9

Muzeum Sztuki w Eureka zajmowało całą stronę West Clayton Street, pomiędzy dwiema przecznicami. Był to piękny wiktoriański budynek, otoczonymi starymi dębami, które tego chłodnego ranka gwałtownie gubiły liście. Z powodu cięć w budżecie nikt ich nie sprzątał, więc pokrywały chodniki grubym dywanem w kolorze czerwieni i złota.

Lily dała taksówkarzowi pięć dolarów, w tym spory napiwek, ponieważ zauważyła jego wystrzępione mankiety. Miała nadzieję, że wystarczy jej pieniędzy na opłacenie wstępu do muzeum. Starszy dżentelmen poinformował ją przy wejściu, że nie pobierają opłat za wstęp, ale każde wsparcie finansowe jest przyjmowane z przyjemnością. – Nie z wdzięcznością?

– Z jednym i drugim – odparł, uśmiechając się do niej szeroko. '

Odwzajemniła uśmiech i poprosiła, żeby zawiadomił pana Mońka, że przyszła pani Frasier.

W tym muzeum widziała swoje obrazy tylko jeden raz, zanim jeszcze zbudowano dla nich specjalne pomieszczenie. Złożyła tam krótką wizytę zaraz po ślubie z Tennysonem. Poznała wtedy pana Mońka, zapamiętała, że miał piękne czarne oczy i wydał się jej dziwnie nerwowy. Było tam też dwóch młodych pracowników z doktoratami, którzy powiedzieli jej, że nie mogąc dostać pracy w żadnym ze znaczących muzeów, musieli się przenieść do Eureka. Na szczęście, poinformowali ją z uśmiechem, obrazy Sarah Elliott nobilitowały to prowincjonalne muzeum.

Osiem obrazów jej babki wisiało w oddzielnym, perfekcyjnie przygotowanym pomieszczeniu – białe ściany, doskonałe światło, wypolerowana dębowa podłoga i miękkie ławki na środku sali. Można było usiąść i podziwiać je w spokoju.

Lily stała na środku sali, obracając się z wolna, żeby się dokładnie przyjrzeć tym dzidom. Pamiętała, z jakim przejęciem czekała na nie kiedyś w Instytucie Sztuki w Chicago, za którego pośrednictwem wykonawca testamentu babki przekazał jej obrazy. Brała je po kolei do rąk i delikatnie dotykała. Dostała te, które się jej zawsze najbardziej podobały. Jej ulubionym obrazem był Łabędzi śpiew – za mgiełką miękkich, pastelowych kolorów starzec śpiewa swoją przedśmiertną pieśń, a jego słuchaczką jest mała dziewczynka… Lily poczuła, że na rękach ma gęsią skórkę. Łzy stanęły jej w oczach.

Kochała ten obraz, była też jego właścicielką. Nagle zdała sobie sprawę, że pragnie codziennie na niego patrzeć. Chciałaby mieć przed oczami ten nieustający rytm życia – jego smutny koniec i radosny początek. Ten obraz chciała mieć u siebie, jeśli to będzie możliwe. Wartość każdego z tych płócien całkowicie ją przytłaczała.

Wytarła oczy.

– To pani, pani Frasier? Słyszeliśmy, że miała pani wypadek i że jest pani w szpitalu, i to w ciężkim stanie. Dobrze się pani czuje? Tak szybko doszła pani do siebie? Może zechce pani usiąść? Podać wody?

Odwróciła się do pana Monka, który właśnie stanął w drzwiach. Wydał się jej jeszcze bardziej spięty niż przy pierwszym spotkaniu. Miał na sobie elegancki, ciemnoszary wełniany garnitur, białą koszulę i granatowy krawat.

– Miło mi pana widzieć – powiedziała. – Pogłoski o moim ciężkim stanie są mocno przesadzone. Dobrze się czuję, proszę się niczym nie kłopotać.

– Wspaniała wiadomość. Czy doktor Frasier jest tu z panią? Jest jakiś problem?

– Nie, nie ma żadnego problemu – odrzekła Lily. – Ostatnie miesiące były trudne, ale teraz już wszystko jest w porządku. Proszę mi powiedzieć, który z tych obrazów najbardziej się panu podoba?

– Decyzjaodparł pan Monk bez wahania.

– Mnie też się bardzo podoba – przyznała Lily. – Ale czy nie uważa pan, że jest trochę przygnębiający?

– Przygnębiający? W żadnym wypadku. Ja nie popadam w przygnębienie, pani Frasier.

– Pamiętam tę chwilę, kiedy powiedziałam babci, że ten obraz bardzo mi się podoba. Miałam wtedy szesnaście lat i byłam bardzo zmartwiona. Straciłam mnóstwo pieniędzy na zakładach Giants przeciwko Dallas. Babcia roześmiała się i pożyczyła mi dziesięć dolarów. Nigdy tego nie zapomniałam. Oddałam jej dług w następnym tygodniu, kiedy banda głupców założyła się, że Nowy Orlean pobije San Francisco.

– Czy pani mówi o jakichś wydarzeniach sportowych, pani Frasier?

– Tak, o futbolu. – Uśmiechnęła się do niego. – Przyszłam tu, żeby zawiadomić pana, że wyprowadzam się stąd i wracam do Waszyngtonu. Obrazy Sarah Elliott zabieram ze sobą.

– Ależ pani Frasier – powiedział, patrząc na nią jak na wariatkę. – Chyba jest pani zadowolona z naszej ekspozycji i starań, jakimi, otaczamy te obrazy. Wykonujemy wszystkie drobne zabiegi konserwatorskie, nigdy nie zawracamy pani głowy…

– Panie Monk – powiedziała, dotykając lekko jego ramienia – uważam, że wywiązaliście się z tego zadania wspaniale. Chodzi tylko o to, że ja się przeprowadzam, a obrazy jadą razem ze mną.

– Przecież Waszyngtonowi nie potrzeba już więcej dzieł sztuki! Mają ich tyle, że nie wiedzą, co z nimi robić. Trzymają mnóstwo pięknych rzeczy w magazynach i nikt ich nie ogląda.

– Bardzo mi przykro, panie Monk. Piękne oczy kuratora zabłysły.

– W porządku, pani Frasier, ale jestem przekonany, że nie omówiła pani tej sprawy z doktorem Frasierem. Przykro mi, ale nie mogę pani wydać żadnego z tych obrazów. On nimi zarządza.

– Co to znaczy? Przecież pan wie, że obrazy należą do mnie.

– No tak, ale decyzje zawsze podejmował doktor Frasier i sam się wszystkim zajmował. Ponadto, pani Frasier, wszyscy tu wiedzą, że nie jest pani zdrowa…

– Lily, co ty tu robisz? Miałaś leżeć w łóżku.

Dillon i Sherlock pojawili się nagle za plecami pana Mońka.

– Przyszłam, żeby powiedzieć panu Monkowi, że wyjeżdżam do Waszyngtonu i zabieram obrazy ze sobą. Niestety, on twierdzi, że jestem wariatką, o czym wszyscy wiedzą, i tylko doktor Frasier może podejmować decyzje w tej sprawie, a więc pan Monk nie wyda mi obrazów.

– Ależ, pani Frasier, nie to miałem na myśli…

Savich postukał go lekko po ramieniu. Kurator odwrócił się do niego.

– Obrazy nie mogą zostać wydane mojej siostrze? Czy byłby pan łaskaw nam to wyjaśnić, panie Monk? Jestem Dillon Savich, brat pani Frasier, a to jest moja żona. O co tu chodzi?

Pan Monk był zszokowany. Cofnął się o krok.

– Powiedziano mi, że pani Frasier nie jest w pełni władz umysłowych i dlatego doktor Frasier sprawuje kontrolę nad tymi obrazami. Jest jej mężem, więc ma do tego prawo. Dowiedzieliśmy się też, że pani Frasier miała wypadek, który zresztą sama spowodowała. Krążyły słuchy, że tego nie przeżyje i doktor Frasier odziedziczy obrazy, które na zawsze pozostaną w naszym muzeum.

– Ja żyję, panie Monk.

; – Wiem o tym, pani Frasier. Jednak faktem jest, że nie jest pani w wystarczająco dobrym stanie, żeby móc sprawować kontrolę nad tak kosztownymi i unikatowymi dziełami sztuki.

– Mogę pana zapewnić – wtrącił Savich – że pani Frasier jest w pełni władz umysłowych i jest uprawniona do swobodnego dysponowania swoimi obrazami. Chyba że posiada pan orzeczenie sądowe, że jest przeciwnie?

Pan Monk speszył się, ale szybko doszedł do siebie.

– Orzeczenie sądowe, tak, tego właśnie trzeba!

– Dlaczego? – spytał Savich.

– Sąd mógłby zdecydować, czy ona jest w stanie podejmować tak ważne decyzje.

Sherlock poklepała go po ramieniu.

– Hm… ma pan ładny garnitur – powiedziała. – Przykro mi, panie Monk, ponieważ widzę, że to pana wyprowadza z równowagi, ale ona nie musi się niczym przed panem wykazywać. Sądzę, że mógłby pan próbować uzyskać orzeczenie, że Lily nie jest w pełni władz umysłowych, ale przegrałby pan sprawę, a miejscowe gazety miałyby o czym pisać.

– Och, nie, nigdy bym tego nie zrobił. Przypuszczam, że wszystko jest w porządku, muszę jednak zatelefonować do doktora Frasiera. On się wszystkim zajmował, a z panią Frasier nie rozmawiałem od czasu, jak sprowadzono tu obrazy.

Savich wyjął portfel i pokazał panu Monkowi swój dowód tożsamości.

– Może pójdziemy do pana biura i załatwimy ten telefon? Oczywiście Savich pokazał kuratorowi swoją odznakę FBI.

Pan Monk przełknął ślinę i obrzucił Lily nienawistnym spojrzeniem.

– Chodźmy – powiedział tylko.

– W porządku – stwierdził Savich. – Możemy też omówić sprawę transportu i ubezpieczenia, czym doktor Frasier nie musi się już zajmować. Znam się na tym, panie Monk, bo sam posiadam osiem obrazów Sarah Elliott.

– Chciałby pan to teraz załatwić, panie Savich? Savich skinął głową.

– Sherlock – zawołał, wychodząc – zaczekaj tu razem z Lily, a ja z panem Monkiem sfinalizuję tę sprawę.

– Mam nadzieję, że ten biedak się nie rozpłacze – zauważyła Lily. – Wybudowali specjalne pomieszczenie, chyba za pieniądze Elcotta i Charlotte Frasierów. To miły gest z ich strony.

– Tak. Tutaj już wiele osób oglądało twoje obrazy. Teraz niech się trochę nimi nacieszą mieszkańcy Waszyngtonu. Zastanów się, gdzie je będziesz chciała umieścić. Nie musisz się spieszyć, niech same muzea o nie powalczą.

– Odczułam ogromną ulgę., że one nadal tu są że nie patrzę na gołe ściany, bo ktoś zdążył ukraść obrazy. Dlatego tu jestem. Przyszło mi do głowy, że jeśli Tennyson ożenił się ze mną dla obrazów, to już może ich tu nie być.

Sherlock zaczekała, aż Lily usiądzie obok niej.

– My też nie chcieliśmy czekać – powiedziała, rozglądając się dokoła. – Ile tu piękna. Ono jest w twoich genach, Lily, zarówno twoich, jak i Dillona. Ty rysujesz wspaniałe komiksy, a Dillon pięknie rzeźbi w drewnie. Wyrzeźbił Seana, niedługo po jego urodzeniu, w mięciutkim różanym drewnie. Ile razy patrzę na tę rzeźbę albo jej dotykam, czuję się szczęśliwa, że Dillon jest obecny w moim życiu. Zaczynam być zbyt uczuciowa, a to do niczego nie prowadzi. Co takiego miałam powiedzieć? Już wiem, że talent waszej babki przejawia się u was obojga, chociaż w odmienny sposób.

– A twój talent, Sherlock? Pięknie grasz na fortepianie. Mogłabyś koncertować, gdyby twojej kariery nie przerwała śmierć siostry. Chciałabym posłuchać twojej gry, kiedy wrócimy do Waszyngtonu.

– Dobrze, zagram dla ciebie – przyrzekła Sherlock. – Wiesz co, Lily, bardzo się bałam, że Tennyson i jego ojciec mimo wszystko ukradli te obrazy, a ciebie nie zawiadomiono pod pretekstem, że jesteś ciężko chora.

– Przypuszczam, że oni mieli jeszcze inne plany, ale wydarzenia potoczyły się niespodziewanie szybko.

– Mieli na to czas, lecz z drugiej strony, gdyby obrazy nagle zniknęły, to Sing Sing szybko otworzyłby dla nich swoje bramy. Sądzę, że mieli zamiar je sprzedać po twojej śmierci, kiedy stałyby się prawną własnością Tennysona.

– Po mojej śmierci – powtórzyła Lily. – Trudno uwierzyć, że ktoś może pragnąć czyjejś śmierci, żeby przejąć cudzą własność. To naprawdę podłe.

– Tak. To wyjątkowo podłe.

– Jestem zaszokowana, że Tennyson mnie zdradził, a jego ojciec też pewnie maczał w tym palce. Nie mam jednak zamiaru rozpaczać. Mam raczej ochotę rozwalić mu nos i dołożyć kilka kopniaków.

– To dobrze. – Sherlock przytuliła ją do siebie. – Jak się czujesz?

– Jestem spokojna, chociaż trochę mnie to boli. Wierzyłam w to, że go kocham, Sherlock, że chcę spędzić resztę życia razem z nim. Ufałam mu i z ufnością powierzyłam jego opiece swoją córkę.

– Wiem, Lily, wiem.

Lily opanowała się i uśmiechnęła do szwagierki.

– Powiem ci coś ciekawego. Remus nie dawał mi rano spokoju, więc pojechałam do sklepu, żeby kupić przybory do rysowania. A potem zdarzyła się dziwna historia. Wsiadłam do pustego autobusu, a tam napadł na mnie jakiś młody facet.

Sherlock szybko zamrugała i otworzyła usta.

– Nareszcie cię tak zaskoczyłam – zaśmiała się Lily – że aż zabrakło ci słów!

– To mi się wcale nie podoba, Lily. Opowiedz mi wszystko, z najdrobniejszymi szczegółami.

W drzwiach stanął pan Monk.

– Skontaktuję się z naszymi prawnikami – oznajmił – którzy przygotują dla pani dokumenty do podpisu. Już mówiłem panu Savichowi, jak zapakujemy obrazy do przesyłki. Musi nas pani poinformować, gdzie mają być dostarczone. Razem z obrazami pojedzie dwóch strażników. To dość skomplikowana operacja, konieczna dla zapewnienia bezpieczeństwa dziełom sztuki. Zawiadomię panią kiedy dokumenty będą gotowe. Czy pani zamierza szybko stąd wyjechać?

– Dość szybko, panie Monk. – Lily podniosła się wolno, czując, że bolą ją szwy. – Przykro mi, ale nie mogę zostawić tu obrazów.

– Szkoda. Doktor Frasier powiedział mi przez telefon, że się pani z nim rozwodzi i w związku z tym on nie ma już prawa decydować o losie obrazów.

– Cieszę się, że nie miał w zanadrzu żadnych nieczystych gierek – powiedziała Lily.

To stwierdzenie wyraźnie zakłopotało pana Mońka.

– On jest równie szlachetnym człowiekiem jak jego szacowni rodzice.

– Wiem, że wiele osób tak uważa – skwitowała Lily. – Tak, rozwodzimy się, panie Monk.

– Jaka szkoda. Tak krótko byli państwo małżeństwem. A kilka miesięcy temu straciła pani swoją małą córeczkę. Mam nadzieję, że podejmuje pani tę decyzję z pełną jasnością umysłu.

– Pan nadal powątpiewa w moje władze umysłowe, panie Monk?

– Wydaje mi się, że działa pani zbyt pospiesznie, nie przemyślawszy wszystkiego do końca – oświadczył z emfazą pan Monk. – Zostawia pani biednego doktora Frasiera, który tak panią kocha i pragnie pani dobra. Oczywiście, pani decyzja dotyka również boleśnie mnie i muzeum.

– Takie rzeczy się zdarzają prawda? Muszę powiedzieć, że doktor Frasier kocha moje obrazy, a nie mnie. Zatrzymałam się w Eureka w pensjonacie „Rusałka”. Proszę o wiadomość, kiedy będę mogła sfinalizować tę sprawę.

Lily obrzuciła pana Mońka ostatnim spojrzeniem. Stał w drzwiach sali poświęconej Sarah Elliott i wyglądał, jakby przegrał wszystkie pieniądze w pokera. Cóż, muzeum dobrze prosperowało przed pojawieniem się obrazów Sarah Elliott i będzie prosperować, kiedy ich zabraknie.

Kiedy schodzili po kamiennych stopniach gmachu, Lily opierała się ciężko na ramieniu Savicha, a Sherlock podtrzymywała ją z drugiej strony.

– Byłem ciekaw – odezwał się Savich – czy Tennyson będzie robił trudności. Na pewno by tak było, gdybyś ty zadzwoniła do niego, Lily. Ale tym razem miał do czynienia z dwójką agentów federalnych, z których jeden jest twoim bratem.

Zatrzymał się nagle i chwycił Lily za ramiona.

– Nie jestem z ciebie zadowolony, Lily. Powinnaś była zostawić te sprawy mnie i Sherlock. Mogę się założyć, że naciągnęłaś sobie szwy i teraz wszystko cię boli.

– Tak – zawtórowała mu Sherlock. – Dillon ma rację. Wyglądasz, jakbyś zaraz miała się przewrócić.

Lily uśmiechnęła się do szwagierki – niewielkiej kobietki z masą rudych loczków i słodkim uśmiechem – która potrafiła powalić trzy razy większego od siebie mężczyznę. Pięknie grała na fortepianie i bezgranicznie kochała jej brata. Beth miała trzy lata, kiedy oni brali ślub. Była taka szczęśliwa, że widzi wujka Dillona, i dumna ze swoich nowych skórzanych pantofelków.

– Wiesz, że ty i Dillon możecie kończyć za siebie zdania? – powiedziała. – Nie przejmujcie się mną. Jestem trochę osłabiona, ale spokojnie dojadę do pensjonatu. – Uściskała brata. – Wiesz co, Dillon? Postanowiłam sprawdzić swoje karty kredytowe.

– Co to ma znaczyć?

Ale Lily tylko się uśmiechnęła. Posadził ją ostrożnie na tylnym siedzeniu samochodu, położył jej poduszkę na brzuchu i zapiął pas. Dotknęła jego policzka.

– Cieszę się, że przyjechałeś do muzeum. Nie miałabym dość pieniędzy, żeby wrócić taksówką do pensjonatu.

Savich potrząsnął tylko głową, wsunął jeszcze rękę pod pas, żeby sprawdzić, czy nie uciska jej brzucha, usiadł za kierownicą i ruszył z parkingu.

– A teraz, Lily – powiedziała Sherlock, obracając się do niej z przedniego siedzenia – musisz nam wszystko opowiedzieć. Dillon też będzie chciał to usłyszeć. Opowiedz nam o napastniku, który zaatakował cię dziś rano w tym pustym autobusie.

Savich omal nie wjechał na hydrant przeciwpożarowy.

Jedli lunch w małej meksykańskiej restauracji pod nazwą Ognista Tortilla, na Chambers Street, w pobliżu pensjonatu, ponieważ Lily stwierdziła, że bardziej niż ból dokucza jej głód.

– Bardzo dobra salsa – powiedziała Lily, maczając kawałek meksykańskiego chipsa w sosie. – Nie za dużo pomidorów i nie za dużo chili, główne dania też powinny być dobre. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam taka głodna.

– Mów – ponaglił Savich.

Opowiedziała im o kierowcy autobusu, który miał słuchawki na uszach i podskakując na siedzeniu w takt muzyki, tłumaczył jej, że autobus jest pusty, bo wszyscy poszli na ważny pogrzeb. Mówiła o młodym człowieku z trzema kolczykami w lewym uchu i o ostrzu jego noża, które omal nie przeszyło jej serca.

– Przypuszczam, że zorientowałaś się, że to nie był zwykły złodziej.

– Zachowywał się jak złodziej, trudno mi powiedzieć, nikt dotąd mnie nie napastował. Dopiero kiedy wyciągnął nóż i zobaczyłam wyraz jego oczu, zrozumiałam, że to może oznaczać mój koniec. Wtedy zaczęłam się bronić, użyłam wszystkich chwytów, których mnie nauczyłeś, Dillon. Wydawało mi się, że słyszę twój głos, jak mówisz: „Skul się, bądź malutka” i tym podobne. Uderzyłam go zaciśniętą pięścią, potem poprawiłam w klatkę piersiową, a na koniec walnęłam go otwartą dłonią w ucho. Niestety, pozbierał się jakoś, wyskoczył z autobusu i uciekł. Nieźle go poturbowałam, Dillon, naprawdę dostał za swoje.

Była tak dumna z siebie, że miał ochotę ją przytulić, ale nie mógł się jeszcze otrząsnąć z przerażenia. Przecież ten facet mógł ją zabić!

– Wzywałaś policję? – spytał po chwili. Lily potrząsnęła głową.

– Nie, chciałam jak najszybciej wrócić do pensjonatu. Potem pomyślałam o obrazach i natychmiast pojechałam do muzeum. Dlaczego myślisz, że to nie był złodziej?

– Jestem tym wstrząśnięty, Lily – powiedział Savich. – To na pewno nie był złodziej. Pusty autobus, facet rzuca na dzień dobry, że chce ci zabrać portfel, a potem wyciąga nóż. To złodziej? Nie, Lily, ja w to nie wierzę.

– Pozostaje pytanie – zauważyła Sherlock, pogryzając chipsa i popijając mrożoną herbatę – kto go znalazł i skłonił do tak szybkiego działania. Dopiero wczoraj wieczorem powiedziałaś Tennysonowi, że od niego odchodzisz. Ta szybka akcja bardzo mnie dziwi. Tennyson, jego ojciec czy jeszcze ktoś, kto maczał w tym palce – to przecież nieprofesjonaliści, a jednak udało się im błyskawicznie nasłać na ciebie tego faceta. Musiał obserwować pensjonat, pojechał za tobą do sklepu, wyprzedził cię i wsiadł do autobusu na następnym przystanku. To była dobrze zaplanowana i dobrze wykonana akcja, ale – dzięki Bogu – nieudana.

– Nie wiedzieli, czego nauczył mnie Dillon. – Lily zatarła ręce, pochlapała się sosem i wybuchnęła śmiechem. – Prosimy o drugi koszyk chipsów! – zawołała do meksykańskiej kelnerki. – Sama sobie ocaliłam życie, Dillon. To wspaniałe uczucie.

Savich doskonale ją rozumiał. Cieszyła się, bo wreszcie odzyskała kontrolę nad własnym życiem. Poklepał ją po plecach.

– Może powinniśmy sprawdzić, czy nie zgłosił się do szpitala. Mocno go pobiłaś?

– Dość mocno. To dobry pomysł. Nie pomyślałam o tym.

– Jemu płacą za myślenie o takich sprawach – powiedziała Sherlock, wyciągając komórkę. – Mamy wiele możliwości do wyboru.

– Miałem zamiar zadzwonić do gliniarzy – powiedział Savich. – Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinniśmy się teraz zwracać do miejscowej policji. Chcę się porozumieć z Clarkiem Hoytem z terenowego biura FBI w Eureka. Jeśli on zna tutejszych gliniarzy i uważa, że mogą nam pomóc, to wtedy wprowadzimy ich w sprawę. Tymczasem korzystajmy z pomocy własnych ludzi.

– Doskonały pomysł, Dillon – stwierdziła Sherlock, wybierając numer informacji. – To świetnie, że otworzyli tu biuro terenowe. Clark może błyskawicznie sprawdzić wszystkie szpitale. Lily, powiedz mi, w które miejsca uderzałaś tego faceta. Postaraj się dokładnie to opisać.

– Mogę to zrobić, a jak dacie mi serwatkę, to go wam narysuję.

Загрузка...