40

Strych dawał im niewiele możliwości, skazywał na sytuację złapanych w pułapkę szczurów i oferował jedynie ciemność, kurz i pająki, mimo to Jilly wspięła się po po chyłej drabinie, ponieważ strych był jedynym miejscem, w którym mogli się schronić.

Gdy wchodziła na górę, obijała sobie biodra zawieszoną na ramieniu torebką, a ta na moment zahaczyła o długie zawiasy, na których była umocowana drabina. Jilly straciła swego cadillaca coupe deville, cały bagaż, laptop, karierę komika, nawet swego bardzo ważnego partnera – kochanego, uroczego Freda – ale za żadne skarby nie porzuciłaby torebki, bez względu na okoliczności. Miala w niej tylko parę dolarów, cukierki miętowe, chusteczki, szminkę, puder, szczotkę do włosów – nic, co zmieniłoby jej życie, gdyby ją zatrzymała, albo zniszczyło, gdyby ją zgubiła – ale jeśliby w cudowny sposób przeżyła wizytę w domu O'Connerów, skorzystałaby z pierwszej sposobności,

aby poprawić makijaż i uczesać się, ponieważ w tej tragicznej sytuacji perspektywa wolnej chwili, którą można poświęcić wyłącznie swojej urodzie, wydawała się jej nieosiągalnym luksusem, porównywalnym z limuzynami, apartamentem prezydenckim w pięciogwiazdkowym hotelu i kawiorem bieługi.

Poza tym, skoro musiała umrzeć tak młodo z mózgiem pełnym nanomaszyn, właśnie dlatego, że w mózgu miała pełno nanomaszyn, chciała zostawić po sobie jak najpiękniejsze zwłokizakładając, że celny strzał w głowę nie upodobni jej twarzy do portretu pędzla Picassa.

Wspiąwszy się po drabinie, Negatywnie Nastawiona Jackson, krynica pesymizmu, stwierdziła, że strych jest na tyle wysoki, że można się swobodnie wyprostować. Przez kilka osłoniętych otworów pod okapem do wnętrza ich wysokiej reduty przenikało światło słoneczne, lecz zbyt skąpe, by wygnać zalegające w kątach cienie. W przestrzeni zamkniętej pomiędzy krokwiami z surowego drewna, ścianami z desek i podłogą z dykty znajdowało się ze czterdzieści kartonowych pudeł, trzy stare kufry, przeróżne rupiecie i sporo wolnego miejsca.

W gorącym i suchym powietrzu wyczuwało się ulotną woń staroświeckiej smoły, którą pokrywano dach, oraz silny zapach niezliczonych odmian kurzu. Tu i ówdzie z pochyłych płaszczyzn dachu zwieszało się kilka kokonów; woreczki owadziej produkcji nieznacznie fosforyzowały w mroku. Bliżej Jilly, tuż nad jej głową, między krokwiami rozpinała się kunsztowna pajęczyna; choć jej budowniczy albo zginął, albo wyruszył w podróż, jego sieć zdobiły cztery ćmy – szare skrzydła miały rozpostarte jak wspomnienie ostatniego lotu, a po ciałach wyssanych przez pająka pozostały tylko puste skorupki.

– Koniec z nami – mruknęła, odwracając się do otwartej klapy. Przyklęknęła i spojrzała w dół drabiny.

Shep wszedł na dolny szczebel, trzymając się oburącz jednego z górnych. Miał opuszczoną głowę, jak gdyby była to jakaś drabina modlitewna, i sprawiał wrażenie, że nie ma ochoty wspinać się wyżej.

Dylan zerkał przez otwarte drzwi garderoby do pokoju, niewątpliwie spodziewając się ujrzeć ludzi na dachu werandy za oknami.

– Lód – powiedział Shep.

– Namów go, żeby wszedł na górę – zwrócił się Dylan do Jilly.

– A jak wybuchnie pożar?

– To cholernie słaba namowa.

– Lód.

– Cały strych to beczka prochu. A jak wybuchnie pożar?

– A jak biegun magnetyczny Ziemi zmieni położenie? – spytał drwiąco.

– Na tę okoliczność akurat mam plan działania. Nie możesz go wepchnąć?

– Mogę go trochę zachęcić, ale nie da się człowieka wepchnąć na górę po drabinie.

– Przecież to nie jest wbrew prawom fizyki.

– Inżynier się znalazł.

– Lód.

– Mam tu masę lodu, skarbie – skfiamała Jilly. – Popchnij go, Dylan.

– Staram się.

– Lód.

– Mnóstwo lodu, Shep. Wejdź tu do mnie.

Shep nawet nie ruszył ręką. Tkwił w miejscu uparcie uczepiony drabiny.

Jilly nie widziała twarzy Shepherda, tylko czubek jego pochylonej głowy.

Dylan uniósł prawą stopę brata i postawił na następnym szczeblu.

– Lód.

Wciąż mając przed oczyma martwe ćmy i czując ogarniającą ją desperację, Jilly porzuciła próby nakłonienia Shepa do wejścia na strych i postanowiła przemówić do niego, zamieniając jego monolog o lodzie w dialog.

– Lód – powiedział.

– Zamarznięta woda – odrzekła.

Dylan postawił lewą stopę Shepherda na szczeblu, na który przed chwilą przesunął prawą, lecz ręce Shepa pozostały w tym samym miejscu.

– Lód.

– Deszcz ze śniegiem – powiedziała Jilly.

W głębi domu, na parterze, ktoś kopnął drzwi. Zważywszy na fakt, że po salwach z broni maszynowej drzwi wejściowe musiały zmienić się w pyfi lub ażurowe zasłonki z drzazg, jedyne drzwi, które trzeba było otwierać kopniakiem, znajdowafiy się prawdopodobnie wewnątrz domu. Zaczęło się przeszukanie.

– Lód.

– Grad.

– Lód.

– Kra – odparła Jilly.

Na dole rozległ się kolejny łomot: ten wstrząsnął całym domem, aż podłoga pod kolanami Jilly zadygotała.

Dylan zamknął drzwi garderoby i nowa sytuacja mogła ich zdecydowanie szybciej przyprawić o klaustrofobię.

– Lód.

– Lodowiec.

Kiedy Jilly już się wydawało, że Shepherd za moment odpowie, skończyły się jej synonimy i określenia form lodu. Postanowiła zmienić zasady gry, odpowiadając słowami oznacza jącymi rzeczy, które mają związek z lodem, jak gdyby usiłowała naprowadzić Shepherda na właściwą myśl.

– Lód – powiedział Shep.

– Góra lodowa – odrzekła.

– Lód.

– Kostka lodu.

Od rozmowy o lodzie na strychu robiło się coraz bardziej gorąco. Zdawało się, że kurz na krokwiach, podłodze i unoszący się powietrzu zaraz buchnie płomieniem.

– Lód.

– Lodowisko.

– Lód.

– Łyżwiarz.

– Lód.

– Hokej. Powinieneś się wstydzić, skarbie. Przydzieliłeś sobie łatwiejszą rolę w zabawie i ciągle powtarzasz to samo słowo. Shepherd uniósł głowę. Patrzył teraz na szczebel, na którym zaciskał dłonie.

Z dołu dochodziły następne huki i łomoty, szczeknęła nerwowa seria z karabinu.

– Lód.

– Lody na patyku. Shep, bawiłoby cię układanie łamigłówki z jednego kawałka?

– Lód.

– Szpikulec do lodu.

– Lód.

– Szczypce do lodu.

Kiedy podsuwała mu nowe słowa, „lód" przestał już odbijać się rykoszetem w jego głowie. W twarzy Shepa zaszła subtelna zmiana, jakby złagodniała, co świadczyło, że obsesja powoli ustępuje. Jilly była prawie pewna, że tak jest naprawdę.

– Lód.

– Kubełek na lód.

– Lód.

– Epoka lodowcowa. Wiesz co, skarbie? Chociaż mam trudniejszą rolę w tej zabawie, to o wiele fajniejsze niż słuchanie synonimów „odchodów".

Na jego ustach zadrgał słaby uśmiech, ale niemal w tej samej chwili zniknął jak zdmuchnięty nerwowym oddechem.

– Lód.

– Zamrażalnik.

Shepherd przesunął w górę prawą rękę i chwycił następny szczebel. Potem wyciągnął lewą dłoń. Złapał się jeszcze wyższego szczebla.

– Lód.

– Worek z lodem.

Shepherd bez pomocy brata wprawił w ruch stopy.

Na dole zadzwonił dzwonek do drzwi. Nawet w oddziale zawodowych morderców musiał się trafić jakiś przygłupi dowcipniś.

– Lód.

– Lodówka.

Shepherd wspinał się coraz wyżej.

– Lód.

– Rewia na lodzie.

– Lód.

– Gołoledź.

– Lód.

– Mrożona herbata, czekan, lodołamacz, dostawca lodu, chłodnia, woda z lodem-powiedziała Jilly i z ostatnimi słowami Shep pokonał najwyższe szczeble i znalazł się na strychu.

Pomogła mu zejść z drabiny i odsunęła go od wejścia w podłodze. Przytuliła go, mówiąc mu, że był wspaniały, a Shep nie opierał się, choć zapytał:

– Gdzie jest lód?

Dylan zgasił światło w garderobie i w ciemności szybko wszedł po drabinie.

– Dobra robota, Jackson.

De nada, O'Conner.

Klęcząc w mroku, Dylan złożył harmonijkową drabinę i po cichu zamocował ją z powrotem do klapy, którą zaraz potem zamknął.

– Jeżeli jeszcze ich nie ma na górze, to zaraz będą- szepnął.

– Zabierz Shepa do południowo-zachodniego rogu, za tamte kartony.

– Gdzie jest lód? – zapytał trochę za gfiośno Shepherd.

Jilly uciszyła go i poprowadziła przez zasnuty cieniem strych. Shep nie był aż tak wysoki, by trącać czołem najniższe krokwie, lecz jego starszy brat będzie musiał uważać.

Na dole banda wandali wpadła z hałasem do następnego pokoju.

Jeden z nich wrzasnąfi coś niezrozumiale. Drugi odpowiedział mu wrzaskiem, dodając przekleństwo, a ktoś ryknął śmiechem. W ich głosach pobrzmiewała arogancja, pewność siebie i bezczelność, dlatego Jilly odniosła wrażenie, że to nie ludzie, ale nieokreślone kształty, które ścigają człowieka w sennych koszmarach, biegając czasem na dwóch, czasem na czterech nogach, to wyjąc ludzkim głosem, to znów ujadając jak dzikie bestie.

Zastanawiała się, kiedy przyjadą gliny. Jeżeli w ogóle przyjadą. Dylan mówifi, że do najbliższego miasta jest wiele mil. Najbliższy sąsiad mieszkał pół mili na południe stąd. Ktoś jednak musiał słyszeć strzały.

Jasne, że szturm rozpoczął się najwyżej pięć, może sześć minut temu, i żadna wiejska policja nie zareaguje na sygnał z tak daleka w czasie krótszym niż pięć minut, choć prawdopodobnie potrwa to co najmniej dziesięć minut.

– Gdzie jest lód? – spytał Shepherd tak samo gfiośno jak poprzednio.

Zamiast znów go uciszyć, Jilly odpowiedziała półgłosem w nadziei, że chłopak pójdzie za jej przykładem:

– W lodówce, kochanie. Tam jest lód.

Jilly zachęciła Shepa, aby usiadfi na zakurzonej podłodze za stertą kartonów w południowo-zachodnim rogu.

W smudze dziennego światła wpadającego przez przysłonięte otwory wentylacyjne widać było zwłoki dawno padfiego ptaka – prawdopodobnie wróbla – z którego zostały tylko cieniutkie kości. Pod szkieletem spoczywało kilka piórek, których przeciągi nie poniosły do innych kątów strychu.

Ptak musiał się tu zakraść pewnego chłodnego dnia przez jakąś szczelinę w okapie, a potem nie mógł się wydostać. Pewnie złamafi skrzydło, tłukąc o krokwie, i głodny, i wyczerpany czekał na śmierć, siedząc przy otworze, przez który widział niebo.

– Gdzie jest lód? – zapytał Shepherd, tym razem ściszając głos do szeptu.

Jilly zaniepokoifia się, że Shep wchodząc po drabinie, wcale nie opuścił do końca swego lodowego kąta albo właśnie do niego wraca, toteż zaczęła nową grę, usiłując wciągnąć go w dialog.

– Lód jest w margaricie, prawda, skarbie? Pływa i powoli się rozpuszcza. Rany, ale bym się napiła margarity.

– Gdzie jest lód?

– Lód może być w lodówce turystycznej.

– Gdzie jest lód?

– Lód może być w Nowej Anglii na Boże Narodzenie. Lód i śnieg.

Poruszając się nadzwyczaj zręcznie i cicho jak na swój wzrost, Dylan wyłonifi się z głębszych ciemności spowijających środkową część strychu i wyszedł w smugę światła padającego na martwego ptaka i rozjaśniającego odrobinę ich kryjówkę, po czym usiadł obok brata.

– Ciągle lód? – spytał ze zmartwioną miną.

– Chyba nareszcie zaczyna sensownie odpowiadać – odparła Jilly nie do końca o tym przekonana.

– Gdzie jest lód? – wyszeptał Shep.

– Mnóstwo lodu jest na lodowisku.

– Gdzie jest lód?

– W lodówce nie ma nic innego.

W drzwi na piętrze załomotały kopnięcia. Ciszę w pokojach wypełnifiy brzęk i łoskot.

Szepcząc jeszcze ciszej, Shepherd zapytafi:

– Gdzie jest lód?

– Widzę szampana w srebrnym kubełku – odrzekła Jilly, dostosowując się do tonu jego głosu. – Butelka tkwi w pokruszonym lodzie.

– Gdzie jest lód?

– Na biegunie północnym jest dużo lodu.

– Ach – rzekfi Shepherd i przez chwilę nie powiedział nic więcej.

Jilly nasłuchiwała w napięciu głosów na dole, które odezwały się, gdy tylko ucichły hałasy zaciekfiych poszukiwań. Równie wyraźnie mogli rozmawiać zmumifikowani konspiratorzy w sarkofagu ukrytym w głębi piramidy, mówiąc przez spowijające ich bandaże. Jilly nie rozumiała ani słowa.

– Ach. – Shep westchnął.

– Musimy się stąd ruszyć, bracie – rzekfi Dylan. – Już dawno powinniśmy się złożyć.

W domu nagle zapadla cisza, a po uplywie pół minuty niepokojąca martwota stala się bardziej zlowieszcza niż wszystko, co zdarzylo się dotąd.

– Bracie – powiedzial Dylan, lecz przestal go prosić, jak gdyby wyczuł, że Shep lepiej zareaguje na ciszę i bezruch niż na dalsze naciski.

Oczyma duszy Jilly zobaczyla kuchenny zegar, uśmiechniętą świnkę, na której brzuchu wskazówka sekundnika przesuwala się po kolejnych cyfrach.

Nawet wspomnienie tego uśmiechu wydawało się nieprzyjemne, więc odsunęła od siebie obraz świnki, ale w tej samej chwili ujrzala mimo woli minutnik, za pomocą którego Shep odmierzal czas kąpieli pod prysznicem. Obraz ten wstrząsnąl nią bardziej niż widok świnki, ponieważ minutnik do zludzenia przypominal licznik bomby zegarowej.

Bandyci na dole otworzyli ogień, celując w sufit, a z podlogi strychu trysnęly gejzery kul.

Загрузка...