Powolnym ruchem wyjął pistolet z kieszeni spodni i wycelował go w kierunku, z którego nadchodziła.
– Nawet ten wielki rzeźnicki nóż nie ma szans z coonanem, którego udało ci się wyszachrować od tego faceta w restauracji w Rockland. Ale w końcu się wkurzył, że nie chciałaś iść z nim do łóżka. – Uśmiechnął się do niej. – Dobrze to załatwiłaś. Dostałaś, co chciałaś.
– Jak się o tym dowiedziałeś? Zresztą, wszystko jedno. Teraz mój nóż ma duże szanse nawet przy coonanie. Widziałam, jak wyjmowałeś naboje.
Uśmiechnął się znowu, nie mógł się od tego powstrzymać, i podał jej pistolet.
– Co mi z niego przyjdzie? Ty masz naboje. Oddaj mi je.
Wyjął siedem naboi z kieszeni i wyciągnął do niej dłoń, podając naboje razem z pistoletem.
Popatrzyła na niego i cofnęła się o krok.
– Nie. Chcesz, żebym podeszła bliżej, a wtedy wykopiesz mi nóż z ręki. Jesteś szybki, ale ja nie jestem głupia.
– Dobrze – powiedział Adam.
Przytomna kobieta, pomyślał. Położył naboje i pistolet na ziemi i cofnął się o kilka kroków.
– To skuteczna broń, ten coonan, ale jeśli już muszę nosić coś w tym rodzaju, to wolę swojego colta delta elitę.
– To przypomina Dziki Zachód. Roześmiał się.
– Nie chcesz podnieść pistoletu?
Pokręciła tylko głową, nie ruszając się z miejsca. Trzymała rzeźnicki nóż, mając cofniętą rękę, a ostrze zwrócone w jego kierunku. To było niewątpliwie ostre narzędzie. Mógłby je odebrać, ale jedno z nich mogłoby się przy okazji pokaleczyć, stał więc w miejscu. Poza tym był ciekaw, co ona zrobi.
– Powiedz mi, co tu robisz? Dlaczego podszedłeś do mnie w Twierdzy Artykułów Spożywczych? Dlaczego mnie śledzisz?
– Wolałbym ci jeszcze tego nie mówić. Nie spodziewałem się, że mnie zauważysz. Dawniej, kiedy chciałem pozostać w ukryciu, to nikt mnie nie widział.
Widać było, że jest zły – nie na nią, tylko na siebie. Miała ochotę się uśmiechnąć, ale zacisnęła tylko palce na rękojeści noża.
– Powiedz mi teraz.
– No dobrze. Przyjechałem tu, żeby prowadzić badania na temat kobiet, które farbują włosy.
Omal nie rzuciła się na niego z nożem. Była tak wściekła, że prawie zapomniała, jak bardzo jest przerażona.
– A teraz, cwaniaku, połóż się na ziemi i schowaj ręce pod siebie. I to zaraz.
– Nie mogę. Mam nową kurtkę i nie chcę jej pobrudzić. Nie sądzisz, że wyglądam w niej całkiem seksownie? Słyszałem, że kobiety lubią czarny kolor.
– Dzwoniłam do szeryfa Gaffneya. Zaraz tu będzie.
– Na to mnie nie nabierzesz. Szeryf jest ostatnią osobą, którą chciałabyś tu widzieć. Gdybym powiedział mu, kim jesteś, musiałby zaraz dzwonić do nowojorskiej policji i do FBI.
Adam bał się, że Becky zaraz zemdleje – była taka blada i roztrzęsiona. Na szczęście po chwili doszła do siebie.
– Więc wszystko wiesz – powiedziała. – Nie sądzę, żebyś był moim prześladowcą – masz inny głos i jesteś za wysoki -ale wiesz o nim wszystko, prawda?
– Tak. Teraz posłuchaj mnie, Becky. Nie przyjechałem tu po to, żeby cię skrzywdzić. Jestem tu, żeby… Traktuj mnie jak swojego osobistego anioła stróża.
– Jesteś taki ciemny, że bardziej przypominasz diabła, ale jesteś chyba od niego wyższy. Poza tym, w przeciwieństwie do diabła, nie masz za grosz wdzięku. Nie jesteś żadnym aniołem stróżem. Jesteś reporterem albo paparazzi, prawda?
– Obrażasz mnie.
Omal się nie roześmiała, pamiętała jednak, że on jest niebezpieczny i bardzo szybki. Dzięki Bogu, że nie zatrzymał pistoletu. Stał zbyt daleko, żeby wykopać jej nóż z ręki. Musi jednak pamiętać, jaki jest szybki. Ma długie nogi. Dla pewności cofnęła się jeszcze o krok.
– Mam tego dosyć! – Pogroziła mu nożem. – Powiedz mi, kim jesteś. I to zaraz, bo mogę cię skrzywdzić. Nie lekceważ mnie. Jestem silna. Już się nie boję, nie mam nic do stracenia.
Popatrzył na nią – była potwornie zestresowana.
– Żeby zrobić mi krzywdę, musiałabyś podejść bliżej -powiedział wolno i spokojnie. – A tego nie zrobisz. Tak, jesteś silna, nie chciałbym cię spotkać w ciemnej ulicy, ale robisz jeden wielki błąd. Każdy ma coś do stracenia, ty też. Twoje sprawy wymknęły się spod kontroli.
– Wymknęły się spod kontroli – powtórzyła i wybuchnęła niewesołym śmiechem. – Sam nie wiesz, co mówisz.
W uniesionej ręce wciąż trzymała nóż, chociaż czuła już skurcz mięśni. Patrzyła na niego i zastanawiała się, czy może mu zaufać.
– Wiem, co mówię. Chciałem powiedzieć, że prasa i media rzuciły się na ciebie pełną parą, ale tu powinnaś być bezpieczna.
– Ty mnie znalazłeś.
– Tak, ale ja jestem tak dobry, że czasami sam się temu dziwię.
Uniosła nóż trochę wyżej. Słońce grzało ją w plecy. Taki piękny dzień, a wszystko było tak bardzo pogmatwane. To ma być jej anioł stróż?
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale widząc wyraz jej twarzy, zrezygnował. Oboje zamarli na swoich miejscach. Potem zrobiła coś zadziwiającego. Rzuciła nóż na ziemię i podeszła do niego. Zatrzymała się niecałe pół metra przed nim, obrzuciła go uważnym spojrzeniem i wyciągnęła rękę. Zdezorientowany, potrząsnął nią.
– Jeśli jesteś moim aniołem stróżem – powiedziała – to zadzwoń do patologa w Auguście i dowiedz się, jak długo ta biedna kobieta, która wypadła ze ściany w mojej suterenie, była tam zamurowana.
Była wysoka, nie musiał zanadto patrzeć w dół. Wciąż trzymał jej dłoń.
– Dobrze.
– Ot, tak? – Strzeliła mu palcami przed nosem. – Jesteś taki ważny, że możesz się tak szybko wszystkiego dowiedzieć?
– W tym wypadku tak. Nie jesteś zbyt podobna do matki. Czuł, że jej dłoń sztywnieje, ale jej nie wyrwała.
– Nie, nie jestem. Mama mówiła mi zawsze, że jestem bardzo podobna do ojca. Mój tato – miał na imię Thomas -zginął w Wietnamie. Był bohaterem. Mama bardzo go kochała, chyba za bardzo.
– Tak – powiedział. – Wszystko to wiem.
– Skąd?
– To nie jest teraz ważne. Uwierz mi.
Nie wierzyła mu, ale nie upierała się przy tym.
– Widziałam jego starą fotografię. Wyglądał tak młodo i szczęśliwie. Był bardzo przystojny, wysmukły, wysoki. Zamilkła na chwilę, a po chwili dodała lekko łamiącym się głosem: – Byłam za mała, żeby go zapamiętać, ale mama mówiła, że widział mnie po urodzeniu, że trzymał mnie w ramionach, że mnie kochał. Potem wyjechał i już nie wrócił.
– Wiem.
– Kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz w Twierdzy Artykułów Spożywczych – ciągnęła, przechylając głowę na bok -wydałeś mi się strasznie twardym facetem, takim, który się rzadko uśmiecha. Pomyślałam, że jeśli trzeba, potrafisz być bezwzględny, a nawet okrutny. Wiem, że jesteś niebezpieczny, nie staraj się zaprzeczać, jestem tego pewna. Kim naprawdę jesteś?
– Nazywam się Adam Carruthers, jak ci już mówiłem w Twierdzy Artykułów Spożywczych. To jest moje prawdziwe nazwisko. Teraz zaprowadź mnie do domu, żebym mógł zadzwonić. Nie dowiemy się na razie czyj to szkielet, ale przynajmniej tyle, jak długo był tam zamurowany. Będą musieli zrobić testy DNA, a to zabiera trochę czasu.
Patrzył, jak ona podnosi pistolet i wkłada naboje do kieszeni dżinsów.
Podniósł jej rzeźnicki nóż i poszedł za nią do domu Jacoba Marleya.
Cała sprawa trwała jedenaście minut i wymagała dwóch rozmów telefonicznych. Kiedy odłożył słuchawkę po drugiej rozmowie, popatrzył na nią z uśmiechem.
– To nie powinno długo potrwać.
Telefon zadzwonił po trzech sekundach. Adam podniósł słuchawkę.
– Tu Carruthers. – Słuchał, zapisując coś na kartce papieru. -Bardzo dziękuję, Jarvis, jestem ci winien przysługę. Przecież wiesz, że zawsze się z tego wywiązuję, chociaż to może nie być akurat jutro. Wiesz, jak się ze mną skontaktować. Okay, dzięki. Cześć. – Ostrożnie odłożył słuchawkę na widełki. – To nie jest Ann McBride, jeśli o to się martwisz.
– Nie, oczywiście, że to nie jest zaginiona żona Tylera. Nigdy tak nie myślałam. Znam go od tak dawna… Poznaliśmy się, kiedy miałam osiemnaście lat. Jest niesłychanie przyzwoitym człowiekiem, naprawdę.
Widział jednak, że odczuła ogromną ulgę.
– Nie zniosłabym tego – dodała po chwili – gdyby Tyler okazał się jakimś potworem, a nie fajnym facetem, jakiego znam.
– Tak, twój chłopak wywinął się z tego. Ten szkielet tkwił w ścianie przynajmniej od dziesięciu lat, a może nawet dłużej. Ta dziewczyna miała prawdopodobnie kilkanaście lat, kiedy zabito ją silnym uderzeniem w twarz, a dokładnie w czoło. Ten, kto to zrobił, był ogarnięty szałem, nie panował nad sobą. Jarvis powiedział, że ten cios zabił ją od razu.
– Wygląda na to, że to mógł zrobić Jacob Marley.
– Kto to wie? – Wzruszył ramionami. – Dzięki Bogu, to nie jest nasz problem.
– Mój tak, ponieważ ona wypadła ze ściany na podłogę w mojej suterenie. Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógłby zabić nastolatkę tylko za to, że chodziła po jego podwórzu.
Po chwili znowu zadzwonił telefon. Bernie Bradstreet, właściciel „Riptide Independent”, chciał się czegoś od niej dowiedzieć.
– Wiem, że szeryf chce to utrzymać w tajemnicy, ale… Powiedziała mu wszystko, przemilczając tylko to, czego Adam Carruthers dowiedział się od patologa. Szeryf na pewno byłby niezadowolony, gdyby przekazała tę informację za jego plecami. Potem Bernie Bradstreet chciał ją zaprosić na obiad, on i jego żona, jak szybko dodał, kiedy się nie odzywała. Jakoś się od tego wykręciła.
– Gazeta? – spytał Adam, kiedy odłożyła słuchawkę. -Dobrze sobie z tym poradziłaś. Teraz powinnaś zadzwonić do szeryfa. Nie mów mu, że już znasz odpowiedź, postaraj się go tylko zachęcić, żeby sam zatelefonował do patologa. Jarvis mówił, że oni nie chcą jeszcze podać tego do wiadomości, ale kiedy zadzwoni szeryf, może uda mu się coś z nich wyciągnąć. Aha, kiedy przyjdzie Gaffney, powiem mu, że jestem twoim kuzynem, który przyjechał z Baltimore do ciebie w odwiedziny. Okay?
– Kuzyn? Jesteśmy zupełnie do siebie niepodobni.
– Dzięki Bogu – uśmiechnął się do niej złośliwie.
Szeryf Gaffney nie był zadowolony z wiadomości, które otrzymał z Augusty. Lubił jasne sytuacje, puzzle, w których wszystkie kawałki pasowały do siebie, a nie coś takiego: stary szkielet, ukryty w ścianie sutereny Jacoba Marleya, tożsamość ofiary nieznana, przyczyna śmierci – morderstwo. Chciał oczywiście, żeby Ann McBride jeszcze żyła, ale gdyby się okazało, że to ona, wszystko byłoby o wiele prostsze. Zerknął na Tylera McBride'a. Facet wydawał się spokojny, czy jednak nie był zestresowany? Trudno powiedzieć. Tyler nigdy nie zdradzał swoich uczuć. Był w tym bardzo dobry – nikt też nie chciał grać z nim w pokera. To śmieszne, ale szeryf zawsze był przekonany, że Tyler zabił swoją żonę. Cały czas bacznie go obserwował, mając nadzieję, że McBride czymś się zdradzi, na przykład odwiedzi jakiś bezimienny grób czy coś w tym rodzaju.
Może znowu się mylił? No cóż, nie lubił takich niejasnych sytuacji, ale nawet jemu zdarzały się pomyłki.
Gaffney przyglądał się kuzynowi panny Powell, wielkiemu facetowi, który wyglądał na twardziela. Szczupły i muskularny, był typem człowieka, który potrafi zdobyć się na cierpliwość, czaić się w ciemności, jak drapieżnik w pogoni za zdobyczą. Gaffney pokręcił głową. Pomyślał, że za dużo czyta thrillerów, które bardzo lubił.
Przeniósł wzrok na Becky Powell, młodą, miłą kobietę, która na szczęście nie była już taka blada i nie było obawy, że wpadnie w histerię. Obecność kuzyna powinna jej dobrze zrobić. Na pewno jest zadowolona, że ktoś przy niej jest. Po chwili zaczął się znowu przyglądać Carruthersowi. Mroczny facet, począwszy od ciemnych włosów – zbyt długich, według szeryfa – aż po oczy, które wydawały się niemal czarne w przyćmionym świetle popołudnia w salonie Jacoba Marleya. Miał na nogach zniszczone czarne buty z miękkiej skóry, które wyglądały, jakby nosił je przez co najmniej dziesięć lat i jakby w tych właśnie butach czaił się w ciemnościach, nie zdradzając swojej obecności nawet najcichszym dźwiękiem. Ciekaw był, z czego, u diabła, ten facet żyje. Na pewno nie ze zwyczajnej pracy, szeryf mógłby się założyć o dobrą kolację. Może zresztą lepiej tego nie wiedzieć.
Rozejrzał się po salonie. O Jezu, ten pokój wyglądał jak muzeum albo grobowiec. Był stary i zatęchły, chociaż w powietrzu unosił się zapach cytryn, zupełnie jak w domu.
Wiedział, że wszyscy wpatrują się w niego wyczekująco. Lubił takie sytuacje – to wzmagało napięcie. Miał ich teraz w ręku. Ale nie wyglądali na przestraszonych, nie ogryzali nerwowo paznokci. Odporne sztuki.
– Nie usiądzie pan, szeryfie? – odezwała się wreszcie Becky. – Ma pan dla nas jakieś wiadomości?
Usiadł powoli na wskazanym przez nią twardym krześle i odchrząknął. Teraz gotów był obwieścić swoją wielką nowinę.
– Jak się okazuje, to nie jest szkielet twojej żony, Tyler. Zapadła cisza, nie było jednak ogromnego zdziwienia, którego się spodziewał.
– Dziękuję, że mnie pan szybko o tym zawiadomił, szeryfie. Jestem zadowolony, że to nie ona, bo to oznaczałoby, że ktoś ją zabił. Mam nadzieję, że gdziekolwiek Ann się znajduje, jest tam zadowolona i szczęśliwa.
Tyler nie był zdumiony tą wiadomością. Zachowywał się tak, jakby już wszystko wiedział. Do diabła, jeśli Tyler nie zabił Ann, to oczywiście wiedział, że ten szkielet to nie ona, a jeśliby tak było, to musiał to zrobić ktoś inny. Od tych rozważań szeryfa rozbolała głowa.
– Hmmm, nic mi na ten temat nie wiadomo. Tymczasem skontaktowałem się z władzami w całym hrabstwie, które sprawdzą wszystkie ucieczki z domów od piętnastu do dziesięciu lat wstecz. Jest szansa, że dowiemy się, kim była.
To młoda dziewczyna, nastolatka. Tym bardziej jest możliwe, że uciekła z domu i została zamordowana. I to jest wielki problem, mój wielki problem.
– Czy to nie mogła być miejscowa nastolatka, szeryfie? -spytała Becky.
– W tym mieście nie było takiego wypadku, panno Powell. -Szeryf potrząsnął głową. – Takich rzeczy ludzie nie zapominają. To musiała być dziewczyna, która uciekła z domu.
– Myśli pan, że zabił ją ten stary człowiek, Jacob Marley? -spytał Adam Carruthers.
Siedział w głębokim, skórzanym fotelu, ulubionym miejscu starego Jacoba. Wyglądał, jakby to on kontrolował sytuację i to trochę szeryfa denerwowało. Ten facet był za młody, żeby przejmować kierownictwo, miał niewiele ponad trzydzieści lat, był chyba w tym samym wieku co Frank, siostrzeniec Maude, który był teraz w więzieniu, w Folsom, w Kalifornii, za podrabianie czeków. Frank już jako chłopiec miał złe skłonności. Może ten facet jest takim samym leniwym luzakiem jak Frank. Nie, do diabła, ten facet mógł być wszystkim, tylko nie leniwym luzakiem.
– Szeryfie?
– Co? Aha, tak, to możliwe. Jak już mówiłem pannie Powell, stary Jacob nie lubił, jak mu się ktoś tu kręcił. Miał dość paskudny charakter i był bardzo porywczy. Mógł ją rąbnąć.
– Choćby nawet był porywczy – powiedział Adam, unosząc z lekka czarną brew – to pan wierzy, że uderzył młodą dziewczynę w twarz jakimś tępym narzędziem i zamurował ją w suterenie tylko dlatego, że go wkurzyła, przechodząc przez jego podwórze?
– Tępe narzędzie, jak pan mówi… -Szeryf Gaffney zamyślił się. – Patolog nie wiedział, czym uderzył ją morderca: może ciężkim garnkiem, może kantem książki albo czymś w tym rodzaju. Czy to zrobił Jacob? To sprawa do wyjaśnienia.
– To jedyne wytłumaczenie! – wykrzyknął Tyler, zrywając się na nogi. Zaczął przemierzać pokój szybkimi krokami. Jest dobrze umięśniony, pomyślał szeryf, przypominając sobie, jakie on sam robił wrażenie na kobietach swoim muskularnym ciałem, kiedy był równie młody. Tyler obrócił się szybko i zatrzymał, omal nie przewracając stojącej na podłodze lampy.
– Przecież to proste. Ten, kto ją zabił, musiał mieć dostęp do sutereny starego Jacoba. Przecież Jacob musiałby usłyszeć, gdyby ktoś wyjmował cegły ze ściany i znowu ją zamurowywał. Zabójcy potrzebny był też cement. Musiał przywlec ciało do domu i znieść je po schodach na dół. To byłby niesłychany wyczyn. To musiał być Jacob. Inne wytłumaczenie nie ma sensu.
Adam siedział rozparty w starym skórzanym fotelu, ze skrzyżowanymi w kostkach nogami, trzymał złączone koniuszki palców i z lekka nimi postukiwał…
– Chwileczkę. Mówicie, że Jacob Marley nigdy nie wychodził do miasta?
– Od czasu, jak pamiętam, to nigdy – powiedział Tyler. -Przywożono mu nawet zakupy. Co prawda nie było mnie tu przez cztery lata, byłem w college'u. Może kiedyś był inny i częściej wychodził z domu.
– Jeśli chodzi o starego Jacoba to dwie rzeczy były pewne -powiedział powoli szeryf Gaffney – miał paskudny charakter i zawsze siedział w domu.
Ciężko podniósł się z krzesła. Zamarł, kiedy odpadł mu guzik od koszuli, ten nad szerokim skórzanym pasem. Patrzył bezradnie, jak toczy się po gładkiej dębowej podłodze i zatrzymuje tuż przy bucie Carruthersa. Wciągnął brzuch, czując, jak pas wpija mu się w ciało. Wyciągnął rękę bez słowa.
Adam Carruthers wrzucił mu go w otwartą dłoń. Nie uśmiechał się. Szeryf chwycił ten przeklęty guzik. Jezu, może powinien jednak pomyśleć o tej diecie, o którą Maude stale suszy mu głowę.
Becky udała, że niczego nie zauważyła, wstała i wyciągnęła do niego rękę.
– Dziękuję, że zechciał pan przyjść i sam nas o tym zawiadomić. Proszę nam też dać znać, kiedy się pan dowie, kim była ta biedna dziewczyna.
– Tak, proszę pani. Zrobię to. Cieszę się, że do nich zadzwoniłem. Trudno się było dogadać, dotarłem w końcu do jakiegoś ważniaka, nazywa się Jarvis, i wydobyłem od niego tę informację.
Skinął głową Tylerowi, który wyglądał, jakby go przepuszczono przez wyżymaczkę, potem Adamowi Carruthersowi, temu bezczelnemu łobuzowi, który nie roześmiał się, kiedy odpadł mu guzik od koszuli.
– Wyprowadzę pana, szeryfie – powiedziała Becky i wyszła razem z nim z salonu. Adam zwrócił się do Tylera:
– Becky powiedziała mi, co się tu wydarzyło. Cieszę się, że byłem w pobliżu i mogłem służyć jej pomocą.
Tyler obrzucił go uważnym spojrzeniem. Nie miał okazji wypytać go przed przyjazdem szeryfa.
– Nie wiedziałem, że Becky ma kuzyna – powiedział powoli, obrzucając go podejrzliwym spojrzeniem. – Kim pan, u diabła, jest?