5

Becky szczotkowała sięgające ramion kasztanowe włosy. Związała je w koński ogon i spojrzała w lustro. Nie czesała się tak od czasu, kiedy skończyła trzynaście lat. Okulary i przyciemnione brwi zmieniły jej wygląd.

Zerknęła na mały przenośny telewizor, wiedząc, że w dzienniku pokażą jej fotografię. I tak było. To zdjęcie pochodziło z prawa jazdy. Dobrze, że nie mieli aktualnego. Na tamtej fotografii nie była do siebie podobna – mogła tak wyglądać tylko wtedy, kiedy miała wyjątkowo zły dzień. Przed przyjazdem do Riptide skorygowała swój wygląd i była pewna, że nikt w mieście jej nie rozpozna. Oczywiście oprócz Tylera, ale jemu mogła zaufać. Teraz, kiedy jej historia znalazła się w wiadomościach CNN, będzie musiała powiedzieć mu prawdę. Powinna była zrobić to wcześniej, ale nie mogła, po prostu nie mogła się do tego zmusić. Teraz nie miała już wyboru.

Ale Tyler ją ubiegł. Nie minęło jeszcze piętnaście minut od czasu, kiedy pojawiła się na ekranie, a już rozległ się dzwonek do drzwi.

– Okłamałaś mnie. – Tyler stał sztywno na ganku, jąkając się ze złości.

– Tak, wiem. Przykro mi, Tyler. Proszę, wejdź. Muszę się zdać na twoją łaskę. Powiedziała mu wszystko i stwierdziła ze zdumieniem, ż odczuła ogromną ulgę, mogąc komuś się zwierzyć.

– Nie wiem, dlaczego gliniarze mi nie uwierzyli, ale ja się nie ukrywam przed nimi. Ukrywam się przed tym szaleńcem, który mnie terroryzował. Może on chce mnie zabić, nie wiem. -Potrząsała głową, powtarzając jedno zdanie. – Nie mogę uwierzyć, że on naprawdę postrzelił gubernatora. Naprawdę go postrzelił.

– Gliniarze mogli cię chronić… – Dzięki Bogu Tyler rozluźnił się trochę i oczy mu złagodniały. Jeszcze przed chwilą miał ponure, chłodne spojrzenie.

– Pewnie tak, ale najpierw musieliby uwierzyć, że grozi mi niebezpieczeństwo. Musieliby uwierzyć, że ktoś naprawdę mnie prześladuje. Na tym polega problem.

Tyler zamilkł. Wyciągnął z kieszeni spodni małą drewnianą piramidkę i zaczął obracać ją w palcach.

– To niedobrze, Becky.

– Wiem. Czy to grobowiec Ramzesa II?

– Co? Ach, to. Nie, to wygrana z konkursu geometrii, kiedy byłem w liceum. Zmieniłaś nazwisko na Powell.

– Tak. Tylko ty znasz prawdę. Czy możesz zachować to w tajemnicy?

– Więc nie jesteś mężatką?

– Nie. – Potrząsnęła głową. – Uciekłabym wcześniej, ale nie mogłam zostawić matki. Umierała na raka. Po jej śmierci już nic mnie tam nie trzymało.

– Bardzo mi przykro, Becky. Moja mama zmarła, kiedy miałem szesnaście lat. Wiem, jak to jest.

– Dziękuję ci. – Starała się nie rozpłakać. Nie chciała tego zrobić.

Popatrzyła na starodawny nawilżacz powietrza, który stał w kącie pokoju, i zerwała się na równe nogi. Dopiero teraz coś do niej dotarło.

– Och, Boże. Aż trudno mi uwierzyć, że mogłam być taka tępa. Popełniłam straszny błąd. Słuchaj, Tyler, musisz o tym wszystkim zapomnieć. Nie wiem, co się jeszcze może zdarzyć, i nie chcę, żebyś na tym ucierpiał. Pomyślałam właśnie o Samie. Nie mogę dopuścić, żeby jemu coś się stało. To zbyt ryzykowna sprawa. Kimkolwiek jest ten maniak, on się przed niczym nie zawaha, jestem tego pewna. A do tego jeszcze gliniarze. Nie chcę, żeby cię zaaresztowali za to, że mnie osłaniasz. Pojadę do jakiegoś miejsca, którego nie ma na mapie. Jezu, tak mi przykro, że ci się zwierzyłam.

Kiedy tak stał, widać było, że jest od niej o kilkanaście centymetrów wyższy. Nie był już zły, tylko stanowczy. To ją uspokoiło.

– Zapomnij o tym. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz ja też jestem w to zaangażowany. Nie martw się, Becky. Nie sądzę, żeby cię odnaleźli. – Umilkł na chwilę i popatrzył na piramidkę leżącą na otwartej dłoni. – Tak się składa, że powiedziałem już kilku osobom w mieście, że moja dawna koleżanka, Becky Powell, przyjechała, żeby tu zamieszkać. Nawet gdyby ktoś pomyślał, że jesteś podobna do tej Rebeki Matlock, którą widział w telewizji, to ciebie z nią nie skojarzy. Ja już zaręczyłem za ciebie i tylko to będzie się liczyć. A okulary bardzo zmieniają twój wygląd. Zwykle nie nosisz okularów, prawda?

I nie masz piwnych oczu.

– Masz rację. Noszę brązowe szkła kontaktowe. A okulary to tylko dekoracja, są w nich zwykłe szkiełka. Przyciemniłam też włosy i brwi. Skinął głową, a po chwili uśmiechnął się szeroko.

– Tak, pamiętam cię jako blondynkę. Wszyscy faceci chcieli się z tobą umawiać, ale ty nie byłaś zainteresowana.

– Byłam dopiero na pierwszym roku. Nie wiedziałam, czego chcę, szczególnie jeśli chodzi o facetów.

– Przypominam sobie, że robiono zakłady w akademiku, kto cię pierwszy dopadnie.

– Nic o tym nie wiedziałam. – Pokręciła głową. Miała ochotę się roześmiać. – Faceci potrafią być strasznie jednokierunkowi, prawda?

– Tak. Ja też taki byłem, tylko to mi w niczym nie pomogło, przynajmniej nie wtedy. Marzyłem, żebyś się umówiła właśnie ze mną, ale byłem zbyt nieśmiały, żeby ci to zaproponować. A teraz, Becky, wspólnie przebrniemy przez to wszystko. Nie jesteś już sama.

Nie mogła uwierzyć, że on to dla niej zrobi. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się przytuliła.

– Dziękuję ci, Tyler. Bardzo ci dziękuję.

Poczuła jego ręce na plecach. Od dawna nie czuła się tak bezpieczna. Nie, tu nie chodziło o bezpieczeństwo, tylko o to, że nie była już sama.

– Byłoby dobrze, gdybyśmy zaczęli pokazywać się razem w mieście – powiedział, kiedy wreszcie odsunęła się od niego. -To by uśpiło wszelkie podejrzenia. Jestem tutejszy, więc kiedy będą cię widzieć razem ze mną, szybko wtopisz się w tło. Będę też zawsze nazywał cię Becky. Wydaje mi się, że media używały tylko imienia Rebecca…

– O ile wiem, to tak.

Tyler wsunął drewnianą piramidkę do kieszeni dżinsów i jeszcze raz uścisnął Becky.

– Żałuję, że nie powiedziałaś mi wszystkiego od razu, ale rozumiem cię – powiedział z ustami przy jej uchu. – Uważam, że to się szybko skończy. Trzy dni sensacyjnych wiadomości i po wszystkim.

Odsunęła się od niego, modląc się w duchu, żeby miał rację. Ale czy to możliwe? Szaleniec, który usiłował zabić gubernatora stanu Nowy Jork, nadal był na wolności. Policja nie mogła tak po prostu o tym zapomnieć. Problem polegał na tym, że ona nie miała już nic więcej do powiedzenia. A może powinna zadzwonić do detektywa Moralesa i powiedzieć mu, że już nic więcej nie wie, że podzieliła się z nimi wszystkimi swoimi wiadomościami? Natychmiast po wyjściu Tylera weszła do salonu i pospiesznie podniosła słuchawkę telefonu w obawie, że może się rozmyślić. Musi zrobić coś, żeby Morales jej uwierzył. Nie wiedziała, jak sprawna jest ich technika lokalizowania rozmówcy, musiała więc przeprowadzić tę rozmowę bardzo szybko, zanim dowiedzą się, skąd dzwoni. Natychmiast połączono ją z Moralesem, co już było cudem samym w sobie.

– Detektywie Morales, tu Rebecca Matlock. Chcę, żeby mnie pan wysłuchał. Znalazłam bezpieczną kryjówkę. Nikł mnie nie znajdzie, nie ma też powodu, żeby ktoś miał mnie szukać. Nie chowam się przed panem, chowam się przed prześladowcą, który mnie terroryzował, a potem postrzelił gubernatora. Teraz mi pan wierzy, prawda? Przecież to nie ja do niego strzelałam.

– Chwileczkę, panno Matlock, dlaczego nie mogłaby pani tu przyjść i z nami porozmawiać? Nie wiemy nic pewnego, ale potrzebujemy pani tutaj. Mamy pewien trop i pani mogłaby nam pomóc…

Zacisnęła zęby i zaczęła mówić bardzo powoli.

– Nie mogę wam powiedzieć nic więcej, niż już powiedziałam. Mówiłam prawdę. Nie rozumiem, dlaczego nikt z was mi nie uwierzył, ale to wszystko jest prawdą. Nie mogę wam pomóc z żadnym tak zwanym tropem. To zresztą kłamstwo, po to tylko, żeby mnie ściągnąć z powrotem. Dlaczego'.' Zamilkła na chwilę, czas upływał, a on nie odpowiadał. Proszę posłuchać, pan mi nadal nie wierzy, chyba się nie mylę? Czy pan uważa, że ja postrzeliłam gubernatora?

– Nie, nie pani… panno Matlock, Rebecco… porozmawiajmy o tym. Możemy usiąść i spokojnie to rozpracować. Jeśli nil chce pani wrócić do Nowego Jorku, ja mogę przyjechać lam, gdzie pani obecnie jest, żeby porozmawiać.

– To nie jest dobry pomysł. Nie chcę, żebyście mogli mnie zlokalizować, więc powtórzę tylko: szaleniec, który postrzelił gubernatora, jest na wolności, a ja powiedziałam wam wszystko, co wiem. Wszystko. Nigdy nie skłamałam. Nigdy. Do widzenia – Panno Matlock, proszę zaczekać…

Odłożyła słuchawkę, serce jej waliło. Wypełniła swój obowiązek. Nie mogła zrobić już nic więcej, żeby im pomóc.

Dlaczego oni jej nie wierzyli?

Tego wieczoru poszła z Tylerem McBride'em na kolację do restauracji Sielanka, która znajdowała się prawie przy końcu Zachodniej Ulicy Cykuty, w małej zatoczce o nazwie Zaułek Czarnej Kapusty.

– Dlaczego w tym mieście tak nazwano ulice? – spytała, gdy kelner podał przystawki.

Tyler roześmiał się, nadział krewetkę na widelec, umoczył ją w chrzanie i podniósł do ust.

– Chcesz się dowiedzieć? W tysiąc dziewięćset dwunastym roku po mieście zaczęły krążyć plotki, że Jacob Marley senior dowiedział się, iż jego żona sypia z miejscowym hurtownikiem artykułów pościelowych. Tak się tym przejął, że postanowił ją otruć. Dlatego też przemianował wszystkie główne ulice w miasteczku i nadał im nazwy toksycznych roślin.

– To niesłychane. Czy dowiedziono tego?

– Nie, ale to ładna historia. Moim faworytem jest Aleja Naparstnicy, równoległa do Zachodniej Ulicy Cykuty.

– A inne nazwy?

– Jest jeszcze Bulwar Rosiczki, który na północy biegnie równolegle do Zachodniej Ulicy Cykuty, Pasaż Tojadu, tam właśnie chodzę na siłownię, i Uliczka Jadowitego Sumaka, na południe stąd.

– Zaczekaj, chyba Twierdza Artykułów Spożywczych jest na Rondzie Wilczego Łyka?

– Tak. Ja mieszkam już poza centrum, więc musi mi wystarczyć ulica Tajnych Agentów. Ale ty wynajęłaś dom Marleya na Przesmyku Wilczej Jagody, obok ulicy o najbardziej reprezentacyjnej nazwie – Gościniec Wilczej Jagody. Masz tam dobrze, nie mieszkasz w wielorodzinnym domu, pośród tych wszystkich wsioków, jesteś zupełnie sama, w otoczeniu pięknych drzew.

– Dlaczego on nazwał swoją prywatną ulicę Przesmykiem Wilczej Jagody? – spytała ze śmiechem.

– Prawdopodobnie Marley senior użył tej rośliny, żeby otruć swoją niewierną żonę. Restauracja Sielanka jest w Zaułku Czarnej Kapusty. Tak nazywają w Indonezji roślinę, która zabija przy pierwszym dotknięciu jej językiem. Wabi swoje ofiary słodkawym zapachem, ma też słodki smak.

Jeszcze się śmiała, kiedy do ich stolika podszedł jakiś mężczyzna.

– Cześć, Tyler. Kto to jest?

Becky zobaczyła starszego pana, z grzywą siwych włosów, z wydatnym brzuchem. Uśmiechał się szeroko, ale po chwili zmarszczył brwi.

– Hej, pani wydaje mi się znajoma, pani…

– Bernie, znam Becky od prawie dziesięciu lat. Byliśmy razem w Dartmouth. Zmęczył ją nowojorski wyścig szczurów i postanowiła przenieść się tutaj. Jest dziennikarką. Chcesz ją zatrudnić w „Riptide Independent?”

Nie poszła do redakcji Berniego Bradstreeta z jednego, prostego powodu: nie ma przecież dowodu tożsamości na swoje przybrane nazwisko, a jej twarz ozdabia teraz ekrany telewizorów. Siedziała, głupio się uśmiechając i nie wiedząc, co ma powiedzieć. Zapomniała uprzedzić Tylera, kompletna idiotka. Otaksował ją bystrymi, szarymi oczami. Wyciągnął do niej rękę.

– Jestem Bernie Bradstreet.

– Becky Powell.

– Pani specjalność? Kronika kryminalna? Śluby? Miejscowa dobroczynność? Wspomnienia pośmiertne?

– Nic takiego. Przeważnie piszę artykuły o dziwnych i wspaniałych rzeczach, z którymi wszyscy codziennie się stykamy. Staram się rozweselić ludzi i dać im trochę inną perspektywę. Jestem luksusem dla gazety, panie Bradstreet, a nie koniecznością. Jestem ostatnią osobą, której mógłby potrzebować mały dziennik.

Pobudziła jego ciekawość. A niech to… Uniósł brwi.

– Na przykład co, panno Powell?

– Dlaczego ser feta i glazurowane orzechy pecan są takie pyszne w sałacie ze szpinaku.

– Przypuszczam, że zbiera pani informacje na temat lokalnego folkloru, sposobów żywienia i takie różne…

– To prawda. Na przykład feta, orzechy pecan i szpinak wytwarzają reakcję chemiczną, która pobudza kubki smakowe.

Niestety, Bernie Bradstreet wykazywał nadmierne zainteresowanie.

Odchyliła się w krześle, wbijając wzrok w serwetkę, którą Tyler położył obok swojego talerza.

– Deser, Becky? – spytał.

– Tak, ja właśnie jestem deserem dla gazety – powiedziała, uśmiechając się do pana Bradstreeta. – Na liście priorytetów zajmuję bardzo niską pozycję.

– Nie – sprostował Tyler. – Myślałem o prawdziwym deserze. Berni, wypijesz z nami kawę i zjesz deser?

Bernie nie mógł z nimi zostać. Jego żona siedziała z wnukiem przy dalszym stoliku.

– Oni tu robią specjalne hot dogi dla dzieci – powiedział. -Może przyniesie pani do redakcji kilka swoich artykułów, panno Powell? Chętnie przeczytam ten o serze feta.

– Przykro mi, ale nie przywiozłam ze sobą żadnych materiałów.

Tyler zerknął na nią, ale się nie odezwał. Wreszcie zrozumiał, że to mogłoby stanowić dla niej dodatkowe zagrożenie. To dobrze, pomyślała, wybroniłam się.

A jednak nie…

– To proszę mi napisać coś nowego – powiedział po chwili Bernie, przypatrując się jej uważnie- na dowolny temat, do pięciuset słów, i zobaczymy.

Skinęła głową. Niestety, trudno było zniechęcić tego faceta. Patrzyła za nim, kiedy kierował się do swojego stolika, przystając po drodze, żeby porozmawiać ze znajomymi. Spojrzała na Tylera i uniosła rękę, żeby nie dopuścić go do głosu.

– Nie, nie mogę dla niego pracować. Nie mam odpowiedniego dowodu tożsamości i wątpię, czy on chciałby mi płacić gotówką.

– Niech to szlag – powiedział. – O tym nie pomyślałem. Dotarło tylko do mnie, że im bardziej ci się przypatrywał, tym łatwiej mógł rozpoznać w tobie Rebeccę z telewizji.

– W porządku. Napiszę dla niego jeden artykuł czy dwa, powiem, żeby najpierw sprawdził, czy podobają się czytelnikom, a porozmawiamy później. Wtedy nie będzie niczego podejrzewać. Nie potrzebuję tych pieniędzy, nie będę bez nich głodować. Ale koniecznie muszę się czymś zająć.

– Czy jesteś dobra w komputerach?

– Pewnie nazwałbyś mnie zdolnym praktykiem i technicznym debilem.

– Szkoda. Ja sam pracuję dla małego przedsiębiorstwa, więc nie potrzebuję pomocników.

Wieczór był ciepły, czuło się tylko lekki podmuch od Atlantyku. Błyszczały gwiazdy. Becky stała przy jeepie Tylera i patrzyła w niebo.

– W Nowym Jorku nie miałabym takiego widoku. Szkoda, że tam prawie się nie słyszy oceanu i nie czuje soli w powietrzu.

– Ja tak bardzo za tym tęskniłem, że musiałem tu wrócić. Zrobiłem to niedługo po otrzymaniu magisterium. Jednak coraz więcej młodych ludzi wyjeżdża stąd i już nie wraca. Zastanawiam się, czy Riptide zdoła jeszcze przetrwać kolejne dwadzieścia lat.

– Są przecież turyści, którzy ożywiają rynek, prawda?

– Tak, ale cała atmosfera miasta uległa zmianie w ciągu ostatnich dwudziestu czy też trzydziestu lat. To się chyba nazywa postępem. – Patrzył przez chwilę w milczeniu na Drogę Mleczną. – Kiedy Ann odeszła, chciałem wyjechać z Riptide i już tu nigdy nie wracać – rozumiesz, te wszystkie wspomnienia – ale zdałem sobie sprawę, że wszyscy przyjaciele Sama są tutaj, wszyscy ludzie, którzy znali Ann, też są tutaj, a wspomnienia wcale nie są takie złe. Mogę pracować wszędzie, więc zostałem. Nie żałuję tego. Cieszę się, że tu jesteś, Becky. Wszystko się ułoży, zobaczysz. Gorzej jest tu w zimie, w styczniu nie jest zbyt zabawnie.

– W Nowym Jorku też nie jest zbyt zabawnie. Zobaczymy, co się będzie działo w styczniu. Nie rozumiem tej sprawy z twoją żoną, Tyler. Czy ona umarła? Kiedy zobaczyła jego martwy wzrok i wyraz bólu na twarzy, pożałowała, że zadała to pytanie.

– Przepraszam. Nie powinnam była o to pytać.

– W porządku. To zrozumiałe, że jesteś tak samo ciekawa, jak wszyscy w tym mieście.

– Co przez to rozumiesz?

– Moja żona nie umarła. Porzuciła mnie. Nagle i niespodziewanie, bez słowa.

Od tego czasu minęło piętnaście miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni. Uznano ją za zaginioną.

– Tak mi przykro, Tyler.

– Mnie też. A także jej synowi. – Wzruszył ramionami. -Jakoś dajemy sobie radę. W miarę upływu czasu jest coraz lepiej.

Dziwne sformułowanie. Czy Sam nie był również jego synem?

– Tutejsi mieszkańcy nie chcą uwierzyć, że Ann po prostu opuściła Riptide. Wolą myśleć, że to ja ją załatwiłem.

– To śmieszne.

– Zgadzam się z tobą. Niczym się nie martw, Becky. Będzie lepiej. Jestem ekspertem od spraw, które muszą przybierać lepszy obrót, szczególnie wtedy, kiedy już nie może być gorzej.

Miała nadzieję, że Tyler ma rację. Umówili się, że następnego dnia pójdą razem do siłowni. Jego żona odeszła, tak po prostu i zwyczajnie – odeszła od niego i swojego synka. To musiało być dla niego okropne przeżycie. Dlaczego ludzie uważają, że on ją zabił?

Trzy dni później, wieczorem dwudziestego szóstego czerwca, Becky siedziała przed telewizorem, nie po to jednak, żeby sprawdzić, czy są jeszcze jakieś wzmianki na jej temat przy nie schodzącej z ekranu historii gubernatora Bledsoe’a, ale aby ponowne wysłuchać specjalnego komunikatu pogody Do wybrzeża Maine zbliżała się burza o niespotykanej tu od prawie piętnastu lat sile, z prędkością wiatru osiemdziesiąt kilometrów na godzinę i ulewnym deszczem. Mogła wyrządzić ogromne szkody. Zalecano udanie się do schronu. Becky rozważała tę propozycję przez niecałe trzy minuty. Nie, nie wyjdzie z domu. Nie przypuszczała, żeby wielu mieszkańców Maine brało pod uwagę opuszczenie swoich domostw. Byli twardymi, niesłuchanie zahartowanymi ludźmi, którzy jedynie kiwali głowami, kiedy rozmawiali o zbliżającej się nawałnicy. A jeśli posłuchają zaleceń? W zatłoczonym schronie istniało duże ryzyko, że może zostać rozpoznana.

Becky obserwowała nadchodzący sztorm z platformy na dachu, patrzyła na znikające za chmurami gwiazdy i na kołysane przez fale łodzie w porcie. Nagle wiatr zaczął szarpać drzewami i zrobiło się tak chłodno, jak w zimowy poranek. Rzęsisty deszcz zmusił ją do wejścia do domu. Dochodziła dziesiąta wieczór.

Światło zaczęło mrugać. Becky zaopatrzyła się w świece i zapałki, które umieściła na stoliku przy łóżku. Stanęło nieruchomo, nadsłuchując, jak burza atakuję linię brzegową. W komunikacie meteorologicznym przewidywano, że przy braku odpowiedniego zabezpieczenia statki rybackie i jachty mogą ulec całkowitemu zniszczeniu. Wyobrażała sobie, co się dzieje w porcie, jak wysokie fale uderzają o burty łodzi, wlewają się do środka.

Zadrżała, włożyła sweter i wślizgnęła się do łóżka. Telewizor nastawiony był na ciągle komunikaty pogody, a za oknem sypialni odbywał się pokaz świateł, któremu wtórowały ogłuszające odgłosy grzmotów, od których drżał cały dom.

Meteorolog na kanale siódmym oznajmił, że wiatr przybiera na sile i jego prędkość dochodzi do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Więc ludzie powinni ukryć się w położonych z dala od brzegu schronach. Wydawał się zdenerwowany, jednak Becky nadal nie miała zamiaru opuszczać domu, który przez sto lat swojego istnienia niewątpliwie przetrzymał wiele gwałtownych burz, podobnie jak pobliska latarnia morska. Oba budynki przetrwały i Becky nie miała wątpliwości, że przetrzymają kolejną nawałnicę. Kuliła się jednak pod kołdrą, słysząc, jak dom trzeszczy i jęczy złowrogo.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, huknął grzmot, zamigotała błyskawica i światło zgasło.

Загрузка...