4

Mieszkanie w Malibu znane było z naturalnego oświetlenia. Odpowiednio rozmieszczone dziewięćdziesiąt dwa okna w obu ścianach, wschodniej i zachodniej, oraz w dachu sprawiały, że słońce zawsze plasowało człowieka w środku sceny, niezależnie od miejsca, w którym akurat się znajdował. Alex stał przed szklaną ścianą, za sobą mając słońce, i przesuwał kciukiem po krawędzi owalnego klonowego puzderka.

– Wydaje mi się, że kupiłaś to w Lyonie – powiedział do Cassie, która siedziała na różowej kanapie. Kiedy usiadł przed nią na podłodze, mimo woli głośno westchnęła. To było tak, jakby adorowany na srebrnym ekranie bohater nagle zmienił się w człowieka z krwi i kości.

Dziwnie się czuła, patrząc na nieznajomego, od którego dzieliło ją kilka kroków, ze świadomością, że wyjadała płatki z jego miski, ogrzewała stopy o jego łydki, szeptała mu do ucha w miękkim, rozgrzebanym łóżku. Cassie żałowała, że nie może zanurzyć się w tej grze. Alex był aktorem, ona nie, i boleśnie uświadamiała sobie strefę, która otaczała ją na każdym kroku, błękitną i magnetyczną, wymuszającą dystans nawet przy dotyku.

Alex westchnął.

– Chyba nie zaczniesz traktować mnie jak nadczłowieka, prawda? Nigdy wcześniej tego nie robiłaś.

Cassie uśmiechnęła się lekko. Celowo milczała, doszła bowiem do wniosku, że im mniej powie, tym mniejszą zrobi z siebie idiotkę.

– Musi minąć trochę czasu, nim do tego przywyknę – oświadczyła.

Popatrzyła na białe zasłony z koronki z Alencon, stolik z postarzanego drewna, blat baru z różowego marmuru.

Alex nachylił się, by musnąć ustami jej czoło, i Cassie mimowolnie zesztywniała. Od chwili, gdy zgłosił się po nią na posterunek, bez wahania jej dotykał. To uczucie zażenowania jak na randce w ciemno naprawdę było idiotyczne, skoro Alex powiedział, że są małżeństwem od przeszło trzech lat. Mimo to nie potrafiła zobaczyć siebie w codziennej małżeńskiej rutynie. Zamiast tego przed oczyma przepływały jej obrazy, o których wiedziała, że zna je z mediów: Alex Rivers na eleganckim przyjęciu dobroczynnym na rzecz badań nad AIDS, Alex Rivers odbierający Złoty Glob, Alex Rivers żonglujący kokosami w czasie przerwy na planie „Robinsona Crusoe”.

Nagle wstał, skąpany w promieniach słońca, i Cassie straciła wątek. Nie pamiętała Alexa, nie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, ale ją fascynował. Srebrny błysk w jego oczach, dumny zarys szczęki, napięte mięśnie karku, wszystko to ją pociągało. Studiowała go tak, jak studiowałaby rzeźbę Dawida Michała Anioła: płynny, piękny, ale zanadto pogrążony w swej doskonałości, by być tylko dla niej.

– Dobrze, że tutaj przyjechaliśmy – odezwał się Alex. – Skoro te wnętrza cię przytłaczają, nie potrafię sobie wyobrazić, jak zareagowałabyś na dom w BelAir.

W drodze do Malibu Colony Alex usiłował obudzić wspomnienia Cassie, opisując trzy należące do nich domy: wielki dom w BelAir, mniejszy w Malibu i ranczo tuż za Aspen w Kolorado. Powiedział, że większość czasu spędzali w BelAir, choć Cassie zawsze wolała Malibu, ponieważ po ślubie urządziła wnętrza na nowo.

– Jak tam jest? – pytała spragniona szczegółów, które uwolnią jej przeszłość.

Alex tylko wzruszył ramionami. Ciasno.

Kiedy jednak range rover zahamował przed wysokim, białym budynkiem, Cassie ze zdumieniem wpatrywała się w zaokrąglone krawędzie, wieże i występy. Dom na pewno nie był ciasny.

– Wygląda jak zamek – westchnęła. Alex wziął ją w objęcia.

– To samo powiedziałaś, kiedy pierwszy raz tu byłaś.

– Cassie?

Na dźwięk swojego imienia podskoczyła. Nie usłyszała dzwonka telefonu, Alex jednak trzymał słuchawkę, zakrywając mikrofon.

– Herb mówi, że nie zaśnie, dopóki się nie przekona, że wszystko u ciebie w porządku. – Podszedł do niej i pogładził ją po policzku. Oczy mu pociemniały. – Ale mnie to guzik obchodzi. Musisz odpocząć.

Przystawił telefon do ucha.

– Nie, Herb, pięć minut to za długo. Nie…

Cassie wstała i położyła mu dłoń na ramieniu. Po raz pierwszy to ona dotknęła Alexa, a nie odwrotnie. Odwrócił się ku niej, zapominając o telefonie, wpatrzony w jej oczy.

– Nie ma sprawy – powiedziała cicho. – Powiedz mu, żeby wpadł. Nic mi nie będzie. Nie chcę odpoczywać.

Alex mruknął coś do telefonu. Cassie patrzyła, jak przy wypowiadaniu słów układają się jego usta. Czekała, aż skończy rozmowę, ale on tego nie robił. Znowu zakrył mikrofon dłonią i przysunął się ku niej na odległość oddechu.

Cassie nie zamknęła oczu, kiedy Alex ją pocałował. Jej dłoń bezwładnie opadła. Na ustach czuła słaby smak kawy i wanilii. Gdy się odsunął, wciąż nachylała się ku niemu, z szeroko otwartymi oczami czekając na wspomnienia, które z całą pewnością nadejdą.

Zanim jednak mogło to nastąpić, Alex bezradnym gestem wskazał telefon.

– Muszę z nim pogadać. Wiesz, plan „Makbeta” opuściłem w połowie ujęcia. Biedny Herb musi posprzątać bałagan, którego narobiłem. – Pogładził ją po włosach. – Może czymś się zajmiesz? To potrwa pięć minut, nie dłużej, obiecuję.

Kiedy Alex zaczął pośpiesznie zadawać pytania, Cassie zeszła na środkową kondygnację domu. Zastanawiała się, czy powinna się przebrać przed przyjazdem Herba. Zastanawiała się, kim jest Herb.

Ruszyła w kierunku głównej sypialni, gdzie Alex wcześniej pokazał jej szafę pełną należących do niej sukien z jedwabiu i tęczowej bawełny. Doszła do łukowato sklepionego holu, przez który wcześniej przeprowadził ją Alex, ale tym razem przystanęła, by obejrzeć wiszące na nieskazitelnie białych ścianach zdjęcia. Jedno przedstawiało Alexa na plaży przed apartamentowcem, po pierś zakopanego w piasku. Na innym uśmiechnięta Cassie obejmowała szkielet. Była fotografia psa, którego nie rozpoznała, i Alexa na stojącym dęba koniu. Na ostatnim zobaczyła siebie w łóżku, z białą pościelą podciągniętą do piersi i leniwym uśmiechem na zarumienionej twarzy.

Pomyślała o pocałunku Alexa. Próbowała sobie wyobrazić jego dłonie, przesuwające się po jej kręgosłupie.

Ponownie spojrzała na zdjęcie, zadając sobie pytanie, czy zrobił je Alex.

Herb Silver miał metr pięćdziesiąt wzrostu, łysą głowę, podkręcone wąsy i spiczaste uszy, które Cassie nasunęły skojarzenia z krasnalami z Krainy Oz. W progu mieszkania wepchnął Alexowi w ręce zatłuszczoną brązową torebkę.

– Tak sobie myślę, że jest pora lunchu, a co taki goj jak ty może mieć w kuchni? – Omiótł spojrzeniem pokój, szukając Cassie, i odsunął Alexa, który zaczął otwierać torbę. – Przyniosłem pastrami z kiszoną kapustą i trzy knyszes, ale na litość boską, nie zjedz sam całego prowiantu, jak ostatnim razem. – Wyciągnął ręce do Cassie. – Chciałaś, żebym przez ciebie dostał trzeciego ataku serca?

Herb Silver był agentem Alexa. Przeprowadził się do Los Angeles ponad dwadzieścia lat temu, ale zawsze powtarzał, że chociaż można usunąć Herba Silvera z Brooklynu, nie da się usunąć Brooklynu z Herba Silvera. Kiedy Cassie go objęła, głową sięgał jej do brody.

Herb pocałował ją w usta, po czym delikatnie przesunął dłońmi po jej rękach, jakby sprawdzał, czy nie ma połamanych kości.

– Więc jak, dobrze się czujesz?

Cassie przytaknęła. Alex podał jej połowę owiniętego w papier pasztecika.

– Nic jej nie jest – powiedział z pełnymi ustami.

Herb uniósł brwi.

– Czy ta dziewczyna straciła głos?

– Czuję się dobrze – odparła Cassie,. – Naprawdę. – Wodziła wzrokiem od Alexa do Herba i z powrotem, w duchu dziękując temu niskiemu człowieczkowi, że się do nich wprosił. Z Herbem, którego obecność powiększała zamęt w jej myślach, Alex wydawał się jakby bardziej znajomy.

Teraz zarzucił Herbowi ramię na plecy i poprowadził go na piętro do jadalni.

– Cassie, możesz przynieść talerze? Dobra, Herb, mów, jak Joe radzi sobie w Szkocji.

Cassie przeszła do kuchni, wdzięczna za zajęcie. Jakimś sposobem rzeczy zwyczajne, takie jak szukanie naczyń, gotowanie albo obserwowanie pary z prysznica, sprawiały, że czuła się lepiej, bardziej jak w domu. Alex wydawał się o wiele mniej groźny rano, kiedy wspólnie wykonywali różne zajęcia: on nalewał sok, ona dodawała lód, ramię przy ramieniu kroili papryki do omletu, zbierali gazety, które wiatr zwiał na podłogę. W prostych czynnościach, znanych i będących udziałem każdego, kryła się intymność, która budowała grunt fałszywej wygody i bezpieczeństwa nawet pomiędzy dwoma obcymi sobie osobami.

Herb i Alex rozmawiali w jadalni, do Cassie dobiegały fragmenty strumienia płynących sylab. Zaglądała do szafek, zastanawiając się, gdzie mogą stać naczynia. W pierwszej były obrusy i koszyk na chleb, w następnej kieliszki do wina.

– Joe nakręcił sześć parszywych ujęć, w których nie występujesz: czarownice i scena z Bankiem. Mówi, że mycie rąk w wykonaniu Melanie to prawdziwy majstersztyk. – Herb obserwował, jak Cassie otwiera trzecią i czwartą szafkę, przygryza wargę, poczym zagląda pod zlewozmywak. – Co z jej głową? – szepnął do Alexa. – Wciąż jest trochę meszuge?

Alex wzruszył ramionami.

– Lekarz powiedział jej, że potrwa jakiś czas, zanim sobie przypomni, kim jest i co jej się stało. – Nie odrywał oczu od Cassie, która wreszcie trafiła na szafkę z talerzami. – Myślę, że na razie będę ją trzymał blisko siebie. Bezpieczną. – Uśmiechnął się do agenta. – Cholera. Nie wiem, co będzie w stanie przywrócić jej pamięć, jeśli mnie się to nie uda.

Cassie weszła do jadalni z trzema talerzami i stosem papierowych serwetek. Stanęła niepewnie przy stole, obca w tym gronie.

– Znalazłam tylko kieliszki do wina.

Herb ręką wskazał jej krzesło.

– Usiądź. Napijemy się z butelek. – Odwinął kanapkę z grubym plastrem mięsa; Cassie patrzyła, jak jego usta zamykają się na chlebie. – Mam nadzieję, że podziękowałeś swojej uroczej żonie, Alex, za darmową reklamę. – Herb uszczypnął Cassie w policzek. – Cały kraj widział załamanego Alexa Riversa, osłaniającego żonę, a to jest coś, czego akurat nam potrzeba przed rozdaniem Oscarów. – Trzymał kanapkę tuż przy ustach. – Nie zaszkodzi, jak twoi kumple z Akademii zobaczą cię w roli oddanego męża, zanim oddadzą głosy na najlepszego aktora i najlepszego reżysera. Dzisiaj po południu zadzwonię do Michaeli i przekonam się, czy nie dałoby się wykorzystać tego u Oprah. Wspomnisz o „Tabu”, może też Cassie wystąpi w ostatnich pięciu minutach…

– Nie.

Cassie podskoczyła. Alex nie odezwał się szczególnie głośno, ale trzasnął pięścią w stół z taką siłą, że pękły ręcznie malowane płytki blatu. Cassie patrzyła na strumyczek krwi sączący się z przegubu Alexa, którego on nie próbował nawet wytrzeć. Ze zmrużonymi oczami nachylił się ku Herbowi, potrącając butelkę z napojem.

– Nie będziesz wykorzystywał mojej żony w telewizji, żeby zwiększyć szanse na Oscara.

Herb wytarł usta serwetką, jakby tego rodzaju wybuchy znosił codziennie.

– Dobra, dobra.

Zdumiona Cassie siedziała bez ruchu, przypatrując się sprite’owi spływającemu na dywan. Uniosła wzrok na Alexa.

– Mnie to nie przeszkadza – powiedziała. – Jeśli sądzisz, że to ci pomoże…

– Powiedziałem: nie! – huknął Alex. Jego zbielałe palce, które kurczowo zaciskał na krawędzi stołu, nagle się rozluźniły. – Cassie – powiedział łagodniej. – Sprite.

Cassie odsunęła krzesło i pobiegła do kuchni. Ścierka. Okręciła się na pięcie, intuicyjnie otwierając szafkę, w której były zwykłe ścierki. Sprawnie starła blat stołu, po czym klęcząc między Herbem a Alexem, przycisnęła ścierkę do dywanu. Szorowała przez pełną minutę. W istocie tak była skupiona na uprzątaniu bałaganu, że nie zauważyła ciężkiego milczenia, które osiadło jej na ramionach, zmuszając do schylenia głowy, powstrzymując przed patrzeniem na Alexa.

– Gotowe – mruknęła do siebie zadyszana, kołysząc się na piętach.

Alex pociągnął ją i posadził sobie na kolanach.

– Przepraszam, Herb – powiedział nieśmiało. – Wiesz, co do niej czuję.

– Kto by nie czuł? – Herb wziął drugą połówkę kanapki i zaczął metodycznie usuwać ze środka co drugi płatek wołowiny. – Przeklęty cholesterol.

Cassie patrzyła, jak układa mięso w stosik na brzegu talerza. Poprawiła się niezręcznie, czując pod sobą uda Alexa. Uświadomiła sobie, że cała drży, i niemal w tej samej chwili Alex ją objął.

– Zimno ci? – szepnął jej do ucha. Nim zdążyła odpowiedzieć, wzmocnił uścisk. – W piątek wracam do Szkocji – rzekł. – Zabieram Cassie ze sobą.

– Tak? – Cassie odwróciła się, by na niego spojrzeć.

Herb pokiwał głową.

– Dostanie urlop na uniwersytecie?

Uniwersytet? Cassie uwolniła się z ramion Alexa.

– Co uniwersytet ma z tym wspólnego?

Herb uśmiechnął się pobłażliwie.

– Przypuszczalnie Alex nie miał okazji ci o tym powiedzieć. Wykładasz na uniwersytecie.

– Myślałam, że jestem antropologiem.

– I jesteś – potwierdził Alex. – Wykładasz antropologię. – Uśmiechnął się do niej. – Przekonajmy się, czy dobrze pamiętam twój plan na ten semestr: zasady prowadzenia wykopalisk, australopiteki oraz kurs przygotowawczy do programu Goldena z biologii, społeczeństwa i kultury.

Cassie odwróciła się ku niemu wściekła, gniew wchłonął dzielącą ich odległość i sprawił, że zapomniała o swojej roli cichej obserwatorki. Jak mógł nawet o tym nie wspomnieć? Powiedziała mu o wizycie w bibliotece i odkryciu ręki, co stanowiło pierwszy ślad, prowadzący do ustalenia własnej tożsamości. A kiedy na posterunku potwierdził jej specjalność, Cassie rozpłynęła się z radości. Ktoś tak zajęty własną karierą jak Alex powinien to zrozumieć.

– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś? Muszę tam zadzwonić. Może opuściłam jakieś zajęcia. Niewykluczone, że czytali gazety…

– Cassie, uspokój się – powiedział Alex. – Kazałem Jennifer zawiadomić ich, że nic ci się nie stało i że weźmiesz kilka tygodni zwolnienia lekarskiego.

– Do diabła, kim jest Jennifer? – wrzasnęła Cassie.

– Moją asystentką – odparł Alex. Jego głos, cichy i kojący, musnął jej ramiona i plecy. Alex ujął ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy. – Nie denerwuj się. Ja tylko chcę, żebyś poczuła się lepiej.

– Czuję się dobrze! – wybuchnęła Cassie. – Doskonale! Może nie pamiętam, kim jestem, Alex, ale to nie czyni ze mnie kaleki. Pewnie o wiele więcej bym sobie przypomniała, gdybyś z takim uporem nie podejmował wszystkich decyzji w moim imieniu, i… – Nagle umilkła.

Alex przemawiał głosem cichym jak szum deszczu, wyciągał do niej ręce, ofiarując pociechę, ale jego palce wpijały jej się w skórę. Cassie spojrzała na miejsce, gdzie krew z jego przeciętej ręki splamiła jej koszulę.

Wpatrywał się w nią intensywnie, nieświadom, że sprawia też ból. Cassie czuła, że policzki jej płoną. Oskarżała go, choć nie znała połowy faktów. Krzyczała na niego, choć on tylko usiłował pomóc. Odwróciła się zażenowana, że wrzeszczała jak opętana w obecności jego agenta. Co sobie właściwie myślała? To jasne, że pojedzie do Szkocji. Ma całą resztę życia na zajęcia na uniwersytecie.

Alex odgarnął jej włosy z czoła. Sprawiał wrażenie, że czeka, aż Cassie się opanuje.

– Przepraszam – mruknęła. – Żałuję tylko, że o tym nie wspomniałeś.

Odsunęła się od niego, pozwalając, by niespokojny cień znowu padł na dzielącą ich przestrzeń. Uśmiechnęła się zakłopotana do Herba, po czym wyszła na patio. Dalej była plaża.

– Ho, ho. – Herb wstał i przeciągnął się. – Chyba nigdy nie widziałem, żeby Cassie tak się zachowywała.

Alex odprowadzał wzrokiem żonę, która szła po jasnym piasku; wiatr zmiatał jej ślady niemal tak szybko, jak powstawały. Schyliła się po kamień i rzuciła nim z całej siły, jakby chciała trafić w słońce.

– Racja – powiedział cicho. – Ja też nie widziałem.

Było lato 1975 roku i oboje z Connorem leżeli na wznak na kołyszącym się pomoście, pocierając palcami stóp o szorstkie drewno, rzucając jedno drugiemu wyzwanie, kto dłużej zdoła patrzeć wprost w rozpalone słońce.

– Oszukujesz – odezwała się. – Wiem, że mrużysz oczy, kiedy myślisz, że nie widzę.

– Wcale nie – odparł z urazą Connor. – To tobie nie przychodzi na myśl żaden inny sposób na wygranie.

Miała dwanaście lat i z najlepszym przyjacielem spędzała kolejny cudowny dzień nad jeziorem Moosehead, dzień z rodzaju tych, które mijają tak wolno, że odnosisz wrażenie, iż jesteś postacią na fotografii, aż nagle trzaskprask i noc przychodzi za wcześnie.

– Boże – powiedziała Cassie. – Jestem kompletnie ślepa.

– Ja też – rzekł Connor. – Widzę tylko czerń.

– Zgoda?

– Zgoda. – Cassie usiadła i po omacku przesunęła dłonią po pomoście, mijając wędkę swoją i Connora, by wreszcie natrafić na jego kościsty przegub. Ciągnęła, dopóki nie była pewna, że chłopak także usiadł.

Znała go od zawsze. Mieszkał w sąsiednim domu, jego ojciec pracował w sklepie wędkarskim w miasteczku. Kradli jeszcze gorące ciasteczka w kształcie słoniowych uszu z piekarni jej rodziców, chodzili do tej samej klasy, uczyli się żeglować na poobijanej starej żaglówce Sunfish, kupionej za pieniądze zarobione przy rozwożeniu gazet. Oboje odrzucali małżeństwo, byli bowiem głęboko przekonani, że płeć przeciwna to banda żałosnych nieudaczników, jedynym wyjątkiem są oni, ciągle rozmawiali o ucieczce na granicę kanadyjską po to tylko, by sprawdzić, czy będę w stanie tego dokonać. Rodzice obojga powtarzali, że są jak dwie strony monety, nierozłączni, dwie połówki jednej całości. Cassie bardzo się to podobało, kojarzyło jej się z obrazkiem w podręczniku do biologii, który przedstawiał kraba pustelnika żyjącego z morskim anemonem na grzbiecie. Morski anemon, niesiony na grzbiecie przez kraba, miał większe szanse na znalezienie jedzenia, krab z kolei miał lepszą ochronę dzięki kamuflażowi i żądłu żyjątka. Rozdzielone, musiałyby podejmować ryzyko w pojedynkę. Wspólnie zyskiwały nową szansę na przetrwanie.

Connor zerwał się na nogi.

– Chcesz łowić ryby?

– Znowu? Nie.

– Chcesz się ścigać? – Gestem wskazał wybrzeże.

– A co z naszymi wędkami?

Connor kucnął.

– Mogę cię nauczyć skoku tyłem do wody.

Na sekundę oczy Cassie zabłysły – jeśli chodzi o skoki do wody, Connor potrafił wszystko. Próbował raz czy dwa pokazać jej, jak to się robi, ale nie była pojętną uczennicą. Jednak skok do tyłu…

– Dobra – zgodziła się. – Co mam robić?

Connor ustawił ją obok siebie na pomoście: stali plecami do wody, z palcami stóp balansującymi dokładnie na krawędzi. Zgiął kolana i wykonał idealny skok, przecinając wodę rękami, za którymi podążało ciało niczym srebrne ostrze noża. Wypłynął na powierzchnię za pomostem i wytarł śluz z nosa.

– Teraz ty.

Cassie wstrzymała oddech. Pochyliła się lekko, podskoczyła i zsunęła się z mokrych desek. Potem przez długi czas pamiętała tylko straszliwy trzask, z jakim jej czaszka uderzyła w coś twardego.

Connor zanurkował, kiedy straciła przytomność. Objął ją i żabką dopłynął do brzegu, po czym wyciągnął jej bezwładne ciało na piasek, w którym pięty Cassie żłobiły wilgotne rowki.

Otworzyła oczy, ale coś zasłaniało jej słońce, jakaś mroczna postać pochylała się nad nią. „Cassie”. Potarła dłonią potylicę.

Connor wpatrywał się w nią tak, jakby powróciła z krainy umarłych, a nie straciła przytomność na minutę czy dwie.

– Dobrze się czujesz? – zapytał. – Wiesz, kim jesteś?

Cassie prychnęła, bo tylko to jej pozostało. Jakby kiedykolwiek mogła zapomnieć Connora.

– Tak – odparła. – A ty jesteś moją drugą połową.

Connor nie odrywał od niej wzroku; twarz miał białą jak kreda i Cassie wiedziała, że porządnie go nastraszyła. Przez chwilę oboje milczeli. Pierwszy odzyskał głos jej przyjaciel.

– Chodźmy, trzeba ci przyłożyć lód.

Weszli do domu Cassie, zostawiając wilgotne odciski stóp i drobiny piasku w holu.

– To byłby idealny skok – rzuciła Cassie przez ramię. – Następnym razem…

Zatrzymała się w progu kuchni tak nieoczekiwanie, że Connor wpadł na nią. Podświadomie oparła się o niego. Na podłodze w kałuży własnych wymiocin leżała matka.

Zaciskając mocno usta, Cassie uklękła obok niej. Mokrą ścierką wytarła jej policzki, usta i kołnierz bluzki. Kącikiem oczu dostrzegła, że Connor podnosi butelkę dżinu, która wtoczyła się pod grzejnik. Matka powinna być w piekarni, dopiero dochodziła trzecia. Pewnie doszło do następnej awantury, a to znaczyło, że nie wiadomo kiedy i czy w ogóle ojciec wróci do domu.

– Mamo? – szepnęła Cassie. – Mamo, wstań. – Zarzuciła sobie rękę matki na szyję i strażackim chwytem podniosła bezwładne ciało. Obserwowana przez stojącego w progu Connora, zawlokła matkę do salonu, położyła ją na sofie i przykryła lekką kołdrą.

– Cass? – Głos matki był cichy i zadyszany, idealne naśladownictwo głosu Marilyn Monroe. Na oślep poszukała dłoni córki. – Moja kochana córeczka.

Cassie schowała rękę matki pod kołdrę i wróciła do kuchni, zastanawiając się, z czego mogłaby upichcić kolację. Jeśli będzie miała gotowy posiłek, to ojciec po powrocie do domu – o ile wróci – nie wpadnie w złość, a jeśli on nie wpadnie w złość, mniejsze będą szanse na to, że matka znowu zaleje się w trupa. Cassie może wszystko naprawić.

Connor w kuchni wkładał lód do plastikowego woreczka.

– Chodź tutaj – powiedział. – Chyba nie chcesz, żeby głowa bardziej ci spuchła.

Usiadła na krześle i Connor przyłożył jej lód do karku. Już wcześniej był świadkiem takich scen – wiedział wszystko o Cassie – po prostu zaproponował pomoc i nic nie mówił. Nie patrzył na nią łzawo, z litością.

Lodowata woda strumyczkiem spłynęła Cassie między łopatkami, ale pomimo pierwszej pomocy udzielonej przez Connora zaczynała boleć ją głowa. Patrzyła przez okno na dryfujący pomost, który wydawał się tak daleko, że z trudem potrafiła uwierzyć, iż była na nim kilka minut temu. Cassie westchnęła. Problem z idealnymi letnimi dniami polegał na tym, że dla nieszczęść były celem tak wyraźnym jak jasne oczy byka.

Obudziło ją chłodne szczypanie kremu aloesowego, wcieranego w łydki.

– Odcierpisz to – powiedział Alex. – Jesteś taka czerwona, że oczy mnie bolą, jak na ciebie patrzę.

Cassie cofnęła nogę i usiłowała się odwrócić, skrępowana intymnym dotykiem dłoni Alexa na swojej skórze. Skrzywiła się, gdy przy zginaniu kolana przeszył ją ból.

– Nie miałam zamiaru zasnąć.

Alex spojrzał na zegarek.

– A ja nie miałem zamiaru pozwolić ci spać przez sześć godzin. Po wyjściu Herba w gruncie rzeczy nie odchodziłem od telefonu.

Cassie usiadła i nieznacznie odsunęła się od Alexa, wpatrzona w słońce, które niczym wstążka przecinało ocean. Plażą szła starsza kobieta z dwoma wyżłami weimarskimi.

– Alex! – zawołała, machając do nich. – Cassie! Dobrze się czujesz?

– Nic jej nie jest! – odkrzyknął Al ex z uśmiechem. – Miłego spaceru, Ella.

– Ella? – mruknęła Cassie. – Ella Whittaker? – Otworzyła szeroko oczy, by lepiej przyjrzeć się postawnej kobiecie, która pięćdziesiąt lat temu była pin up girl i legendą kina. – Ta Ella Whittaker, która grała główną rolę w…

– Ta Ella Whittaker, która mieszka dwa domy od nas – wyjaśnił Alex z rozbawieniem. – Boże, musisz szybko odzyskać pamięć, w przeciwnym wypadku będziesz ganiać po osiedlu i prosić o autografy.

Przez kilka minut nic nie mówił i Cassie czuła, jak otacza ich spokój. Chciała powiedzieć coś Alexowi, cokolwiek, ale nie miała pojęcia, o jakich sprawach zwykle rozmawiali.

Kiedy się odwróciła ku fioletowej linii horyzontu, dobiegł ją głos Alexa lekki jak jedwab.

– Zamierzałem powiedzieć ci o uniwersytecie. Boże, przecież nigdy bym cię nie poznał, gdybyś tam nie pracowała, więc wiele im zawdzięczam. Naprawdę nie zrobiłem tego celowo. Po prostu zapomniałem. – Ujął jej dłoń i uniósł do ust. Jego oczy były ciemne niczym dym. – Wybaczysz mi?

On gra. Ta myśl z taką gwałtownością pojawiła się w głowie Cassie, że drżąc na całym ciele, uwolniła rękę i odwróciła się od Alexa. Skąd wiem, kiedy gra?

– Cassie?

Patrzyła mu w oczy i powolutku się uspokajała. W tej chwili nie mogła myśleć o uniwersytecie, o tym, kto ma rację, a kto nie. Alex ją hipnotyzował; wiedziała o tym tak samo, jak wiedziała, że została dla niego stworzona, a jeśli miała jakieś wątpliwości, to po prostu się myliła.

Cassie zaczęła słyszeć nieoczekiwane dźwięki, doznawać nieoczekiwanych odczuć: słodka muzyka meksykańskich skrzypiec, wilgotny wiatr znad trzęsawiska, pieśń tysiąca bijących serc. Pomyślała o ucieczce, instynkt podpowiadał jej, że to początek końca, ale łatwiej by jej było cofnąć czas niż wykonać najmniejszy ruch. Świat taki, jaki znała, rozpadał się na kawałki, i pozostało jej tylko zwrócić się do Alexa.

– Wybaczysz mi? – powtórzył.

Cassie usłyszała swój głos wypowiadający słowa, choć nie pamiętała, by je pomyślała:

– Oczywiście, przecież zawsze ci wybaczam.

Fala przetoczyła się po jej stopach, lodowato zimna i autentyczna. Magia rozproszyła się, byli we dwoje z Alexem i wszystko zaczynało się wydawać w porządku.

– Przygotowałem łapówkę – oznajmił Alex. – Zrobiłem to sam.

– Uśmiechnął się do niej.

Odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem, myśląc przy tym: On rozumie. Wie, że jem mu z ręki. Alex podciągnął koszulę, odsłaniając starannie zapakowane zawiniątko, zatknięte za pasek dżinsów.

– Proszę.

Cassie wzięła zawiniątko, starając się nie patrzeć na gładkie, rzeźbione mięśnie torsu Alexa i odpakowała je.

– Przygotowałeś pianki z dmuchanym ryżem? To moje ulubione?

– Nie. – Alex roześmiał się. – Wręcz przeciwnie, nie znosisz pianek, ale tylko to potrafię przyrządzić i pomyślałem, że na pewno sobie o tym przypomnisz i zlitujesz się nade mną. – Oderwał kawałek i ugryzł. – Wychowałem się na tym – dodał z pełnymi ustami.

Cassie spojrzała na niego błyszczącymi oczami.

– Alex, gdzie ja się wychowałam? – W Maine. Wiedziała, zanim usłyszała to od niego. – A kim jest Connor?

Oczy Alexa otworzyły się szeroko, Cassie dostrzegła złote kręgi wokół jego tęczówek.

– To twój najlepszy przyjaciel. Skąd… Przypomniałaś sobie?

Uśmiechnęła się podniecona.

– Śniłam o tym przez cały czas, kiedy spałam. Przypomniałam sobie mnóstwo rzeczy. Jezioro Moosehead, Connora i… i moją matkę. Czy my tam czasami jeździmy? Często rozmawiam z rodzicami?

Alex głośno przełknął ślinę.

– Twoja mama nie żyje. Poza tym, kiedy się poznaliśmy, powiedziałaś, że wybrałaś college w Kalifornii przede wszystkim dlatego, żeby jak najdalej uciec od Maine.

Cassie pokiwała głową, jakby właśnie tego się spodziewała. Zastanawiała się, ile Alex wie o jej rodzicach. Czy była dość odważna, by mu o nich opowiedzieć.

– A gdzie są twoi rodzice?

Alex odwrócił się do oceanu. Kiedy patrzyła, jak zmieniają się rysy jego twarzy, powróciło nagłe wspomnienie: tak samo wyglądał na kilka minut przed wejściem na plan, gdy jego własna osobowość ustępowała miejsca osobowości granej przez niego postaci.

– Mieszkają w Nowym Orleanie. Ich też rzadko widujemy. – Po tarł dłonią kark i zamknął oczy.

Cassie ciekawa była, co Alex widzi, dlaczego tak się w sobie skulił. Ku swemu zaskoczeniu poczuła ostry ból w piersiach i od razu wiedziała, że cierpi po to, by Alex nie musiał. Kiedy na nią spojrzał, duchy przeszłości wciąż majaczyły w jego oczach.

– Ty naprawdę mnie nie pamiętasz?

Dzieliło ją od niego kilka centymetrów, mimo to wyczuwała ciepło jak przy dotyku. Cassie objęła Alexa, z drżeniem przejmując w siebie jego udrękę.

– Nie, nie pamiętam.

Na kolację uprażyli kukurydzę w mikrofalówce i oglądali powtórkę Monty Pythona w telewizji. Grali w wojnę talią kart, którą znaleźli w schowku na miotły. Z poduszką na głowie w charakterze czepka Alex odegrał monolog Lady Makbet, zaczynający się od słów: „Precz, przeklęta plamo!” *, po czym z niskimi ukłonami przyjmował oklaski Cassie. Śmiała się, gdy zeskoczył ze stolika, który wykorzystał jako scenę. Nie znała Alexa, ale go lubiła. Z pewnością większość małżeństw musi obejść się i bez tego.

Alex pomógł jej wstać.

– Zmęczona?

Cassie przytaknęła i nie zaprotestowała, gdy objął ją w pasie. Kiedy schodzili na dół, zastanawiała się, jak będą spali. Byli małżeństwem, Alex mógł spać, gdzie mu się podobało, ale ona miała dopiero jeden dzień na odnowienie znajomości z nim i wolałaby, żeby po rycersku zgodził się spędzić noc w pokoju gościnnym. Zadawała sobie pytanie, czy sama tego chce.

Alex zatrzymał się przy głównej sypialni. Cassie się cofnęła, przyciskając ręce do boków. Nie potrafiła się zmusić, by spojrzeć na Alexa, którego nieme pytanie zdawało się napełniać echem korytarz.

Uniósł brodę Cassie i łagodnie pocałował ją w usta.

– Dobranoc – powiedział, po czym skierował się chyba do pokoju gościnnego.

Cassie chwilę odprowadzała go wzrokiem, później weszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Zdjęła bluzkę przez głowę, ściągnęła szorty i w drodze do łazienki rzuciła je na łóżko z baldachimem. Pozbywszy się bielizny, stanęła przed lustrzaną ścianą, tą z umywalkami. Zakryła dłońmi piersi, skrzywiła się na widok niewielkiej fałdki na brzuchu. Nie potrafiła pojąć, co pociągało w niej Alexa.

Brała do ręki butelki i słoiki, których pełno było na blacie: kremy do twarzy, maseczki oczyszczające, toniki, najwyraźniej w równych proporcjach należące do niej i do niego. Zdążyła wyszczotkować włosy i umyć twarz, gdy się zorientowała, że nie ma pasty do zębów. Były dwie szczoteczki, zielona i niebieska, ale nie wiedziała, która należy do niej.

Zajrzała do szafek wbudowanych w ściany, ale znalazła tylko jasnobrzoskwiniowe ręczniki kąpielowe i dwa grube szlafroki frotte. Może Alex ma pastę w swoim pokoju, a z całą pewnością będzie potrzebował szczoteczki.

Nie wiedziała, do którego pokoju wszedł, i już miała po kolei pukać do drzwi, kiedy usłyszała jego głos, dobiegający z głębi korytarza:

– „Życie jest tylko przechodnim półcieniem”.

Przez uchylone drzwi zobaczyła Alexa stojącego w łazience przed umywalką; lustro odbijało jego twarz z zapadniętymi oczami.

– „Nędznym aktorem, który swoją rolę przez parę godzin wygrawszy na scenie – mruczał głosem cichym jak szept – w nicość przepada”.

Wstrząśnięta Cassie ze szczoteczkami w kurczowo zaciśniętej dłoni nachyliła się, by lepiej widzieć. To nie był Alex, tylko człowiek pokonany, człowiek, który rozumie, czym stanie się jego życie: przelotnym błyskiem w cudzych wspomnieniach, szybko na zawsze zapomnianym.

Cassie walczyła z pragnieniem, by otworzyć drzwi i otulić go ciasno własną nadzieją. Nie znała tego nowego obcego, wiedziała o nim jeszcze mniej niż o Aleksie, ale pojmowała, że przyszła, by mu pomóc.

W uszach zabrzmiały jej słowa wypowiedziane przez Alexa na posterunku, przerażenie w jego głosie: „Nie masz pojęcia, czym było stracić ciebie”. Zaczynała dostrzegać, że sławny Alex Rivers przeżywa załamania jak każdy zwykły zjadacz chleba.

Zrobiła krok do przodu, a on otworzył oczy i zobaczył ją w lustrze. To znowu był dawny Alex, uśmiechał się, ale na dnie jego oczu wciąż widziała przerażenie i otępienie Makbeta. Zastanawiała się, czy zawsze taki był, czy każda postać stawała się cząstką jego osoby. Wiedziała, że aktorzy w pewnym stopniu muszą czerpać z własnych doświadczeń, czasem je ubarwiać, ale bolała ją myśl o tak wielkiej rozpaczy, pogrzebanej w duszy Alexa.

– Skąd to bierzesz? Całe to cierpienie? Wpatrywał się w nią, poruszony jej przenikliwością.

– Z siebie.

Pierwszy krok zrobiła ona, a może on, ale zaraz obejmował ją, rozwiązywał pasek szlafroka, przesuwał dłońmi po jej bokach. Szczoteczki upadły na podłogę, Cassie wplotła palce we włosy Alexa, kryjąc twarz w zagłębieniu jego ramienia. Wolno wędrowała po plecach, podnosiła koszulę, aż wreszcie jej dłonie sparzyły mu skórę w pasie.

Oboje obijali się o ściany i drzwi, gdy Alex, całując ją łapczywie, kierował się do głównej sypialni. Cassie upadła na łóżko, a on rozsunął poły jej ciężkiego szlafroka, przygważdżając ją za ramiona. Przesuwał językiem wzdłuż zarysu jej szczęki, po krzywiźnie pod piersiami, oświetlonych poświatą księżyca białych udach.

Cassie otworzyła oczy, oszołomiona widokiem jego ciała nad sobą. Alex przycisnął usta do jej brzucha.

– Piękna – powiedział.

On gra.

Tak jak wcześniej, myśl pojawiła się nie wiadomo skąd; kiedy się zakorzeniła, Cassie zaczęła walczyć, ale on przygniatał ją całym swym ciężarem. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował z taką szczerością, że zadrżała. A potem przypomniała sobie magię, która połączyła ich po południu, pustkę, która otworzyła się jak świeża rana w jej brzuchu, gdy usłyszała go mówiącego kwestię Makbeta.

W chwili gdy w nią wszedł, Cassie pojęła, dlaczego do siebie wzajemnie należą. On wypełniał ją sobą, ona zabierała jego blizny. Splotła mu ręce na karku, zaskoczona łzami, które pociekły jej po policzkach. Odwróciła twarz ku otwartemu oknu, wciągając w nozdrza słodką mieszankę siebie, Alexa i nieskończonego oceanu.

Zapadała już w sen, gdy powiedział:

– Nie musisz odzyskiwać pamięci, Cass. Ja wiem, kim jesteś.

– Tak? – Uśmiechnęła się i położyła jego rękę na swoim brzuchu. – Kim jestem?

Poczuła, jak spokój Alexa zwija się w kłębek przy jej boku niczym błogosławieństwo. Przyciągnął ją ku sobie, do miejsca, gdzie idealnie pasowała.

– Jesteś moją drugą połową – powiedział.

Загрузка...