19

Serce Becky biło regularnym rytmem; była całkowicie zrelaksowana. Otworzyła oczy. Wszędzie panowała ciemność. Wiedziała, że on jest blisko i że powinna odczuwać strach, ale niczego się nie bała.

Doskonale pamiętała wszystko, co się wydarzyło: ukłucie w lewą rękę, nagły przestrach, dotknięcie jego języka na policzku.

Po chwili serce zaczęło jej bić szybciej i ogarnął ją niepokój. Przecież on ją porwał. Udało mu się zmylić ochronę, przedostać do domu i ją porwać.

Zauważyła jakiś nikły płomyk – widocznie zapalił świecę. Pokonała narastające uczucie przerażenia. Wymagało to ogromnego wysiłku, ale musiała to zrobić.

– Gdzie jesteśmy?

Czy rzeczywiście udało się jej zadać to pytanie spokojnym, obojętnym tonem? Tak, to się jej udało.

– Cześć, Rebecco. Przyszedłem po ciebie, tak jak obiecałem.

– Proszę cię, już więcej nie dotykaj językiem mojego policzka – powiedziała, zmuszając się do śmiechu. – To było odrażające.

Nie odezwał się. Był obrażony i wściekły, że ona się z niego śmieje.

– Dałeś mi jakiś zastrzyk? Co to było?

– Kupiłem to w Turcji. Uprzedzono mnie, że skutkiem ubocznym jest przejściowy stan euforii. Już niedługo przestaniesz się śmiać, Rebecco. Będziesz się trząść ze strachu.

– Ta, ta, ta.

Uderzył ją w twarz. Chciała się na niego rzucić, ale miała ręce wyciągnięte do góry i przywiązane do wezgłowia. Leżała tylko w długiej, bawełnianej nocnej koszuli; na szczęście chociaż nogi miała wolne.

– Wolę już to uderzenie niż dotyk twojego języka – powiedziała szyderczym tonem. – Jesteś bardzo dzielny, co? Może rozwiążesz mi ręce, choćby tylko na minutę, to zobaczymy, jaki jesteś odważny.

– Zamknij się!

Słyszała jego ciężki oddech, kiedy się nad nią pochylał. Nie widziała go, ale była przekonana, że zacisnął pięści, gotów ją uderzyć.

– Dlaczego zabiłeś Lindę Cartwright? – spytała.

– Tę grubą sukę? Bo działała mi na nerwy. Stale o coś błagała, czegoś chciała. Miałem tego dosyć.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Zastanawiała się, co zrobiło z niego szaleńca.

A może taki się urodził? Może miał to zapisane w genach?

– Podobał ci się mój prezent, Rebecco.

– Nie.

– Widziałem, jak wymiotowałaś.

– Tak przypuszczałam. Jezu, ty jesteś chory. To cię podnieca?

– Potem zobaczyłem przy tobie tego wielkiego faceta, Adama Carruthersa. Obejmował cię. Dlaczego mu na to pozwalasz?

– Gdybym nie wiedziała, kim jesteś, to pewnie i u ciebie szukałabym wtedy oparcia.

– Cieszę się, że nie pozwoliłaś mu się pocałować.

– Przecież przedtem wymiotowałam. To nie byłoby miłe, prawda?

– Chyba nie.

Nie wydawał się jej stary, chyba nie mógł być w wieku tego Krimakowa. Ale czy był młody? Nie wiedziała.

– Kim jesteś? Czy nazywasz się Krimakow?

Nie odzywał się przez chwilę, a potem roześmiał się cicho. Ten śmiech ją zmroził. Pogładził ją po policzku.

– Jestem twoim chłopakiem, Rebecco. Kiedy cię zobaczyłem, od razu wiedziałem, że chcę być jak najbliżej ciebie. Pomyślałem nawet o tym, żeby wejść w twoją skórę. Musiałbym ją z ciebie zedrzeć, żeby się nią przykryć, lecz byłaby na mnie za mała. Pomyślałem potem, że chciałbym być blisko twojego serca, ale znowu byłoby zbyt wiele krwi, całe fontanny krwi. Zniszczyłyby mi ubranie, a ja jestem pedantem. Nie, nie myśl, że jestem szalony, że chcę powtarzać rolę Hannibala. Mówię to tylko po to, żebyś się bała i zaczęła mnie błagać o litość. Działanie narkotyku już słabnie, widzę, że jesteś w strachu. Wystarczy, że będę mówił, żebyś się przeraziła do nieprzytomności.

– A kiedy już się wygadasz, to udusisz mnie jak Lindę Cartwright?

– Och, nie. Ona była zupełnie nieważna. Była niczym.

– Mogę się założyć, że ona by się z tym nie zgodziła.

– Pewnie nie, ale kto by się tym przejmował?

– Dlaczego akurat ja?

– My oboje mamy jeszcze wiele rzeczy do zrobienia, Rebecco, zanim się dowiesz, kim jestem i dlaczego wybrałem właśnie ciebie. – Roześmiał się drwiąco.

– Wiem, że jest jakiś powód, przynajmniej w twojej głowie. Dlaczego nie chcesz mi go zdradzić?

– Niedługo sama się dowiesz, a może i nie. Dam ci teraz mały zastrzyk i znowu zaśniesz.

– Nie – zaprotestowała. – Muszę iść do łazienki.

Z jego ust posypały się przekleństwa – amerykańskie, angielskie i jeszcze w jakimś dziwnym języku, którego nie potrafiła rozpoznać.

– Jeśli myślisz o jakichś sztuczkach, to tak cię rąbnę, że stracisz przytomność. Zedrę ci skórę z ręki i zrobię z niej rękawiczki. Słyszysz?

– Tak, słyszę. Myślałam, że jesteś pedantem.

– Jestem, jeśli chodzi o krew. Nie byłoby jej zbyt wiele, gdybym ci tylko zdarł skórę z ręki.

Długo ją uwalniał – pewnie zawiązał jakieś wymyślne węzły. Wreszcie była wolna. Opuściła ręce i przez chwilę pocierała zdrętwiałe nadgarstki, potem powoli wstała z łóżka.

– Tylko spróbuj jakichś sztuczek, a wsadzę ci nóż w udo, w takie miejsce, które nie będzie krwawić, za to oszalejesz z bólu. Zapomnij o tym, że chciałem ci zedrzeć skórę z ręki. Jeśli mnie zobaczysz, Rebecco, to będę cię musiał zabić.

Łazienka znajdowała się obok sypialni. Zdążył już wyjąć gałkę z drzwi. Becky skorzystała z toalety, potem przejrzała się w lustrze. Była bardzo blada, potargana, miała zapadnięte policzki. Wyglądała jak kobieta, której podano narkotyk i która spodziewa się śmierci.

– Wychodź, Rebecco. Wychodź szybko, bo pożałujesz.

– Dopiero co weszłam. Daj mi chwilę czasu.

W łazience nie było niczego, co mogłoby posłużyć jej jako broń. Zdjął nawet wieszak na ręczniki.

– Jeszcze chwilę! – zawołała.

Uklękła przy toalecie, która była dość stara, mocowana na śruby. Spróbowała odkręcić jedną z nich. Wiedziała, że on stoi za drzwiami. Czy je otworzy?

– Źle się czuję! – krzyknęła. – Mam mdłości po tym narkotyku! Chyba zwymiotuję!

Wreszcie gruba śruba, z ostrym gwintem znalazła się w jej ręku. Gdzie mają schować?

– Już idę – powiedziała, rozpruwając dolny obrąbek koszuli. – Czuję się trochę lepiej.

Kiedy wyszła z łazienki, on już stał w głębokim cieniu.

– Połóż się na łóżku – rozkazał. Tym razem nie związał jej rąk.

– Nie ruszaj się.

Poczuła ukłucie w lewą rękę, nad łokciem.

– Ty tchórzu – powiedziała.

Roześmiał się tylko i dotknął językiem jej ucha. Nie wzdrygnęła się nawet. Odpływała już do innego, pozbawionego trwogi świata. Nie zdążyła uderzyć go śrubą ani spytać, czy rzeczywiście jest Krimakowem. Nie zdążyła nic zrobić.

Adam stał w otwartych drzwiach sypialni. Becky tam nie było.

– Och, nie – powiedział. – Och, Boże, nie! Savich! Nigdzie jej nie było, nie pozostał nawet żaden ślad.

– Użył gazu łzawiącego dla odwrócenia naszej uwagi -powiedziała Sherlock. – Kiedy wszyscy wybiegliśmy na dwór i zaczęliśmy go szukać, wślizgnął się do domu i schował w szafie Becky. Pewnie podał jej jakiś narkotyk. Ale w jaki sposób się stąd wydostał? Kiedy wróciliśmy do domu, nasi ludzie byli już na swoich posterunkach. Nie… jednak tak nie było. Nie byliśmy zbyt dobrze zorganizowani, kiedy prowadziliśmy poszukiwania. Dillon, kto miał pilnować tyłów domu?

– Jezu! – wykrzyknął nagle Adam. – Tylko nie to! Chuck Ainsley leżał w krzakach, sześć metrów od domu…

Na szczęście żył. Został napadnięty od tyłu, związany i zakneblowany. Szybko zerwali mu taśmę z ust.

– Dałem się zaskoczyć – powiedział. – Niczego nie słyszałem. On działał bardzo szybko. Co się tu dzieje, do cholery? Nikomu nic się nie stało?

– Porwał Becky – odparł Savich. – Dzięki Bogu, że żyjesz.

– Ciekaw jestem, Chuck, dlaczego nie poderżnął ci gardła? Dlaczego tracił czas na wiązanie ciebie?

– Bo nie chce, żeby tu przyjechała policja – wyjaśniła Sherlock, rozplątując węzły na rękach i nogach Chucka. -Gdyby zabił kogoś z nas, to zjawiłaby się tu policja i straciłby kontrolę nad sytuacją. Jak to dobrze, Chuck, że nic ci się nie stało.

– On pewnie najpierw cię znokautował, a dopiero potem użył gazu łzawiącego – głośno myślał Adam. – Wybiegliśmy na zewnątrz, myśląc tylko o tym, żeby go złapać, i nikt nie zwrócił uwagi na to, że ciebie z nami nie ma. Robiliśmy zbyt wiele zamieszania. Niech to szlag!

Zaprowadzili Chucka do kuchni, gdzie Sherlock dała mu szklankę wody i dwie aspiryny.

– Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało – powiedziała, ściskając go serdecznie. – Musiał się wymknąć tylnymi drzwiami, z Becky na ramieniu, bo ciebie już tam nie było.

– A my nawet nie zwróciliśmy na to uwagi – powiedział wolno Adam. – Nie rozumiem, jak mogliśmy potracić głowy do tego stopnia, żeby przed powrotem do domu nie sprawdzić, czy wszyscy są na miejscu. Do diabła, nie przyszło nam nawet do głowy, że powinniśmy przeszukać cały ten cholerny dom.

Zapanowało milczenie. Nie mieli jak się wytłumaczyć. Ten drań zrobił z nich kompletnych idiotów.

Kiedy po godzinie Sherlock i Savich weszli do kuchni, Adam wciąż tam siedział z twarzą ukrytą w dłoniach.

– To się już stało. – Savich położył mu rękę na ramieniu. -Wszyscy robimy sobie wyrzuty. Znajdziemy ją, Adamie.

– Miałem ją chronić, a spieprzyłem całą sprawę. On ją porwał, a my nie wiemy nawet, gdzie mógł ją zawieźć.

– Tak, porwał ją – powiedział Savich – i pewnie zabierze ją do Waszyngtonu. Chce, aby była z nim przy konfrontacji z Thomasem, który zrobi wszystko, żeby ją ocalić. Sam się odda w ręce tego maniaka.

– Rozmawiamy tak, jak byśmy nie mieli najmniejszych wątpliwości, że to Krimakow – wtrąciła Sherlock.

– Nie możemy się opierać na raportach z Krety – zauważył Adam. -Zwłoki zostały spalone. To jedyna ważna wiadomość. Ten szaleniec to niewątpliwie Krimakow. Nie wolno nam dopuścić do tego, żeby odnalazł Thomasa. Nikt nie zna adresu jego domu w Chevy Chase, chociaż można wyśledzić apartament Thomasa w Georgetown. MAX zrobiłby to w ciągu dziesięciu minut, ale nie odnalazłby domu w Chevy Chase. Nawet prezydent nie wie, gdzie jest dom Thomasa. Krimakow też go nie znajdzie. Dlatego porwał Becky. Zawiezie ją do Waszyngtonu, do apartamentu Matlocka. – Zamilkł na chwilę, porażony tą myślą. – Musimy natychmiast tam jechać.

– Uważam, że powinieneś zadzwonić najpierw do Thomasa i powiedzieć mu, co się stało – stwierdził Savich. – On musi o tym wiedzieć.

Nagle usłyszeli wściekły głos Tylera McBride'a. Adam zaklął pod nosem. Tyler wszedł do kuchni w otoczeniu trzech agentów. Jeden z nich trzymał go za ramię.

– Co się tu dzieje, do cholery? – wrzasnął. – Cały dom jest oświetlony. Co to za faceci? Gdzie jest Becky? Puszczaj mnie, draniu!

– Puść go, Tommy. – Savich zwrócił się do agenta. – On jest sąsiadem i przyjacielem Becky.

– Co się tu, u diabła, dzieje, Adamie?

– On ją porwał – powiedział Adam. – Sądzimy, że chce z nią jechać do Waszyngtonu. My też się stąd zwijamy.

– Miałeś ją chronić, ty draniu! – krzyknął Tyler. -Wszystko spieprzyłeś! Chciałem pomóc, ale się nie zgodziliście, bo nie jestem profesjonalistą. A wy? Ci wielcy federalni gliniarze też nie potrafili jej ustrzec! Nie było z was żadnego pożytku!

– Rozumiem twój gniew. – Savich zacisnął dłoń na ramieniu Tylera. – Jednak rzucanie oskarżeń nie pomoże Becky. Uwierz mi, że zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji.

– Jesteście bandą nieudolnych łajdaków! – wrzeszczał Tyler, ile sił w płucach. Odsunął się gwałtownie od Savicha.

– Tyler – powiedział spokojnie Adam – nie chodź do szeryfa Gaffneya. To byłaby najgorsza rzecz, jaką mógłbyś zrobić.

– Dlaczego? Już chyba bardziej nie da się tego spartaczyć.

– On może ją zabić – stwierdził Adam. – Nie mów o tym nikomu.

Kiedy agenci wyprowadzili Tylera McBride'a, odezwała się Sherlock.

– Chyba można już nagłośnić tę sprawę?

– Nie – zaprotestował Adam. – Jeśli zobaczy ich jakiś gliniarz, to on ją zabije i ucieknie. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to jak najszybciej jechać do Waszyngtonu.

– Adamie, najpierw musisz zadzwonić do Thomasa.

Savich i Sherlock słuchali, jak Adam obwinia się, rozmawiając z Thomasem przez telefon z zestawem głośno mówiącym.

Po tamtej stronie długo panowała cisza.

– Weź się w garść, Adamie – powiedział wreszcie Thomas. -Rozdano nam nowe karty i musimy nimi grać. Cieszę się, że Chuck uszedł z życiem. Gdyby zginął, jego żona usmażyłaby mnie żywcem. Jeśli to Krimakow, to on wie, że jestem w Waszyngtonie i pewnie zna też adres mojego apartamentu. Zostanę tutaj i przygotuję się na spotkanie z nim. Przyjeżdżaj jak najszybciej, Adamie. Savich? Czy ty i Sherlock możecie nadal nas wspierać?

– Tak, oczywiście.

– Będę czekać na Krimakowa. Po tylu latach zacząłem myśleć, że on zrezygnował już z tego pościgu.

– Może on naprawdę nie żyje – wtrąciła Sherlock.

– Nie, żyje – powiedział Thomas. – Postarajcie się natrafić na jakiś ślad tego faceta. Może uda się go odnaleźć. Jeszcze coś, Adamie.

– Tak, sir?

– Przestań się oskarżać. To cię tylko wytrąca z równowagi. Musisz mieć jasny umysł, żeby odnaleźć moją córkę.

Kiedy skończyli rozmowę, Thomas przymknął oczy. Jego dziecko było w niebezpieczeństwie, a on był całkowicie bezradny.

To na pewno był Krimakow, widocznie nie zginął w wypadku. Może upozorował swoją śmierć, zamordował jakiegoś mężczyznę, który był do niego podobny. Dowiedział się o Becky i ruszył do ataku. Nie miał już żadnych wątpliwości. Krimakow, który zaprzysiągł mu zemstę, nawet gdyby miał go ścigać aż do piekielnych czeluści, porwał jego Becky.

Thomas ukrył twarz w dłoniach.

Загрузка...