłam.

Alex z uśmiechem nalał mi szampana.

– Na szczęście te plamy nie są tak trwałe jak po papai. – Uniósł kieliszek i stuknął nim o mój. Odgłos przypominający delikatny dzwoneczek uleciał na wietrze.

– Chyba powinniśmy wznieść toast za film – powiedziałam.

– Nie. – Alex nachylił się tak blisko, że czułam zapach jego płynu po goleniu. – Moim zdaniem, powinniśmy wznieść toast za ciebie.

Patrzyłam, jak przytyka smukły kieliszek do ust, potem zwróciłam wzrok na migoczące płomienie świec. Na pryczy po drugiej stronie namiotu stały nasze zakąski, przykryte srebrnymi pokrywami, a na chybotliwej półce dwie tarty owocowe.

– Bardzo mi trudno dłużej gniewać się na ciebie – powiedziałam.

– Ha, przynajmniej coś robię dobrze.

Zarumieniłam się i spuściłam wzrok na talerz. Chciałam, żeby podał jedzenie. Zaśpiewał. Krzyknął. Zrobił cokolwiek, byle tylko przestał na mnie patrzeć.

Potrafiłam znaleźć drogę przez pustynię, orientując się po położeniu słońca. Wiedziałam, jak poskładać czaszkę, która rozpadła się na pięćdziesiąt kawałków. Umiałam przeprowadzać skomplikowane komputerowe analizy rozmiarów kości. Ale nie byłam w stanie siedzieć przy stole z mężczyzną i czuć się swobodnie.

Nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia, a wszystkie snute przeze mnie fantazje nie brały pod uwagę pułapek, które czyhały w rzeczywistości: długich momentów, w czasie których nikt nic nie mówi, okropnego echa, kiedy upuściłam łyżkę na talerz, wzroku Alexa przenikającego mi pod skórę. Pomyślałam o bohaterkach powieści, które czytałam w samolocie do Tanzanii. Teraz większość z nich odrzuciłaby już długie włosy na plecy, rozchyliła wiśniowe usta i zapraszająco wygięła smukłe ciała. Wszystkie posiadły sztukę flirtu i uwodzenia. W najgorszym razie potrafiłyby prowadzić rozmowę, nie wychodząc przy tym na idiotki.

Alex jednak nie miał pojęcia o antropologii, a ja o filmach. Rozmowa o pogodzie w Tanzanii nie miała sensu, bo miesiącami nic się tu nie zmieniało. Wrażenia z lotu na pewno by go nie zainteresowały. Bez tarczy gniewu, za którą się chroniłam, przychodząc do namiotu, miałam bardzo mało do powiedzenia Alexowi Riversowi. Przypuszczalnie zastanawiał się, co mu strzeliło do głowy, żeby zaprosić mnie na kolację.

– Powiedz mi, Cassandro Barrett…

– Cassie – wtrąciłam odruchowo i spojrzałam na niego. – Możesz nazywać mnie Cassie.

– W takim razie Cassie. Powiedz mi, jak to się stało, że wylądowałaś na afrykańskiej pustyni, by kopać w ziemi.

Rzuciłam się na ten temat, wdzięczna za szansę.

– Byłam chłopczycą – odparłam. – Lubiłam grzebać się w ziemi.

Alex podszedł do drewnianej skrzyni, której do tej pory nie zauważyłam, i wyjął z niej dwie małe srebrne miski, pełne lodu.

– Koktajl z krewetek? – zapytał.

Uśmiechnęłam się, gdy postawił przede mną talerz.

– Jak to zrobiłeś? – zapytałam, kręcąc głową.

Alex nabił krewetkę na widelczyk.

– Gdybym ci powiedział, odarłbym kolację z magii.

Siedzieliśmy w milczeniu; obserwowałam cienie świec, tańczące na jego policzkach i zapalające refleksy we włosach. Był złoty – to słowo samo się nasuwało. Patrzyłam na niego i w jednej chwili widziałam mężczyznę pytającego mnie o studia, a w następnej Apolla we własnej osobie.

Podczas głównego dania Alex wspomniał, że urodził się poza Nowym Orleanem.

– Ojciec był lekarzem, a mama, cóż, mama była najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem. – Uśmiechnął się. – Pamiętam, raz obserwowałem ją w ogrodzie, kiedy myślała, że jest sama. Zdjęła słomiany kapelusz, uniosła twarz ku słońcu i roześmiała się tak, jakby była najszczęśliwszą kobietą w świecie.

Spojrzałam na talerz, myśląc o własnej matce, która za powrót na Południe oddałaby wszystko, co miała. O tym, jak obserwowałam ją, kiedy myślała, że jest sama. Pochylona nad karafką, wznosiła toast sama do siebie. Zamknęłam oczy, próbując sobie wyobrazić, czym mogło być dorastanie w rodzinie Alexa Riversa.

– Tata nie był zwolennikiem aktorstwa – mówił Alex – ale potem zobaczył mnie na scenie w college’u w Tulane i stał się moim największym fanem. Aż do swojej śmierci kilka lat temu wieszał na ścianach swojego gabinetu plakaty reklamowe moich filmów.

– Twoja matka nadal mieszka w Nowym Orleanie?

– Próbowała przeprowadzić się do Los Angeles, ale nie dała rady. Powiedziała, że starych drzew się nie przesadza.

Usiłowałam wyobrazić sobie obrazy Południa, które w mój umysł wpisała matka, krainy wdzięku, błękitnolistnych wierzb i mrożonych drinków z listkami mięty. Tak różniło się to od Los Angeles, jak ja od Alexa Riversa.

– Pewnie tęsknisz za Nowym Orleanem – powiedziałam. – Hollywood to zupełnie inny świat.

Alex wzruszył ramionami.

– Wychowałem się w jednym z tych starych francuskich dworów. Czarne okiennice, pnące róże i ławki z kutego żelaza w ogrodzie. Kiedy przyjechałem do Los Angeles i odniosłem sukces, zbudowałem podobny dom w BelAir. – Skrzywił się drwiąco. – Jeśli byłaś na jednym z tych Gwiazdorskich Objazdów, przypuszczalnie widziałaś moją skrzynkę pocztową.

Uśmiechnęłam się do niego.

– I skąd wiedziałeś, że odniosłeś sukces?

Alex wybuchnął śmiechem.

– Raz poszedłem do sklepu spożywczego. To było tuż po premierze „Światła i cienia”, tego filmu o Wietnamie. No więc stałem przy warzywach i macałem kantalupy, żeby sprawdzić, czy są dojrzałe, tak jak pokazała mi mama, kiedy byłem w college’u. Wkoło wszystkie kobiety chwytały kantalupy, które miałem w ręce, ale odłożyłem – cholera, były zielone – i powtarzały w kółko, że zdobyły owoce, których dotknął Alex Rivers. – Uśmiechnął się. – To było najgorsze, nigdzie nie mogłem iść, nic nie mogłem robić. Zostałem pozbawiony wszelkiej prywatności. Tamtego dnia w roku 1987 po raz ostatni poszedłem na zakupy do sklepu spożywczego.

– I co jadasz? – zapytałam przerażona.

– Zatrudniam ludzi, żeby kupowali mi jedzenie, ubranie, odbierali telefony, prowadzili samochód. Chryste, gdybym chciał, przypuszczalnie mógłbym wynająć kogoś, kto chodziłby za mnie do toalety.

– Ach, korzyści wynikające z posiadania władzy. – Wstałam i sprzątnęłam ze stołu dwa talerze po wyśmienitej gęsi, nadziewanej słodkim ryżem, w sosie śliwkowym. – Więc co robisz przez cały dzień?

Alex wybuchnął śmiechem.

– Jak tak się nad tym zastanowić, to bardzo mało.

Na nowo napełnił kieliszki szampanem, a ja tymczasem postawiłam na stole deser.

– Jagody. Moje ulubione.

Nie powiedziałam tego tylko z grzeczności. Nie można wychowywać się w Maine i nie lubić czarnych jagód; rosły dziko w lesie za domem moim i domem Connora. Te na tarcie nie były tak smaczne (aczkolwiek nie zamierzałam wspomnieć o tym Alexowi), ale przypominały mi lato i życie, jakie prowadziłam wieki temu. Uniosłam do ust następny kęs.

– W Maine często chodziliśmy na jagody – powiedziałam tylko. – Rosną wszędzie i jedliśmy je prosto z krzaczków. – Uśmiechnęłam się. – Rozgrzane były najlepsze, smakowały słońcem i plamiły nam palce na fioletowo.

Alex ponad stołem ujął mnie za rękę. Odwrócił ją wnętrzem do góry i wolno potarł opuszkami palców.

– Tutaj – powiedział, dotykając mojej dłoni, jakby widział plamy. – I tutaj. – Spojrzał na mnie. – Żałuję, że nie byłem tam z tobą.

Cofnęłam rękę. Czułam, jak po plecach spływa mi strumień potu.

– Chyba już pójdę – powiedziałam szybko. – Dziękuję za wspaniałą kolację. – Wstałam od stołu, bo się bałam, że zmienię zdanie, że Alex zrobi to za mnie.

Wpatrywał się we mnie długo, później także wstał i odwinął rękawy. Włożył smoking i odprowadził mnie do wyjścia. Płonące pochodnie malowały ziemię odcieniami czerwieni.

– Powiedziałem Johnowi, że sam cię odwiozę – odezwał się cicho. – Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza.

– Nie chcę sprawiać kłopotu – odparłam, choć przecież wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Sama tak późno wieczorem bałabym się wracać do zajazdu, a wezwanie taksówki po prostu nie wchodziło w grę.

Alex pomógł mi wsiąść do dżipa, po czym zajął miejsce za kierownicą. Zapalił papierosa i to mnie zaskoczyło – nie wydawał mi się typem palacza. Ale on tylko kilka razy się zaciągnął i zaraz wyrzucił papierosa przez okno, tak więc zostałam bez żarzącego się koniuszka, który wydobywał z mroku rysy jego twarzy.

Przez całą drogę nie odezwał się słowem. Wiedziałam, że go obraziłam, i w myślach na nowo odtwarzałam wieczór, uznałam jednak, że poza tą sprzeczką na powitanie mogłam go tylko urazić, kiedy uwolniłam dłoń z jego uścisku. Nie chciałam popełnić błędu, to wszystko. Nie znałam gry, która Alexowi przychodziła z taką łatwością. Powtarzałam sobie: „On się z tego otrząśnie. Po prostu nie jest przyzwyczajony do odmowy”.

Kiedy zaparkował przed zajazdem i otworzył przede mną drzwi, zastanawiałam się, jak to zrobić, by pożegnać się z godnością, zamiast uciekać, gdzie pieprz rośnie, ledwie tylko postawię stopy na trawie. A potem się roześmiałam. Przecież to zwykły człowiek. Aktor. Kogo ja się boję?

Siebie samej. Znałam odpowiedź, zanim jeszcze Alex zamknął samochód i uwięził mnie w ramionach. Obawiałam się tego, co jeszcze może mi zrobić, odkąd po południu widziałam, jak gra główną rolę w moich snach. Cofnęłam się, trafiając na bok dżipa. Alex nie odrywał ode mnie wzroku, ponieważ jednak stał w cieniu, widziałam wyłącznie jego niezwykłe srebrne oczy.

– Jesteś piękna – powiedział.

Odwróciłam się od niego.

– Nie kłam. Nie udawaj – odparłam. Opisywano mnie jako inteligentną, ambitną, ale w całym moim życiu nikt nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna. Zawsze myślałam, że może zrobiłby to Connor, ale nie miał okazji.

Znowu byłam zła, tak samo zła jak na początku kolacji, ponieważ Alex Rivers zepsuł cudowny wieczór. Jeszcze przed chwilą mogłabym z uśmiechem wspominać, jak jadłam kolację przy świecach w Serengeti. Położyłabym się do łóżka, zamknęła oczy i wzbogaciła obraz błyskotliwą rozmową i subtelną romantycznością, aż wreszcie wszystko potoczyłoby się tak, jak bym pragnęła. Alex jednak przez to bezczelne kłamstwo posunął się za daleko i nagle cały wieczór zaczął wyglądać jak jeden wielki żart ze mnie.

Alex złapał mnie za ramiona.

– Nie kłamię. I z całą pewnością nie udaję. – Potrząsnął mną lekko. – Czemu nie mogę powiedzieć, że jesteś piękna?

– Bo nie jestem – odparłam z całą swobodą, na jaką było mnie stać; miałam nadzieję, że przez to będzie mniej bolało. – Tylko się rozejrzyj. Popatrz na Janet jakąś tam czy każdą inną aktorkę, z którą pracowałeś.

Ujął moją twarz w dłonie.

– Na pustkowiu wkładasz seksowną czarną sukienkę. Słuchasz mnie z taką uwagą, jakbyś myślała, że zdradzam ci tajemnice wszechświata. Nie boisz się powiedzieć mi, że jestem dupkiem, kiedy nim jestem. I opowiadasz mi o zbieraniu czarnych jagód w taki sposób, że widzę plamy na twoich palcach i ustach. Cassie, jeśli to nie jest piękno, to nie wiem, co nim jest.

Zaczął się ku mnie nachylać. Miałam szeroko otwarte oczy, kiedy mnie pocałował, ponieważ chciałam się przekonać, czy mam na niego taki sam wpływ, jaki on ma na mnie. Na ramionach czułam ciężki biały księżyc, który popychał mnie ku Alexowi. Słuchałam regularnego bicia jego serca i cichego szumu wentylatorów w zajeździe, zaczynając wierzyć, że to wszystko jest rzeczywiste.

Odsunął się ode mnie, wciąż trzymając palce na moim gardle. Czułam, jak drżą. Uśmiechnęłam się do niego.

– Słowem nie wspomniałam o plamach na ustach – powiedziałam.

Alex objął mnie w pasie.

– Zaczynam myśleć, że to będzie najlepszy film, jaki dotąd zrobiłem – oznajmił.

Pomógł mi wejść po schodach do domku. W holu było ciemno jak w studni, większość aktorów i ekipy poszła spać, spodziewając się wczesnej pobudki na charakteryzację. Alex poprowadził mnie po schodach do mojego pokoju. Z każdym krokiem czułam, jak się odsuwa. Kiedy doszliśmy do drzwi, zadawałam sobie pytanie, czy wszystkiego sobie nie wyobraziłam.

Odwrócił się, jakby znowu chciał mnie pocałować, zamiast tego jednak zaczął szybko i gorączkowo szeptać:

– Mój ojciec nie był lekarzem. – Głos miał głębszy, gardłowy, oczy płonęły mu tak samo jak wcześniej, kiedy mówił o porażce i strachu. – Najbliżej gabinetu lekarskiego znalazł się, kiedy po piątej szklaneczce szkockiej postrzelił się w stopę. Byłem jego największym rozczarowaniem, ponieważ w niczym nie przypominałem sukinsyna. Często mnie bił po to tylko, żeby mi przypomnieć, o ile jest lepszy ode mnie. Moja maman nie potrafiła odróżnić cieplarnianego kwiatu od plastikowego. Przychodząc na świat, sprawiłem jej ból i nigdy nie pozwoliła mi o tym zapomnieć. Całe dzieciństwo kryłem się przed nimi dwojgiem i szukałem pociechy w udawaniu, że jestem kimś innym. Dom, który zbudowałem w Los Angeles, rzeczywiście istnieje w Nowym Orleanie, ale ja patrzyłem na niego tylko z drzewa w zagajniku, kiedy podglądałem, jak mieszkające tam dziewczynki robią salta na trawniku i zadzierają przy tym spódnice. – Wziął głęboki oddech. – Brednie, które opowiedziałem ci przy kolacji, napisała moja rzeczniczka, kiedy jej powiedziałem, że muszę mieć przeszłość. Ale ciebie nie będę okłamywał i nie będę przy tobie udawał.

Byłam oszołomiona. Chciałam, żeby wiedział, że to mi się podobało – ta mroczna prawda – o wiele bardziej od jego alter ego.

Pragnęłam dotrzeć do niego, opowiedzieć mu o mojej matce, o rodzinie.

Położyłam dłonie na miękkich kędziorach na jego skroniach. Dwukrotnie tej nocy zaufał mi, mówiąc prawdę, i z tego powodu chciałam mu pomóc. Miałam do tego lepsze kwalifikacje, niż mógł sobie wyobrazić. Szepnął moje imię, a ja przytuliłam się do niego, przesuwając dłonie po jego plecach i dziwiąc się, jak cudownie do siebie pasujemy. Nim jego usta spoczęły na moich, zdążyłam jeszcze pomyśleć, że Alex Rivers jest o wiele lepszym aktorem, niż ktokolwiek by przypuszczał.

Загрузка...