7

Czarny otwór w ścianie sutereny wypluł szkielet wraz z odłamkami cementu, kawałkami cegieł oraz gęstym kurzem, który powoli osiadał na podłodze.

Wyciągnięta ręka szkieletu dotykała prawie jej stopy. Becky upuściła świecę i odskoczyła do tyłu. Patrzyła na tę rzecz, która leżała niecały metr od niej. Ktoś nieżywy i to już od dawna. To – nie, to nie było to – to była kobieta, która nie mogła już nikomu zrobić krzywdy.

Białe dżinsy i krótki różowy top przykrywały kości, które rozsypałyby się po podłodze sutereny, gdyby nie przytrzymywały ich obcisłe ciuchy. Z lewej stopy zwisała tenisówka, biała skarpetka była wilgotna i spleśniała. Lewa ręka ledwie trzymała się reszty. Głowa odpadła i potoczyła się trochę dalej.

Becky stała bez ruchu, patrząc na szkielet, świadoma, że kimkolwiek była ta kobieta, to kiedyś oddychała, śmiała się, była ciekawa, co jej przyniesie przyszłość. Była młoda, stwierdziła Becky. Kim była? Co robiła w ścianie sutereny Jacoba Marleya?

Ktoś ją tam zamurował, żeby zniknęła na zawsze. Teraz zostało tylko trochę kości, pokrytych zapleśniałymi białymi dżinsami i różowym topem.

Becky wolno wróciła na górę. Była cała zakurzona, serce mocno jej biło. Wciąż miała przed oczami tę czaszkę, której pewnie nie zapomni do końca życia. Tych pustych oczodołów. Wiedziała, że teraz nie ma już wyboru. Zadzwoniła do biura szeryfa na Zachodniej Ulicy Cykuty i poprosiła go do telefonu.

– Tu Ella – usłyszała w słuchawce głęboki, chropawy, prawie męski głos – głos palaczki. – Proszę mi powiedzieć, kim pani jest i czego pani chce, a ja wtedy zdecyduję, czy trzeba wzywać Edgara.

Becky wpatrywała się w słuchawkę. To nie był Nowy Jork.

– Nazywam się Becky Powell. Tydzień temu wprowadziłam się do domu Jacoba Marleya.

– Ja to wszystko wiem, panno Powell. Widziałam panią w Sielance z Tylerem McBride'em. Co zrobiliście z małym Samem w tym czasie, kiedy włóczyliście się po mieście i zabawialiście w jednej z najlepszych restauracji w Riptide?

Becky nie mogła powstrzymać się od śmiechu, który szybko przeszedł w czkawkę. Czuła, jak jej oczy wzbierają łzami. To było czyste szaleństwo.

– Zostawiliśmy go z panią Ryan – powiedziała. – On bardzo ją lubi.

– W takim razie w porządku. Rachel i Ann – to nieżyjąca pani McBride – były najlepszymi przyjaciółkami, nieprawda? A Sam bardzo kocha Rachel, a ona jego. Dzięki Bogu, skoro jego mama nie żyje, nieprawda?

– Myślałam, że Ann McBride zniknęła, że porzuciła rodzinę i wyjechała z Riptide.

– To on tak mówi, ale nikt w to nie wierzy. Czego pani chce, panno Powell? Proszę mówić zwięźle, nie odbiegać od tematu i nie opowiadać mi plotek. Tu jest poważny urząd.

– Znalazłam w swojej suterenie szkielet.

Po raz pierwszy podczas tej dziwnej rozmowy pani Ella zamilkła, ale tylko na chwilę.

– Ten szkielet, który, jak pani mówi, jest w suterenie, jak się tam dostał?

– Wyleciał ze ściany razem z gruzem, parę minut temu. Ściana się zarwała, pewnie po wczorajszej burzy.

– Jednak przełączę panią do Edgara, szeryfa Gaffneya, jak dla pani. Jest bardzo zajęty, burza narobiła wiele szkód, ludzie stale czegoś od niego chcą, ale szkieletu nie można odłożyć na jutro, nieprawda?

– Ma pani rację – powiedziała Becky, z trudem opanowując idiotyczną chęć wybuchnięcia śmiechem. Otarła z oczu łzy. Zorientowała się, że cała się trzęsie. To było bardzo dziwne.

– Ella mówi, że ma pani szkielet w suterenie – w słuchawce rozległ się męski głos. – Taka rzecz nie zdarza się codziennie. Jest pani pewna, że to szkielet?

– Jestem tego pewna, chociaż szczerze mówiąc nigdy przedtem nie widziałam szkieletu leżącego na podłodze sutereny u moich stóp.

– Zaraz przyjeżdżam. Proszę się nie rozłączać.

Becky wpatrywała się w słuchawkę, kiedy znowu odezwała się Ella.

– Edgar powiedział, że mam zająć panią rozmową, żeby nie wpadła pani w histerię. On nie ma cierpliwości do kobiet, które płaczą i wyrabiają Bóg wie co. Dziwi mnie, że się pani tak przy nim rozkleiła, przecież ze mną rozmawiała pani spokojnie o tym i o tamtym.

– Doceniam pani troskę, Ello. Jeszcze nie wpadłam w histerię, ale ciekawi mnie, skąd szeryf mógł wiedzieć, że jestem tego bliska? Niczego takiego mu nie powiedziałam.

– Edgar się na tym zna – stwierdziła Ella. – Ma wspaniałą intuicję, nieprawda? Będę z panią rozmawiać, dopóki on do pani nie przyjedzie, panno Powell. Muszę pani pomóc zebrać się do kupy.

Becky nie miała nic przeciwko temu. Przez następne dziesięć minut słuchała o tym, jak Ann McBride zniknęła z dnia na dzień, bez słowa, tak jak mówił jej Tyler. Dowiedziała się też, że Tyler nie jest ojcem Sama, tylko jego ojczymem. Ojciec Sama również zniknął niespodziewanie. To było dziwne, oboje i tak nagle?

Co prawda ojciec Sama był nieudacznikiem, stale narzekał na ciężkie życie i mówił, że tu nie zostanie, więc jego zniknięcie nie było tak tajemnicze, nieprawda? Ale z Ann to inna sprawa, ona nie wyjechałaby bez Sama.

Później Ella opowiadała jej o swoich zwierzętach, a musiała mieć ich w życiu sporo, jeśli teraz miała sześćdziesiąt pięć lat. Wreszcie Becky usłyszała nadjeżdżający samochód.

– Przyjechał szeryf, pani Ello. Obiecuję, że się nie rozkleję.

Odłożyła słuchawkę, zanim Ella zdążyła jej podać wypróbowany przepis swojej matki na skołatane nerwy. Ale ona się nie rozklei, bo już przy piątym psie pani Elli, terierze, który wabił się Butch, nie miała łez w oczach i nie wzbierał w niej suchy, nerwowy śmiech.

Szeryf Gaffney widywał tę pannę Powell w mieście, ale nigdy z nią nie rozmawiał. Wyglądało na to, że dzisiaj nie będzie sprawiać kłopotów, pomyślał, przypominając sobie jej nerwowe zachowanie w Twierdzy Artykułów Spożywczych, gdzie po raz pierwszy ją zobaczył. Była całkiem ładna, chociaż twarz miała tak białą jak koszula, którą miał na sobie wczoraj wieczór, zanim zabrał się do jedzenia spaghetti. Otworzyła frontowe drzwi domu starego Marleya i stała w nich, przyglądając mu się.

– To ja reprezentuję prawo – powiedział, zdejmując swój kapelusz szeryfa. Zauważył w niej coś dziwnego, coś było nie w porządku, coś, co nie miało nic wspólnego z jej śmiertelnie bladą twarzą. No cóż, jak się znajdzie szkielet, to różne rzeczy mogą się dziać z człowiekiem. Wolałby, żeby się tak w niego nie wpatrywała, jakby była pozbawiona rozumu albo, nie daj Boże, jakby wpadła w histerię. Obawiał się, że ona wybuchnie płaczem i gotów był zrobić wszystko, żeby temu zapobiec. Wyprostował się i wyciągnął do niej swoją wielką dłoń.

– Szeryf Gaffney, proszę pani. O co chodzi z tym szkieletem w pani suterenie?

– To kobieta, szeryfie.

Uścisnął jej dłoń, oddychając z ulgą, że wydała mu się teraz bardziej opanowana i dolna warga już jej nie drżała. Oczy miała suche, na ile mógł to stwierdzić, zważywszy na to, że nosiła okulary.

– Proszę mi pokazać ten szkielet, który pani niewyszkolone oko uznało za kobietę – powiedział. – Zobaczymy wtedy, czy dobrze pani to odgadła.

Znalazłam się w świecie baśni, pomyślała Becky, prowadząc szeryfa do sutereny Jacoba Marleya.

Szła za nim. Szeryf zbliżał się do sześćdziesiątki i miał co najmniej piętnaście kilo nadwagi, koszula rozchodziła mu się na brzuchu. Szeroki czarny pas z kaburą rewolweru i pałką był ledwie widoczny z przodu, bo zasłaniał go jego wielki brzuch. Gaffney miał wianuszek siwych włosów wokół głowy i jasnoszare oczy. Omal na niego nie wpadła, kiedy zatrzymał się nagle na najniższym stopniu i pociągnął nosem.

– Dobrze jest, panno Powell. Nic nie śmierdzi. Musi być stara. O mało nie zwymiotowała.

Trzymała się z daleka, kiedy ukląkł, żeby obejrzeć kości.

– Pomyślałam, że to kobieta, a może nawet młoda dziewczyna, ponieważ ma na sobie różowy top.

– Dobry wniosek, proszę pani. Te szczątki wyglądają na stare, ale to nic pewnego. Czytałem, że z nieboszczyka może zostać szkielet już po dwóch tygodniach, jak również po dziesięciu latach, zależnie od tego, gdzie złożono ciało. Szkoda, że za tą ścianą nie wytworzyła się próżnia. Gdyby tak było, to może jeszcze coś by z niej zostało. Popatrzcie no! Ten, kto ją tu pogrzebał, zabił ją ciosem w głowę.

Podniósł wzrok, oczekując, że Becky popatrzy na jego odkrycie. Zmusiła się, żeby spojrzeć na oderwaną od tułowia czaszkę. Szeryf Gaffney podniósł czaszkę i obracał ją w ręku.

– Niech pani spojrzy. Ktoś nieźle jej dowalił, nie z tyłu głowy, tylko z przodu.

To był cios z piekła rodem. Silny, bardzo silny. Ten, kto to zrobił, był wściekły jak wszyscy diabli, uderzył ją z całej siły, prosto w twarz. Ciekaw jestem, kim ta biedaczka była. Najpierw trzeba sprawdzić, czy nie zaginął ktoś z naszej młodzieży. Co prawda mieszkam tu prawie całe życie i nie pamiętam, żeby jakiś dzieciak zaginął, ale popytam w okolicy. Ludzie takich spraw nie zapominają. Dojdziemy do tego. Ta dziewczyna pewnie uciekła z domu. Stary Jacob nie lubił obcych – ani kobiet, ani mężczyzn. Prawdopodobnie zobaczył, że buszuje w garażu, a może nawet usiłuje się włamać do domu i o nic nie pytając, walnął ją w głowę. W gruncie rzeczy nie lubił też ludzi, którzy nie byli obcy.

– Powiedział pan, że to był silny cios, zadany z przodu. Dlaczego Jacob Marley miałby wpaść we wściekłość, jeśli ta dziewczyna była uciekinierką, albo jakiś miejscowy dzieciak plątał się po jego posiadłości?

– Nie wiem. Może mu odpyskowała. Stary Jacob tego nie lubił.

– Te białe dżinsy to Calvin Klein, szeryfie.

– Teraz pani mówi, że to facet?

– Nie, to projektant mody. To są drogie dżinsy. Chyba nie pasują do dziewczyny, która uciekła z domu.

– Wielu uciekinierów pochodzi z klasy średniej, proszę pani. – Szeryf Gaffney podniósł się na nogi. – To dziwne, ale masa ludzi o tym nie wie. Niewielu jest ubogich uciekinierów. Taaa… ta burza coś tu obruszyła. – Pochylił się, żeby obejrzeć ścianę. – Wygląda na to, że stary Jacob dobrzeją tam schował, tylko kiepsko zamurował ścianę. Nie powinna była się obsunąć. Inne ściany są nienaruszone.

– Stary Jacob był maniakalnym zabójcą?

– Hę? – Obrócił się do niej. – Och, nie, panno Powell. On tylko nie lubił, żeby mu się tu ktoś kręcił. Od czasu, kiedy stracił Mirandę, stał się samotnikiem.

– Kim była Miranda? Jego żoną?

– Och, nie, złotym retrieverem. On tak dawno pochował swoją żonę, że nawet jej nie pamiętam. Taaa… ona dożyła do trzynastu lat i nagle wyciągnęła nogi.

– Jego żona miała tylko trzynaście lat?

– Nie, jego złoty retriever, Miranda. Po jej śmierci stary Jacob już nigdy nie doszedł do siebie. Mówią, że ciężko jest przeżyć utratę kogoś, kogo się kocha. Moja Maude już dawno mi obiecała, że mnie przeżyje, więc może nie będę musiał sprawdzać, jak to jest. – Szeryf Gaffney ułożył czaszkę na klatce piersiowej szkieletu, i ruszył schodami w górę.

Becky poszła za nim. Obejrzała się tylko raz na upiorne białe kości w dżinsach od Calvin Kleina i seksownym różowym topie. Biedna dziewczyna. Przypomniało się jej opowiadanie Allana Edgara Poe… miała nadzieję, że ta dziewczyna była już martwa, kiedy zamurowywano ją w ścianie.

Półtorej godziny później Tyler stał przy Becky na frontowym ganku. Doktor Baines, niższy od niej, chudy, w ogromnych okularach, prawie pędem wybiegł z domu. Dwóch młodych łudzi szło za nim, ostrożnie niosąc szkielet na noszach.

– Nigdy nie przypuszczałem, że pan Marley mógłby być zdolny do morderstwa – powiedział doktor Baines. – Dziwne rzeczy się zdarzają, prawda? Nikt nic nie wiedział, niczego się nie domyślał.

Poprawił okulary, skinął im głową i powiedział coś do mężczyzn, którzy wkładali nosze do samochodu.

Nieoznakowana biała furgonetka ruszyła sprzed domu, a za nią pojechał doktor Baines swoim samochodem.

– Doktor Baines jest miejscowym lekarzem – szeryf zwrócił się do Becky. – Kiedy zawiadomiłem go o znalezieniu szkieletu, zadzwonił do patologa w Auguście, a ten powiedział mu, co należy zrobić. To głupie; przecież on jest lekarzem. Ja jestem policjantem i wiem, jak się mam obchodzić ze szkieletem, trzeba zrobić zdjęcia pod każdym kątem i być bardzo ostrożnym, żeby nie zatrzeć żadnych śladów na miejscu przestępstwa.

Becky przypomniała sobie, jak delikatnie kładł czaszkę na klatce piersiowej szkieletu. Znał swoją robotę.

Tak czy inaczej, doktor Baines zawiezie szkielet do patologa do Augusty i wtedy zobaczymy, co dalej – dodał szeryf Gaffney, wzruszając ramionami. Popatrzył na zgromadzonych w pobliżu domu ludzi, pokręcił głową i dał im znak żeby odeszli. Oczywiście, nikt się nie ruszył. Dalej rozmawiali patrząc na dom, może nawet na nią.

– Niedługo się rozejdą – powiedział szeryf. – To tylko zwykła ludzka ciekawość. Panno Powell, wiem, że jest pani zdenerwowana, jest pani przecież wrażliwą kobietą, podobnie jak moja Maude, ale bardzo proszę, żeby pani jeszcze przez jakiś czas zachowała spokój.

Ma tyle lat, ile miałby mój ojciec, gdyby żył, pomyślała Becky i uśmiechnęła się do niego. Chciał przecież dobrze.

– Postaram się, szeryfie. Pan nie ma córek, prawda?

– Nie, proszę pani, tylko gromadę bezczelnych chłopaków, którzy mi stale pyskują i przychodzą do domu spoceni i wymazani błotem. Dziewczynki są zupełnie inne. Moja Maude dałaby nie wiem co, żeby mieć dziewczynkę, ale Bóg nie przysłał nam ani jednej, tylko tych brudnych chłopaków A więc tak, panno Powell – ciągnął dalej – doktor Baines będzie rozmawiał z personelem laboratorium patologa w Auguście – to nasza stolica, proszę pani – kiedy tylko tam dojedzie Zrobią sekcję zwłok, czy jak się to tam nazywa, co się robi z kupą kości. Ci ludzie są dobrze przygotowani i będą wiedzieli co to ma być. Jak już pani mówiłem, stwierdzą, że stary Jacob albo ktoś inny, uderzył ją w czoło i rozwalił jej głowę. Udowodnią, że to był bardzo silny, paskudny cios. Tymczasem musimy się dowiedzieć, kim ona była. Nie znalazłem przy niej żadnych dokumentów. Ma pani jakiś pomysł?

– Dżinsy Claina Kleina były modne od początku do połowy lat osiemdziesiątych. To by oznaczało, że ona nie została zamordowana i zamurowana w tej ścianie przed rokiem tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym.

Szeryf Gaffney zapisywał wszystko, co mówiła, cicho nucąc pod nosem. Po chwili podniósł głowę i popatrzył na nią.

– Kogoś mi pani przypomina, panno Powell.

– Może widział mnie pan w jakimś piśmie prezentującym modę, szeryfie. Nie, proszę nie brać tego na serio. Żartowałam, nie jestem modelką. Na pewno bym pana zapamiętała, gdybyśmy się już kiedyś spotkali.

– To bardzo prawdopodobne – powiedział, skinąwszy głową. – Tyler, może ty masz jakiś pomysł?

Tyler potrząsnął tylko głową.

Wydawało się, że szeryf Gaffney ma jeszcze zamiar coś powiedzieć, ale szybko zrezygnował. Obrzucił tylko Tylera długim spojrzeniem.

– Będziemy w kontakcie – powiedział, podnosząc dłoń do kapelusza.

Podszedł do samochodu, brązowego forda z kogutem na dachu. Obejrzał się jeszcze, patrząc na nich spod zmarszczonych brwi. Wreszcie wcisnął się na siedzenie kierowcy. Nie zainteresował się, skąd ona pochodzi, to wspaniale. Wiedział, że nie mogła mieć z tym nic wspólnego, więc nieważne było, kim jest, skąd przyjechała i czym się zajmuje.

– To fantastyczny facet – powiedziała Becky, kiedy szeryf odjechał. – Szkoda, że nie ma córki, oprócz tych swoich brudnych chłopaków.

Widząc, że Tyler nie odrywa wzroku od ziemi, dotknęła lekko jego ramienia.

– O co chodzi? Boisz się, że naprawdę wpadnę w histerię dlatego, że znalazłam tę biedną dziewczynę?

– Nie, nie o to chodzi. Widziałaś szeryfa? Chociaż niczego takiego nie powiedział, było oczywiste, o czym on myśli.

– Nie rozumiem cię. O co chodzi, Tyler?

– Wiem, co przyszło mu do głowy w chwili, kiedy miał już wsiąść do samochodu: że ten szkielet to może być Ann.

Becky patrzyła na niego tępym wzrokiem.

– Moja żona. Ona nosiła dżinsy Calvina Kleina.

Загрузка...