11

Waszyngton, trzy dni później

Połóż się do łóżka, Lily, tylko bez dyskusji. Wyglądasz, jakbyś się miała za chwilę przewrócić.

Lily uśmiechnęła się blado i nie zaprotestowała. Była słaba, a długa podróż samolotem całkowicie ją wykończyła. Spała godzinę, obudziła się słysząc głosy Dillona i Sherlock, którzy rozmawiali z Seanem. Ściskali go i całowali tak długo, aż mu się to znudziło i zaczął wrzeszczeć. Pokój dziecinny przylegał do gościnnego, w którym leżała Lily. Przez chwilę nie zdawała sobie sprawy, że z oczu płyną jej łzy. Wytarła je wierzchem dłoni.

Szybko zamknęła oczy, kiedy ktoś uchylił drzwi jej pokoju. Me miała teraz ochoty nikogo widzieć, chociaż kochała ich oboje, a oni tak bardzo się o nią troszczyli. Udawała, że śpi. Kiedy usłyszała, że zeszli na dół, wstała i poszła do dziecinnego pokoju. Sean spał, z kolankami podciągniętymi do góry; trzymał dwa palce w buzi. Był bardzo podobny do ojca, miał tylko marzycielskie niebieskie oczy matki. Pogłaskała go delikatnie po pleckach.

Rozpłakała się, rozczulona widokiem tego maleństwa i na myśl o utracie Beth.

Wieczorem, siedząc nad talerzem lasagne, popatrzyła na brata pytającym wzrokiem.

– Dzwoniłeś do biura, Dillon? Znaleźli już Marilyn Warluski?

– Jeszcze nie – odrzekł Savich. – Znaleźli jej chłopaka, Tony'ego Fallona, ale on twierdzi, że nie miał z nią żadnego kontaktu. Jednak kilka osób w Bar Harbor poznało ją na fotografii. Niedawno ją tam widziano. Nasi ludzie znowu złożą wizytę Tony'emu i na pewno coś z niego wyduszą. Niedługo będziemy mieli jakąś wiadomość.

– Miejmy nadzieję – powiedziała Sherlock. Uśmiechnęła się po chwili. – Szkoda, że nie mogłaś widzieć waszej matki, kiedy przyjechaliśmy po Seana – nie chciała go nam oddać. Powiedziała, że obiecaliśmy jej, że zostawimy go na cały tydzień, a zabieramy go wcześniej. „To nie w porządku”! – wołała, kiedy ruszaliśmy spod domu.

– Mama tak go rozpieszcza, że trudno go potem przyzwyczaić do normalnego funkcjonowania.

– Jestem pewna, że mama chciałaby mieć z nim stały kontakt, zajmować się nim w wyznaczone dni – powiedziała Lily.

– Ona ma własne życie – odrzekł Savich. – Sean przebywa z babcią dwa albo trzy razy w tygodniu i ten układ świetnie się sprawdza. Gabriella Henderson, niania Seana, spisuje się bardzo dobrze. Jest młoda i pełna energii, a on potrafi zamęczyć każdego.

Lily roześmiała się i popatrzyła na chłopca, który siedział w chodziku. Mógł nim jeździć po całym pokoju, a kiedy napotkał przeszkodę, zmieniał kierunek jazdy.

– To dziwne, Dillon. Nigdy nie mogłam sobie wyobrazić ciebie z dzieckiem – powiedziała Lily.

– Ja też sobie tego nie wyobrażałem – Savich uśmiechnął się i pomógł jej usiąść w fotelu – ale w moim wygodnym życiu pojawiła się nagle Sherlock i tak się sprawy potoczyły, zresztą bardzo szczęśliwie. Teraz musisz się dobrze wyspać, Lily, jesteś zmęczona po podróży.

– Ty i Sherlock też musicie być zmęczeni, chociaż tak dużo podróżujecie i jesteście agentami FBI…

Ktoś zadzwonił do drzwi.

Savich ominął Seana, także kierującego się do drzwi. Na progu stał Simon Russo, którego Savich uważał za człowieka o niespożytej energii, zawsze zdecydowanie dążącego do celu.

– Simon, miło cię widzieć. Co tu robisz, do licha? Simon uśmiechnął się do przyjaciela.

– Mnie też miło cię widzieć, Savich. Przyjechałem obejrzeć obrazy. Gdzie one są? Nie tu, mam nadzieję. Nie masz odpowiednich zabezpieczeń, żeby przechowywać je w domu nawet przez jedną noc.

– Są w skarbcu, w Beezler – Wexler Gallery.

– To dobrze. Porozum się z nimi, żebym mógł je zobaczyć.

– Tak, wiem, ale może napijesz się najpierw herbaty i zjesz kawałek szarlotki, którą upiekła moja mama.

– Nie chcę nawet słyszeć o tej twojej cholernej herbacie. Proszę o kawę, mocną, bez mleka. Potem będę mógł obejrzeć obrazy.

– Simon, wejdź wreszcie, przywitaj się z Sherlock i poznaj moją siostrę, Lily.

– Nie będę mógł dzisiaj obejrzeć obrazów? To w takim razie jutro z samego rana.

– Simon, opanuj się. Chodź do salonu. Zobaczcie, kogo tu przywiał wiatr. To Simon Russo.

Pierwszym wrażeniem Lily było to, że Simon Russo jest zbyt przystojny. Miał gęste czarne włosy, może trochę zbyt długie, był wyższy od jej brata i bardzo szczupły. Jego niebieskie oczy przypominały kolor zimowego nieba w San Francisco. Miał na sobie dżinsy, tenisówki, elegancką białą koszulę, żółto – czerwony krawat i tweedową marynarkę. Nie był ogolony, więc wyglądał jak gangster z akademickiego kampusu – dziwna kompilacja, ale tak go widziała.

Wyglądał również na człowieka, któremu nie jest obce niebezpieczeństwo. Lily nie zaufałaby mu za żadne skarby świata. Zapaliło się jej czerwone światełko. Nie, nawet nie będzie patrzeć na niego jak na mężczyznę. To ekspert, który z jakiegoś powodu chce obejrzeć obrazy Sarah Elliott. Jest przyjacielem Dillona, więc nie powinna się go obawiać, jednak na wszelki wypadek wcisnęła się głębiej w fotel.

– Simon! – Sherlock podbiegła do niego i mocno go objęła. Przytulił ją do siebie i pocałował jej włosy. Odsunęła się wreszcie i pocałowała go w szorstki policzek. – Niech mnie… ale się pospieszyłeś. Wiem, że nie przyjechałeś do nas, tylko do obrazów. Będziesz musiał z tym poczekać do rana.

Lily patrzyła, jak on znowu przytula jej szwagierkę i całuje jej włosy.

– Kocham cię, Sherlock. Chciałbym cię jeszcze całować, ale Dillon zabiłby mnie, gdybym stanął z nim do walki. Tylko raz udało mi się go pokonać, lecz wcale mi to łatwo nie przyszło, chociaż miał wtedy grypę. On nieczysto walczy. Boję się o moje piękne zęby.

– Jeszcze raz pocałujesz jej włosy, to zajmę się twoimi zębami – uprzedził Savich, krzyżując ręce na piersi.

– OK, skupię się na obrazach. Sherlock, chcę, żebyś wiedziała że ja pierwszy zacząłem się starać o twoje względy. – Znowu chciał ją pocałować, ale tylko ciężko westchnął. – No cóż, trudno.

Teraz jego szafirowe oczy zatrzymały się na Lily. Uśmiechnął się do niej – miał zbyt ładny uśmiech. Miała ochotę wstać z fotela i wyjść z pokoju. To był niebezpieczny mężczyzna.

– Dlaczego – spytała – tak panu zależy na zobaczeniu moich obrazów?

Savich popatrzył na nią, zachmurzony. Zadała to pytanie takim tonem, jakby miała ochotę wyrzucić Simona przez okno.

– Lily, kochanie – powiedział. – To jest Simon Russo. Dużo ci o nim opowiadałem. Pamiętasz, że mieszkaliśmy razem na ostatnim roku studiów?

– Chyba tak – odparła Lily. – Ale czego on chce od moich obrazów?

– Tego jeszcze nie wiem. On obraca się w świecie wielkiej sztuki. To jego pytałem, jaka jest teraz wartość rynkowa obrazów naszej babki.

– Pamiętam pana. – Lily zwróciła się do Simona. – Miałam szesnaście lat, kiedy przyjechał pan do nas z Dillonem. Było wtedy Boże Narodzenie, a wy byliście na ostatnim roku studiów. Dlaczego tak bardzo panu zależy na tym, żeby zobaczyć moje obrazy?

Simon też ją pamiętał. Była wtedy sprytną nastolatką, która próbowała go naciąć na sto dolarów. Zapomniał już, o co chodziło – chyba to był totalizator piłkarski. Pamiętał jednak, że wycyganiłaby od niego tę sumę, gdyby nie został wcześniej ostrzeżony przez jej ojca, który powiedział mu, by trzymał swoje pieniądze w portfelu.

Teraz wyczuł w jej głosie wyraźną nieufność. Dlaczego tak było? Nie znała go przecież, nie widzieli się od lat, ona też nie przypominała tamtej nastolatki. Nadal wyglądała jak księżniczka z bajki, ale ta dorosła księżniczka była przeraźliwie blada i miała sińce pod oczami. Była też zbyt chuda. Biła z niej niechęć, wyraźnie skierowana do niego.

– Czy coś panią boli? – spytał, robiąc krok w jej kierunku.

– Słucham? – Lily zamrugała i jeszcze głębiej wcisnęła się w fotel.

– Czy czuje pani ból? Wiem, że w zeszłym tygodniu miała pani operację.

– Nie – ucięła, patrząc na niego wrogim wzrokiem. Dopiero po chwili zorientowała się, że przecież ten człowiek nie dał jej żadnego powodu do tak nieprzyjaznego zachowania. Był przyjacielem jej brata, nie powinna obdarzać go taką dozą nieufności. Problem polegał jednak na tym, że był bardzo przystojny, ale to mogłaby mu darować. Po co tu przyjechał i dlaczego chciał obejrzeć jej obrazy?

Niech ją Bóg strzeże przed przystojnymi mężczyznami, którzy interesują się jej obrazami.

O co jej chodzi? – pomyślał Simon i podszedł do Seana, który zatrzymał swój chodzik i z zapałem jadł krakersa.

– Cześć, bracie – powiedział, kucając obok chłopca. – Jeszcze ząbkuje? – spytał.

– Tak – odrzekła Sherlock. – Nie pozwól mu się dotykać, bo wysmaruje ci całą marynarkę.

Simon uśmiechnął się i podał Seanowi dwa palce. Sean szybko dokończył krakersa i odbił się nogami od podłogi. Chodzik uderzył w Simona, który niespodzianie upadł na siedzenie.

Roześmiał się, ukląkł i pogładził czarne włoski Seana.

– Będziesz niezłym zawadiaką, prawda, bracie? Już jesteś dobry, widzisz, udało ci się mnie przewrócić. Całe szczęście, że masz piękne niebieskie oczy matki, bo inaczej wszyscy by się ciebie bali, tak jak się boją twojego taty. – Obrócił się do Lily. – Czy to pani jest dzieckiem zamienionym przez krasnoludki, czy Savich?

– To ją zamieniły krasnoludki – roześmiał się Savich, podając Simonowi rękę, żeby wstał. – Mimo to jest bardzo podobna do naszej ciotki Peggy, która wyszła za mąż za bogatego biznesmena i żyje jak królowa w Brazylii.

– No dobrze – powiedział Simon. – Zobaczymy, czy będzie chciała odgryźć mi rękę. – Wyciągnął dłoń do Lily Frasier. – Cieszę się ze spotkania.

Zwyciężyły dobre maniery i Lily podała mu rękę. Miała gładką białą dłoń, ale na końcu palców wyczuł zgrabienia. Ściągnął brwi.

– Już sobie przypomniałem. Jest pani artystką, podobnie jak Savich.

– Mówiłem ci o niej, Simon. Jest autorką politycznego komiksu Nieustraszony Remus, który…

– Oczywiście, że pamiętam. Ostatni raz widziałem ten komiks w „Chicago Tribune”, ale już dość dawno.

– Tak, ten komiks ukazywał się w chicagowskiej gazecie przez rok. Potem wyjechałam stamtąd. Dziwię się, że pan to pamięta.

– To bardzo złośliwy komiks, ale szalenie zabawny. Te przekręty polityczne są tak prawdziwe, że zarówno demokraci, jak i republikanie mogą mieć z niego wiele uciechy. Czy można się spodziewać nowego Remusa?

– Tak – powiedziała Lily. – Jak tylko na nowo się urządzę, zaraz zacznę go rysować. Ale dlaczego tak panu zależy na tym, żeby zobaczyć moje obrazy?

Sean rzucił krakersa, spojrzał na matkę i zaczął wrzeszczeć. Sherlock roześmiała się i wyjęła go z fotelika.

– Czas na kąpiel, kochanie? Już późno, chodźmy się wykąpać i przebrać. Dillon, zrób kawę dla Lily i Simona, a ja niedługo wrócę z naszym małym księciem.

– Chętnie zjem tę szarlotkę – powiedział Simon. – Nie jadłem jeszcze kolacji.

Savich obrzucił Lily uważnym spojrzeniem i poszedł do kuchni.

– Dlaczego chce pan koniecznie obejrzeć moje obrazy? – spytała znowu Lily.

– Powiem pani, kiedy je już obejrzę, pani Frasier.

– Dobrze. Czym się pan zajmuje w świecie sztuki, panie Russo?

– Jestem pośrednikiem.

– Na czym to polega?

– Powiedzmy, że klient chce kupić konkretny obraz Picassa. Sprawdzam, gdzie on jest – jeśli jeszcze tego nie wiem, a przeważnie wiem – i dowiaduję się, czy jest do sprzedania. Jeśli tak, to kupuję go dla swojego klienta.

– A jeśli obraz jest w muzeum?

– Rozmawiam z ludźmi w muzeum, sprawdzam, czy jest jakiś obraz o podobnej wartości rynkowej, na który zgodziliby się zamienić ten upragniony przez mojego klienta. Czasem to się udaje, jeśli muzeum bardziej chce mieć obraz, który mam do wymiany, niż ten, który już ma. Oczywiście, muszę się dobrze orientować w potrzebach wszystkich dużych muzeów, jak również głównych kolekcjonerów sztuki.

– Musi się pan również znać na nielegalnym handlu dziełami sztuki.

Powiedziała to obojętnym tonem, ale wyczuł, że ona mu nie ufa. Dlaczego? Pewnie boi się o swoje obrazy.

Usiadł na kanapie naprzeciwko niej, wziął koc i zrobił gest, jakby chciał ją okryć.

– Dziękuję – powiedziała Lily. – Jest mi trochę zimno. Nie, nie, niech go pan tylko zarzuci.

Simon okrył ją, mając świadomość, że ona nie życzy sobie jego bliskości.

– Oczywiście, że wiem o nielegalnym handlu – powiedział, wracając na kanapę. – Znam wszystkich głównych graczy – złodziei, nieetycznych dealerów, najlepszych fałszerzy i kolekcjonerów. Niektórzy kolekcjonerzy mają prawdziwą obsesję na punkcie dzieła sztuki, które pragną posiadać. „Obsesja” to często używane określenie w tym biznesie. Chce pani jeszcze coś wiedzieć?

– Pan zna aferzystów, którzy zdobywają obrazy dla kolekcjonerów?

– Tak, niektórych znam, ale ja do nich nie należę. Wszystko załatwiam legalnie. Może pani w to wierzyć, ponieważ pani brat obdarza mnie pełnym zaufaniem. A on jest jednym z najbardziej nieufnych ludzi, jakich znam.

– Znacie się bardzo długo. On mógł panu zaufać w dawnych latach, a teraz rzadko się widujecie.

– Proszę posłuchać, pani Frasier. Od piętnastu lat pracuję w tym biznesie. Przykro mi, jeśli miała pani złe doświadczenia z ludźmi ze świata sztuki, ale ja jestem uczciwy i nie bawię się w chodzenie po linie. Pewnie, że znam ciemną stronę tego interesu. Bez tej wiedzy nie odnosiłbym żadnych sukcesów.

– Z iloma obrazami mojej babki miał pan już do czynienia?

– Pewnie z kilkunastoma przez te wszystkie lata. Do moich klientów należą również muzea. Jeśli obraz należy do kolekcjonera – oczywiście, jeśli legalnie wszedł w jego posiadanie – a muzeum pragnie mieć ten obraz, to staram się odkupić go od niego. Wiem, co posiadają znani kolekcjonerzy, więc mogę również próbować handlu zamiennego. To dniała w obie strony, pani Frasier.

– Rozwodzę się, panie Russo. Proszę mnie tak nie nazywać.

– W porządku. Frasier to zresztą dość pospolite nazwisko. Jak mam się do pani zwracać?

– Wrócę do panieńskiego nazwiska. Może mnie pan nazywać Savich. Tak, znowu będę Lily Savich.

– To świetnie, kochanie – powiedział Savich, który właśnie stanął w drzwiach. – Zlikwidujmy wszystkie pozostałości po Tennysonie.

– Tennyson? A co to za imię? Lily uśmiechnęła się do niego.

– Lord Alfred Tennyson był ulubionym poetą mojego teścia który mi powiedział, że imię Lord, czy też Alfred, nie byłoby dobre, więc został tylko Tennyson. Z kolei moja teściowa nienawidzi tego poety.

– Może Tennyson, ten poeta – nie mówię o pani przyszłym eks – mężu – jest trochę zbyt naturalistyczny.

– Nigdy nie czytał pan Tennysona – stwierdziła Lily.

– Ma pani rację. – Simon skinął głową i uśmiechnął się czarująco. – „Naturalistyczny” to nie jest dobre (skreślenie?

– Nie wiem. Też go nie czytałam.

– Przyniosłem kawę i szarlotkę – powiedział Savich, podnosząc wzrok do góry i nadsłuchując.

– Słyszę, jak Sherlock śpiewa Seanowi Przybieżeli do Betlejem. On uwielbia słuchać kolęd, kiedy się kąpię. Postarajcie się dogadać, a ja pójdę pośpiewać razem z Sherlock. Możesz mu zaufać, Lily.

Zostali sami. Lily słyszała, jak krople deszczu uderzają o szyby. Już wtedy, kiedy wylądowali w Waszyngtonie, było pochmurno i wiał silny wiatr.

Simon zaczął pić przyrządzoną przez Dillona kawę, westchnął głęboko i przymknął oczy.

– Savich robi najlepszą kawę na całym świecie. A sam rzadko ją pije.

– To ojciec nauczył nas parzyć kawę. Mówił, że gdyby miał kiedykolwiek znaleźć się w domu starców, to przynajmniej pod tym względem będzie mógł na nas liczyć. Mama nauczyła \ Dillona gotować, zanim pojechał do Bostonu na studia.

– Uczyła was oboje?

– Nie, tylko Dillona. – Zamilkła, słuchając dobiegającego z góry śpiewu. – Śpiewają teraz Cichą noc. To moja ulubiona kolęda.

– Ich głosy dobrze harmonizują. Jednak Savich najlepiej wypada w stylu country i western. Słyszała pani, jak śpiewa w klubie?

Potrząsnęła głową i napiła się trochę kawy.

– Może moglibyśmy kiedyś wszyscy pójść do Bonhomie Club i posłuchać, jak śpiewa?

Nie odezwała się.

– Dlaczego mi pani nie ufa, pani Savich? A może… nie lubi? Cokolwiek to jest.

Zanim odpowiedziała, obrzuciła go uważnym spojrzeniem i zjadła kawałek szarlotki.

– Wie pan co, panie Russo? Doszłam do wniosku, że jeśli Dillon ma do pana zaufanie, to ja też powinam je mieć.

Загрузка...