Hatch, niski, muskularny mężczyzna z obfitym wąsem, zdjął z głowy tweedowy kapelusz w stylu Sherlocka Holmesa, odsłaniając wygoloną czaszkę. Wydał się Becky niezwykle czarującym łobuzem, miała ochotę go uściskać. Sherlock przywitała go radosnym uśmiechem, pewnie też chętnie by go uściskała.
To był niesamowity facet. I miał tyle wdzięku.
– Oddaj mi tę paczkę papierosów, którą masz w prawej kieszeni, Hatch- Adam wyciągnął rękę- bo wyrzucę cię z pracy.
– Już się robi, szefie. – Hatch wręczył Adamowi prawie pełną paczkę marlboro.
– Zapaliłem tylko jednego, szefie, nawet się nie zaciągałem. Przecież nie ośmieliłbym się palić w pobliżu uroczej Becky. Bałbym się o jej delikatne płuca. A teraz powiedz mi, co mam zrobić, żeby złapać tego drania, żeby Becky mogła znowu pisać przemówienia i często się śmiać. – Uśmiechnął się wesoło i powiedział: – Cześć, Becky.
– Cześć, Hatch. – Becky z uśmiechem uścisnęła mu rękę. -Następnym razem, kiedy on zadzwoni, zastawimy na niego pułapkę. Ja będę przynętą.
– Hmmm, nie przypuszczam, żeby szef to pochwalał.
– Nie pochwalam – stwierdził Adam. – To szaleństwo. Nie chcę, żeby podejmowała takie ryzyko. Wiem jednak, że ona to zrobi bez względu na to, co ja o tym myślę.
– Posłuchaj, Adamie – wtrącił Savich. – Gdyby była jakaś inna możliwość, to natychmiast bym ją wykorzystał. Jest nas wystarczająco dużo, żeby ją chronić. Hatch, słyszałem od Adama, że odnosisz niesłychane sukcesy. Powiedz nam, co odkryłeś.
Hatch wyjął z kieszeni czarny notatnik, poślinił palec i zaczął przewracać kartki.
– Większość z tych informacji pochodzi od ludzi Thomasa, którzy nieźle się nalatali, usiłując zweryfikować wiadomość o śmierci Krimakowa. CIA skontaktowało się z gliniarzem, który był przy tym wypadku. Apollo – słowo daję, tak miał na imię – powiedział, że samochód Krimakowa spadł ze skały we wschodniej części wyspy, w pobliżu Agios Nikolaos, a on poniósł śmierć na miejscu. Trudno się temu dziwić. Przyznał, że to mogło być morderstwo, ale specjalnie się w to nie zagłębiali i zamknęli całą sprawę. Wtedy pojawili się nasi agenci, którzy chcieli jeszcze raz wszystko sprawdzić.
– Więc on naprawdę nie żyje? – spytała Becky.
– Niekoniecznie. – Hatch podniósł głowę znad notesu i uśmiechnął się do niej szeroko. – Problem polega na tym, że jego zwłoki poszły do krematorium. Miejscowe władze utrudniały naszym ludziom, co tylko mogły. Dopiero po interwencji greckiego rządu przyznały, że jego ciało zostało natychmiast poddane kremacji. Dlaczego? Nie wiem, ale ktoś musiał coś za to zapłacić. Zapanowała długa cisza.
– Kremacja zwłok? – powtórzył z niedowierzaniem Adam.
– Tak, spalone na popiół i wsypane do urny, która wciąż stoi na półce w kostnicy.
– Nie ma niezbitego dowodu, ponieważ nie ma ciała -zauważyła Sherlock.
– Tak – potwierdził Hatch. – Kiedy już przy tym jesteśmy, cofnijmy! się trochę w przeszłość. Krimakow przeniósł się na Kretę na początku lat osiemdziesiątych. Był zamieszany w paskudne afery, ale nie na tyle poważne, żeby komuś się chciało szperać w jego przeszłości i dowiadywać, co robił w Rosji, zresztą nikt się zbytnio o to nie starał. Widocznie dobrze płacił.
– Niech to szlag – mruknął Adam. – Teraz trzeba przeszukać jego dom. Jeśli on stał za tym wszystkim, to coś się znajdzie.
– Nasi agenci już to zrobili i niczego nie znaleźli. Żadnych podejrzanych tropów, żadnych odniesień do Becky. Podobno miał jeszcze gdzieś mieszkanie. To potrwa, zanim je znajdziemy, bo nie występuje nigdzie jako jego właściciel.
– Jeśli miał mieszkanie, to ja je odszukam – oświadczył Savich.
– Naprawdę? – Adam uniósł brew.
– Nie mówił ci Thomas, że jestem dobry?
Adam prychnął pogardliwie, patrząc, jak Savich włącza MAXA.
– Dostaniemy jeszcze wiadomości o jego życiu osobistym -mówił dalej Hatch.
– Z Rosji do tej pory nie mamy niczego interesującego. Już dawno z jego teczek zniknęło wszystko, co najważniejsze. Pewnie zrobiono to na rozkaz KGB, które mu pomogło schronić się na Krecie. Nasi agenci nadal nad tym pracują, również w Moskwie. O, mam tu coś jeszcze. Nieźle się za tym nachodziłem. – Hatch znowu poślinił palce i przerzucił kilka kartek. – Przed dwiema godzinami gliniarze z Albany znaleźli świadka wypadku. Zidentyfikował on samochód, którym został przejechany Dick McCallum. Czarne bmw, numer rejestracyjny – a przynajmniej trzy pierwsze cyfry – trzy- osiem-pięć. Tablica nowojorska. Nie mam jeszcze dalszych wiadomości.
– Zajmę się tym – oznajmił Savich. – Nie chcę nawet wiedzieć, w jaki sposób dostałeś tę informację w tak krótkim czasie.
– Powiem tylko, że pomogły mi w tym moje piękne wąsy -odrzekł Hatch. – Jeszcze coś: za kierownicą tego samochodu siedział mężczyzna. Nie wiadomo, czy był stary, czy młody, czy w średnim wieku. Samochód miał mocno przyciemnione szyby, takie jakie widuje się w limuzynach. To rzadko spotykane w prywatnych samochodach, pewnie dlatego ukradł właśnie taki. Savich rozmawiał już przez komórkę.
– Załatwione – powiedział. – Za pięć minut będziemy mieli listę wszystkich bmw ze zbliżoną rejestracją.
Tommy Fajczarz zapukał do frontowych drzwi i wszedł do środka.
– Namierzyliśmy faceta – powiedział – który kupował SuperExxon na stacji benzynowej, dwanaście kilometrów na zachód od Riptide. Młody chłopak z obsługi, mniej więcej osiemnastolatek, powiedział, że facet, który płacił za benzynę, miał mankiet koszuli umazany krwią. Nie zwróciłby na to specjalnej uwagi, gdyby nie to, że Rollo objeżdżał wszystkie stacje benzynowe, wypytując o przypadkowych klientów.
– Proszę cię, Tommy – wykrzyknął Adam – powiedz, że chłopak zapamiętał wygląd tego faceta i jego samochód.
– Ten typ miał na głowie zieloną czapkę myśliwską z opuszczonymi nausznikami, a na nosie bardzo ciemne okulary. Przykro mi, Adamie, ale chłopak nie wie, czy ten facet był młody, czy stary. Zresztą dla takiego dzieciaka każdy powyżej dwudziestu pięciu lat byłby stary. Pamięta jednak wyraźnie, że ładnie mówił, jak człowiek wykształcony. Jeśli chodzi o samochód – wydawało mu się, że to bmw, granatowe albo czarne. Nie zauważył tablicy rejestracyjnej. Ale wiesz co? Szyby były przyciemnione. Co ty na to?
– Na pewno nie przyjechałby tu tym samym samochodem, którym zabił Dicka McCalluma w Albany – powiedziała Sherlock.
– Dlaczego nie? – zdziwił się Savich. – Jeśli samochód nie jest uszkodzony, nie ma na nim śladów krwi, to dlaczego nie?
Zadzwoniła komórka Savicha. Rozmawiał tylko chwilę.
– Nic z tego – powiedział. – On ukradł tablice rejestracyjne, zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Byłby idiotą, gdyby zostawił oryginalne. Pozostają jeszcze te mocno przyciemnione szyby. Teraz wszyscy dla mnie sprawdzają samochody z nowojorską rejestracją i przyciemnionymi szybami, które zostały ukradzione w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Już po kilku minutach odezwała się znowu komórka Savicha. Słuchał i szybko notował.
– Już coś mamy – powiedział. – Jak zauważył Hatch, niewiele samochodów osobowych ma przyciemnione szyby. Ukradziono takie trzy. Ci ludzie są rozrzuceni po całym stanie. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta.
– To kobieta – powiedziała natychmiast Becky. – On ukradł samochód kobiecie.
– To możliwe – przyznała Sherlock. – Zaraz się tego dowiemy. Zadzwoniła do informacji w Ithaca, w stanie Nowy Jork, i dostała numer telefonu pani Irenę Bailey, 112 Huntley Avenue. Po kilku dzwonkach usłyszała:
– Halo?
– Pani Bailey? Pani Irenę Bailey? Cisza.
– Czy pani tam jest, pani Bailey?
– To moja matka – powiedziała kobieta. – Przepraszam, ale zaskoczyła mnie pani.
– A czy mogłabym porozmawiać z pani matką?
– Nie wie pani? Została zabita dwa tygodnie temu.
Sherlock poczuła okropny ucisk w żołądku, ale nie upuściła słuchawki. Z trudem przełknęła ślinę.
– Czy mogłaby mi pani podać bliższe szczegóły?
– Kim pani jest?
– Gladys Martin z Biura Ubezpieczeń Społecznych w Waszyngtonie.
– Wiem, że mój mąż telefonował do Biura Ubezpieczeń. Czego pani potrzebuje?
– Musimy przygotować dokumenty. Czy pani jest jej córką?
– Tak. Jakie dokumenty?
– Tylko dla celów statystycznych. Może mogłabym porozmawiać z kimś innym? Nie chcę pani dręczyć.
– To nic. Proszę pytać. Nie chcemy zadzierać z rządem.
– Dziękuję pani. Mówiła pani, że matka została zabita. Czy to był wypadek samochodowy?
– Nie, ktoś uderzył ją w głowę, kiedy podchodziła do samochodu na parkingu centrum handlowego. On ukradł jej j samochód.
– Och, tak mi przykro. Proszę mi powiedzieć, czy go złapano?
– Nie, nie złapano. – W głosie kobiety brzmiała teraz gorycz. – Policja nagłośniła zaginięcie samochodu, ale to nic nie dało. Powiedzieli, że on go na pewno przemalował i zmienił tablice rejestracyjne. Nawet miejska policja z Nowego Jorku nie potrafiła go odnaleźć. Matka była starą kobietą, więc nikt się specjalnie nie wysilał – dodała z gniewem.
– Czy ten skradziony samochód miał jakieś znaki szczególne?
– Tak. Miał przyciemnione szyby, bo moja matka miała bardzo wrażliwe oczy.
– Rozumiem. Jakiego koloru był samochód?
– Biały, z szarą tapicerką. Nad lewym tylnym kołem było małe wgniecenie.
– Mówiła pani, że byli tam jeszcze inni policjanci, poza miejscowymi?
– Tak. Aż z Nowego Jorku. Powinni byli złapać tego faceta. Nie rozumiem, dlaczego zaangażowała się w to policja z Nowego Jorku. A pani wie? Gzy dlatego pani do mnie telefonuje, żeby wyciągnąć ode mnie jakieś informacje?
– Oczywiście, że nie. Nas interesują wyłącznie dane do celów statystycznych.
– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania, pani Martin? Przeglądam właśnie rzeczy matki i za pół godziny muszę być na kiermaszu dobroczynnym.
– Nie, nie mam już pytań. Bardzo pani współczuję. Zajmę się teraz wypełnianiem dokumentów.
Sherlock odłożyła słuchawkę. Wszyscy wpatrywali się w nią, czkając, co powie.
– Zabójca przemalował biały samochód na czarno i ukradł tablice rejestracyjne. Nowojorska policja też tam była. O wszystkim wiedzą. Szyby były przyciemnione, bo pani Bailey miała wrażliwe oczy.
– Sukinsyn – powiedział Hatch, szukając papierosów po kieszeniach. – Dlaczego nikt mi nie powiedział, że gliniarze wiedzą o tym cholernym samochodzie?
– Trzymają to w tajemnicy – odrzekł Adam – bo nie chcą, żeby federalni odsunęli ich od sprawy. A ofiara na tym traci. Nowojorscy gliniarze nie wiedzą tylko, że zabójca jest teraz l utaj, w Maine. Poinformujemy ich o tym?
– Nie, nowojorskiej policji nie zawiadomimy – powiedział Savich – ale mogę zadzwonić do Telliego Hawleya, naczelnika biura FBI w Nowym Jorku. On dopilnuje, żeby ta wiadomość dotarła tam gdzie trzeba.
– Czy to będą dokładne wskazówki? – spytała Becky, zacierając nerwowo dłonie.
– Powiemy im – zdecydował Savich po chwili namysłu -że widziano tego faceta na wybrzeżu. Jak sądzicie? To przecież prawda.
– Musimy go dopaść – powiedziała Becky. – Jeśli nam się nie uda, to trzeba będzie zadzwonić do tego Thomasa, który chyba wszystkich zna i wszystkim kieruje, i poprosić, żeby tu przysłał piechotę morską.
On nie dzwoni – powiedziała Becky.
– Myślę, że teraz zamilknie na jakiś czas – odrzekł Adam. -A kiedy już wszyscy będziemy u kresu wytrzymałości nerwowej, wróci do swojej gry.
Jedli hot dogi z musztardą i chipsy, a ludzie, którzy ochraniali dom, przychodzili pojedynczo, żeby się posilić. W kuchni był właśnie agent specjalny, Rollo Dempsey.
– Znałem twoje nazwisko – powiedział do Adama – ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie je słyszałem. Ale już wiem. To ty uratowałeś życie senatorowi Dashworthowi, kiedy ten wariat rzucił się na niego z nożem.
Adam nie odezwał się.
– Tak, to ty. Uratowałeś życie senatorowi Dashworthowi. Duża sprawa.
– Nie powinieneś o tym wiedzieć. – Adam zmarszczył brwi.
– Jestem z branży, ludzie opowiadają mi różne historie.
– Nigdy o tym nie słyszałam – wtrąciła Becky. – O czym wy mówicie?
– Dowiedziałeś się, kto chciał go wykończyć? – Rollo nie dawał za wygraną.
– Teraz to już nie jest ważne. – Adam wzruszył ramionami. -To był jego zięć, Irving, uzależniony od heroiny. Posyłał listy z pogróżkami. Chciał dostać spadek. Senator zadzwonił do mnie. Nie chciał, żeby zainteresowały się tym media, musiał chronić swoją córkę. Ten facet jest teraz w sanatorium. Niewielu ludzi z branży zna tę sprawę.
– Zajmujesz się ochroną VIP-ów? – zdziwiła się Becky. -Myślałam, że jesteś konsultantem do spraw bezpieczeństwa.
– Robię różne rzeczy – odparł Adam.
Do kuchni wszedł Chuck, a Rollo wyszedł na zewnątrz.
– Czuję, że już niedługo coś się zacznie dziać – powiedział Savich. Dokończył wegetariańską kanapkę i wstał od stołu.
Przez kilka godzin panował spokój. Wszyscy siedzieli w salonie, pili kawę i przerzucali się pomysłami. W ogrodzie panowała cisza.
Dokładnie o dziesiątej wieczorem kula trafiła w jedno z frontowych okien. Podłogę zasypały roztrzaskane szyby i strzępy firanki.
– Na ziemię! – krzyknął Savich.
Nabój, który uderzył w podłogę, nie był zwykłą kulą – to był gaz łzawiący. Salon wypełnił się gęstym, szarym dymem.
– Cholera! – krzyknął Adam. -Wszyscy do kuchni! Szybko! Po chwili przez okno wpadł drugi nabój z gazem łzawiącym.
Wszyscy pobiegli do kuchni, kaszląc i zakrywając twarze.
Słyszeli dobiegające z ogrodu krzyki i bezładną strzelaninę, frontowe drzwi otworzyły się z trzaskiem i do domu wpadł Tommy Fajczarz, zakrywając twarz kurtką.
– Wszyscy na dwór! – krzyknął. – Frontowymi drzwiami, z tyłu nie ma wystarczającej ochrony.
– Strzela gazem łzawiącym – wykrztusił Adam.
– To pewnie CAR-15. Wychodźcie. Dusił ich kaszel, a z oczu płynęły łzy.
– Musimy go złapać! – krzyknął Adam. – Zaraz rozpoczniemy poszukiwania. Jednak dopiero po upływie kilku minut udało im się dojść do siebie i ruszyć w kierunku, z którego padły strzały. Nie znaleźli niczego oprócz śladów opon.
– Chodźcie tutaj! – zawołał nagle Adam.
Trzymał w ręku łuskę o długości 10,16 cm i około 3,8 cm średnicy.
– Tommy Fajczarz miał rację – powiedział. – On użył CAR-15. To jest wersja M16.
– Nie wiedziałam, że gazem łzawiącym można strzelać z pistoletu – zdziwiła się Becky. – Myślałam, że to są pojemniki czy coś w tym rodzaju, jakie się widuje w kinie czy w telewizji.
– To przestarzałe metody – stwierdził Adam. – Takie małe M16 można schować pod płaszczem, bo ma wysuwaną, teleskopową lufę. Komandosi piechoty morskiej używają M 16. Korzystasz z prostego, montowanego pod lufą rurowatego miotacza granatów i strzelasz pociskami z gazem łzawiącym.
To wstrętne.
– On niewątpliwie ma różne powiązania i jest bardzo dobrze wyszkolony. Dysponuje najnowszym sprzętem. Gdzie on mógł to dostać? – zastanawiała się Sherlock.
To Krimakow, pomyślał Adam. Nikt się nie odzywał.
Po godzinie wrócili do domu. Było późno. Wszyscy byli zdenerwowani.
– Idę dyżurować na zewnątrz – powiedział Adam, przeładowując pistolet.
– Obudź mnie o trzeciej – zażądała Sherlock.
Adam rzucił okiem na Becky. Była bardzo blada. Podszedł i ją przytulił.
– Spij dobrze i niczym się nie martw – szepnął. – Złapiemy go.
Becky nie przypuszczała nawet, że tak szybko uda się jej zapaść w głęboki sen. Rozbudziła się dopiero, kiedy poczuła dziwne ukłucie w lewą rękę, tuż powyżej łokcia. Serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem. Rolety były opuszczone, było ciemno. Zauważyła, że ktoś stoi przy łóżku, ale widziała tylko zarys sylwetki.
– Czy to ty, Adamie? – szepnęła. – Co to było? Pochylił się nad nią i dotknął językiem jej policzka.
– Przyszedłem po ciebie, Rebecco. Mówiłem ci, że przyjdę.
– Nie – szepnęła. – Nie…
Przez chwilę zastanawiała się, skąd się wzięło to srebrne światełko, które oświetlało jej twarz. Latarka, pomyślała, ale to nie wydało się jej ważne. Głęboko oddychając, całkowicie rozluźniona, zapadała się w ciepłą, przyjazną ciemność.