Roześmiała się i uścisnęła mu dłonie.
– Nie do wiary, wyglądasz naprawdę super. Posłuchaj, Tyler, jestem tu dzięki tobie. Zadzwoniłabym do ciebie, ale jeszcze nie miałam na to czasu. Czy naprawdę mam takie szczęście, że właśnie ty jesteś moim sąsiadem?
Uśmiechnął się, nadal stojąc w progu. Czy on nosił wtedy aparat na zęby?
Nie pamiętała tego, to zresztą nie miało znaczenia. Teraz miał wspaniałe zęby. Co za różnica! Wprost nie do uwierzenia.
– Tak, w Riptide wszyscy są sąsiadami. Ja mieszkam na następnej ulicy, na Tajnych Agentów.
Niechętnie puściła jego ręce i cofnęła się o parę kroków.
– Wejdź. Tu wszystko, łącznie z meblami, jest okropnie wiekowe, ale jest dość wygodne. Pani Ryan przysłała do sprzątania całą armię nastolatek. Całkiem dobrze się spisały. Wejdź, Tyler, wejdź.
Kiedy robiła herbatę na starodawnym piecyku, i nalewała do filiżanek, Tyler siedział przy kuchennym stole, obserwując ją uważnie.
– Co to miało znaczyć, że przyjechałaś tu dzięki mnie?
– Pamiętam, co opowiadałeś o swoim rodzinnym mieście. Nazywałeś Riptide swoją przystanią. – Wpatrywała się w zamyśleniu w swoją filiżankę z herbatą. – Nie zapomniałam, co mówiłeś: że Riptide jest zupełnie odosobnione, że w pobliżu nie ma niczego, że tu jest niesłychanie kameralnie. Miasteczko na krańcu świata, tuż nad brzegiem oceanu. Nikt nie wie, gdzie ono jest, i nikogo to nie obchodzi. Mówiłeś też, że Riptide jest miejscem, w którym najwcześniej w całych Stanach widać wschód słońca. Że wtedy słońce jest pomarańczową kulą, a ocean kotłem ognistym.
– Tak mówiłem? Nie wiedziałem, że byłem aż takim poetą.
– Cytuję cię bardzo dokładnie i właśnie dlatego, jak już mówiłam, tutaj przyjechałam. Nie mogę jeszcze dojść do siebie, widząc cię tak odmienionego.
– Wszyscy się zmieniają, Becky. Nawet ty. Jesteś teraz ładniejsza niż w college'u. – Ściągnął brwi, jakby chciał przywołać wspomnienia. – Masz ciemniejsze włosy, nie pamiętałem też, że masz piwne oczy i że nosisz okulary, ale i tak wszędzie bym cię poznał.
Do diabła, pomyślała, nie jest dobrze. Poprawiła okulary, popychając je wyżej.
Podała mu filiżankę herbaty. Nie odzywał się, dopóki nie usiadła naprzeciwko niego przy stole.
– Dlaczego szukasz bezpiecznego schronienia? – spytał z uśmiechem. Co mu powiedzieć?
Że przez nią postrzelono gubernatora w kark? Nie, nie powinna czuć się za to odpowiedzialna. To szaleniec postrzelił gubernatora. Postanowiła grać na zwłokę.
– Pojechałaś do Nowego Jorku, prawda? – Tyler nie powtórzył poprzedniego pytania. – Pamiętam, że zajmowałaś się pisaniem. Co robiłaś w Nowym Jorku?
– Pisałam przemówienia – odrzekła swobodnym tonem -dla ważnych typów z różnych korporacji. Pamiętasz, że pojechałam do Nowego Jorku? Nie do wiary.
– Pamiętam wszystko o ludziach, których lubię. Dlaczego potrzebujesz bezpiecznego schronienia? Nie, zaczekaj, jeśli uważasz, że to nie mój interes, to zapomnij o tym. Po prostu martwię się o ciebie.
Nie była dobrym kłamcą, ale musiała coś powiedzieć.
– Nie, wszystko jest okay. Ja tylko chcę się wyzwolić Z fatalnego dla mnie związku.
– Mąż?
Nie miała wyjścia.
– Tak, mąż. On jest szalenie zaborczy. Nie pozwala mi odejść. Pomyślałam więc o Riptide, o tym, co mówiłeś. – Nie chciała mówić o śmierci matki, nie potrafiła włączać tego do swoich kłamstw. Wzruszyła ramiona i stuknęła się z nim filiżanką herbaty. – Dziękuję ci za to, że byłeś w Dartmouth i że opowiedziałeś mi o swoim rodzinnym mieście.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział, patrząc na nią poważnym wzrokiem. – Ale skoro mąż cię ściga, to skąd wiesz, że nie pojechał za tobą na lotnisko? Wiem, że w Nowym Jorku jest zwariowany ruch, jednak nie jest znowu tak trudno śledzić kogoś, jeśli naprawdę się tego chce.
– Na szczęście czytałam dużo powieści szpiegowskich i oglądałam wiele programów policyjnych. – Opowiedziała mu, jak trzy razy zmieniała taksówki w drodze na lotnisko Kennedyego. – Kiedy wysiadłam przy terminalu United, byłam pewna, że nikt mnie nie śledził. Mój ostatni kierowca należał do ginącego gatunku – był rodowitym nowojorskim taryfiarzem. Powiedział mi, że zna Queens równie dobrze jak kochanka swojej byłej żony. Był przekonany, że nikt mnie nie śledził. Poleciałam do Bostonu, potem do Portland, gdzie kupiłam używaną toyotę. No i przyjechałam do twojej przystani, a tutaj on mnie nigdy nie odnajdzie.
Nie miała pojęcia, czy jej uwierzył. Opowieść o ucieczce Z Nowego Jorku była prawdziwa. Skłamała tylko, mówiąc, przed kim ucieka.
– Mam nadzieję, że masz rację. Jednak będę miał cię na oku, Becky Powell.
Udało jej się wreszcie dowiedzieć czegoś o nim. Powiedział, że jest informatykiem, projektuje oprogramowanie dla firm rachunkowych i biur maklerskich.
– Odnoszę sukcesy, Becky, i to jest bardzo miłe uczucie. Byłaś jedyną dziewczyną w college'u, która nie śmiała się z tego, że jestem takim nieudacznikiem. Nazywałaś mnie chłopakiem z zaścianka i „modnym inaczej”, ale to było w porządku, to była prawda. Czy wiesz, że w Riptide mamy siłownię? Chodzę tam trzy razy w tygodniu. Jeśli nie będę regularnie ćwiczył, to znowu schudnę, stracę energię i będę nosił wsuwkę na pióro w kieszonce koszuli.
– Teraz wcale nie jesteś chudy.
– Nie – uśmiechnął się. – Nie jestem.
Kiedy odprowadziła go do drzwi piętnaście minut później, znowu zaczęła się zastanawiać, czy uwierzył, dlaczego przyjechała do Riptide. Był miłym facetem i nie chciała go okłamywać. Była zadowolona, że on tu jest, bo dzięki temu nie czuła się taka osamotniona. Patrzyła, jak wsiadał do jeepa. Pomachał jej, zanim odjechał. Mieszkał na następnej ulicy, na Tajnych Agentów, ale dzieliła ich spora odległość.
Jej dom. To było miłe uczucie. Zamknęła drzwi i popatrzyła na stare meble.
Matka, miłośniczka antyków, wzdrygnęłaby się na ich widok. Gdy Marley senior meblował ten dom, pewnie zamówił meble z jakiegoś katalogu.
Kiedy już się zagospodarowała, opróżniła podróżne torby i schowała je do szafy w sypialni, postanowiła zwiedzić miasto. Zamknęła dom, wsiadła do samochodu i pojechała Zachodnią Ulicą Cykuty, mijając po drodze jeden z sześciu kościołów Riptide, z wysoką, białą dzwonnicą. To było czarujące miasteczko, niezepsute przez cywilizację. Czuła się w nim bezpiecznie.
Kiedy po dziesięciu minutach jazdy skręciła swoją toyotą na Rondo Wilczego Łyka, zobaczyła Twierdzę Artykułów Spożywczych. Wszyscy byli tam bardzo mili, a sprzedająca sałatę kobieta wybrała jej najładniejszą główkę ze swojego kosza. To był port rybacki, więc sprzedawano tu świeże ryby, przede wszystkim homary. Becky miała ochotę wszystkiego spróbować.
Spędziła spokojny wieczór. Przed zmrokiem wyszła na platformę na dachu i patrzyła na ocean. Fale łagodnie omywały nadbrzeżne skały. Jednak Marley senior nazwał to miasteczko Riptide, co oznacza silny, zdradliwy morski prąd. Czy był tu taki fatalny prąd, który odpychał ludzi od brzegu i wciągał w głąb oceanu? Będzie musiała o to spytać. To było przerażające. Kiedy Becky miała dziesięć lat, została porwana przez taki prąd. Ratownik, wielki jak Godzilla, wyciągnął ją z wody i powiedział, że należy wtedy płynąć wzdłuż brzegu, dopóki nie wypłynie się poza zasięg prądu.
Teraz też się uratowała. Udało się jej uciec przed śmiercią, tak samo jak wtedy, kiedy miała dziesięć lat. Tylko że tym razem uratowała się sama. Jej życie było znowu równie spokojne, jak ocean tego pięknego wieczoru. Była bezpieczna.
Popatrzyła na wracające do portu łodzie rybackie. Ponieważ było lato, trochę turystów pływało żaglówkami, korzystając z ostatnich chwil dnia. Podobał jej się zapach słonego powietrza. Tak, tu na pewno będzie bezpieczna.
Następnego dnia mieli przyjść monterzy. Becky wielokrotnie zmieniała zdanie w sprawie telefonu i wreszcie zadecydowała, że chce go mieć. Może chciała sobie udowodnić, że prześladowca jej nie odnajdzie?
Rankiem, zaraz po dziewiątej, Tyler znów pojawił się przed jej drzwiami; trzymał za rękę małego chłopczyka.
– Cześć, Becky. To jest mój syn, Sam.
Jego syn? Becky popatrzyła na poważną twarzyczkę dziecka. Był zupełnie niepodobny do Tylera – mocno zbudowany, miał bardzo ciemne włosy i piękne, jasnoniebieskie oczy. Podobne do moich, pomyślała, uśmiechając się do chłopca, który nie wydawał się zadowolony z tej wizyty. Otworzyła szeroko drzwi.
– Wejdźcie, proszę.
Jest bardzo czujny, pomyślała. Nieufny. A może jeszcze coś się za tym kryje? Może chłopiec ma jakiś poważny problem? Czy to ten chłopczyk, o którym mówiła Rachel Ryan, i którego tak uwielbiała? Uśmiechnęła się do niego i przykucnęła.
– Jestem Becky. Miło mi cię poznać, Sam. – Wyciągnęła do niego rękę.
– Sam, przywitaj się z Becky.
W głosie Tylera zabrzmiał jakiś ostry ton. Dlaczego?
– W porządku, Tyler – powiedziała szybko. – Niech robi, co chce. Ja też nie byłam rozmowna w jego wieku.
– To nie o to chodzi. – Tyler patrzył na syna surowym wzrokiem. Dziecko zastygło w bezruchu. Becky nie przestawała się uśmiechać.
– Sam, może napijesz się lemoniady? Moja lemoniada jest najlepsza na wschód od Gór Skalistych.
– Dobrze.
Mówił cichym, lękliwym głosem. Dobrze, że kupiła jakieś ciasteczka. Nawet nieufni mali chłopcy na pewno lubią ciasteczka. Posadziła chłopca przy kuchennym stole.
– Sam, czy masz ciocię Rachel? – spytała.
– Rachel – powtórzył Sam, radośnie się uśmiechając. -Moja ciocia Rachel.
Chłopiec już się więcej nie odezwał, ale zjadł trzy ciasteczka i wypił dwie szklanki lemoniady. Potem wytarł buzię wierzchem dłoni. Prawdziwy chłopak, pomyślała, ale coś jest z nim nic w porządku. Dlaczego nic nie mówi? Miał tak obojętny wyraz twarzy, jakby go nie obchodziło, co się wokół dzieje.
– Przyjdź do mnie znowu, Sam. Zawsze będę miała dla ciebie jakieś ciasteczka.
– Kiedy? – spytał od razu.
– Jutro – uśmiechnęła się. – Będę w domu całe przedpołudnie.
– A co robisz po południu? – spytał Tyler, biorąc syna za rączkę.
– Wybieram się do „Riptide Independent”, żeby spytać, czy nie potrzebują reportera.
– Będziesz więc się widziała z Berniem Bradstreetem, właścicielem pisma. Miły starszy facet, który trzyma rękę na wszystkich przedsięwzięciach w tym mieście. Wygląda na to, że masz zamiar zostać tu przez jakiś czas.
– Tak, to możliwe.
– Może zobaczymy się później, kiedy Sam będzie pod opieką swojej cioci Rachel. Ona nie jest jego prawdziwą ciotką, ale jest dobrą przyjaciółką i jego opiekunką.