Becky wyszła frontowymi drzwiami i szła z opuszczoną głowa, wpatrzona w swoje mokasyny od Bally'ego. Zauważyła kątem oka, że jakiś mężczyzna szybko się od niej odwrócił, o wiek- za szybko. Była na One Police Plaża. Przewijało się tam mnóstwo ludzi, którzy, jak wszyscy nowojorczycy, gdzieś się spieszyli, dążyli do swoich celów, nie tracąc ani sekundy. Ale ten mężczyzna śledził właśnie ją, była o tym przekonana. To był on, na pewno on. Gdyby tylko mogła podejść bliżej, żeby móc mu się przyjrzeć. Gdzie teraz był?
Był tam, przy pojemniku na śmieci. Nosił słoneczne okulary, te same matowe okulary lotnicze i czerwoną czapkę bejsbolową, tym razem daszkiem do tylu. On był czarnym charakterem w tej aferze, a nie ona. Nagle ogarnęła ją wściekłość.
– Zaczekaj! Nie uciekaj przede mną, ty tchórzu!
Zaczęła się przepychać przez tłum do miejsca, gdzie go przedtem zauważyła. On był wtedy tam, przy tamtym budynku, miał na sobie granatową bluzę, tym razem nie miał kurtki. Ruszyła w jego kierunku. Słyszała przekleństwa, ktoś uderzył ją łokciem, ale nie zwracała na to uwagi. W jednej chwili stała się prawdziwą mieszkanką Nowego Jorku – skupioną na swoim celu, arogancką, kiedy ktoś stawał jej na drodze. Dotarła do rogu budynku, ale nie zobaczyła już granatowej bluzy ani, czerwonej czapki bejsbolowej. Stała, ciężko dysząc.
Dlaczego policjanci jej nie wierzyli? Co takiego zrobiła, że uznali ją za kłamczuchę? Dlaczego gliniarze z Albany także sądzili, że ona kłamie? A przecież wtedy przy muzeum on zamordował tę biedną starą kobietę. Ona nie była wytworem wyobraźni, była jak najbardziej rzeczywista i leżała w kostnicy.
Zatrzymała się. Zgubiła go. Stała długo, ciężko oddychając. Mijały ją tłumy, ale jego już nie było.
Czterdzieści pięć minut później Becky siedziała przy łóżku matki w szpitalu Lenox Hill. Matka znajdowała się w stanie śpiączki i była tak odurzona lekami, że nie poznawała córki. ' Trzymając ją za rękę, Becky nie mówiła o swoim prześladowcy, tylko opowiadała o przemówieniu, które napisała dla gubernatora na temat kontrolowania posiadaczy broni palnej, chociaż teraz nie była już tak pewna słuszności tej tezy.
– W każdej z pięciu dzielnic przepisy o broni palnej są jednakowe i bardzo rygorystyczne. Wiesz, że jeden właściciel sklepu z bronią powiedział mi, że aby kupić broń w Nowym Jorku, trzeba błagać o to na klęczkach.
Zamilkła na chwilę. Po raz pierwszy w życiu zapragnęła mieć broń, nie było jednak sposobu, żeby dostać ją na tyle szybko, by mogła się jej na coś przydać. Musiałaby mieć pozwolenie, odczekać piętnaście dni po zakupie, a potem pewnie jeszcze z sześć miesięcy, żeby mogli sprawdzić, czy może jej używać. I błagać na klęczkach.
– Nigdy przedtem nie myślałam o posiadaniu broni, mamo powiedziała do nieprzytomnej matki. – Ale kto wie? Przecież jest tyle przestępstw.
Tak, chętnie kupiłaby broń, ale wiedziała, że zanim jej się to uda, prześladowca dawno ją zabije. Czuła się jak oczekująca na wyrok ofiara i nie było sposobu, żeby temu zapobiec. Nikt nie chciał jej pomóc. Była pozostawiona sama sobie i jeśli chciała dostać broń, musiała ją kupić na ulicy.
Na samą myśl, że miałaby zwrócić się do tych facetów, ogarniało ją przerażenie.
– Mamo, to było wspaniałe przemówienie. Gubernator musiał być stanowczy, ale napisałam, że on nie występuje w sprawie całkowitego zakazu posiadania broni, tylko nie chce, żeby broń była w rękach przestępców. Podałam wszystkie za i przeciw funkcjonowaniu proponowanego prawa federalnego. Wiesz, musiałam zasięgnąć opinii Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego i Kontroli Krótkiej Broni…
Mówiła bez przerwy, głaszcząc matkę po rękach, dotykając delikatnie końcami palców jej przedramienia, uważając, żeby nic potrącić kroplówki.
– Było tutaj wielu twoich przyjaciół. Wszyscy bardzo się martwią. Wszyscy cię kochają.
Matka umierała. Becky wiedziała, że nie ma na to rady, ale nie potrafiła tego zaakceptować. Począwszy od najwcześniejszych wspomnień, matka zawsze przy niej była. Pomyślała o tych wszystkich latach, kiedy jej już nie będzie, i nie mogła ich sobie wyobrazić. Zapiekły ją łzy, ale jakoś zdołała zatrzymać je pod powiekami.
– Mamo – powiedziała, przytulając policzek do jej ramienia. – Nie chcę, żebyś umarła, ale wiem, że nie możesz ze mną zostać, bo strasznie byś cierpiała. – No już, wypowiedziała na głos te słowa. – Kocham cię, mamo. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo. Jeśli mnie słyszysz i rozumiesz, to wiedz, że byłaś zawsze najważniejszą osobą w moim życiu. Dziękuję ci za to, że jesteś moją matką.
Nie miała już więcej słów. Siedziała tam przez następne pół godziny, patrząc na ukochaną twarz matki, jeszcze tak pełną życia przed kilkoma tygodniami, twarz, która przybierała tysiące wyrazów, a każdy był jej znany. To już był prawie koniec, a ona nie mogła nic zrobić.
– Niedługo wrócę, mamo – powiedziała. – Odpoczywaj i nie CZUJ bólu. Kocham cię.
Wiedziała, że powinna uciekać, że ten mężczyzna, kimkolwiek był, w końcu ją zabije, a ona nie zdoła go powstrzymać. Policja na pewno nie ruszy palcem. Ale nie mogła zostawić matki.
Wstała, pochyliła się i pocałowała miękki, blady policzek chorej. Pogłaskała ją lekko po włosach, tak teraz cienkich, przez które prześwitywała skóra głowy.
To z powodu leków, jak powiedziała pielęgniarka. To się zdarza. Matka była piękną kobietą, wysoką, jasnowłosą. Jej włosy miały ten niezwykły, świetlisty odcień blond, bez domieszki innego koloru. Nadal była piękna, ale tak nieruchoma, jakby już odeszła. Becky nie mogła jej zostawić. Ten facet musiałby ją zabić, żeby ją zmusić do opuszczenia matki.
Nie zdawała sobie nawet sprawy, że płacze, dopóki pielęgniarka nie wcisnęła jej do ręki chusteczki higienicznej.
– Dziękuję – szepnęła, nie odrywając wzroku od matki.
– Becky, idź do domu i prześpij się trochę – powiedziała pielęgniarka cichym, spokojnym głosem. – Ja będę czuwać. Idź, prześpij się.
Nie mam nikogo innego na świecie, myślała Becky, wychodząc ze szpitala., Kiedy mama umrze, zostanę zupełnie sama.
Matka zmarła tej samej nocy. Lekarz powiedział, że odeszła spokojnie, bez bólu, nieświadoma, że umiera. Miała lekką śmierć. Dziesięć minut po jego telefonie znowu rozległ się dzwonek.
Tym razem nie podniosła słuchawki. Następnego dnia wystawiła mieszkanie matki na sprzedaż, a noc spędziła w hotelu, pod przybranym nazwiskiem – stąd załatwiła wszystkie formalności pogrzebowe. Zadzwoniła też do przyjaciół matki i zaprosiła ich na skromną prywatną uroczystość pogrzebową.
Dwa dni później Becky rzuciła pierwszą grudkę ziemi na trumnę matki. Patrzyła, jak spada na leżące na trumnie ciemnoczerwone róże. Nie płakała, chociaż wszystkie przyjaciółki matki ocierały łzy. W Nowym Jorku nadal było gorąco, zbyt gorąco, jak na połowę czerwca.
Kiedy wróciła do swojego pokoju w hotelu, telefon już dzwonił. Bez zastanowienia podniosła słuchawkę.
– Rebecco, próbowałaś ode mnie uciec. To mi się nie podoba.
Miała już tego dość. Została doprowadzona do ostateczności. Teraz kiedy matka nie żyła, już nic nie mogło jej powstrzymać.
– Omal cię nie złapałam tamtego dnia na One Police Plaża, ty żałosny tchórzu.
A wiesz, co tam robiłam, ty durny pętaku? Wysławiałam cię na odstrzał, ty morderco. Tak, dobrze cię widziałam. Byłeś w tej idiotycznej czapce bejsbolowej i granatowej bluzie. Kiedy cię następnym razem dopadnę, wpakuję kulkę pomiędzy twoje obłąkane oczy.
– To ciebie gliniarze uważają za szurniętą. Nie wierzą w ogóle, że istnieję. – Zaczął mówić głębszym, twardszym głosem. – Przestań sypiać z gubernatorem, bo go zabiję, tak jak zabiłem tę głupią starą kobietę. Stale ci to powtarzam, ale ty mnie nie słuchasz. Wiem, że odwiedzał cię w Nowym Jorku. Wszyscy to wiedzą. Przestań z nim sypiać.
Zaczęła się śmiać. Nie mogła przestać. Wrzeszczał, wyzywając ją od kurew i głupich dziwek. Bluzgał wyjątkowo zjadliwe.
– Spać z gubernatorem? – powtórzyła, z trudem powstrzymując czkawkę. – Oszalałeś? On jest żonaty. Ma troje dzieci, starszych ode mnie. – I czując się tak, jakby mówiła do kogoś, kto rzeczywiście nie istnieje, dodała: – Gubernator sypia z każdą kobietą, którą namówi do wejścia do prywatnego pokoju przy swoim biurze. Chcesz, żeby one wszystkie przestały z nim sypiać? Będziesz miał zajęcie aż do następnego stulecia, a ono jest jeszcze bardzo daleko.
– Chodzi tylko o ciebie, Rebecco. Musisz przestać z nim sypiać.
– Posłuchaj, ty durny pętaku! Przespałabym się z gubernatorem tylko wtedy, gdyby zależał od tego pokój na świecie. A nawet w takim wypadku nie jestem pewna…
– Nie kłam, Rebecco – przerwał jej ten parszywiec i autentycznie westchnął. – Przestań, Słyszysz?
– Nie mogę przestać robić czegoś, czego nie robię.
– To hańba – powiedział i po raz pierwszy to on odłożył słuchawkę.
Tego wieczoru gubernator został postrzelony przed hotelem Hilton, gdzie brał udział w zbieraniu funduszy na badania nad rakiem. Miał szczęście. Postrzelono go w kark, ale ponieważ w pobliżu było ponad stu lekarzy, udało im się go odratować. Według doniesień, kula została wystrzelona z dużej odległości przez wyjątkowo zręcznego strzelca wyborowego. Do tej pory nie natrafiono na żaden ślad.
Kiedy to usłyszała, zwróciła się do Supermana z kreskówki, która szła bez dźwięku na ekranie telewizora:
– Miał uczestniczyć w zbieraniu funduszy na zagrożone gatunki.
Po śmierci matki już nic jej tu nie trzymało. Mogła uciec. Do Maine, żeby znaleźć bezpieczne schronienie.
Riptide, Maine, 22 czerwca
Jestem zdecydowana – powiedziała Becky. Rachel Ryan, agentka handlu nieruchomościami, uśmiechnęła się z zadowoleniem, ale zaraz zaczęła się wycofywać.
– Może zbyt pochopnie podjęła pani decyzję, panno Powell. Nie chciałaby pani tego przemyśleć? Wszystko zostanie dokładnie wysprzątane, ale to jest stary dom, co odnosi się również do wszystkich instalacji i łazienek. Jest wprawdzie umeblowany, ale nie nadzwyczajnie. Ten dom stał pusty przez cztery lata, od śmierci pana Marleya.
– – Już mi to pani mówiła, pani Ryan. Widzę, że dom jest stary, ale nadal mi się podoba. Jest urokliwy i dość duży. Lubię przestrzeń. I stoi na końcu uliczki, w odosobnieniu. Cenię sobie spokój. Tu mieszkał jakiś pan Marley?
– Jacob Marley. Pamięta pani musical Opowieść wigilijna Jacoba Marleya, który Tom Mula napisał na podstawie powieści Dickensa.
– Tak, pamiętam. Duch Marleya, który się pojawia w noc wigilijną, zrobił na mnie niesamowite wrażenie.
Jacob Marley miał osiemdziesiąt siedem lat, kiedy umarł we śnie. Przez ostatnie trzydzieści lat żył jak samotnik. Jego ojciec dał początek temu miastu w tysiąc dziewięćset siódmym roku, kiedy kilka jego przedsiębiorstw w Bostonie spaliło się doszczętnie pewnej gorącej letniej nocy. Mówiono, że zrobili to jego wrogowie. Marley senior nie był lubiany. Robił ciemne interesy na wielką skalę, ale nie był głupi. Uznał, że rozsądniej będzie opuścić Boston, więc zrobił to i przyjechał tutaj. Była tu mała rybacka wioska; rozbudował ją i zmienił jej nazwę.
– W porządku. Przemyślałam to, pani Ryan. – Becky poklepała ją po ramieniu.
– Czy dom może być posprzątany już dziś, żebym mogła wprowadzić się jutro po południu?
– Będzie gotów, nawet gdybym sama miała sprzątać. Ale teraz jest lato i łatwo znajdę kilkanaście uczennic, które tam zaraz poślę. Nie musi się pani niczym martwić. Niedaleko tego domu, na ulicy Tajnych Agentów, mieszka mały uroczy chłopczyk. Nie jestem jego prawdziwą ciotką, ale on tak mnie nazywa. Ma na imię Sam, widziałam, jak przychodził na świat Jego matka była moją najlepszą przyjaciółką i ja…
Becky uniosła brew, uprzejmie słuchając, ale okazało się, że Rachel Ryan już skończyła swoją opowieść.
– No dobrze, panno Powell. Spotkamy się za kilka dni. Proszę dzwonić, gdyby były jakieś kłopoty.
Zatem załatwione. Becky stała się dumną lokatorką przepięknego starego domu w stylu wiktoriańskim z ośmioma sypialniami, trzema dużymi łazienkami, kuchnią, która przed tysiąc dziewięćset dziesiątym rokiem była niewątpliwie niesłychanie nowoczesna, oraz dziesięcioma kominkami. Dom stał na końcu Przesmyka Wilczej Jagody i w pobliżu nie było żadnych ciekawskich sąsiadów. Właśnie na czymś takim jej zależało. Najbliższa posiadłość oddalona była o dobre kilkaset metrów. Otoczony był z trzech stron gęstym szpalerem klonów i sosen, a z platformy na dachu roztaczał się wspaniały widok na ocean.
Wprowadzając się tam w czwartek po południu, nuciła wesoło. Zabrała się nawet do roboty. Posprzątała wszystkie sypialnie, chociaż nie miała zamiaru ich używać, po prostu miała na to ochotę. Rozkoszowała się przestrzenią. Czuła, że już nigdy nie zechce mieszkać w zwykłym mieszkaniu.
Kupiła broń od faceta, którego poznała w restauracji w Rock-land, już na terenie stanu Maine. Podjęła ryzyko i, dzięki Bogu, wszystko dobrze poszło. To był piękny pistolet – Coonan.357 Magnum. Facet zaprowadził ją nawet na strzelnicę i nauczył strzelać. Potem zaproponował, żeby poszła z nim do motelu. Rozmowa z nim była dziecinną igraszką w porównaniu z tym maniakiem z Nowego Jorku, musiała tylko bardzo stanowczo powiedzieć „nie”. Obyło się bez użycia nowej broni.
Włożyła pistolet do górnej szuflady nocnej szafki, bardzo starego mahoniowego mebla z zardzewiałymi zawiasami. Zamykając szufladę, przypomniała sobie, że nie płakała, kiedy matka umarła. Nie płakała też na pogrzebie, ale teraz, kiedy delikatnie stawiała zdjęcie matki na stoliku, czuła, jak łzy spływają jej po policzkach. Stała, patrząc na zrobioną przed dwudziestoma laty fotografię pięknej, młodej, jasnowłosej kobiety, która uśmiechała się, tuląc do siebie córeczkę. Nie pamiętała, gdzie wtedy były, chyba gdzieś w stanie Nowy Jork. Mieszkały tam, kiedy Becky miała sześć i siedem lat.
– Och, mamo, tak mi przykro. Gdybyś nie nosiła w sercu zmarłego mężczyzny, może pokochałabyś kogoś innego. Miałaś tyle do zaofiarowania, tyle miłości. Och, Boże, jak ja za tobą tęsknię.
Położyła się na łóżku, przytuliła do poduszki i płakała, dopóki nie zabrakło jej łez. Potem podniosła się, starła cienką warstewkę kurzu z fotografii i delikatnie odstawiła ją na miejsce.
– Teraz jestem bezpieczna, mamo. Nie wiem, co się dzieje, ale tymczasem jestem bezpieczna. Ten mężczyzna nie znajdzie mnie tutaj. Jak mógłby to zrobić? Wiem, że nikt mnie nie śledził.
Przemawiając do fotografii matki, zdała sobie nagle sprawę, że tęskniła też za nieznanym jej ojcem, Thomasem Matlockiem, który zginął w Wietnamie, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Bohater wojenny. Matka nigdy go nie zapomniała. Zanim zapadła w śpiączkę, szeptała: „Thomas, Thomas”.
Nie żył od przeszło dwudziestu pięciu lat. To bardzo dawno. To był inny świat, ale ludzie byli tacy sami – dobrzy i źli -i jak zawsze walczyli o łupy. Widział ją, zanim poszedł na wojnę. Matka powiedziała, że przytulał ją, kochał. Ale Becky go nie pamiętała.
Skończyła wieszać ubrania, ustawiła przybory toaletowe w staromodnej łazience, z wanną wspartą na lwich łapach. Nastolatki wyczyściły nawet lwie pazury. Dobra robota.
Rozległo się stukanie do drzwi. Becky upuściła ręcznik, który miała w ręce.
Zamarła.
Znowu stukanie.
To nie mógł być on. Nie miał pojęcia, gdzie ona jest. Nie było sposobu, żeby mógł ją odnaleźć. To pewnie ten facet, który miał sprawdzić jakiś element klimatyzacji w oknie salonu. Albo śmieciarz, albo…
– Nie wpadaj w paranoję – powiedziała, podnosząc z podłogi niebieski ręcznik i wieszając na bardzo starym drewnianym wieszaku. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że ostatnio ciągle mówisz głośno do siebie? Poza tym to nie jest zbyt błyskotliwe.
Mogłabym nawet śpiewać do wieszaka na ręczniki i nikogo by to nie obchodziło, pomyślała, schodząc skrzypiącymi schodami do wejściowego holu. Patrzyła zdumiona na stojącego w progu wysokiego mężczyznę. To był Tyler, chłopak, którego znała z college'u. Należała do jego nielicznej grupki przyjaciół. Reszta uważała go za głupiego prowincjusza, ale teraz mógłby się podobać. Zniknęły okulary w ciężkiej oprawie i wsuwka na pióro w kieszeni koszuli. Nie miał już obwisłych ramion i zbyt wysoko podciągniętych spodni, spod których wystawały białe skarpetki. Nosił obcisłe dżinsy i świetnie w nich wyglądał. Miał długie włosy i szerokie ramiona, które musiały robić wrażenie na kobietach.
Doskonale się prezentował. Tak, był przystojnym mężczyzną. To było niesłychane. Becky nie wierzyła własnym oczom.
– Tyler? Tyler McBride? To naprawdę ty? Przepraszam, że się tak gapię. Wyglądasz zupełnie inaczej, ale to nadal jesteś ty. Szczerze mówiąc, jesteś bardzo seksowny.
Uśmiechnął się szeroko i chwycił ją za ręce.
– Becky Matlock, miło cię widzieć. Wstąpiłem, żeby zobaczyć moją nową sąsiadkę, i nigdy by mi nie przyszło do głowy, że to możesz być ty. Czy Powell to twoje nazwisko po mężu? Nie mogę pojąć, skąd się tutaj wzięłaś, na końcu świata. W każdym razie witaj w Riptide.