Tego dnia w Maine było bardzo gorąco, nawet w pobliżu oceanu. Łodzie do połowu homarów leniwie kołysały się na wodzie, a rybacy w kapeluszach zsuniętych na tył głowy, leżeli pod płóciennymi daszkami.
Białe wieże kościołów Riptide lśniły w popołudniowym słońcu. Nie było wielkiego ruchu. Było na to zbyt gorąco. Znikli gdzieś turyści z nieodłącznymi aparatami fotograficznymi – widać woleli siedzieć w klimatyzowanych pubach.
Upał nie przeszkadzał natomiast ptakom. Nurkowały rybo-łowy, mewy krążyły nad łodziami. Na błękitnym niebie piętrzyły się cumulusy. Powietrza nie poruszał nawet najsłabszy powiew. Wszędzie unosił się zapach martwych ryb.
Becky była tak przerażona, że piękno krajobrazu, nieba i oceanu w ogóle do niej nie docierało. W prawie czterdziestostopniowym upale wprost drętwiała z zimna.
Z prywatnego lotniska w pobliżu Camden przyjechała wynajętą białą toyotą.
Jazda autostradą zajęła jej prawie godzinę z powodu wzmożonego ruchu turystycznego. Kiedy wreszcie dojechała do Riptide, skierowała się wprost do domu Tylera na ulicy Tajnych Agentów. Czekał na nią przed domem. Był sam. Chwycił ją w objęcia i trzymał tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. Z trudem się oswobodziła.
– Jest coś nowego?
– Następna kartka od Krimakowa.
– Pokaż ją.
– To straszna sprawa, Becky.
– Wiem o tym, Tyler. To moja wina. Nie powinnam była tu przyjeżdżać. Pokaż mi tę kartkę.
Były na niej tylko dwa zdania, napisane odręcznie czarnym długopisem:
Chłopiec będzie bezpieczny jeszcze tylko osiem godzin. Jeśli Rebecca nie przyjedzie, dzieciak umrze.
Złożyła obie kartki i schowała je do kieszeni sukienki. Po dwudziestu minutach pojechała do domu Jacoba Marleya. Krimakow na pewno obserwował dom Tylera, ale na wszelki wypadek postanowiła jeszcze tam zatelefonować za jakieś pół godziny. Niewątpliwie Krimakow założył podsłuch.
Otworzyła frontowe drzwi domu Jacoba Marleya. W środku było bardzo gorąco i przeraźliwie cicho. Nawet deski podłogowe nie skrzypiały. Otworzyła wszystkie okna i włączyła wiszące u sufitów wiatraki, które tylko mieszały gorące powietrze, dopóki nie dostał się do domu świeższy powiew z ogrodu.
Poszła do kuchni, żeby zagotować wodę. Chciała zrobić sobie mrożoną herbatę, a pamiętała, że w szafce zostało jeszcze kilka torebek. Zdziwiła się widząc, że lodówka została dokładnie wysprzątana. Pewnie zrobiła to Rachel Ryan. To miło z jej strony, pomyślała Becky i postanowiła pojechać do Twierdzy Artykułów Spożywczych. Może on ją tam zobaczy i przekona się, że jest sama. Miała nadzieję, że nie spotka szeryfa Gaffneya, bo na pewno chciałby z nią porozmawiać.
Kiedy wsiadła do toyoty, wcisnęła mały guziczek na opasce, którą miała na nadgarstku.
– Jadę do Twierdzy Artykułów Spożywczych – powiedziała. – W domu nie ma nic do jedzenia. Wrócę za niecałą godzinę. Zostawię samochód przed Twierdzą, a kartki będą leżały na przednim siedzeniu. – Po czym ponownie nacisnęła guziczek.
W Twierdzy Artykułów Spożywczych powitano ją jak gwiazdę filmową. Wszyscy wiedzieli, kim ona jest, co było zrozumiałe, bo wszystkie stacje telewizyjne w Stanach pokazywały jej fotografię i opowiadały jej historię. Ludzie spoglądali na nią ciekawie, ale nikt nie podchodził blisko i nie rozpoczynał rozmowy. Becky uśmiechała się tylko, wkładając zakupy do wózka.
Kiedy była już blisko wyjścia, usłyszała za plecami kobiecy głos.
– Nareszcie udało mi się panią zobaczyć. Szeryf Gaffney mówił, że jest pani śliczną dziewczyną i że w domu Jacoba Marleya pojawił się jakiś wielki facet, który wcale nie jest pani kuzynem. Oczywiście, szeryf nie uwierzył w tę historyjkę. Trochę pani nakłamała, ale teraz już wszyscy wiedzą, kim pani jest.
– Ale ja nie wiem, kim jest pani.
– Jestem Ella, asystentka szeryfa.
To była ta sama Ella, która opowiadała jej o swoich psach, kiedy Becky czekała na przyjazd szeryfa po wypadnięciu szkieletu ze ściany. Ella, która kupowała sobie bieliznę w butiku Sherry Lingerie, była mocno zbudowaną, muskularną kobietą z wąsikiem nad górną wargą.
– Jest pani kłamczuchą, panno Powell, to znaczy, panno Matlock. Wymyśliła pani sobie nowe nazwisko po przyjeździe do Riptide.
– Musiałam. Miło mi panią poznać.
– Ha, może to i prawda. Czemu pani tu znowu przyjechała?
– Jestem teraz turystką – uśmiechnęła się Becky. – Wybieram się właśnie na przejażdżkę łodzią do łowienia homarów. -Podniosła dwie torby z zakupami i wyszła z Twierdzy Artykułów Spożywczych.
– Szeryf będzie chciał z panią porozmawiać! – krzyknęła za nią Ella. – Szkoda, że musiał pojechać w bardzo ważnej sprawie do Augusty. Dalszy jej wywód również przeznaczony był dla uszu Becky.
– Przyjechała tu, żeby znowu narozrabiać, wspomni pani moje słowa, pani Peterson. Była taka przejęta, kiedy znalazła szkielet Melissy Katzen w ścianie swojej piwnicy, ale to wszystko było udawane. Gdyby ten szkielet nie był taki stary, to powiedziałabym, że to ona zabiła.
Becky przystanęła w na wpół otwartych drzwiach i odwróciła się.
– Melissa Katzen została zamordowana. I nie ja to zrobiłam. Czy są jakieś nowe wiadomości?
– Nie – zawołała pani Peterson, kasjerka z ufarbowanymi na rudo włosami. – Nie mamy nawet stuprocentowej pewności, że to jest Melissa Katzen. Nie ma jeszcze wyników testów DNA. To trwa całymi tygodniami, tak mówił szeryf Gaffney.
– To nie szeryf, to ja pani o tym powiedziałam – przerwała jej Ella. – Szeryf Gaffney się tym nie interesuje, a ja tak. Jeżeli chodzi o panią, panno Matlock, to zaraz zawiadomię szeryfa, że pani tu jest, jeśli uda mi się dodzwonić na jego komórkę. On jej prawie nigdy nie ma przy sobie, bo nie cierpi nowoczesnej techniki.
Kiedy Becky wróciła do samochodu, kartek z odręcznym pismem Krimakowa już tam nie było. Miała nadzieję, że szeryf szybko do niej nie dotrze i że wyprawa do Twierdzy Artykułów Spożywczych nie będzie miała żadnych reperkusji.
Znowu jestem w Riptide, pomyślała, wsiadając do toyoty, w miasteczku, które kiedyś uznałam za bezpieczne schronienie, z jego Twierdzą Artykułów Spożywczych na Rondzie Wilczego Łyka i Sklepem Artykułów Żelaznych Goose'a na Zachodniej Ulicy Cykuty. Jechała wolno Uliczką Jadowitego Sumaka, skręciła w Aleję Naparstnicy, potem wjechała w ulicę Tajnych Agentów, przejechała obok domu Tylera, żeby zawrócić na Gościniec Wilczej Jagody, przy którym stał dom Jacoba Marleya. Na szczęście było już trochę chłodniej, chociaż słońce wciąż jeszcze stało wysoko na niebie. Stan Maine mógł się pochlubić najwcześniejszym wschodem i najpóźniejszym zachodem słońca.
W domu też było chłodniej. Zrobiła sobie mrożoną herbatę oraz kanapkę z tuńczykiem i usiadła na werandzie. Ciekawa była, czy któryś z agentów wślizgnie się do domu Jacoba Marleya. Opaska, którą miała na nadgarstku, zapewniała tylko jednostronną komunikację.
To dziwne, ale w ogóle nie myślała o Krimakowie. Myślała o Adamie.
Zawróciła sobie nim głowę, a on nią chyba też. Uśmiechnęła się. Był porządnym człowiekiem, o dużym poczuciu honoru. Był również seksowny jak wszyscy diabli.
Skończyła jeść kanapkę i zwinęła serwetkę. Robiło się już ciemno. Na pewno Krimakow niedługo zrobi jakiś ruch. W kieszeni sukienki miała pistolet. Nikomu nim się nie chwaliła, podejrzewała jednak, że Adam wie, iż ona nadal go nosi. Krimakow musiał być gdzieś blisko, ale inni też tu byli. Nie była sama. Weszła do domu i zamknęła frontowe drzwi na klucz. Pozamykała i zabezpieczyła okna. Była na schodach, kiedy zadzwonił telefon. Zacisnęła dłoń na dębowej poręczy. To na pewno Krimakow.
To był on. Wcisnęła guziczek na opasce i przysunęła nadgarstek do słuchawki.
– Cześć, Rebecco. Tu twój chłopak. – Mówił nienaturalnie żartobliwym tonem, który przejął ją śmiertelnym przerażeniem. – Chyba nie zrobiłem ci wielkiej krzywdy, kiedy wy rzuciłem cię z samochodu w Nowym Jorku? – Zniżył glos. Może przykrył mikrofon chusteczką? Ciekawa była, czy ojciec rozpoznałby ten głos. Minęło przecież dwadzieścia lal.
– Nie, nie zrobiłeś mi wielkiej krzywdy, ale już o tym wiesz, prawda? Zabiłeś czterech ludzi w szpitalu, bo chciałeś dopaść mnie i mojego ojca. To ci się nie udało, ty rzeźniku. Gdzie, u diabła, jest Sam? Żebyś się nie ważył zrobić mu krzywdy.
– Dlaczego nie? Poza tym, że ciebie tu ściągnął, nie przedstawia dla mnie żadnej wartości. Wiem, że zastosowałaś się do moich wskazówek i przyjechałaś sama. Aż trudno uwierzyć, że puścili cię bez żadnej ochrony.
– Uciekłam. Czekam na ciebie, ty łajdaku! Przyjedź tutaj i przywieź Sama.
– Nie ma pośpiechu.
Jak zwykle, bawił się sytuacją. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić.
– Nie rozumiem, dlaczego nie chciałeś, żeby przyjechał ze mną ojciec. Przecież to jego chcesz zabić, prawda? Chyba się nie mylę?
– Twój ojciec jest bardzo złym człowiekiem, Rebecco, naprawdę złym. Nie masz nawet pojęcia, ilu niewinnych ludzi straciło przez niego życie.
– Wiem, że on wiele lat temu zastrzelił przypadkiem twoją żonę i że zaprzysiągłeś mu zemstę. A cała reszta jest wytworem twojej chorej wyobraźni. Nie wiem, czy ktoś mógł zamordować więcej ludzi niż ty. Czy nie możesz wreszcie z tym skończyć? Mój ojciec był w rozpaczy, kiedy przez przypadek zastrzelił twoją żonę. Powiedział mi, że przywiozłeś ją ze sobą i udawałeś, że jesteście na wakacjach, chociaż twoim prawdziwym celem było zamordowanie niemieckiego przemysłowca. Dlaczego wykorzystywałeś do tego swoją żonę?
– Niczego nie wiesz! Zamknij się!
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Naprawdę sądziłeś, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo?
– Powiedziałem ci, Rebecco, żebyś się zamknęła. Brukasz pamięć tej wspaniałej kobiety, kiedy o niej mówisz. Jesteś córką swojego ojca, więc jesteś równie plugawa jak on.
– Dobrze, jestem plugawa. Ale dlaczego nie chciałeś, żeby tu przyjechał mój ojciec? Już nie chcesz go zabić?
– Nie obawiaj się, na pewno to zrobię. A jak i kiedy, to tylko zależy ode mnie. Wszystko zależy ode mnie, prawda Rebecco?
– A co ja tu robię? Dlaczego porwałeś Sama, jeśli chciałeś tylko, żebym przyjechała do Riptide?
– To cię zmusiło do szybkiego działania, prawda? Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Twój ojciec był bardzo sprytny. Dobrze ukrył ciebie i twoją matkę. Długo was szukałem. Najpierw natrafiłem na ciebie, Rebecco. Przeczytałem artykuł o tobie w gazecie z Albany. Zainteresowało mnie twoje nazwisko. Potem dowiedziałem się o twojej matce, o rzekomo nieżyjącym już ojcu i o podróżach twojej matki. Wtedy miałem już pewność. Ona przeważnie jeździła do Waszyngtonu.
Roześmiał się, a Becky dostała gęsiej skórki.
– Przykro mi z powodu twojej matki, Rebecco. Miałem zamiar dobrze ją poznać, ale ona zaraz poszła do szpitala. Pewnie mógłbym ją tam zabić, lecz doszedłem do wniosku, że powinien to zrobić rak. To bardziej bolesna śmierć, przynajmniej miałem taką nadzieję. Okazało się, jak powiedziała mi jakaś miła pielęgniarka, że twoja matka wcale nie cierpiała. Zapadła w śpiączkę. Nawet gdybym do niej przyszedł, nic by o tym nie wiedziała. Ale teraz mam ciebie, Rebecco, i będę miał twojego ojca. Zabije tego cholernego mordercę. – W jego głosie wyczuła teraz tłumioną furię, jednak po chwili się opanował. – Chcę, żebyś wsiadła do samochodu i pojechała do siłowni w Pasażu Tojadu. Zrób to zaraz, Rebecco. Życie tego chłopca zależy od ciebie.
– Zaczekaj! Co mam zrobić, kiedy tam przyjadę?
– Sama będziesz wiedziała, co robić. Do zobaczenia, Rebecco. Będę miał dla ciebie niespodziankę. Nie zapominaj, że to moja gra i musisz się stosować do moich reguł.
Odłożył słuchawkę. Była przekonana, że nie uda się go zlokalizować, chociaż FBI miało doskonałe wyposażenie. Wcisnęła ponownie guzik na opasce. Oni wszystko słyszeli i wiedzieli to samo, co ona.
Wzięła ze sobą pistolet. Kiedy wsiadła do toyoty, znowu wcisnęła guziczek na opasce i zapaliła silnik.
– Jadę do siłowni.
W niecałe dziesięć minut dotarła na miejsce. Otoczona drzewami piętrowa hala stała na końcu Pasażu Tojadu, a przed nią ciągnął się ogromny betonowy parking. Wszystkie okna były oświetlone; na parkingu stało dużo samochodów. Była tu już kiedyś z Tylerem. Przyjechali w środku dnia i wtedy było o wiele mniej aut. Zaparkowała w miejscu oddalonym od innych samochodów i zgasiła silnik. Minęło pięć minut. Ani śladu Krimakowa.
– Nie widzę go – powiedziała do opaski na nadgarstku. -Nie dzieje się nic niezwykłego. Jest tu bardzo dużo ludzi.
Oni na pewno już tu wszyscy byli i czekali w pogotowiu. Nie musiała się niczym martwić.
– Wchodzę do środka.
Wysiadła z samochodu i weszła do hali. Przy ladzie stał młody chłopak w przepoconym ubraniu, pewnie przed chwilą wrócił z siłowni.
– Cześć – powiedział, patrząc na nią ciekawie. Zapewne dlatego, że była w sukience.
– Już tu kiedyś byłam – uśmiechnęła się do niego -i mam swoją szafkę w damskiej szatni. Muszę zabrać z niej ubranie.
– Znam cię z telewizji, pokazują cię na każdym kanale.
– Tak. Czy mogę wejść?
– Dziesięć dolarów. Co tu robisz?
– Przyjechałam, żeby zabrać swoje sportowe ubranie -powiedziała, podając mu dwadzieścia dolarów.
Wydał jej resztę, nacisnął przycisk i przeszła przez bramkę. Weszła do dużego pomieszczenia, gdzie było pełno maszyn, luster i hałasu. Światło było oślepiające, z głośników grzmiał rock. Przychodziło tu wiele młodzieży, stąd ta muzyka.
Co ma robić?
Poszła do damskiej szatni. Były tam trzy kobiety i żadna nie zwróciła na nią uwagi.
Wróciła do dużej sali i zaczęła się powoli przechadzać, przyglądając się ćwiczącym tam mężczyznom. Młodzi chłopcy stanowili większość, ale było też kilku starszych mężczyzn. Żaden do niej nie podszedł.
Co ma robić?
Dwóch młodych chłopaków wygłupiało się, udając, że się biją, markując uderzenia. Jeden z nich przypadkiem oparł się o stary atlas do ćwiczenia mięśni klatki piersiowej. Obciążone ciężarkami teleskopy nie były odpowiednio umocowane. Kiedy chłopak wpadł na maszynę, jej ramię uderzyło Becky w prawą rękę, poniżej ramienia. Straciła równowagę i upadła.
– Cholera, tak mi przykro. Nic ci się nie stało?
Podniósł ją na nogi i przez chwilę masował jej rękę, patrząc na nią z błyskiem męskiego zainteresowania w oczach.
– Hej, odezwij się. Nic ci nie jest?
– Wszystko w porządku, nie przejmuj się.
– Jeszcze cię nigdy nie widziałem. Jesteś nowa w tym mieście?
– Poniekąd.
Dotykał lekko jej ręki, jakby chcąc się upewnić, że nic jej nie jest.
– Nazywam się Troy. Może pójdziesz ze mną na drinka? Jestem ci to winien, bo przeze mnie wylądowałaś na pupie.
Drugi chłopak też stanął obok niej, starając się zwrócić na siebie uwagę.
– A może pójdziesz z nami dwoma? Jestem Steve.
– Dziękuję wam, muszę już iść. Nie gniewam się, ale już sobie idźcie.
Wreszcie się od nich uwolniła. Odwróciła się, a oni jej pomachali i uśmiechnęli się, zadowoleni, że jeszcze raz na nich popatrzyła.
Żaden z nich nie ma więcej jak dwadzieścia pięć lat, pomyślała. Dobrze zbudowani chłopcy. Ona miała dwadzieścia siedem. Poczuła się staruszką.
Przeszła przez bramkę. Nigdzie nie było chłopaka, który ją wpuszczał. Nikogo tam nie było. Becky ogarnął niepokój. Gdzie ten dzieciak się podział? Pewnie jest pod prysznicem, pomyślała. Był strasznie spocony.
Wydało jej się, że widzi jakiś cień przed frontowymi drzwiami. To na pewno jeden z tych miłych chłopaków, pomyślała.
Gdzie był Krimakow? Powiedział, że sama będzie wiedziała, co ma robić. Ale nie wiedziała.
Szła wolno przez parking. Jej toyota stała w słabo oświetlonym miejscu. Nie chciała parkować przy innych samochodach, aby nie ryzykować, że Krimakow zrobi krzywdę komuś postronnemu. Teraz żałowała tej decyzji, bo w pobliżu nie było żywej duszy.
Wyciągnęła rękę do klamki, gdy nagle pod lewym ramieniem coś ją mocno ukłuło. Gwałtownie złapała oddech i odwróciła się, ale nikogo nie było. Panowała martwa cisza. Powoli osunęła się na ziemię przy drzwiach swojego samochodu.