16

– Przyniosłem to dla ciebie.

Za moimi plecami rozległ się głos Alexa i wbrew woli zacisnęłam palce na oparciu białego trzcinowego fotela. Nie odwróciłam się, tylko wpatrywałam w górną werandę, licząc kroki, które musi zrobić Alex, by przejść od drzwi sypialni do mnie.

Postawił filiżankę obok mnie; mleko już było dolane, co oznaczało, że zadał sobie trud, by samemu przyrządzić herbatę, zamiast prosić o to kucharkę. W oddali słyszałam odgłosy późnopopołudniowego ruchu ulicznego i krzyki mew, jakby ten dzień niczym nie różnił się od innych.

Alex ukląkł przede mną i położył skrzyżowane ręce na moich kolanach. Wpatrywałam się w niego, jakbym była w szoku, co przypuszczalnie było prawdą. Mój umysł zarejestrował nieskazitelną symetrię jego rysów, jakbym widziała je po raz pierwszy.

– Cassie – szepnął – tak mi przykro.

Kiwnęłam głową. Wierzyłam mu, musiałam wierzyć.

– To nigdy więcej się nie zdarzy. – Oparł mi głowę o kolana, a moje dłonie z własnej woli zaczęły głaskać jego włosy, ucho, zarys szczęki, który tak dobrze znałam.

– Wiem – powiedziałam, choć wymawiając te słowa, za zamkniętymi powiekami zobaczyłam burze na środkowym zachodzie, które rozdzierają na strzępy znany ci świat, pozostawiając po sobie tęczę jak ofiarę, żebyś zapomniał o tym, co było wcześniej.

– Najważniejszą rzeczą, którą musimy pamiętać o naturze kości – powiedziałam do morza twarzy w sali wykładowej – jest to, że nie wygląda ona tak, jak zawsze ją sobie wyobrażaliśmy.

Zeszłam z podium i stanęłam za małym stołem do demonstracji, który przygotowałam na zajęcia praktyczne z antropologii. Kurs trwał prawie od dwóch miesięcy; pracowałam ciężko, by dać studentom solidne podstawy, które będą im potrzebne na wykopaliskach przewidzianych na koniec semestru.

– Kiedy wykopujemy kość, zakładamy, że to rzecz solidna i trwała, w rzeczywistości jednak jest ona tak samo żywa jak każda inna tkanka ciała.

Przy wtórze skrobania długopisów po papierze wyliczałam właściwości kości jako żywego organizmu.

– Rośnie, może chorować, może sama się uleczyć i przystosowuje się do indywidualnych potrzeb. – Ze stołu wzięłam dwie kości udowe. – Na przykład kości w razie potrzeby stają się silniejsze. Oto kość udowa trzynastoletniej dziewczynki. Porównajcie jej szerokość z szerokością drugiej kości, należącej do ciężarowca, uczestnika igrzysk olimpijskich.

Lubiłam te wykłady, po części z powodu sensacyjności pokazu, po części dlatego, że burzyły większość żywionych przez studentów poglądów na temat kości.

– Co więcej, kość nie jest zbudowana wyłącznie z substancji nieorganicznych jak kreda. To organiczna sieć włókien i tkanek, które zawierają też substancje nieorganiczne, na przykład fosforan wapnia. Właśnie dzięki kombinacji obu tych rodzajów kość jest tak wytrzymała i twarda.

Kącikiem oka dostrzegłam Archibalda Custera opierającego się o framugę. W zeszłym roku powiedział mi, że traktuję naukę jak historyjkę rodem z „National Enquirer”. Argumentowałam, że – kalambur niezamierzony – wykład o kościach jest zbyt suchy, żeby przez godzinę utrzymać uwagę studentów, nie wspominając już o rozbudzeniu w nich zainteresowania antropologią. Od czasu gdy Alex przekazał uczelni dotację, Custer nie miał odwagi krytykować moich metod czy przydzielić mi innych zajęć. Przypuszczalnie mogłabym prowadzić wykład nago i słówkiem by nie zareagował.

Wzrok miałam utkwiony w tyle sali, tuż poniżej skrzyżowanych ramion Custera. Był tam chłopak ze słuchawkami, dwie szepczące do siebie dziewczyny i Alex.

Czasami przychodził na te wykłady; mówił, że zadziwia go moja wiedza. Zawsze wsuwał się do sali po rozpoczęciu zajęć, nie chciał bowiem odwracać uwagi ode mnie, zwykle też nosił okulary przeciwsłoneczne. Studenci w większości wiedzieli, że jestem jego żoną – myślę, że niektórzy zapisali się na moje zajęcia po to tylko, żeby się dowiedzieć, jaka jestem, albo w nadziei na spotkanie Alexa.

Uśmiechnęłam się do niego. Zdjął okulary i mrugnął do mnie. W jego obecności przechodziłam samą siebie. Przypuszczam, że w pewien sposób grałam dla niego.

– Przekonacie się o organicznej naturze kości, jeśli na jakiś czas zamoczycie ją w kwasie. Kwas usunie sole, pozostawi natomiast substancje organiczne w stanie niezmienionym. Ale – w tym momencie wyjęłam kość strzałkową ze szklanej misy, w której się moczyła – usunięcie soli sprawi, że będzie całkowicie elastyczna. – Złapałam za oba końce, lekko zgięłam w środku i zawiązałam na luźny węzeł.

– Cholera jasna – mruknął student pierwszego roku siedzący niedaleko stołu.

Uśmiechnęłam się do niego.

– Ja myślę tak samo – powiedziałam. Spojrzałam na zegarek, po czym wróciłam na podium, by pozbierać notatki. – Nie zapomnijcie o kolokwium w przyszły czwartek.

Custer już wyszedł, studenci alejką między rzędami wysypywali się z sali. Zwykle po tym wykładzie grupka tłoczyła się przy stole, dotykając galaretowatej kości, gładząc krawędzie. W przeszłości odpowiadałam na wszystkie pytania i pozwalałam zostawać tak długo, jak chcieli. W końcu antropologia to dyscyplina praktyczna.

W tym roku jednak, choć moje wykłady nie uległy zmianie, nikt z tej powiększonej liczby słuchaczy nie wykazywał zainteresowania. Spokojnie zaczęłam porządkować stół, owijając okazy w miękką bawełnę. Zastanawiałam się, czy nie tracę zdolności przykuwania uwagi.

Uniosłam głowę, przypomniałam sobie bowiem, że Alex czeka, i zobaczyłam tłum studentów rojący się wokół niego w przejściu. Podsuwali notatniki po autograf.

Krew odpłynęła mi z twarzy. Chciałam powiedzieć: Zaraz, oni należą do mnie. Słowa jednak utknęły mi w gardle i chociaż ogarniał mnie gniew, pojęłam, że nie mam powodu do zazdrości. Alex nie zgromadził ich wokół siebie rozmyślnie i nawet gdyby go tu nie było, nie istniała żadna gwarancja, że któryś podszedłby do stołu z okazami.

Alex przepchnął się przez grupę i z rękami w kieszeniach stanął przy stole.

– Niektóre sole wsiąkają w grunt, kiedy kość ulega procesowi skamienienia, prawda? – zapytał donośnie.

Roześmiałam się; wiedziałam dokładnie, o co mu chodzi.

– Oczywiście – odparłam.

– Więc jak to się dzieje, że nigdy nie wykopujecie kości w takim stanie? – Wskazał na pływającą w roztworze kwasu związaną kość.

Dwoje studentów zawróciło i stanęło po obu stronach Alexa; dotykali kości w miejscach, gdzie on musnął je palcami. Paru innych dołączyło do grupki.

– Przede wszystkim proces ten trwa przez wiele stuleci i nawet jeśli zawartość wapnia ulega redukcji, nie jest ona tak wielka, więc kość zachowuje swój kształt. Oczywiście zdarza się, że tam, gdzie klimat i gleba są odpowiednie, znajdujemy coś takiego. – pogrzebałam w do połowy spakowanej skrzyni i wyjęłam kość szczękową z epoki żelaza, którą wykopano na irlandzkim torfowisku; była skręcona niczym obwarzanek. – Jej kształt spowodowały inne leżące na niej kości.

Przez chwilę mnóstwo dłoni przesuwało się po próbkach. Ponad głowami studentów pochwyciłam wzrok Alexa. Naprawdę wiedział, jak zadawać odpowiednie pytania. W gruncie rzeczy gdyby nie był tak doskonałym aktorem, byłby wspaniałym antropologiem. Podszedł bliżej i objął mnie w pasie. Studenci jak na sygnał podnieśli głowy i rozmawiając z ożywieniem, wyszli z sali.

– Najlepsze życzenia z okazji rocznicy – powiedział, całując mnie lekko.

Nie zamknęłam oczu. Wokół nas drobinki kurzu tańczyły w świetle wpadającym przez okna.

– Najlepsze życzenia z okazji rocznicy – odparłam. Wysunęłam się z jego objęć, by starannie zapakować kości, które oglądali studenci. – Tylko to skończę i możemy iść.

Złapał mnie za ramiona i wciągnął między swoje nogi.

– Chcę zrobić eksperyment – oświadczył. – Masz ochotę?

Potaknęłam, widząc, jak schyla ku mnie głowę. Jego usta poruszały się na moich, sprawiały, że szeptałam z nim. Pocałował mnie mocniej, nie pozwalając mi się odsunąć.

Kiedy podniósł głowę, leżałam na nim, nie całkiem wiedząc, gdzie jestem.

– Tak jak myślałem – mruknął. – Chciałem się przekonać, czy kości mogą zmięknąć bez użycia kwasu.

Uśmiechnęłam się do jego ciepłej klatki piersiowej.

– Oczywiście.

To była jedna chwila, jeden błąd, i tak jak Alex powiedział, więcej się nie powtórzy. Szeptałam te słowa raz po raz i myślałam, że takie rzeczy zdarzają się innym ludziom, o których słyszy się w wiadomościach, ale z całą pewnością nie mnie i Alexowi.

– Cassie?

Na dźwięk głosu Ophelii złapałam koc wiszący na oparciu fotela i zarzuciłam go na ramiona. Nie było mi zimno, ale nie chciałam, żeby zobaczyła, co się stało.

Po tamtej katastrofalnej nocy w restauracji Nicky’ego Blaira przez ponad rok powoli odbudowywałyśmy z Ophelią dawne stosunki. Potrzebowałam jej, bo poza Alexem w gruncie rzeczy nie miałam z kim rozmawiać. Nie wiem, czy kiedykolwiek przeprosiła, ale z drugiej strony, ja też przestałam przepraszać za małżeństwo z Alexem i dałam jej wyraźnie do zrozumienia, że jestem wobec niego lojalna. Jeśli podczas wizyt Ophelii nie wpadali z Alexem na siebie, wszystko zwykle było w porządku. Nasza przyjaźń wróciła na stare tory: Ophelia opowiadała o sobie, a ja słuchałam, w przeciwnym razie bowiem musiałabym mówić o Aleksie.

Ophelia wsunęła głowę w drzwi balkonowe sypialni.

– Więc tutaj jesteś – powiedziała. – Zaczynałam myśleć, że gdzieś poszłaś, nie mówiąc nic Johnowi.

Usiłowałam się do niej uśmiechnąć.

– To nie jest najlepsza pora – odparłam wymijająco.

Ophelia machnęła ręką.

– Wiem, wiem. Wspaniali Riversowie mają dzisiaj premierę. Chciałam tylko zapytać, czy mogę pożyczyć od ciebie czerwoną suknię wieczorową.

Zmarszczyłam czoło; nie potrafiłam sobie przypomnieć czerwonej sukni wieczorowej, ale Ophelia lepiej się orientowała w zawartości mojej garderoby.

– Po co?

– Śpiewam wieczorem w klubie bluesowym. – Ophelia oparła się o balustradę werandy i uniosła rękę nad głową w pozie wampa.

– Nie umiesz śpiewać – zauważyłam.

Wzruszyła ramionami.

– Tak, ale właściciele klubu jeszcze o tym nie wiedzą i nie dowiedzą się, dopóki nie wejdę na scenę. A tak sobie myślę, że nigdy nie wiadomo, kto będzie na widowni. – Uśmiechnęła się. – Poza tym zapłacili mi z góry.

Musiałam się roześmiać, Ophelia naprawdę była najlepszym lekarstwem.

– Na litość boską, jak ich przekonałaś, że umiesz śpiewać bluesa?

Ophelia weszła z powrotem do sypialni, żeby poszukać sukni.

– Skłamałam! – zawołała.

Naciągnęłam koc mocniej na ramiona, ukrywając swój sekret.

– Jak ci się to udaje? – zapytałam. – No wiesz, czy te historyjki nigdy ci się nie mylą?

Ophelia z suknią zarzuconą na ramię tanecznym krokiem weszła na werandę.

– Twój problem polega na tym, że za długo jesteś uczciwa. Jak raz zaczniesz, kłamstwo staje się łatwiejsze niż oddychanie – odparła swobodnie. Przyłożyła suknię do ciała i wykręciła pirueta.

– Billie Holiday byłaby zazdrosna – powiedziałam. Zmieniłam pozycję, krzywiąc się, gdy bokiem otarłam się o ramię fotela.

Ophelia spojrzała na mnie i wzrok jej spochmurniał.

– Chyba nie jesteś chora, co? – Pociągnęła za koc. – Przeziębiłaś się?

Nie protestowałam, kiedy położyła mi dłoń na czole, tak jak nauczyłam ją wiele lat temu. Otuliłam się kocem. Nienawidziłam Alexa, że mnie do tego zmusił.

– Prawdę mówiąc, chyba coś złapałam – powiedziałam.

Po przeżyciu całego roku z Alexem zaczynałam rozumieć, że w istocie poślubiłam wielu różnych mężczyzn – Alex wkraczał w chwilach, gdy pod ręką nie było pozostałych. Nie mógł zostawić swojej pracy w biurze, więc każdy grany przez niego bohater znajdował drogę do naszego łóżka albo siedział naprzeciwko mnie przy śniadaniu. Powiem jedno: z całą pewnością urozmaicało to nasz związek. Podczas krótkich ośmiu tygodni, gdy pracował nad „Speed”, filmie akcji o pilocie, był zadziorny, szybki i tryskający energią. Kiedy latem w zawodowym teatrze grał Romea, wieczorami wracał do mnie z namiętnością chłopca zakochanego w samej idei miłości.

Nie lubiłam pilota, choć był do zniesienia. Romeo nieco mnie irytował; przez niego patrzyłam w lustro i szukałam nowych zmarszczek, a także zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że mnie do tego stopnia wyczerpuje normalny dzień, podczas gdy Alex zdaje się dysponować niespożytymi siłami. Teraz jednak kręcił „Antoniusza i Kleopatrę” i po raz pierwszy zetknęłam się z postacią, której nie chciałam mieć koło siebie. Na kalendarzu w moim gabinecie uniwersyteckim znaczyłam dni, które pozostały do końca zdjęć, liczyłam, ile jeszcze muszę czekać, nim Alex znowu stanie się po prostu Alexem.

Pod wieloma względami rola Antoniusza nie wymagała od niego wielkiego wysiłku i myślę, że z tego też powodu wydała mu się taka atrakcyjna. Antoniusz, człowiek kierowany żądzą władzy i ambicją, zakochał się w królowej i, jak ujął to Szekspir, nie było „pary nam równej na ziemi”. Ale równocześnie dręczyły go obsesje, pochopnie oceniał innych i był podejrzliwy. I właśnie obsesja na punkcie Kleopatry i zazdrość o nią czyni pierwszy wyłom w jego zbroi, pozwalając wrogom doprowadzić go do upadku. Wystarczyło przekonać Antoniusza, że Kleopatra zdradziła go z Cezarem, i jego świat runął w gruzach.

Naturalnie jest to też historia miłości, której nie sprzyjają gwiazdy: Antoniusz sądzi, że Kleopatra sprzymierzyła się z Cezarem, i oskarża ją, ona natomiast ze strachu o życie rozpuszcza wieść o swoim samobójstwie. Kiedy posłaniec mówi Antoniuszowi, że umarła z jego imieniem na ustach, dopadają go wyrzuty sumienia i przebija się mieczem, by wydać ostatnie tchnienie w ramionach całkiem żywej i zdrowej Kleopatry. Zamiast skłonić się przed Cezarem, Kleopatra odbiera sobie życie, zatruwając się jadem żmii. Jest to historia o odbijających się rykoszetem nieporozumieniach i kłamstwach: o parze kochanków, którzy mogli być szczęśliwi tylko wówczas, gdyby inni nie wystawiali na próbę ich błędnych osądów.

Nie byłam gotowa na szukanie jadowitego węża, ale rozumiałam Kleopatrę, kiedy twierdziła, że Antoniusz jest szalony. Czasami, gdy byliśmy sami, Alex mówił z szekspirowskim akcentem. Godzinami całkowicie mnie ignorował, a potem nagle ciągnął do łóżka i pieścił z żądzą, która graniczyła z brutalnością. Doszło do tego, że kiedy otwierał frontowe drzwi, nawet się z nim nie witałam, tylko ukradkiem go obserwowałam, usiłując odgadnąć, czy powinnam oczekiwać zaproszenia na kolację w świetle księżyca, czy wrzasków, że przesunęłam napisaną przez niego notkę z miejsca, gdzie nie mógł jej zwiać wiatr.

Dzisiaj sam prowadził range rovera, a ja siedziałam na przednim siedzeniu – tego miejsca nie zajmowałam przez cały rok naszego małżeństwa. John został w domu, żeby pomóc w oklejaniu taśmami okien i okrywaniu brezentem krzaków w oczekiwaniu na ulewne deszcze, które zalewały kalifornijskie wybrzeże. Alex spojrzał na zegar na desce rozdzielczej, a potem na chmury przetaczające się po niebie.

– Już niedługo – powiedział.

Jechaliśmy, żeby workami z piaskiem zabezpieczyć plażę w domu w Malibu, a wiedziałam, że to ostatnia rzecz na świecie, jaką w tej chwili chciałby robić Alex. W tamtym tygodniu Brianne Nolan, Kleopatra, zerwała kontrakt pod pretekstem wyczerpania. Ale dwa dni później Herb Silver na służbowym lunchu podsłuchał, że Nolan chciała wycofać się z tej produkcji, ponieważ granie drugich skrzypiec w filmie Alexa było dla niej mniej korzystne niż nowa umowa, którą udało się załatwić jej agentowi. O trzeciej nad ranem znalazłam Alexa w gabinecie. Obliczał, ile pieniędzy i czasu zmarnowano.

Wytwórnia zamierzała pozwać aktorkę o zerwanie kontraktu i większość dnia Alex spędził na naradach z prawnikami. Kiedy wrócił do domu, zaraz za progiem powiedział mi, żebym poszukała płaszczy przeciwdeszczowych i spotkała się z nim w garażu. Nie chodziło tylko o erozję plaży, ale szkody, jakie woda mogła wyrządzić domowi.

– Myślisz, że zdążymy wrócić na noc do BelAir? – zapytałam spokojnie, spoglądając na ocean.

Nawet na mnie nie spojrzał, choć szczęka mu zadrgała.

– A skąd mam wiedzieć, do diabła?

Na plaży przed Colony roił się tłum gwiazd w żółtych płaszczach przeciwdeszczowych, których okrucieństwo natury zredukowało do roli zwykłych robotników. Alex pomachał do producenta mieszkającego kilka domów dalej, po czym wręczył mi dwie rolki taśmy, które wyjął z kieszeni.

– Zacznij w środku – powiedział. – Spotkamy się tutaj.

Otworzyłam drzwi i zawołałam panią Alvarez, która w kuchni przygotowywała lampy olejne, świece i jedzenie.

– Och, pani Rivers – powiedziała, zbiegając energicznie po schodach. – Mówią, że sztorm kompletnie zniszczy wybrzeże. – Załamała dłonie na białym fartuchu.

Zmarszczyłam brwi.

– Może lepiej będzie, jeśli dzisiaj w nocy pojedziesz z nami do domu – zaproponowałam. Nie podobała mi się perspektywa, że pięćdziesięciopięcioletnia kobieta będzie zupełnie sama podczas gwałtownej burzy.

– Nie, nie – sprzeciwiła się. – Jeśli pan Rivers się zgodzi, mój Luis przyjedzie i zabierze mnie do siebie.

– Oczywiście, że się zgodzi – zapewniłam. – Postaraj się wyjechać stąd tak szybko, jak się da.

Kiedy biegłam na górę, by okleić taśmą potężne szklane okna, z których rozciągał się widok na ocean, zaczął padać deszcz. Ale nie nabierał mocy stopniowo, tylko w jednej sekundzie z nieba runęła ściana deszczu. Stałam z dłońmi przyciśniętymi do szyby i obserwowałam pracującego na dole Alexa. Przenosił worki i układał je z naturalnym wdziękiem.

Pani Alvarez wyjechała z synem, kiedy tylko skończyłyśmy zabezpieczać dom od środka. Wkładając płaszcz, wyszłam przez przesuwne drzwi, które na krzyż okleiłam taśmą, i pobiegłam do Alexa. Bez słowa powlokłam ciężki worek piasku w kierunku budowanej przez niego barykady. Mięśnie mi się napięły z wysiłku, pot popłynął po karku pod kapturem. Układałam worki tak wysoko, jak potrafiłam, jeden umieszczając na drugim, budując rząd kolumn.

Deszcz wirował wokół nas, rzucał nam w oczy piaskiem, burzył fale zalewające nas do bioder. Z sąsiedniego domu dobiegł odgłos pękającego szkła.

Kiedy patrzyłam w górę, usiłując stwierdzić, które okno się potłukło i dlaczego, Alex nagle złapał mnie za ramię. Potrząsnął mną tak mocno, że głowa odskoczyła mi do tyłu.

– Jezu! – wrzasnął, choć jego głos niemal utonął w szumie wiatru. – Czy ty niczego nie potrafisz zrobić dobrze? – Kopnął w worki, które tak starannie ułożyłam, a kiedy się nie zwaliły, naparł całym ciężarem i rzucił je w nadpływającą falę. – Nie tak! – huknął. – Tylko tak jak ja! – Wskazał mur, w którym worki zachodziły w połowie na siebie jak cegły. Brutalnie odepchnął mnie na bok i zaczął dokładać mokre worki z moich zburzonych stosów.

Przysłoniłam oczy i rozejrzałam się, by sprawdzić, czy sąsiedzi słyszeli, jak Alex na mnie wrzeszczy. Przez chwilę wpatrywałam się w worki, których układanie zajęło mi godzinę.

Więc to była moja wina, postąpiłam bezmyślnie. Silny powiew wiatru bez trudu zwaliłby stojące worki, za to ściana Alexa mogła wytrzymać znacznie poważniejszy atak. Stanęłam obok niego, uważnie naśladując jego poruszenia, sposób układania worków, nawet kroki, żeby nie znalazł we mnie żadnej wady. Nie zważałam na ostry ból w ramieniu i w plecach, zdecydowana, że tym razem zrobię to dobrze.

Alex wyszedł na werandę i patrzył, jak Ophelia sprawdza, czy mam gorączkę.

– Zimna jak lód – oznajmiła, patrząc na Alexa. Ujęła się pod boki. – Cassie nie czuje się najlepiej. Może powinieneś zostawić ją w domu.

– I zabrać ciebie? – spytał drwiąco.

Ophelia zarumieniła się i odwróciła wzrok. Na pożegnanie ścisnęła mnie za ramię.

– Już wychodziłam – oznajmiła, po czym rozmyślnie przepchnęła się obok Alexa.

Patrzyłam za nią, udając, że widzę ją długo po tym, jak jej sylwetka zniknęła za koronkową firanką sypialni. Nie chciałam patrzeć na męża.

– Powiedziałaś jej?

– A jak myślisz? – Odwróciłam się ku niemu, dostrzegając obłok bólu, który przysłonił czystą szarość jego oczu, i pojęłam, że nie mogę zranić go bardziej, niż on ranił siebie. Przełknęłam ślinę i spojrzałam przed siebie.

Nagle Alex wziął mnie w objęcia, koc spadł, odsłaniając czerwone znaki na ręce i napuchnięcie w okolicy żeber. Zaniósł mnie do sypialni i delikatnie położył na łóżku, tak delikatnie, że na narzucie nie pojawiła się najmniejsza zmarszczka. Odpiął mi bluzkę.

Muskał ustami każdy ślad, zabierając ból i pozostawiając balsam łez. Przytuliłam jego głowę do piersi, myśląc, że ta czułość boli jeszcze bardziej.

– Ciii – powiedziałam, gładząc go po czole. – Wszystko w porządku.

W ręce od razu uderzyło mnie to, że kości wyciągały się w moim kierunku, jakby chciały mnie złapać, gdybym nic nie zauważyła. Wzięłam szczoteczkę i zaczęłam usuwać gałązki i luźne kawałki ziemi, odsłaniając niemal nietknięty przegub i pięć kości dłoni wciąż zawiniętych wokół kamiennego narzędzia. Przesunęłam palcami po fragmencie małego młotka, a potem się uśmiechnęłam. Może wcale by mnie nie złapała, tylko zaatakowała.

Ręka tkwiła w skale osadowej na wysokości mojego ramienia i była na tyle wyraźna, że nie potrafiłam pojąć, jak to możliwe, że przez wszystkie te lata nikt jej nie odkrył. To stanowisko w Tanzanii istniało od dawna, przez dziesięciolecia przeczesywali je antropolodzy.

Kręciło mi się w głowie. Intuicyjnie wiedziałam, że to wielka sprawa, zanim jeszcze wysłałam próbki do datowania. Serce zaczęło mi walić, kiedy sobie uświadomiłam, że to odkrycie udowodni, iż człekokształtni odznaczali się zdolnością intelektualną do konstruowania własnych narzędzi, zamiast zadowalać się tymi, które naturalnie ukształtowała woda albo procesy zwapnienia. Do domu wrócę jako bohaterka. Powiem Archibaldowi Custerowi, żeby się pieprzył. Będę sławna jak Alex.

Nie mogłam się doczekać, kiedy mu powiem. W obozie nie było telefonu, postanowiłam więc, że wieczorem pojadę do miasteczka. Nie podobało mi się, że przez cały miesiąc będę z dala od Alexa, ale przeprowadzałam badania terenowe w czasie przerwy międzysemestralnej, a on i tak pracował dwanaście godzin na dzień. Rozmawiałam z nim w środy i niedziele, siedząc na brudnej podłodze sklepu z rodzaju „ryż, mydło i powidło”. Przyciskałam słuchawkę do ucha i gałązką wypisywałam jego imię na czerwonej ziemi, zapamiętując dźwięk głosu, żeby móc przypominać go sobie późno w nocy i udawać, że Alex leży obok mnie.

Zmrużyłam oczy przed rozżarzonym słońcem, dotykając żłobkowanych szarych okolic na lewo od ręki. W oddali słyszałam stuk młotków i śmiech. Kilkoro studentów pracowało ze mną, jeden znalazł szczękę, ale poza tym żadnych poruszających odkryć nie było. Z uśmiechem wyszłam zza skały, tak by mogli mnie widzieć.

– Wally, przynieś brezent! – zawołałam.

Resztę dnia poświęciliśmy na żmudne zdejmowanie kolejnych warstewek ziemi, ponieważ odkrycie czegoś tak kruchego jak skamieniała dłoń było rzadkością i nie mogliśmy ryzykować utraty najdrobniejszego nawet fragmentu. Pracowałam z dwoma studentami: jeden pomagał mi w wydobywaniu i oczyszczaniu, drugi opisywał kości tuszem dla późniejszej rekonstrukcji. Inny pojechał do miasta, by na uniwersytet wysłać depeszę o naszych wstępnych ustaleniach oraz próbki do datowania. Przy kolacji uczciliśmy nasze odkrycie, popijając spaghetti trzema butelkami miejscowego wina.

Studenci układali drewno na ognisko, ja natomiast snułam fantazje, w których byłam najbardziej rozchwytywanym antropologiem, a oni moimi uczniami. Kiedy zaproponowali, żeby pogrzebać żywcem profesora Custera, dając w ten sposób okazję jakimś biednym studentom do odkopania go za tysiąc lat, śmiałam się z nimi, głównie jednak obserwowałam ognie strzelające w rytm mojego pulsu. Na wykopaliskach ożywałam. Nie chodziło wyłącznie o odkrycie ręki, chociaż na samą myśl o niej serce mi śpiewało. To był dreszcz towarzyszący poszukiwaniu nieznanego jak podczas wyprawy po ukryty skarb albo wyławianiu spośród bożonarodzeniowych prezentów tego najbardziej wyczekiwanego. Kiedy na ekrany wszedł film, podczas którego realizacji się poznaliśmy, to była najbardziej wyrazista cecha granej przez Alexa postaci. Pamiętam, jak mówiłam, że jestem pod wielkim wrażeniem jego kreacji. Odparł, że przejął to ode mnie.

Telefonistce połączenie ze Stanami zajęło dziesięć minut; szansa, że złapię Alexa w domu, była niewielka. Kiedy odezwał się zaspanym głosem, uświadomiłam sobie, że u niego jest pewnie środek nocy.

– Wiesz, co się stało? – powiedziałam, słysząc echo własnych słów na linii.

– Cassie? Wszystko w porządku?

Niemal widziałam, jak siada i zapala światło.

– Odkryłam coś. Odkryłam rękę z narzędziem. – I nie dając mu okazji do zadania pytania, opisałam wagę takiego odkrycia oraz jego znaczenie dla mojej kariery. – To jak Oscar dla ciebie. Dzięki temu trafię na szczyt.

Kiedy Alex nie odpowiadał, pomyślałam, że straciłam połączenie, ale w podnieceniu tego nie zauważyłam.

– Alex?

– Jestem. – Serce mi się ścisnęło, gdy usłyszałam jego zrezygnowany, martwy głos. Może się martwi, że przez to odkrycie oddalę się od niego. Może myśli, że przedłożę własną karierę nad jego osobę. Co było niemądre, a jeśli ktoś powinien to zrozumieć, to właśnie Alex. Alex i praca zawodowa są jednakowo ważni. Bez nich nie mogłabym żyć.

Poniewczasie przypomniałam sobie o „Antoniuszu i Kleopatrze”. Można by pomyśleć, że na film ktoś rzucił klątwę. Zastąpiono wprawdzie Brianne Nolan inną aktorką, ale w zeszłą niedzielę Alex wspomniał, że z powodu konfliktu z operatorem zrezygnował reżyser. Zamknęłam oczy, przygnębiona własną głupotą i brakiem wrażliwości. Mocniej ścisnęłam słuchawkę i głosem tak wesołym, na jaki mogłam się zdobyć, powiedziałam:

– Ja tu gadam i gadam, a nawet nie zapytałam cię o film.

Po króciutkiej chwili Alex odparł:

– Jest bardzo późno. Muszę kończyć.

Rozłączył się, a ja słuchałam trzasków na linii, dopóki tanzańska telefonistka nie zapytała mnie swym muzykalnym głosem, czy chciałabym zamówić następną rozmowę. Wróciłam do obozu i weszłam do jednego z namiotów, w których pracowaliśmy. Kiedy zapaliłam górną lampę, stół zalała żółta poświata. Niezgrabnie, jakbym dłonie miała z ołowiu, dotknęłam odłamków kości, które miały zmienić moje życie. Ułożyłam je według numerów – to była na razie połowa ręki – i starałam się nie zastanawiać, dlaczego Alex nawet mi nie pogratulował.

Trzy dni później dostałam depeszę od Archibalda Custera oraz trzech zainteresowanych muzeów, ale mój mąż milczał. Zrekonstruowana ręka w całej swojej chwale leżała na czarnej bawełnie, opisana szczegółowo dla potomności. Zrobiliśmy konieczne w tej sytuacji zdjęcia, które mogliśmy rozesłać, nim prawdziwa ręka stanie się eksponatem. Stałam z dłońmi zaciśniętymi na krawędzi stołu, czując, jak pot spływa mi po plecach. Wally, który pisał u mnie pracę magisterską, pakował leicę.

– Jak pani myśli, pani profesor? – zapytał wesoło. – Na lotnisku będą czekały na nas tłumy?

Wyjeżdżaliśmy z Tanzanii dopiero za dwa tygodnie; wiedziałam, że Wally żartuje, społeczność antropologiczna jest za mała, żeby zasłużyć na coś więcej niż okazjonalny artykuł w „Wall Street Journal”. Nieproszone powróciły wspomnienia z dnia, gdy z Alexem wróciliśmy do Los Angeles. Wyobraziłam sobie podobny cyrk wokół zakurzonego, zmęczonego naukowca dźwigającego skrzynię pełną kości.

– Jakoś w to wątpię – odparłam.

Wally wstał, otrzepując szorty z ziemi.

– Zaniosę to do Susie, zanim dostanie kolejnego ataku – powiedział, ruszając do wyjścia. Rozsunął skrzydła namiotu, ale zaraz wypuścił je z rąk, jakby zobaczył zjawę, której widoku nie potrafił znieść. Zamrugał i znowu rozsunął płótno.

Na środku obozu stał pikap, a Koji, jeden z naszych miejscowych przewodników, rozładowywał pudła z pieczęcią Les Deux Magots, paryskiej restauracji. Grupka moich asystentów z nabożnym podziwem patrzyła na skrzynie z homarem, świeże owoce i kręgi sera brie delikatnie kładzione na ziemię. Wcześniej tylko raz widziałam coś takiego. Wally wyszedł na słońce, odsłaniając mi widok na tę scenę.

– Teraz wiem, że Bóg istnieje – mruknął.

– Bóg to trochę za wiele. Święty całkiem mi wystarczy – odparł ktoś.

Okręciłam się na dźwięk pierwszych słów Alexa. Wszedł do namiotu bocznym wejściem i teraz stał o kilka kroków ode mnie. Zobaczyłam, że jego dłonie wciąż się poruszają, i pojęłam, iż jest bardziej zdenerwowany, niż chciałby okazać.

– Pomyślałem: Co przywieźć kobiecie, która zmieni kierunek rozwoju ewolucji człowieka? Kwiaty wydały mi się nieodpowiednie, a z mojego ostatniego pobytu w Tanzanii zapamiętałem, że miejscowa kuchnia nie jest zbyt apetyczna…

– Och, Alex! – zawołałam, rzucając mu się w objęcia. Przesunął dłońmi po moich plecach, na nowo się mnie ucząc. Wciągnęłam w nozdrza znajomy zapach jego skóry i wygładziłam pomięte ubranie. – Myślałam, że jesteś na mnie wściekły.

– Jestem wściekły na siebie – sprostował. – Ale uświadomiłem sobie, że specjalnie zachowałem się jak dupek, żebyśmy mogli pocałować się i pogodzić.

Ujęłam jego twarz w dłonie. Wypełniała mnie radość, że Alex jest przy mnie, i zadawałam sobie pytanie, jak mogłam nie zauważyć, że wcześniej serce miałam puste.

– Wybaczam ci – powiedziałam.

– Jeszcze cię nie przeprosiłem.

Oparłam czoło o jego brodę.

– To bez znaczenia.

Łagodnie uniósł moją twarz ku sobie. Z dworu dobiegał trzask otwieranych skrzyń i zachwycone okrzyki studentów wyjmujących zawartość.

– Jeśli to istotnie jest jak zdobycie nagrody Akademii – powiedział Alex – to jestem z ciebie bardziej dumny, niż możesz sobie wyobrazić.

Przytuliłam się do niego, myśląc, że gratulacje Archibalda Custera i wszystkie pochwały, jakie za sprawą ręki mnie czekają, bledną w porównaniu ze słowami Alexa. Tylko jego opinia naprawdę się liczyła.

Tamtego wieczoru kolacja była prawdziwą ucztą, nawet jeśli dym z ogniska nadał cielęcinie piccata dość nietypowy smak. Alex swobodnie rozmawiał z moimi studentami, rozśmieszając ich opowiastkami o pomyłkach, jakie popełniał, grając antropologa, dopóki ja się nie pojawiłam. Kiedy wzięli kilka butelek bordeaux i zaproponowali, żeby przenieść imprezę nad stanowisko wykopaliskowe, Alex odmówił. Zabrał ostatnią butelkę wina i pomógł mi wstać, jakby wcześniej było to umówione.

Zapiął szczelnie mój namiot, podczas gdy ja stałam plecami do niego i wpatrywałam się w popękaną miednicę, przy której leżały grzebień, szczotka do zębów i tubka pasty. Zmarszczyłam brwi: powinnam o czymś powiedzieć Alexowi, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, o czym. Położył dłonie na mojej talii.

– Co takiego jest w tobie, we mnie, namiocie i Tanzanii?

Nie mogłam nie myśleć o pierwszej nocy, kiedy się kochaliśmy – zwłaszcza że po ścianach namiotu tańczyły pomarańczowe płomienie, wiatr cicho jęczał wśród wzgórz i zapadała ciężka, miękka jak futro afrykańska noc.

Spletliśmy ciała w sposób, w jaki w środkowej Afryce pojawiają się deszcze: gwałtownie, bez ostrzeżenia, intensywnie – przez wszystkie te dni, gdy leje, stoisz przy oknie i zastanawiasz się, czy świat kiedykolwiek wyglądał inaczej. Później leżeliśmy objęci, na wpół ubrani i mokrzy od potu, wciąż wzajemnie się pieszcząc, by podtrzymać łączącą nas więź.

Piliśmy bordeaux prosto z butelki, obserwując sylwetki ognia na płótnie z leniwym zadowoleniem, zrodzonym z pewności, że będzie spokojniejszy, słodszy następny raz. Z roztargnieniem gładziłam Alexa po przegubie.

– Twój przyjazd tutaj bardzo wiele dla mnie znaczy.

Alex pocałował mnie w ucho.

– Dlaczego myślisz, że zrobiłem to dla ciebie? – zapytał. – Trzy tygodnie abstynencji to piekło.

Z uśmiechem zamknęłam oczy, zaraz jednak zesztywniałam i usiadłam. Abstynencja. Nagle przypomniałam sobie, o czym zapomniałam powiedzieć Alexowi.

Kiedy rozpakowałam w Tanzanii swoje rzeczy, zorientowałam się, że zostawiłam tabletki antykoncepcyjne w domu. Z początku myślałam, żeby poprosić o receptę tutaj, jeśli mają takie w miejscowej aptece, a potem doszłam do wniosku, że skoro od Alexa dzieli mnie pół świata, mam niewielkie szanse na zajście w ciążę. Teraz jednak on był tutaj, kochaliśmy się i nie było żadnej pewności.

– A tak z ciekawości – powiedziałam, odwracając się twarzą ku niemu – co sądzisz o zostaniu ojcem?

Oczy mu pociemniały, pojawiło się w nich coś, co odgrodziło go ode mnie.

– Co ty chcesz mi powiedzieć, do diabła? – zapytał ostro.

Położyłam mu dłoń na ramieniu, uświadamiając sobie, że moje słowa zabrzmiały poważniej, niż wymagała tego sytuacja.

– Zostawiłam tabletki w domu i od tygodni nic nie biorę. – Uśmiechnęłam się do niego. – Ale jestem pewna, że nic się nie zdarzy. Wszystko będzie w porządku.

– Cassie, ja nie zamierzam mieć dzieci – powiedział wolno Alex.

Nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie rozmawialiśmy; założyłam, że to kwestia czasu, że na razie mu się nie śpieszy, ale będzie chciał mieć rodzinę.

– Nigdy? – zapytałam, lekko zszokowana.

– Nigdy. – Alex przesunął dłonią po twarzy. – Nie zamierzam być taki jak moi rodzice.

Odprężyłam się; znałam Alexa i wiedziałam, że to nie wchodzi w grę…

– Moi rodzice też nie byli ideałami – powiedziałam – ale to mi nie przeszkodzi w urodzeniu własnych dzieci.

Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie ślicznego chłopczyka, biegającego po trawnikach przed domem, bijącego stopkami w ziemię z czystej radości pędu. Zobaczyłam go w Tanzanii, z plastikową łopatką i wiaderkiem, towarzyszącego mi na wykopaliskach. Wiedziałam, że z czasem zdołam przekonać Alexa, by zmienił zdanie.

Pociągnął mnie za ramiona, biorąc moje milczenie za bunt.

– Poza tym jak zostaniesz następną Margaret Mead, jeśli urodzisz dziecko? – zauważył. – Nie możesz boso i w ciąży jechać na cykl wykładów o ręce.

Kwestionowałam słuszność tego stwierdzenia, ale pod wieloma względami Alex miał rację. Może wkrótce, teraz jednak pora nie była odpowiednia. Przekręciłam się na wąskim łóżku i spojrzałam na niego.

– Więc które z nas śpi na podłodze?

Alex wybuchnął śmiechem.

– Chére, słyszałaś o rosyjskiej ruletce?

Po powrocie do Stanów wygłosiłam wykłady na kilku uniwersytetach, omawiając wpływ ręki i narzędzia na naszą wiedzę o ewolucji umysłu. Nie podobała mi się ta długa rozłąka z Alexem, ale on kręcił zdjęcia do „Antoniusza i Kleopatry”, nie miało więc znaczenia, gdzie jestem: w Bostonie, Chicago czy Baltimore. Pracował dwadzieścia godzin dziennie i nawet gdybym była w Los Angeles, nie spędzałabym z nim zbyt wiele czasu. Z sypialni na górze dobiegł głos Alexa:

– „W obłokach nieraz widać obraz smoka, lwa lub niedźwiedzia, lub fortecznej bramy, skały urwistej, rosochatej góry, modrego, w drzewa strojnego przylądka, które z wiatrami kołysać się zdają, z ócz naszych szydzą powietrzną ułudą”.

Taksówkarz postawił moją torbę przy drzwiach, a ja odetchnęłam z ulgą, bo nie kazałam Alexowi czekać na lotnisku. Tego wieczoru robił to, co zawsze, gdy następnego dnia kręcił ważną scenę: próbował. Wiedziałam, że znajdę go krążącego po saloniku przy sypialni, ubranego w rozciągnięty Tshirt i bokserki, i uśmiechnęłam się do tej wygodnej, znajomej wizji.

Samolot z Chicago miał opóźnienie z powodu burzy; około dziewiątej zadzwoniłam do Alexa i powiedziałam, że nie wiem, czy zdołam dzisiaj dotrzeć do Los Angeles.

– Idź spać – dodałam. – Jeśli samolot wystartuje, wezmę taksówkę.

Wiedziałam, że czeka go wyczerpujący dzień, bo będzie kręcił scenę, w której Antoniusz uświadamia sobie zdradę Kleopatry, a potem dowiaduje się o jej rzekomym samobójstwie. Poza tym film przysparzał mu więcej problemów. Pokaz przedpremierowy kopii roboczej spotkał się z negatywną reakcją widowni. Alex opowiedział mi o tym przez telefon.

– Śmiali się – mówił wstrząśnięty. – Patrzyli, jak przebijam sobie flaki mieczem, i śmiali się.

Żałowałam, że nie ma mnie przy nim, że nie mogę mu pomóc, znajdując jasne strony w mało pochlebnych opiniach o filmie, które pojawiały się w czasopismach branżowych i plotkarskich. Także w Chicago natknęłam się na krótką notkę w „Tribune”; napisano w niej, że jak głosi plotka, „Antoniusz i Kleopatra” będzie jedną z najdroższych hollywoodzkich klap. Kiedy to przeczytałam przy śniadaniu, musiałam stłumić impuls, by od razu zadzwonić do Alexa. Wiedziałam, że po tygodniu wrzawa w mediach ucichnie. Lepiej pocieszyć go osobiście, zamiast powierzać słowa zimnej, trzeszczącej linii telefonicznej.

Poza tym miałam dla niego nowinę, która całkowicie odwróci jego uwagę od filmu. Jeszcze nie mogłam być stuprocentowo pewna, bo nie miałam czasu pójść do lekarza, a miesiączka spóźniła mi się dopiero o tydzień, ale przeczuwałam, że się nie mylę. W samolocie ciągle o tym myślałam; zdawałam sobie sprawę, że Alex dostanie ataku, kiedy powiem mu o dziecku, i układałam różne scenariusze. W jednym po prostu odebrało mu mowę, w drugim mówiłam, że najlepiej przygotowane plany nie zawsze urzeczywistniają się w sposób, w jaki sobie tego życzymy. W trzecim cierpliwie przypominałam mu, że to on chciał igrać z ogniem. Wszystkie kończyły się jednakowo: siedzieliśmy przytuleni na ławie pod oknem, Alex przyciskał dłoń do mojego brzucha, jakby mógł pomóc mi w noszeniu naszego dziecka.

Postanowiłam, że zostawię walizkę w holu, ponieważ nie powinnam chyba nosić ciężkich rzeczy. Z każdym stopniem wyraźniej słyszałam Alexa powtarzającego kwestię z naciskiem na różne wyrazy:

– „Dla niej tę wojnę toczyłem jedynie… Twa podła pani sprawiła, żem miecz swój oddał wrogowi”.

Uśmiechnęłam się na myśl o kryzysie męskości u Antoniusza i nowinie, jaką miałam dla Alexa. Nabierając głęboko powietrza, weszłam do sypialni.

– Cześć – powiedziałam.

Alex odwrócił się; oczy miał czarne z gniewu.

– „Twa podła pani sprawiła, żem miecz swój oddał wrogowi” – powtórzył wolniej. Zrobił kilka kroków, zatrzymując się o kilka centymetrów przede mną. – Przypuszczam, że się wytłumaczysz – powiedział ostro.

Otworzyłam usta; w ramionach poczułam ból, czekając na powitanie, które nie nastąpiło.

– Uprzedzałam, że się spóźnię – odparłam. – Zadzwoniłam do ciebie, jak tylko się dowiedziałam. – Ostrożnie wyminęłam Alexa i położyłam płaszcz na fotelu. – Myślałam, że się ucieszysz, że jednak udało mi się wrócić dzisiaj do domu.

Alex złapał mnie za ramię i siłą odwrócił.

– Twój samolot nie miał opóźnienia. Dzwoniłem na lotnisko.

– Jasne, że miał – warknęłam. – Osoba, z którą rozmawiałeś, pomyliła się. Na Boga, dlaczego miałabym cię okłamywać?

Alex zacisnął usta.

– Ty mi powiedz.

Potarłam skronie, zastanawiając się, w jakim stresie musi być Alex, skoro wymyśla równie szalone intrygi.

– W głowie mi się nie mieści, że mnie sprawdzałeś.

Kącik jego ust drgnął.

– No cóż, nie ufam ci.

Prostota tego zdania przebiła się przez mój gniew, wysiłek włożony w tydzień pełen publicznych wystąpień dał o sobie znać. Oczy wypełniły mi się łzami. Nie taki wieczór planowałam; nie będzie późnowieczornych przekąsek w łóżku, pieszczot i podziwu dla życia, które stworzyliśmy. Wpatrywałam się w Alexa i zadawałam sobie pytanie, co stało się z mężczyzną, którego kochałam.

Kiedy pierwsze łzy popłynęły mi po policzku, Alex się uśmiechnął. Mocno złapał mnie za ramię.

– Kto to jest, pichouette? – zapytał jedwabiście. – Wyszłaś z łóżka innego mężczyzny? Poderwałaś go w Chicago? Albo włóczyłaś się ulicami, uczepiona swojego tygodnia chwały, na wypadek gdyby porażka okazała się zaraźliwa?

W jego słowach słyszałam, jak bardzo siebie nienawidzi; mimo że cała dygotałam, przytuliłam się do niego, ofiarując mu siebie, jedyną rzecz, jaką miałam. Alex złapał oba moje przeguby w jedną rękę, a drugą wymierzył mi cios w bok, dysząc ciężko z wysiłku. Nie poruszyłam się, nawet nie oddychałam. Po prostu nie potrafiłam uwierzyć w to, co widzę i czuję. Nie, pomyślałam, ale nie potrafiłam nic wykrztusić.

Kiedy mnie odepchnął, uderzyłam w regał z książkami. Upadłam, zasypał mnie grad książek w twardych oprawach i szklanych przycisków do papieru. Cofnęłam się, ale nie zdążyłam uciec. Kopniak trafił mnie w brzuch i sprawił, że przetoczyłam się na bok. Zakryłam twarz, usiłując się skurczyć – tak bardzo, by Alex mnie nie widział, bym mogła o sobie zapomnieć.

Wiedziałam, że jest po wszystkim, ponieważ usłyszałam płacz Alexa. Dotknął mojego ramienia, a ja, niech Bóg ma mnie w opiece, odwróciłam się ku niemu. Ze szlochem ukryłam twarz na jego piersi, szukając pociechy u człowieka, który sprawił mi ból. Kołysał mnie w ramionach i szeptał, jak mu jest przykro.

Kiedy zabrakło mi łez, Alex wstał i poszedł do łazienki. Wrócił z ręcznikiem, którym wytarł mi twarz, szyję, nos i gardło. Otulił mnie pościelą i usiadł na skraju łóżka. Myśląc, że zasnęłam, przemówił.

– Nie chciałem – mruknął i głos mu się załamał. Znowu wybuchnął płaczem; wstał i poszedł do saloniku, gdzie walnął pięścią w ścianę.

Kiedy w nocy zaczęło się krwawienie, powiedziałam sobie, że to po prostu moja miesiączka. Zamknęłam oczy i szeptałam to zdanie jak modlitwę tak długo, aż uwierzyłam, że jest prawdą. Mogło nią być: nie wiedziałam nic o poronieniach i nie czułam wielkiego bólu, choć może dlatego, że byłam cała odrętwiała.

Tylko raz, zanim jeszcze na dworze zrobiło się jasno, pozwoliłam sobie na myśl o możliwej ciąży. Postanowiłam, że nic nie powiem Alexowi. Nie było takiej potrzeby, i bez tego czuł się wystarczająco okropnie. Kiedy się obudził, uniósł pościel. Wodził wzrokiem po puchnących śladach na moich rękach i fioletowym siniaku na brzuchu.

– Przestań – powiedziałam łagodnie i patrzyłam, jak zgięty pod brzemieniem winy wychodzi do studia.

Ale teraz znowu był w domu, a wieczorem mieliśmy iść na premierę. Odwróciłam się ku Alexowi, który po wyjściu Ophelii zasnął obok mnie w łóżku z ramieniem zaborczo zarzuconym na moją talię. Bardzo delikatnie uniosłam jego rękę i poszłam do saloniku.

Rano posprzątałam książki i przyciski do papieru, mimo to wciąż widziałam je rozrzucone. Bezmyślnie usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Na ekranie pojawiły się dwa rysunkowe, zniekształcone zwierzaki. Jeden drugiego bił po głowie młotem. Bity uśmiechnął się, a potem jego ciało rozpadło się na kawałki i pozostał tylko szkielet.

Więc wszędzie jest tak samo, pomyślałam.

Po kilku minutach z sypialni wyszedł Alex. Usiadł obok i pocałował mnie tak czule, że wyobraziłam sobie swoje serce w postaci tego rysunkowego zwierzaka, z którego pozostało tylko obolałe jądro.

– Pójdziesz ze mną? – zapytał.

Potwierdziłam; chodziłabym po rozżarzonych węglach i połykała ogień, gdyby Alex tego chciał. Oddałabym mu duszę. Kochałam go.

Trudno to zrozumieć, ale ja wiedziałam, że po raz drugi to się nie powtórzy, ponieważ uświadomiłam sobie, że sama też ponoszę winę. Moim obowiązkiem było dbać o szczęście Alexa, do tego przecież sprowadzała się przysięga, którą złożyłam rok wcześniej. Coś jednak zrobiłam źle, coś, co zburzyło równowagę i odebrało Alexowi panowanie nad sobą. Dowiem się, na czym polegał mój błąd, i on nigdy więcej tak się nie zachowa.

Alex zaprowadził mnie do sypialni i pomógł mi włożyć obcisłą czarną suknię, bez rękawów, ale poza tym zakrywającą całe moje ciało od szyi po kostki.

– Wyglądasz pięknie – oświadczył, stawiając mnie przed lustrem.

Wpatrywałam się w swoje bose stopy, drgające dłonie, w oczy Alexa, w których wciąż malowało się cierpienie. Siniaków nie było widać.

– Tak, sukienka jest w porządku – powiedziałam.

Przyjechaliśmy na premierę w rzędzie dwudziestu innych limuzyn i czekaliśmy w kolejce, by zaparkować w miejscu, gdzie wszyscy wysiadali. Wielbiciele i paparazzi utworzyli dwa szeregi, prowadzące do drzwi kina, kilkoro dziennikarzy ustawiło się tuż przy krawężniku, tak by kamery mogły złapać ich głos w chwili, gdy gwiazdy będą wysiadać z samochodów.

To nie było nic nowego, przez ostatni rok Alex i ja braliśmy udział w wielu premierach. Wysiadł pierwszy, wysoki i uderzająco przystojny w szeleszczącej białej koszuli i krawacie. Pomachał do tłumu, słońce odbiło się od obrączki i na chwilę mnie oślepiło. Później łagodnie pomógł mi wysiąść i objął, uważając, żeby położyć dłoń niżej niż zwykle na moim biodrze, gdzie nie sprawi mi bólu.

Zgodnie ze zwyczajem trzeba było stać przez chwilę niczym para królewska, żeby ludzie mogli zrobić zdjęcia, powiwatować i dobrze się przyjrzeć. Dziennikarka z kanału rozrywkowego dosłownie przekrzykiwała tłum skandujący imię Alexa.

– Oto Alex Rivers i jego żona Cassandra. Krążą plotki, że nowy film Alexa Riversa „Antoniusz i Kleopatra” jest w poważnych tarapatach – mówiła. – Jak jednak widzicie, jego wielbiciele nie mają wątpliwości, że niezależnie od problemów, jakie napotka ta produkcja, Alex znajdzie sposób na rozprawienie się z nimi. – Rzuciła do kamery znaczące spojrzenie przez ramię. – Wygląda na to, że wszystko, czego się tknie Alex Rivers, zamienia się w złoto.

Alex poprowadził mnie, trzymając delikatnie dłoń na moich plecach. Obejrzałam się po raz ostatni na dziennikarkę, a potem odrzuciłam głowę do tyłu i wybuchnęłam śmiechem.

Загрузка...