21

W marcu, kiedy po śniegu w Pine Ridge pozostały tylko nieliczne płaty i strumyczki wijące się pomiędzy topolami, Cassie przywykła do rezerwatu. Ponieważ było to jej bezpieczne schronienie, nie widziała go takim, jakim w rzeczywistości był: miejscem, gdzie dokonywano więcej morderstw w przeliczeniu na liczbę ludności niż w jakiejkolwiek innej części Stanów Zjednoczonych, zamieszkiwanym przez plemię wykrwawiające się z powodu nędzy i obojętności władz. Zamiast tego wolała dostrzegać urodę orzechowobrunatnych niemowląt Siuksów, odbicie swojego powiększającego się brzucha w kałużach, promienie słońca, zaplątane w konary drzew, i to, że cisza ma własny głos.

– Idziesz czy nie, wasicun winyan?

Głos Dorothei wyrwał z zamyślenia stojącą przy oknie Cassie. Nie czuła się swobodnie w towarzystwie kobiety, ale chciała wyjść z domu.

– Z przyjemnością – odparła, wkładając płaszcz i z trudem zapinając guziki na brzuchu. Dorothea nie pracowała dzisiaj w barze, a ponieważ grunt rozmarzł, zamierzała uzupełnić swój zapas korzeni i ziół.

Tygodnie spędzone u dziadków Willa pozwoliły Cassie lepiej ich zrozumieć. Wprawdzie Cyrus i Dorothea nie odnosili się do niej serdecznie, ale też jej nie odrzucali; więcej, zawsze ją przedstawiali, kiedy ludzie w miasteczku przyglądali jej się z ciekawością. Cassie zaczynała dostrzegać, że tutaj sprawy toczą się inaczej: mężczyzna nosi tę samą koszulę pięć dni z rzędu, ponieważ innej nie ma, a matka z większym prawdopodobieństwem nakarmi dziecko czekoladowymi ciasteczkami HoHo i gazowanym napojem pomarańczowym niż świeżymi owocami i mlekiem.

Swoją koncepcję czasu, wyznaczanego ustalonymi porami na śniadanie, lunch i sen, zamieniła na koncepcję Indian, zgodnie z którą człowiek jadł, kiedy był głodny, i odpoczywał, kiedy się zmęczył. Przyzwyczaiła się też do tutejszej oszczędności w słowach. Pojęła, że w przeciwieństwie do białych, którzy plotą trzy po trzy, by wypełnić przerwy w rozmowie, Lakota wierzą, iż milczenie jest absolutnie w porządku. Teraz też Cassie szła przez las obok Dorothei w przyjacielskim milczeniu, przysłuchując się szumowi wiatru i trzaskom suchej trawy, łamiącej się pod ich stopami.

– Wanldka he? Widzisz to? – zawołała Dorothea, wskazując na bezlistne wciąż drzewo.

– Cedr? – odparła Cassie; wyczuwała, że jest poddawana próbie.

Dorothea z uznaniem pokiwała głową.

– Jest jeszcze za wcześnie, ale wywar z owoców i liści stosujemy jako lek na kaszel.

Przez następne półtorej godziny Cassie słuchała, jak Dorothea opowiada o pradawnej sztuce uzdrawiania. Niektóre potrzebne jej rośliny wciąż pogrążone były w zimowym śnie: puch z pałek, którego używa się jako gazy, słodkie kosaćce na gorączkę i ból zęba, śliski wiąz jako środek przeczyszczający, dzika werbena na ból brzucha. Dorothea wyrwała z ziemi podbiał i odcięła korzenie, z których zrobi balsam na oparzenia słoneczne i otwarte rany. Zerwała wilczą jagodę, ponieważ dawała ulgę zmęczonym oczom Cyrusa.

Kiedy usiadła pod topolą, nie zważając na błoto wsiąkające w jej poliestrowe spodnie, Cassie zrobiła to samo.

– Nie wiedziałam, że jesteś znachorką – powiedziała.

Dorothea pokręciła głową.

– Nie jestem, tylko trochę wiem. – Wzruszyła ramionami. – Poza tym jest mnóstwo spraw, na które nic nie mogę poradzić. Po to są znachorzy. Nasz nazywa się Joseph Stojący w Słońcu, w zeszłym tygodniu Cyrus ci go przedstawił. Są choroby mieszkające tutaj – wskazała na swoje serce – i choroby, których nie da się uleczyć.

– Masz na myśli choroby takie jak rak? – chciała się upewnić Cassie.

– Hiyd – odparła ponuro Dorothea. – To coś złego w ciele. Marjorie Dwie Pięści pojechała do Rapid City, gdzie wycięto jej raka z piersi, i od lat nic jej nie dolega. Ja mówię o złu. W ton. W duszy. – Nie odrywała wzroku od Cassie. – Lud wierzy, że dziecko rodzi się dobre albo złe. To wszystko. Można dokonać zmian do chwili porodu, ale później nic się nie da zrobić. Złe dziecko wyrośnie na złego człowieka.

Cassie umknęła przed przenikliwym wzrokiem staruszki. Jak w społeczności, gdzie cudze dzieci są darem mogącym pobłogosławić twój dom.

Dorothea oceniłaby ojca, który poniża własnego syna? Matkę, która zapomina o istnieniu swojego dziecka? Cassie pragnęła powiedzieć Dorothei, że jej mąż nie urodził się zły, ale tak długo mu to wmawiano, że w końcu zaczął się zachowywać jak ktoś zły.

Zimny wiatr poruszył krzewami, wyrywając Cassie z zamyślenia. Spojrzała na wypchany fartuch Dorothei.

– Pewnie ty i Joseph Stojący w Słońcu zabieracie sporo pacjentów lekarzowi w miasteczku – powiedziała.

Dorothea zerwała gałązkę i przełamała ją na pół, odsłaniając maleńki zielony pączek.

– Czasami ludziom łatwiej przyjść do mnie niż jechać do lekarza, a są też tacy, którzy mu nie ufają.

– Dlaczego?

Kobieta wydęła policzki.

– Chyba dlatego, że znachorów mieliśmy zawsze, a wasicun lekarzy nie.

– Wasicun. Co to znaczy? – zapytała Cassie pośpiesznie. – Wydaje mi się, że tak na mnie mówisz. Wszyscy tak na mnie mówią.

Dorothea wyglądała na zaskoczoną, jakby uważała, że największy idiota już sam by dawno odgadł.

– To znaczy „biały”.

Cassie powtórzyła wyraz kilka razy, sprawdzając na języku intonację przypominającą żałosne wołanie gołębicy.

– Ładnie brzmi.

Dorothea podniosła się z ziemi, spoglądając na Cassie. Z typową dla Siuksów otwartością wyjaśniła:

– Pochodzi z języka lakota i oznacza tłuściocha i chciwca.

Cassie wlokła się cicho przez błoto, zmuszając się do milczenia.

Nikt jej tu nie prosił, nikt nie lubił. Przez cale życie odgrywała role, które miały zadowolić otoczenie, i nieodmiennie ponosiła klęskę z tego prostego powodu, że jest tym, kim jest: bezbronnym dzieckiem, żoną Alexa, białą kobietą. Zastanawiała się, czy nie jest to cecha, z która się urodziła, jakaś wada w jej duszy.

O mało nie wpadła na Dorotheę, ponieważ nie zauważyła, że staruszka się zatrzymała.

– Wiesz – powiedziała Indianka – kiedy byłam mała, miałam siedem sióstr. Mieszkaliśmy trochę bliżej Pine Ridge. Oczywiście rodzicom nie wystarczało pieniędzy na ubrania i jedzenie, nie wspominając już o zabawkach, więc bawiłyśmy się starymi guzikami, pluszowymi misiami, które Armia Zbawienia dawała nam na Boże Narodzenie, i rzeczami zrobionymi własnoręcznie. Najstarsza siostra nauczyła nas, jak robić lalki z dzikich dyni i szmatek, które znajdowałyśmy w beczkach ze śmieciami. Owijałyśmy szmatki wokół dyni jak chusty i wiązałyśmy materiał, robiąc z nich ręce i nogi.

Te lalki to było coś. Pamiętam, że co roku moje siostry szukały gładkich zielonych dyni bez brodawek, ja natomiast wybierałam wielobarwne, z pasami zieleni i żółci. – Dorothea niespodziewanie chwyciła za rękę Cassie, którą zdumiała siła tkwiąca w chudych brunatnych palcach. – Bo wiesz, hybrydy są mocne. Dłużej potrafią przetrwać. I na swój sposób są piękne, prawda, Cassie, han?

Kobiety szły ostrożnie, żadna bowiem nie chciała zerwać wątłej nici, którą Dorothea uplotła między nimi, po raz pierwszy zwracając się do Cassie po imieniu.

Wiążąc czarną muszkę, Alex Rivers myślał o Makbecie, roli, którą odłożył na miesiąc i do której wrócił dopiero w zeszłym tygodniu. Zaczynał rozumieć postępowanie swojego bohatera o wiele lepiej niż wtedy, gdy zaczynał zdjęcia. Makbeta przerażało małżeństwo, uświadomił sobie bowiem, że stojąca przed nim kobieta nie jest tą samą, z którą się ożenił, że zdolna jest do czynów wcześniej nie mieszczących mu się w głowie.

Jego osobista sytuacja różniła się zasadniczo, choć były pewne podobieństwa. Z pewnością popełnił błędy, ale nigdy by nie przypuszczał, że dojdzie do tego. Kiedy wrócił do domu i przekonał się, że Cassie nie ma, miał ochotę dwa razy sprawdzić wszystkie pokoje, szafy i strych. Nie mógł pogodzić się z myślą, że naprawdę odeszła. To przytrafiało się innym ludziom, zwłaszcza w Hollywood, gdzie śluby bardziej były reklamowym chwytem niż uwieńczeniem miłości – ale nie w wypadku jego i Cassie. Nie wierzył, że Cassie mogłaby go opuścić, głównie dlatego, że nie potrafił sam przed sobą przyznać, że może potrzebuje jej bardziej niż ona jego.

Przeczesał grzebieniem włosy i wygładził klapy fraka. Za pięć minut pojedzie po Melanie Grayson. Była jego lady Makbet; razem wejdą do Dorothy Chandler Pavilion, gdzie odbędzie się uroczystość rozdania Oscarów. Wpatrywał się w lustro, nie do końca umiejąc umiejscowić twarz, którą widział. Zdawał sobie sprawę, że największą rolą jego życia nie jest ta, za którą może dostanie wyróżnienie, ale ta, którą odegra dzisiaj wieczorem, kiedy w obecności tysięcy ludzi będzie udawał, że guzik go obchodzi, czy zostanie nagrodzony, czy nie.

Herb czekał w holu, przed domem stała biała limuzyna marki Mercedes.

– Mówię ci, dzisiaj wieczorem dostanę ataku serca – powiedział, uśmiechając się do Alexa. – Rozmawiałeś z Cassie?

– Przed chwilą – skłamał Alex. – Życzyła mi szczęścia.

– A, szczęścia. Jesteś faworytem. Szkoda, że nie mogła przyjechać, choćby tylko na dzisiejszy wieczór. Ale wiem, jak to jest w takich sytuacjach kryzysowych, człowiek nie chce opuścić chorego nawet na minutę.

Alex pokiwał głową.

– Powiedziała, że jeśli wygram, może jej ojciec wyzdrowieje.

– Niechaj Bóg cię wysłucha – mruknął Herb, popychając Alexa w stronę drzwi. – Jedźmy po Melanie, pogawędzimy sobie po drodze.

Alex nie wysiadł nawet z limuzyny, kiedy zatrzymali się przed domem Melanie; uznał, że to nie jest randka, a nie zamierzał wywoływać mylnego wrażenia. Pozwolił, żeby Herb przyprowadził Melanie do limuzyny i pomógł jej wsiąść. Alex już miał przygotowany dla niej kieliszek szampana.

– Ślicznie wyglądasz – powiedział, wiedział bowiem, że ona tego od niego oczekuje.

Melanie wygładziła białą atlasową suknię, obcisłą jak skóra węża.

– W tym starym ciuchu? – Skrzywiła się. Wszyscy wiedzieli, że wydała kosmiczną sumę na suknię i że chciała, by rachunek wliczono w koszty produkcji „Makbeta”. Tłumaczyła, że nie przywiązywałaby takiej wagi do swojego wyglądu, gdyby nie siedziała obok Alexa, na którego kamery będą zwrócone co najmniej trzy razy w ciągu wieczoru.

Alex patrzył na ulicę; jechali coraz wolniej, bo korek zaczynał się tworzyć kilka przecznic przed budynkiem, w którym odbywała się ceremonia. Cassie nigdy nie włożyłaby takiej sukni. Naturalnie wybrałaby coś oryginalnego, ale zarazem prostego i pięknego. Takiego jak ona.

Melanie budziła w nim coraz większy gniew. Jej udo zbyt mocno przyciskało się do jego uda, włosy miały zły odcień, perfumy nie były perfumami Cassie.

– Denerwujesz się? – zamruczała, gładząc go po ramieniu.

Alex nie odpowiedział. Spojrzał na jej dłoń na rękawie swojego fraka, jakby to była tarantula.

– Dzieci, dzieci – zahuczał siedzący naprzeciwko nich Herb. – Dajcie sobie buzi i pogódźcie się. Pamiętajcie, chodzi o dobrą reklamę.

Herb oczywiście miał rację; huczało od plotek o problemach z realizacją „Makbeta”; było ich tak wiele, że Alexowi przypominało się piekło, przez które przeszedł z „Antoniuszem i Kleopatrą”. Może jakaś klątwa ciążyła nad nim, gdy zabierał się do Szekspira.

– Tak, Alex – szepnęła Melanie tuż przy jego twarzy. – Dajmy sobie buzi i pogódźmy się.

Alex obracał obrączkę na palcu w geście, który niedawno wszedł mu w nawyk, jakby było to konieczne przypomnienie. Jeśli wygrasz, przestrzegł się w duchu, w żadnym razie nie zrywaj się i nie rzucaj do niej z uściskami.

Herb poklepał Melanie po kolanie.

– Zostaw go w spokoju – westchnął. – Jest w posępnym nastroju.

– Wiem – odparła Melanie zmysłowo. – Za to go wszyscy kochamy.

Alex nie zważał na ich bezsensowną paplaninę. Wreszcie limuzyna zahamowała przed czerwonym dywanem.

– Gotowy na atak sępów, kochanie? – zapytała Melanie, zamykając puderniczkę.

Alex pierwszy wysiadł na popołudniowe słońce. Uniósł rękę, ni to machając, ni to osłaniając oczy. Pomógł wysiąść Melanie, która ozdobiła twarz uśmiechem promiennym jak nocny reflektor w silnie strzeżonym więzieniu. Lekko położyła mu dłoń na ramieniu, ale słysząc jego cichy pomruk, natychmiast ją cofnęła.

Rozległy się okrzyki i wiwaty, zagłuszające pytania dziennikarzy i szum kręcącej się taśmy. Alex szedł obok Melanie, kłaniając się z uśmiechem, próbując przybrać wyraz twarzy mówiący, że nie jest nadmiernie pewny siebie, ale mimo to nie wątpi w swoje szanse.

Idący przed nim mężczyzna był producentem w wytwórni FOX; Alex wprawdzie nie pamiętał jego nazwiska, ale pochylona sylwetka i pokryta wątrobowymi plamami łysina były mu znajome. Zastanawiał się, czy parę drobnych i przygarbionych staruszków przygniótł ciężar wieku, czy też trwające od lat hollywoodzkie małżeństwo. Kroczyli po czerwonym dywanie tak wolno, że Alex, uśmiechając się jak idiota, musiał z Melanie kilka razy się zatrzymać. Producent obejrzał się i spostrzegł go. Stanął jak wryty, wyciągając dłoń, którą Alex uścisnął.

– Piłki golfowe – powiedział producent.

– Słucham?

– Po obejrzeniu pańskiego filmu miałem w gardle golfowe piłki. Tak bardzo mnie poruszył. – Położył Alexowi rękę na ramieniu. – Dzisiaj wieczorem najlepszy z najlepszych, co?

Już wcześniej Alex słyszał takie komentarze na temat „Historii”. Wszyscy mieli ojca, siostrę albo przyjaciela, z którymi zerwali stosunki, a grana przez niego postać zachęciła ich do pojednania się z bliskimi. Alex Rivers, król naprawiania zerwanych mostów. Sułtan powszechnej zgody. Z potężną tajemnicą: żoną, którą swym postępowaniem zmusił do odejścia.

Czekając na czerwonym dywanie, słyszał ze wszystkich stron słowa „niebywały triumf” i wiedział, że ludzie rozmawiają o możliwości przyznania Oscarów „Historii jego życia” w jedenastu kategoriach, w których dostał nominacje, łącznie ze złotą trójcą dla najlepszego aktora, najlepszego reżysera i najlepszego filmu. Niebywały triumf. Niebywały triumf. Niebywały triumf. Powtarzane wciąż sylaby ukołysały Alexa do snu na jawie; marzył, jakby to było, gdyby przy jego boku stała Cassie, co powiedzieliby dziennikarze, gdyby wziął ją w objęcia i poprowadził przejściem w walcu Kopciuszka, jakby tego wieczoru nic od niej nie było ważniejsze.

Od trzech dni przebywali w tym samym jednopokojowym domu, więc nazwanie tego randką byłoby śmieszne, mimo to Cassie nie potrafiła zapomnieć, że ma na sobie starą koszulę Cyrusa i należące do Dorothei zielone poliestrowe spodnie z gumką. Will zapukał do drzwi, jakby przez te dni tu nie mieszkał. Kiedy Cassie otworzyła, przyjrzał się jej starannie zaplecionym włosom i obszernemu strojowi.

– Śliczna jesteś jak obrazek – powiedział.

– Oszczędź mi tego. – Cassie wybuchnęła śmiechem. – Nie mam talii i w życiu nie nosiłam rzeczy w takich kolorach.

To była jego pierwsza wizyta w Pine Ridge, odkąd miesiąc temu przywiózł tu Cassie. Powiedział przełożonym, że zmarł krewny, i dostał tydzień urlopu okolicznościowego. Pragnął wierzyć, że nic poza pogrzebem nie skłoniłoby go do przyjazdu do rezerwatu, choć w rzeczywistości chciał zabrać Cassie na transmisję rozdania Oscarów. Najbliższy telewizor znajdował się w barze odległym o dwadzieścia kilometrów i Will wiedział, że nigdy nie wybrałaby się tam sama.

– No to jak – zagadnęła, gramoląc się do wynajętego pikapu. – Co mnie omija w Los Angeles?

Will wzruszył ramionami.

– Sama wiesz, mnóstwo smogu, ulewne deszcze, hollywoodzki rozgłos. – Zerknął na nią w nadziei, że Cassie rozumie, iż nie mówi o niej. Słuchał uważnie tych idiotycznych relacji z branży rozrywkowej, ale nikt nie wspominał o zniknięciu Cassie Rivers.

Na budynku nie wisiał szyld, ponieważ wszyscy i tak wiedzieli, że tu jest bar. Panował w nim dość spory tłok, jako że był to najbliższy lokal, w którym mieszkańcy rezerwatu, gdzie panował zakaz handlu alkoholem, mogli się napić, i Will miał nadzieję, że to nie stworzy problemów. Nie powiedział nic Cassie, ale powszechnie wiadomo było, że na parkingu z przerażającą częstotliwością dochodzi do bójek z użyciem noża i gwałtów, a policja trzyma się z daleka, zamiast szukać sprawców. Za podrapanym kontuarem wisiał wyblakły napis, głoszący: Lel Lakota Kin Iyokipisni, „Siuksom wstęp wzbroniony”, rozłupany na pół tomahawkiem, który utkwił w krokwi.

Cassie nie tylko była jedyną białą osobą w barze, ale też należała do nielicznych kobiet. Dreptała nerwowo za Willem, usiłując ignorować spojrzenia rzucane w jej stronę niczym wyzwanie. Wybrali stolik w kącie, skąd nic nie zasłaniało telewizora. Cassie usiadła na krześle koło szafy grającej, z której płynął lament Loretty Lynn, i położyła dłonie na oświetlonej tablicy z tytułami piosenek. Opuszki jej palców zapłonęły różowo.

– Oni oglądają hokeja – powiedziała. Nie przyszło jej do głowy, że w ten wieczór ktoś może nie oglądać oscarowej gali. Może tak było w L. A., ale nie w Pine Ridge, gdzie najbliższe kino oddalone było o godzinę jazdy.

Will pustym wzrokiem wpatrywał się w śnieżący ekran, na którym krążek śmigał po szarawym lodzie.

– Zostaw to mnie – odparł. Wstał i przerzucił nogę nad oparciem krzesła jak kowboj zsiadający z konia. Podszedł do baru i oparł się o łokciami o lepki drewniany blat.

– Hau, kola – powiedział, by zwrócić na siebie uwagę barmana.

Barman był otyły i miał włosy splecione w dwa długie warkocze, związane na końcach sznurowadłami. Wycierał szklanki.

– Czym mogę służyć? – zapytał obojętnie.

– Jedno piwo Rolling Rock i szklankę wody – odparł Will. – A tamta pani prosi o zmianę kanału.

– Pieprzyć to. – Barman otworzył piwo, zahaczając kapsel o krawędź baru. – Trzy dolce.

Will spodziewał się tego. Podał barmanowi pięćdziesięciodolarowy banknot prosto z koperty z wypłatą; gotów był iść o zakład, że facet w życiu takiego nie widział.

– Jeśli o dziewiątej przełączysz na ABC, możesz zostawić sobie resztę.

Wrócił do stolika i postawił szklankę z wodą przed Cassie, która siedziała na brzeżku krzesła.

– Będą oglądać? – zapytała bez tchu.

– Jasne. – Will stuknął szyjką butelki o szklankę w toaście i pomyślał, że jakimś cudem ta piekielna dziura w Dakocie Południowej służy Cassie. – Chodzą plotki, że zostałaś Wielką Indianką.

Cassie oblała się rumieńcem.

– Dziękuję.

– Wielu Siuksów potraktowałoby to jak obelgę, powód do bójki. – Will roześmiał się. – To nie miał być komplement.

Obracając szklankę w dłoniach, Cassie spojrzała na niego.

– W każdym razie staram się dopasować – powiedziała z naciskiem.

Czego ty nigdy nie robiłeś. Oskarżenie zawisło pomiędzy nimi, a chociaż Will wierzył, że stworzył sobie gruby ochronny pancerz, przeżył szok, gdy pojął, jak wiele rzeczy, których Cassie nie mówi, wciąż sprawia mu ból. Jego dziadek prawie się w niej zakochał, babka nie przestawała o niej opowiadać. Raniła go świadomość, że kobieta, w której żyłach nie płynie kropla krwi Siuksów, potrafiła znaleźć dla siebie niszę tam, gdzie on nie zdołał nawet stanąć na palcach.

Mrużąc oczy, Will zrobił to, co stało się jego drugą naturą podczas tych lat, które jako człowiek pośledniejszej kategorii przeżył w Pine Ridge: odpowiedział atakiem. Wolno pokiwał głową, jakby dość długo zastanawiał się nad rozkładem dnia Cassie.

– Starszyzna żałuje, że wszyscy wasicun nie są tacy jak ty. Chodzisz wszędzie z Cyrusem, wypytujesz znachora o korzonki i zioła. Zrobiła się z ciebie mała squaw.

Cassie zadarła brodę, choć nie miała ochoty wdawać się w konflikt z człowiekiem, który ją tu przywiózł.

– A według ciebie, co mam robić przez cały dzień? Leżeć na kanapie i patrzeć, jak znika mi talia? Poza tym to przypomina obóz harcerski: nocne podchody w lesie i tak dalej. Dobrze jest wiedzieć różne rzeczy. Przypuśćmy, że zabłądziłabym w lesie i skręciła sobie kostkę…

– Przypuśćmy, że w L. A. są lasy i zamknięto wszystkie całodobowe apteki? – Will parsknął i dopił piwo potężnym haustem. – Przecież zamierzasz wrócić, prawda?

Twarz Cassie stężała i przez okropną chwilę Will był przekonany, że kobieta zaraz się rozpłacze. Nie wiadomo dlaczego wróciło wspomnienie z drugiej klasy, kiedy do szkoły przyszedł nowy uczeń. Horace był Indianinem tylko w jednej czwartej i Will zaprzyjaźnił się z nim, bo uznał, że winien jest coś koledze, który przejął po nim rolę kozła ofiarnego. Rzeczywiście: ci sami brutale, którzy wcześniej deptali Willowi kanapki i łamali ołówki, teraz proponowali mu udział w meczach baseballu i zapraszali go do siebie w weekendy. Will pamiętał ciepło, które rozlało mu się w żołądku, gdy pojął, iż został zaakceptowany. Zanim się zorientował, zachowywał się jak dawni prześladowcy. Uświadomił to sobie pewnego dnia, gdy po lekcjach ukryci za kępą drzew czekali, aż zza zakrętu wyjdzie Horace, po czym obrzucili go kamieniami i gałęziami.

Owym przełomem był widok kolegi. Horace patrzył wyłącznie na niego, na nikogo innego, jakby mówił: Nie, tylko nie ty.

Will potrząsnął głową, nie bardzo wiedząc, co to ma wspólnego z Cassie – poza tym strasznym uczuciem, które go ogarnęło, gdy sobie uświadomił, jak bardzo zranił kogoś, kto nic złego mu nie zrobił.

– Hej – powiedział, próbując rozluźnić atmosferę. Głową wskazał telewizor. – Przegapisz galę.

Tak jak prosił, barman zmienił kanał na piętnaście minut przed transmisją z ceremonii. Will nie miał pojęcia, co ją poprzedzało, uznał, że to jakiś głupi sitcom. Ale na ekranie nad jego głową pojawił się Alex Rivers, a obok niego na sofie siedziała Cassie.

– Wywiad z Barbarą Walters – mruknęła. Trzymała serwetkę tak kurczowo, że kłykcie jej zbielały, a mokry papier przedarł się na pół. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. – Miał być drugi, nie ostatni. Drugi.

Przez głowę przebiegało jej tysiąc myśli: A gdyby Alex od początku wiedział, że wywiad z nim nadany zostanie na końcu? Może nie doszłoby między nimi do tej kłótni i wcale nie musiałaby uciekać? Wpatrywała się w znajome zasłony salonu, w deszcz bijący w krzewy azalii za oknem, w bukiet lilii, które scenograf Barbary Walters umieścił na stoliku do kawy, gdzie zwykle leżał wielki album z okładkami „New Yorkera”.

Przede wszystkim jednak patrzyła na Alexa, który siedział tuż obok tego cienia, jakim wtedy była. Świeży i ogolony, wyglądał jak co rano, kiedy wychodził z łazienki, a jej na jego widok zapierało dech. W telewizji jego dłonie niestrudzenie wędrowały po jej ramieniu. Mówił światu, że Alex Rivers i jego żona w sobotnie poranki oglądają w łóżku kreskówki.

O Boże, Alex. Zwalczyła impuls, by pozwolić łzom spłynąć po policzkach, by wstać i dotknąć telewizora, jakby dzięki temu mogła pogłaskać żywe ciało. Dopóki znowu go nie zobaczyła, nie uświadamiała sobie, co straciła.

Usłyszała własny głos. Cassie zamrugała, siłą zmuszając się do oderwania wzroku od Alexa i przeniesienia go na własne, wypowiadające słowa usta na ekranie. Poruszyła się zakłopotana na krześle; zdumiało ją, jak dziwnie i obco brzmi jej głos. „Spodziewałam się, że będzie zarozumiałym gwiazdorem, który na każdym kroku daje wszystkim do zrozumienia, kto tu rządzi, i z przykrością muszę stwierdzić, że na początku mnie nie rozczarował”. Zobaczyła, jak w oczach Alexa pojawia się błysk przy jej ostatnich słowach, przedstawiających go w niepochlebnym świetle. Chociaż zdarzyło się to wiele tygodni temu, Cassie się wzdrygnęła. Zastanawiała się, czy reszta świata dostrzegła ten zapalający się pod powierzchnią gniew, czy zauważyli, że ona pochyla się na lewo, by dać ulgę obolałemu bokowi, czy rozpoznali zarys siniaka pod cieniutkim rękawem jej bluzki.

Większość jej wypowiedzi wycięto. Barbara Walters zakończyła w nastroju „i żyli długo i szczęśliwie”, pytając Alexa: „Dlaczego Cassie?”, on zaś spojrzał prosto w obiektyw i odparł: „Jest dla mnie stworzona”. Cięcie, po nim pocałunek, którym Alex obdarzył ją na zakończenie wywiadu; montażysta wykorzystał kadr z jego ustami, na wieczność przyciśniętymi do jej ust, jako tło do ostatnich słów Barbary.

Will spojrzał na Cassie. Gapiła się na reklamę pampersów, jakby nie pojmowała, dlaczego Alex zniknął z ekranu, i zastanawiała się, jak mogłaby sprowadzić go z powrotem.

Wstał i podszedł do baru, by zamówić kolejne piwo.

– I chipsy albo coś w tym rodzaju – dodał. – Zapowiada się cholernie długi wieczór.

– Nie wierzę, że przyszedł z kimś innym.

Cassie powtarzała to zdanie od samego początku transmisji, gdy zobaczyła Melanie jakąś tam, wysiadającą z limuzyny Alexa. Wypiła do końca drugą szklankę wody, zanim Alex zdążył dojść do drzwi Dorothy Chandler Pavilion.

– Ta dziwka – mruknęła, wypatrując na ekranie Alexa, tylko jego.

Zapowiadało się obiecująco: pierwszą ważną nagrodę wieczoru dostał Jack Green jako najlepszy aktor drugoplanowy. Uniósł w geście toastu małą złotą statuetkę w stronę Alexa. Od tej chwili przez dwie i pół godziny tytuł filmu pojawiał się raz po raz: zdjęcia, montaż, dźwięk. Will stracił orientację w liczbie zdobytych Oscarów mniej więcej po godzinie, kiedy skończył szóste i ostatnie piwo. Nie miał pojęcia, jakim cudem Cassie wciąż trzyma się na krześle, nie wspominając już o tym, że nie zasypia.

Położył głowę na stole.

– Obudź mnie, gdyby w ciągu ostatnich piętnastu minut zdobył nagrodę – poprosił.

Cassie skinęła głową. Przesunęła palcem po soli na dnie miski z orzeszkami.

– Wiesz, dlaczego nazywają tę nagrodę Oscarem? – odezwała się w jakiś czas później, nie zwracając się do nikogo w szczególności. – Sekretarka, która pracowała w Akademii Filmowej, powiedziała, że statuetka jest podobna do jej wuja o tym imieniu. Słyszałeś kiedyś… coś równie idiotycznego?

Will usłyszał drżenie w jej głosie i otworzył jedno oko. Po policzkach Cassie płynęły łzy, mimo wysiłków traciła panowanie nad sobą.

Przesunął krzesło po wysypanej trocinami podłodze i wziął ją w objęcia.

– Wszystko w porządku – uspokoił ją, zastanawiając się, jak długo spał, czy Alex przegrał, a on to przegapił.

– Nic nie jest w porządku – odparła Cassie z twarzą na jego ramieniu. – Wcale nie. To ja powinnam tam siedzieć. To moja twarz powinna pojawiać się na ekranie, gdy kamera przesuwa się po rzędzie Alexa.

– Spójrz na to z drugiej strony. Pewnie teraz smacznie byś już spała.

– Ale spałabym tam. To najważniejszy wieczór jego życia, a ja jestem tysiąc kilometrów od niego.

Nieprawda, pragnął odpowiedzieć Will. Jesteś tutaj ze mną. Wpatrywał się w nią z takim natężeniem, że przestała płakać i utkwiła w nim wzrok.

Z odbiornika popłynęły nazwiska nominowanych do Oscara w kategorii najlepszy aktor.

Z taką swobodą, z jaką wysiadłaby z samochodu, Cassie odsunęła się od Willa. Strząsnęła jego ramię i oparła się łokciami o stół, o kilka centymetrów zbliżając się do męża. Kiedy odtworzono scenę z „Historii jego życia”, odbicie twarzy Alexa zadrgało na zaparowanym blacie pomiędzy dłońmi Cassie.

Oscara dla najlepszego aktora otrzymuje…

Cassie wstrzymała oddech. Jej twarz lśniła, skąpana w telewizyjnej poświacie.

Alex Rivers.

Oczy Cassie błyszczały, malował się w nich wyraźny głód, gdy patrzyła, jak Alex wchodzi na scenę, by przyjąć nagrodę. Will zastanawiał się, czy ona zdaje sobie sprawę, że wyciąga do telewizora rękę, jakby mogła tamtego dotknąć.

Nic go nie obchodził Oscar Alexa Riversa, ale nie potrafił oderwać wzroku od Cassie. Myślał, że jest ładna, gdy przywiózł ją do dziadków, teraz jednak na jego oczach przekształciła się w istotę pełną wdzięku i światła. Kiedy na ekranie był Alex, ożywała.

Will nigdy w życiu nie był taki zły.

Cztery tygodnie temu, kiedy Cassie stanęła w jego progu, zobaczył dowody furii wspaniałego Alexa Riversa, rozumiał brzemię, które Cassie musiała dźwigać. Aż do tej chwili nie miał pojęcia, jak wielką część jej samej zabrał mąż.

Złote włosy Alexa lśniły bardziej niż Oscar, gdy ujmował statuetkę. Cassie miała wrażenie, że patrzy prosto na nią.

– Chciałbym podziękować Herbowi Silverowi, wytwórni Warner Brothers, Jackowi Greenowi i… – Cassie puszczała mimo uszu jego słowa, koncentrując się na kształcie warg, różowych i rzeźbionych, i wyobrażając sobie ich dotyk na swoich ustach. – Ale ta nagroda jest dla mojej żony Cassie, która wybrała scenariusz i przekonała mnie, że taką historię widzowie chętnie zobaczą i że ja powinienem tę rolę zagrać. Dzisiaj jest z chorym ojcem i kiedy kilka godzin temu z nią rozmawiałem, bardzo żałowała, że nie może przyjechać. Byłem zdenerwowany i nie zdążyłem powiedzieć jej wszystkiego przez telefon. A chciałem powiedzieć tak: „Możesz być na drugim końcu świata, Cassie, i tak wciąż będziesz przy mnie”. – Powiódł wzrokiem po morzu wpatrzonych w niego twarzy. – „Dziękuję ci” – dodał i szybko wrócił na miejsce.

Cassie patrzyła, jak przyjmuje dwa kolejne Oscary. To był wieczór Alexa, a mimo to ciągle mówił o niej. Za drugim razem powiedział światu, że ją kocha. Za trzecim szepnął:

– Wracaj szybko do domu.

Głos miał tak cichy, że Cassie zastanawiała się, czy ktoś poza nią to słyszał.

Kiedy Will pomógł jej wstać i wyprowadził ją z baru, usiłowała sobie wyobrazić, jak inaczej mógł dla niej przebiegać ten wieczór. Miałaby na sobie cudowną suknię, Alex by o to zadbał. Słysząc swoje nazwisko, odwracałby się ku niej i unosił ją w objęciach z siedzenia. Czułaby jego silne ramię na plecach, pod palcami jego frak, gdy krążyliby pomiędzy Spago i The Gate, gdzie odbywają się pooscarowe przyjęcia. Trzymałaby w dłoniach dwie statuetki, wciąż przechowujące ciepło palców Alexa zaplecionych na ich nagich szyjach. Po powrocie do domu postawiliby Oscary na dywanie i Alex wszedłby w nią rozgrzany, zgorączkowany, oddając jej samą esencję sukcesu.

Zamiast tego jednak Cassie wyszła na zimną marcową noc, oszołomiona jasnym światłem gwiazd, i uświadomiła sobie, co zrobiła ze swoim życiem.

Will dostrzegł, że kąciki jej ust opadają. Rozczulała się nad sobą przez całą transmisję, chociaż ten ulizany Alex Rivers powiedział dwudziestu milionom widzów, że całe jego życie kręci się wokół żony. Do diabła, przyznał nawet, że nie ma jej w mieście, aczkolwiek cukierkowo przedstawił powody. Nie był głupcem, wiedział, że Cassie będzie go oglądać. Will złośliwie uznałby, że cała ta mowa była wyrachowana, gdyby na własne uszy nie słyszał, że Alexowi udało się jakimś cudem ująć w słowa to, jak Cassie wpatrywała się w ekran.

Alex przypuszczalnie ją kocha, cokolwiek to jest warte, a Cassie najwyraźniej wierzy, że to rzecz bardzo cenna. Will jednak myślał, że chybaby nie przeżył, gdyby znowu zobaczył ich razem. Cassie pewnie przywarłaby do Alexa, jakby nie mogąc ustać na własnych nogach, a on patrzyłby na nią… cóż, patrzyłby tak, jak przez cały wieczór patrzył Will.

– To było coś – powiedział lekko, otwierając drzwi od strony pasażera.

– Yhm – potwierdziła Cassie.

Wyglądała żałośnie.

– Twój mąż wyciął konkurencję w pień – mruknął. – Powinnaś chyba okazać jakieś uczucia. – Złapał ją za ramiona i potrząsnął. – Tęskni za tobą. Szaleje na twoim punkcie. Do diabła, w czym problem?

Cassie zadrżała, Will pod dłońmi poczuł delikatny dreszcz.

– Wciąż żałuję, że mnie z nim nie było – przyznała.

Will wybuchnął:

– Miesiąc temu myślałaś tylko o tym, żeby od niego uciec. Pokazałaś mi sińce po jego kopniakach w żebra, po ciosach w szyję. A może zapomniałaś o tej stronie charakteru swojego czarującego męża? On pewnie liczył, że oglądając go dzisiaj, wyrzucisz z pamięci tamte incydenty i przyczołgasz się z powrotem. – Patrzył gniewnie na Cassie, która stała oszołomiona. – Uwierz mi, ja wiem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Nie można mieć wszystkiego.

Patrzyła na niego, jakby nigdy wcześniej go nie widziała; próbowała się cofnąć, ale Will jej nie puszczał. Pragnął, by sobie uświadomiła, że to on ma rację, by odcięła się od ślicznie opakowanej iluzji, którą Alex przekazał jej dzisiaj wieczorem za pośrednictwem telewizji, i zobaczyła go takim, jaki naprawdę jest. Pragnął, by patrzyła na niego, Willa, w taki sposób, w jaki patrzyła na Alexa.

Wzmocnił uchwyt na jej ramionach i przycisnął usta do jej ust. Sfrustrowany, napierał językiem, aż z łagodnością świętej otworzyła się pod jego dotykiem. Wolno objęła go w pasie w geście poddania, bezinteresownej uległości, który boleśnie go zranił.

Cofnął się, zły na siebie za ten brak panowania nad sobą, zły na Cassie, że znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Żona innego mężczyzny. Spodziewająca się dziecka. Gniewnie obszedł samochód, wsiadł i przekręcił kluczyk. Zapalił reflektory, które rzuciły na nią snop światła. Stała sparaliżowana, zatrzymana w czasie, z dłonią przyciśniętą do ust; jej obrączka błyszczała niczym proroctwo. Z tej odległości Will nie mógł wiedzieć, czy Cassie próbuje zetrzeć z warg jego smak, czy go zatrzymać.

Alex Rivers, najbardziej rozchwytywany aktor i reżyser w Hollywood o tej porze, czyli tuż po czwartej rano, siedział w ciemności w swoim gabinecie w BelAir. Patrzył na trzy złote statuetki, które stały rzędem przed nim niczym manekiny na strzelnicy. Cóż to była za noc. Co za wspaniała noc.

Nigdy bardziej nie pragnął się upić, ale nieważne, ile kieliszków szampana wychylił na swoją cześć, zapomnienie nie przychodziło. Przyjęcie opuścił ponad godzinę temu. Kiedy wychodził, Melanie z projektantem kostiumów wciągała kokę w toalecie, a Herb negocjował gwałtownie rosnące gaże Alexa z grupą producentów. Nagle nikt nie pamiętał o kłopotach dręczących „Makbeta”, Alex znowu był złotym chłopcem. Kiedy przystanął w progu sali, wszyscy o nim mówili, ale nikt nie zauważył jego wyjścia.

Przez głowę przemknęła mu myśl, czy Cassie oglądała dzisiejszą ceremonię, zaraz jednak rozgniewał się na siebie, że w ogóle się nad tym zastanawia.

To była jego noc. Na litość boską, od jak dawna na to pracował? Od jak dawna udowadniał swoją wartość? Przesunął dłońmi po głowach posążków, zdumiony, że przechowują ciepło ludzkiego dotyku.

Wziął pierwszego Oscara, zważył go na dłoni, jakby to była piłka baseballowa, i zamknął na nim palce.

– To dla ciebie, maman – powiedział, rzucając statuetką z taką siłą, że przecięła tapetę i zrobiła wgłębienie w ścianie.

Złapał następną, tę dla ojca, i z satysfakcją rzucił w tym samym co pierwszą kierunku.

Wykrzywiając usta w imitacji uśmiechu, ruszył po trzeciego Oscara. Najlepsze zostawił na koniec. Chwycił smukły posążek, myśląc o swojej drogiej, oddanej żonie, i zamachnął się.

Ale nie potrafił tego zrobić. Przenikliwie jęcząc, ciężko padł na fotel przy biurku. Pogładził statuetkę, jakby ją przepraszając, jakby wyczuwając miękki łuk szyi Cassie i koniuszki jej włosów. Przycisnął dłonie do oczu, pod powiekami zaczęło go piec. Pochylił głowę.

Najlepszy film, najlepszy aktor, najlepszy reżyser, najgorszy mąż. Alex dostrzegał podobieństwo, widział, jak sztuka naśladuje życie, ale nigdy dotąd tak mocno nim to nie wstrząsnęło. Podziękowania, które dzisiaj wygłosił, napisane zostały z wielką starannością, każde słowo miało trafić do Cassie, gdziekolwiek przebywa, i skłonić ją do powrotu. Dopiero teraz zaczynał rozumieć, że prawie wszystko, co powiedział, jest prawdą.

Jutro obudzi się rano z setką propozycji i gażą wynoszącą dwadzieścia milionów za film, ale to będzie za mało. Nigdy nie wystarczy. Mógłby to wszystko oddać i mieszkać w kartonowym pudle na plaży, gdyby zdołał usunąć tę część swojej natury, która krzywdziła Cassie.

Pośród przesuwających się cieni Alex Rivers wypowiedział na głos tajemnicę, której żadna ze sławnych osób, wciąż imprezujących na Sunset Boulevard, nie znała: Jest nikim.

Chyba że.

Dopóki.

Ona sprawiała, że stawał się kompletny.

Kiedy tuż przy jego głowie zadzwonił prywatny telefon, wiedział, że ją przywołał. Podniósł słuchawkę i czekał, aż rozlegnie się w niej głos Cassie.

Alex w żaden sposób nie mógł wiedzieć, ile trudu sobie zadała, żeby znaleźć jakiś aparat telefoniczny. Musiała wymknąć się z domu, gdzie Will udawał, że śpi na podłodze, ale ani słowem nie zareagował. Musiała wziąć pikap bez jego pozwolenia i pojechać do kościoła katolickiego. Obudzić księdza i liczyć, że jej biała skóra przekona go, iż sfabrykowany pretekst jest prawdziwy. Czekać z sercem w gardle, aż po kilku falstartach telefonistka z Dakoty Południowej w końcu połączy się z BelAir.

– Alex – szepnęła. To słowo było niczym uścisk. – Gratulacje.

Czas, który przeminął, szok, że jego transmitowane przez telewizję słowa rzeczywiście ją do niego sprowadziły, wszystko to sprawiło, że Alex przez chwilę nie był w stanie wydobyć słowa. Zgarbił się, jakby mógł wziąć w objęcia głos Cassie.

– Gdzie jesteś? – zapytał.

Cassie spodziewała się tego. Nie miała zamiaru rozwodzić się nad szczegółami, pragnęła tylko usłyszeć Alexa.

– Nie powiem ci, nie mogę. Ale u mnie wszystko w porządku. I jestem z ciebie bardzo dumna.

Uświadomił sobie, że spija brzmienie jej głosu, magazynując je w sercu, by później od nowa raz po raz odtwarzać.

– Kiedy wrócisz? Dlaczego odeszłaś? – Powściągnął emocje. – Wiesz, że mogę cię odszukać – powiedział, starannie dobierając słowa. – Mogę, jeśli zechcę.

Cassie głęboko odetchnęła.

– Możesz – odparła odważnie – ale tego nie zrobisz. – Poczekała na jego sprzeciw, a kiedy milczał, powiedziała mu to, co już wiedział. – Nie wrócę do ciebie tylko dlatego, że ty tego chcesz, Alex. Wrócę wtedy, kiedy ja będę chciała.

To było kłamstwo; gdyby Alex się załamał i zaczął błagać, następnym samolotem poleciałaby do Los Angeles. Blefowała i może on zdawał sobie z tego sprawę, ale znał też wysokość stawki. Wcześniej Cassie nigdy nie ukrywała się przed nim. A jeśli gwarancją szczęśliwego zakończenia jest gra według jej zasad, Alex zrobi wszystko, o co go poprosi.

Przełknął więc dumę, strach i poczucie klęski.

– Naprawdę nic ci nie jest? – zapytał łagodnie.

Cassie owinęła sobie kabel telefoniczny wokół przegubu jak bransoletkę.

– Naprawdę. – Spojrzała na sylwetkę księdza, rysującą się w drzwiach. – Muszę kończyć.

Ogarnięty paniką Alex mocniej ścisnął słuchawkę.

– Zadzwonisz znowu? – zapytał. – Niedługo?

– Zadzwonię – odparła Cassie po krótkim zastanowieniu, myśląc o dziecku i o tym, że Alex ma prawo wiedzieć. – Zadzwonię, kiedy będę chciała, żebyś po mnie przyjechał.

Ona chce, żeby po nią przyjechał. Chce z nim być.

– To kwestia dni? Tygodni? – zapytał. Następne słowa zabarwił uśmiechem. – Bo wiesz, po dzisiejszym wieczorze mam zawalony terminarz.

– Jestem pewna, że będziesz mógł ustalić priorytety – odparła Cassie. Wahała się, czy ofiarować Alexowi dar, który pomoże mu przetrwać najbliższe miesiące. – Tęsknię za tobą – szepnęła z powagą. – Tak bardzo za tobą tęsknię. – Rozłączyła się, nim Alex zdążył usłyszeć, że się załamała.

Alex wpatrywał się w swoje Oscary. Dowody jego sukcesu walały się po podłodze, na drewnie widniały rysy w miejscach, gdzie upadły. Trzecia statuetka wciąż stała obok telefonu. Cassie przerwała połączenie, w słuchawce rozlegał się tylko sygnał. Alex nie zauważył, kiedy zaczął płakać. Przez godzinę trzymał słuchawkę niczym amulet, nawet kiedy pozbawiony ostrości głos powtarzał, by odłożył słuchawkę i spróbował ponownie.

Загрузка...