12

Raleigh Beezler, współwłaściciel Beezler – Wexler Gallery – z siedzibą w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Rzymie – popatrzył na Lily udręczonym wzrokiem. Tylko pan Monk z muzeum w Eurece miał równie smutny wzrok. Ucałował końce palców i posłał ten pocałunek obrazom Sarah Elliott.

– Ach, pani Frasier, to są wyjątkowe płótna. Nie, proszę mi tego nie mówić. Dowiedziałem się już od pani brata, że nie mogą tu zostać. Wiem o tym i zalewam się łzami. Te obrazy muszą być w muzeum, żeby tabuny niedomytych osobników w wygniecionych szortach mogły się na nie pogapić. Ale, rozumie pani, że na tę myśl coś mnie ściska za gardło.

– Rozumiem, panie Beezler. – Lily poklepała go lekko po ramieniu. – Jestem jednak przekonana, że ich miejsce jest w muzeum.

Savich usłyszał znajomy głos, który coś tłumaczył Dyrlanie. Ta dwudziestodwuletnia, wystrzałowa dziewczyna została zatrudniona w galerii – jak chętnie przyznał Raleigh – żeby skłaniać odwiedzających ją dżentelmenów do łatwiejszego rozstawania się z pieniędzmi.

– Chodź tutaj, Simon! – zawołał.

Lily zerknęła w stronę otwartych drzwi i zobaczyła, jak Simon Russo wbiega pędem do dużego skarbca galerii. Zatrzymał się nagle i gwałtownie wciągnął powietrze na widok ośmiu obrazów Sarah Elliott, wyeksponowanych na sztalugach na tle czarnego aksamitu.

– Mój Boże – powiedział.

Przesuwał się wolno od obrazu do obrazu, przypatrując się im uważnie.

– Pamiętasz, Savich, że kiedy skończyłem studia, twoja babka podarowała mi Ostatnie namaszczenie. To był mój ulubiony obraz i nadal nim jest. Ale ten – Dziewicza podróż - jest po prostu niesłychany. Widzę go po raz pierwszy. Ta gra światła na wodzie, te subtelne cienie. Tylko Sarah Elliott mogła uzyskać taki efekt.

– Dla mnie – odezwała się Lily – najbardziej interesujące są ludzkie twarze. Jest w nich niesłychanie dużo wyrazu. Patrzę na twarz tego mężczyzny i już wiem, że to właściciel statku. A na twarzy jego matki widzę wyraz miłości i dumy z osiągnięć syna.

– To wynik mistrzowskiego operowania światłocieniem. Dlatego też Sarah Elliott przewyższa wszystkich współczesnych artystów.

– Nie, nie zgadzam się z panem. Jej mistrzostwo ujawnia się w portretowaniu twarzy. Są tak pełne wyrazu, że może się wydawać, że dobrze tych ludzi znamy. – Czując, że Simon znowu zacznie protestować, dotknęła ramy Łabędziego śpiewu i szybko zmieniła temat. – To był zawsze mój ulubiony obraz. – Nie mogę znieść myśli, że też pójdzie do muzeum.

– To go sobie zatrzymaj – powiedział Savich. – Ja zatrzymałem Żołnierza na posterunku. Ubezpieczenie kosztuje majątek, system alarmowy też, ale prawie nikt o tym obrazie nie wie. Zrób to samo. Zatrzymaj to płótno po cichu przy sobie.

– Trzymam Ostatnie namaszczenie w galerii u mojego przyjaciela, niedaleko domu – powiedział Simon, odrywając wzrok od kolejnego obrazu. – Prawie codziennie je widzę.

– To wspaniały pomysł – powiedział Raleigh Beezler i uśmiechnął się do Lily. – Pani Frasier, jest teraz do sprzedania elegancki dom, tylko dwie przecznice od mojej pięknej, bardzo bezpiecznej galerii, który na pewno by pani odpowiadał. Mam zadzwonić do pośrednika, że chce go pani obejrzeć? Wiem, że rysuje pani komiksy. Jest tam pokój tak cudownie oświetlony, że byłby idealny do pracy.

Świetna zagrywka, pomyślała Lily, podziwiając refleks pana Beezlera.

– Wtedy mogłabym zostawić część moich obrazów u pana w galerii, jako stałą wystawę, prawda?

– To wspaniały pomysł, nie sądzi pani?

– Chętnie zobaczyłabym ten dom, ale nie mam zbyt wiele pieniędzy, więc najważniejsza jest cena. Moglibyśmy jednak dojść do porozumienia korzystnego dla obu stron. Moje obrazy zostałyby na wystawie w galerii w zamian za dobre miesięczne stypendium, pod warunkiem, że ten dom będzie mi odpowiadał i że będzie mnie stać na zamieszkanie w tej dzielnicy.

Raleigh Beezler był zachwycony. Jego ciemne oczy zabłysły. Simon odchrząknął. Obejrzał już wszystkie obrazy i z wolna obrócił się do nich.

– To doskonały pomysł, pani Savich i panie Beezler. Niestety, jest wielki problem.

– Nie widzę tu żadnego problemu. – Lily popatrzyła na niego, nachmurzona. – Pan Beezler oferuje mi wystarczającą sumę pieniędzy na spłatę kredytu hipotecznego za dom, przynajmniej do czasu, kiedy dostanę kolejny czek za Nieustraszonego Remusa. A może komiks zostanie zakupiony jednocześnie przez wiele gazet.

– Przykro mi. – Simon potrząsnął głową. – Jednak ten układ nie jest możliwy.

– Coś nie w porządku, Simon? – Savich dobrze znał ten ton głosu przyjaciela, więc od razu wziął Lily za rękę. – Oddajemy ci głos. Chciałeś zobaczyć te obrazy i już je obejrzałeś. Co jest nie w porządku?

– Niełatwo mi to powiedzieć – zaczął Simon. – Niech to szlag! Cztery z nich to falsyfikaty, łącznie z Łabędzim śpiewem. Zresztą doskonałe falsyfikaty.

– Niemożliwe – zaprotestowała Lily. – Wiedziałabym, gdyby nie były autentyczne. Pan się myli, panie Russo.

– Bardzo mi przykro, pani Savich, ale jestem tego pewny. Jak mówiłem, Sarah Elliott posługiwała się światłocieniem w unikatowy sposób. Nikomu nie udało się odtworzyć jej pociągnięć pędzlem, jej welurowych cieni i pastelowych mgieł. Przez te wszystkie lata stałem się ekspertem od jej obrazów. Gdybym jednak nie słyszał krążących po Nowym Jorku pogłosek, że w ostatnim półroczu jeden ze znanych kolekcjonerów zdobył kilka obrazów Sarah Elliott, nie przyjeżdżałbym tu w takim pośpiechu.

– Przykro mi, Lily – wtrącił Savich – ale Simon jest ekspertem. Jeśli mówi, że to falsyfikaty, to tak jest.

– Mnie też bardzo przykro – dodał Simon. – Nie słyszałem również, żeby jakiekolwiek obrazy Sarah Elliott były ostatnio wystawione na sprzedaż. Kiedy dowiedziałem się, że Łabędzi śpiew jest jednym z obrazów, które zdobył kolekcjoner, wiedziałem już, że coś jest nie w porządku. Natychmiast wysunąłem swoje macki, żeby zdobyć bardziej konkretne wiadomości. Wkrótce powinienem wiedzieć, o co tu chodzi. Niestety, nie mam pojęcia, co się stało z czwartym obrazem. Wiedziałem, że te obrazy są pani własnością i że jedenaście miesięcy temu zostały przeniesione z Instytutu Sztuki w Chicago do muzeum w Eureka, i nie chciałem wierzyć w te pogłoski. W tym świecie zawsze krążą jakieś plotki. Nie byłem niczego pewny, dopóki ich sam nie zobaczyłem. Przykro mi, ale to falsyfikaty.

– Cholera jasna! – Sherlock potrząsnęła rudymi loczkami.

– Sherlock, ty klniesz? – zdziwił się Savich. Przepraszam, nie mogłam się opanować. Szlag mnie trafia na tych przeklętych łajdaków. Przykro mi, Dillon, lecz tego już za wiele. To okropne, Lily, ale przynajmniej wiemy, kto jest za to odpowiedzialny.

– Tennyson i jego ojciec – powiedziała Lily.

– I pan Monk, kurator muzeum w Eureka – dodała Sherlock. – On też musiał brać w tym udział. Nic dziwnego, że zbierało mu się na płacz, kiedy powiedziałaś, że zabierasz obrazy. Wiedział, że wszystko się wyda prędzej czy później. Zdawał sobie sprawę, że w Waszyngtonie eksperci obejrzą obrazy i ktoś wykryje oszustwo.

– Tennyson też o tym wiedział – zauważył Savich.

– A także mój teść – powiedziała Lily. – Może cała rodzina była w to zamieszana. Nie mogli jednak przewidzieć, że odkryjemy to już następnego dnia po przyjeździe. Dziękuję panu – zwróciła się do Simona Russa – że się pan tym zainteresował i natychmiast do nas przyjechał.

– Jest tylko jedna pociecha – powiedział Simon do Savicha. – Tennyson Frasier nie miał dość czasu, żeby polecić skopiowanie wszystkich obrazów. Teraz, kiedy już wiem, że mamy tu cztery falsyfikaty, dowiem się, kto je skopiował. To nie będzie trudne. Fałszerzem może być ktoś, kto ma technikę umożliwiającą uchwycenie ducha malarstwa Sarah Elliott. Jest tylko trzech lub czterech ludzi na świecie, którzy potrafią wprowadzić w błąd każdego – oczywiście poza przygotowanym na to ekspertem.

– Czy poznałby pan, że to falsyfikaty, gdyby pan nie słyszał przedtem pogłosek o ich zakupie przez kolekcjonera?

– Może nie, ale gdybym je obejrzał jeszcze raz albo dwa, pewnie bym się zorientował, że coś jest nie tak. To bardzo dobra robota. Kiedy się dowiem, kto je skopiował, złożę temu artyście wizytę.

– Nie zapominaj, że potrzebujemy dowodów – odezwał się Salich – żeby móc przygwoździć Tennysona, jego rodziców i pana Mońka.

– Lily, nic dziwnego, że ten facet w autobusie chciał cię zamordować – powiedziała Sherlock. – Wiedzieli, że muszą działać szybko. Na szczęście, dałaś mu niezły wycisk. Chcę ich wszystkich wsadzić za kratki, Dillon.

Simon, który przyglądał się Dziewiczej podróży, nagle podniósł głowę.

– Co to znaczy, że dała facetowi wycisk? Ktoś panią zaatakował? Przecież była pani po operacji.

– Zapomniałem ci o tym powiedzieć – usprawiedliwiał się Savich.

– Nie było powodu, żeby o tym mówić – stwierdziła Lily. – Tak, byłam pięć czy też sześć dni po operacji. Czułam się dobrze, dzięki psychiatrze, który… nieważne. W każdym razie świetnie się czułam. Jakiś młody facet wsiadł do pustego autobusu, usiadł obok mnie i wyciągnął nóż. Miał szczęście, że udało mu się uciec.

Lily uśmiechnęła się do niego szeroko, był to pierwszy prawdziwy uśmiech, jakim go obdarzyła.

– To świetnie. Brat panią nauczył?

– Tak, po tym, jak Jack… nieważne.

– Dość dużo rzeczy uważa pani za „nieważne”, pani Savich.

– Będzie się pan musiał do tego przyzwyczaić. – Zorientowała się, że zarejestrował w pamięci tego Jacka.

– Jeśli chodzi o czwarty obraz, Marionetkę, myślałem początkowo, że wszystko jest w porządku. Dopiero po chwili zorientowałem się, że skopiował ją ten sam fałszerz, który namalował poprzednie obrazy. Nie ma jeszcze żadnych poszlak, ale znajdziemy Marionetkę. Sądzę, że jest w rękach tego samego kolekcjonera.

Raleigh Beezler był wstrząśnięty. Wycierał czoło elegancką, lnianą chusteczką.

– To byłaby katastrofa dla muzeum, panie Savich – powie dział. – Jak laska dynamitu w rurze wydechowej mojego mercedesa. O ile dobrze rozumiem, panie Russo, ma pan nadzieję, że może się panu uda odzyskać oryginalne obrazy?

– Tak – przyznał Simon. – To może mi się udać. Niech pan trzyma w pogotowiu sztalugi z czarnym aksamitem.

– Porozmawiam z ludźmi z sekcji oszustw w świecie sztuki, zobaczę, co mi poradzą – powiedział Savich. – Co prawda, teraz FBI nie prowadzi żadnego śledztwa w sprawie skradzionych dzieł sztuki, więc liczę na to, że to Simon dowie się, kto ma skradzione obrazy.

– Najpierw skontaktuję się z moimi informatorami, sprawdzę, kto jest tym kolekcjonerem, znajdę fałszerza i przycisnę go do muru. Kiedy kolekcjoner dowie się o moich poszukiwaniach – a ta wiadomość dotrze do niego w bardzo krótkim czasie – z pewnością na nią zareaguje. Są różne możliwości: sam może zniknąć na jakiś czas, ukryć obrazy albo zrobić jeszcze coś innego, ale to już nie będzie miało znaczenia.

– Co pan rozumie przez „coś innego”? – spytała Lily. Savich rzucił ostrzegawcze spojrzenie. Simon wzruszył ramionami.

– Właściwie to nic – powiedział szybko. – Ponieważ jednak mam zamiar zrobić duże zamieszanie, będę uważał, kto mi stoi za plecami. Aha, Savich, cieszę się, że nie użyłeś firmy transportowej, którą ci polecił pan Monk.

– Nie, wynająłem Bryersona – odrzekł Savich. – Znam tę firmę i mam do niej zaufanie. Wykluczone, żeby pan Monk, Tennyson i ta cała reszta dowiedzieli się, gdzie teraz przechowujemy obrazy. Na wszelki wypadek zadzwonię do Teddy'ego Bryersona i poproszę, żeby dał mi znać, gdyby ktoś się o nie dopytywał. Simon, myślisz, że gdyby wszystkie obrazy znalazły się na widoku publicznym, to ktoś zorientowałby się, że są wśród nich cztery falsyfikaty?

– Prędzej czy później ktoś by to zauważył.

– Nie mogę pozwolić na to, żeby muzeum zawiesiło cztery falsyfikaty – powiedziała Lily do pana Beezlera. – Nie zawiesiłby pan wszystkich obrazów w swojej galerii? Zobaczymy, co z tego wyniknie.

– Tak, powieszę je – powiedział pan Beezler. – Z przyjemnością.

– Naprawdę pan wierzy w odzyskanie tych obrazów? – Lily zwróciła się do Simona.

Simon Russo zatarł ręce. Był podniecony jak mały chłopiec, który po raz pierwszy bawi się kolejką na szynach.

– Och, tak – powiedział tylko.

Lily zobaczyła go oczami wyobraźni, jak w czarnym kostiumie, z twarzą pomalowaną czarną farbą, opuszcza się na linie do jakiegoś dobrze strzeżonego skarbca.

– Jeszcze jedna rzecz, Simon – odezwał się Savich. – Kiedy dowiesz się, kto kupił obrazy, to ja z tobą pójdę.

– Chcesz powiedzieć, że ty, agent specjalny FBI, naczelnik biura, pójdziesz, żeby zabrać komuś cztery obrazy? – Sherlock zamrugała ze zdziwienia.

– Odebrać – poprawił ją Savich. – Zwrócić prawnemu właścicielowi.

– Ja będę współpracować z panem Russem – powiedziała Lily – przy poszukiwaniu osoby, która je skopiowała, i nazwiska kolekcjonera, który je kupił. Dopiero wtedy będziemy mieli dowód, który pozwoli nam przygwoździć Tennysona.

– Nie – zaprotestował Savich. – Lily, nie pozwolę, żebyś się oddaliła poza zasięg mojego wzroku.

– Nie ma mowy – poparła go Sherlock. – Nie ma mowy, żebyś się oddaliła również poza zasięg mojego wzroku. Poza tym Sean chce, żeby ciocia trochę z nim pomieszkała.

Simon Russo popatrzył na Lily Savich i z wolna pokiwał głową. Był głęboko przekonany, że jeśli ta kobieta coś sobie postanowi, to niełatwo będzie ją od tego odwieść.

– OK, może pani ze mną współpracować. Ale najpierw musi pani całkowicie wyzdrowieć.

– Będę gotowa na poniedziałek – stwierdziła Lily. Gdy brat chciał zaprotestować, powstrzymała go gestem dłoni. – Wy macie dość własnych zmartwień, mam na myśli tę Tammy Tuttle. To przerażająca postać. Dillon, musicie się skoncentrować na obławie na nią. W porównaniu z tym moje zadanie to drobnostka, trochę pracy, żeby prześledzić drogę, jaką przebyły obrazy. Może trzeba będzie też prowadzić rozmowy z artystami. Ja umiem to robić. Mogę służyć pomocą panu Russowi.

– Tak – skwitował Simon.

Sherlock zaczęła bawić się swoimi loczkami. Savich wiedział, że robiła to tylko wtedy, kiedy była zestresowana lub zmartwiona.

– Ona ma rację, Dillon – przyznała – co nie znaczy, że mi się to podoba. Ale my mamy teraz na głowie nie tylko Tammy Tuttle. Coś ci powiem: dziś rano dzwonił Ollie, tuż przed naszym wyjściem z domu.

– Naprawdę? – Savich uniósł brwi. – A ty nie uznałaś za stosowne mnie o tym poinformować?

– Dziś jest piątek, Gabriella była rano u dentysty i ja musiałam się zająć Seanem. To nasza niania – dodała Sherlock, patrząc na Simona. – Poza tym już wcześniej uprzedziłeś Olliego i Jimmy'ego Maitlanda, że będziesz w pracy później. Miałam ci o tym powiedzieć po drodze.

– Wiem, że mi się ta wiadomość nie spodoba, ale mów, Sherlock. Jakoś to zniosę.

– Poza sprawą Tammy Tuttle jest jeszcze potrójne morderstwo we Flowers, małym miasteczku w Teksasie. Gubernator zażądał przyjazdu FBI, więc będziemy musieli tam pojechać. ATF też bierze w tym udział. ATF specjalizuje się w przestępstwach z użyciem broni palnej – wyjaśniła niewtajemniczonym. – Podejrzewają, że za zabójstwo szeryfa i jego dwóch zastępców, którzy chcieli przeprowadzić inspekcję na ich terenie, odpowiedzialna jest miejscowa sekta. Ciała znaleziono w rowie, poza granicami miasta.

– To jakieś wariactwo – zauważył Simon.

– To prawda – przyznała Sherlock i zwróciła się do właściciela galerii: – Czy nie mógłby pan zostawić nas na chwilę samych? To są raczej tajne informacje.

Widać było, że pan Beezler jest bardzo niezadowolony, ale ruszył do wyjścia.

– A pani szwagierka i pan Russo? – spytał jeszcze od drzwi.

– Ich potrafię utrzymać pod kontrolą – wtrącił Savich. – Pana nie mógłbym bezkarnie pobić.

Po chwili usłyszeli jego śmiech, kiedy prosił Dyrlanę o miętową herbatę.

– Problem polega na tym – mówiła Sherlock – że sekta rozbiła się na małe grupy, które rozjechały się w różnych kierunkach. Nie wiadomo, gdzie jest ich guru. Złapano kilku członków sekty, ale ci twierdzą że o niczym nie wiedzą. Na szczęście, mamy świadka. Jedna z kobiet jest w ciąży z tym guru. Ma na imię Lureen. Rozzłościła się na niego, kiedy zaczął uwodzić inne kobiety z sekty, wymknęła się z ich siedziby i zawiadomiła o wszystkim burmistrza.

– Czy powiedziała, że guru nakazał zabicie tych trzech policjantów? – spytał Savich.

– Jeszcze nie. Zastanawia się nad tym. Obawia się, że jeśli doniesie, że ojciec jej dziecka jest mordercą, to ten fakt może mieć wpływ na jego karmę, kiedy już przyjdzie na świat. Martwi się o jego przyszłą reinkarnację.

– Wspaniale – westchnął Savich. – Jak mówi Ollie, nie ma lekko na tym świecie. Czy ten guru ma jakieś nazwisko?

– Tak, to nie jest tajemnica. Nazywa się Wilbur Wright. Dla Lureen wymówienie jego imienia lub też nazwiska to tabu, ale wszyscy w miasteczku je znają. Ten facet mieszkał tam przez dłuższy czas.

Savich potarł w zamyśleniu kark, skinął głową Simonowi, chwycił żonę za rękę i ruszył do wyjścia ze skarbca.

– Lily – rzucił po drodze – odpoczywaj i nabieraj sił. A ty, Simonie, zamieszkaj tymczasem u nas. Będę spokojniejszy, jak ty tam będziesz. Zadzwonimy do was później. Aha, jeszcze jedno: nie rozpieszczajcie Seana. Gabriella też oszalała na jego punkcie i to wystarczy. Simon, daj znać, gdybyś potrzebował pomocy MAXA.

– W porządku.

– Jest jeszcze jedna sprawa – powiedziała Sherlock do męża, kiedy tamci nie mogli ich już usłyszeć.

Savich wiedział, że chętnie by sobie darował tę nową wiadomość, jednak skinął tylko głową.

– Ten guru. Kazał wyciąć serca szeryfowi i dwóm jego zastępcom.

– To dlatego gubernator Teksasu chce, żebyśmy się włączyli do sprawy. Ten facet zapewne dokonywał równie chorych czynów w innych stanach. Czy zajęła się tym sekcja psychologii przestępców?

– Tak. Nie chciałam mówić tego przy Lily.

– Miałaś rację. W porządku kochanie, zajmiemy się teraz poszukiwaniem Tammy Tuttle i Wilbura Wrighta.

Lily Savich i Simon Russo zostali w skarbcu. Zapanowało milczenie. Lily podeszła do jednego z autentycznych obrazów Sarah Elliott, zatytułowanego Nocny mrok.

– Zastanawiam się – powiedziała – dlaczego on chciał mnie wtedy zabić. Skąd ten pośpiech? Przecież miał jeszcze cztery obrazy do skopiowania.

Poprzedniego wieczoru, kiedy Lily położyła się spać, Savich wprowadził Simona w całą sprawę. Nie powiedział mu tylko o próbie morderstwa w autobusie. Simon był wstrząśnięty. Tak potworne przeżycia, a przedtem śmierć córki… Bardzo chciał odzyskać dla niej te obrazy.

– To dobre pytanie – powiedział. – Nie wiem, dlaczego przecięli linki hamulcowe. Wydaje mi się, że powstał jakiś problem i musieli działać szybciej, niż to było zaplanowane.

– Dlaczego nie zabili mnie wcześniej? Tennyson odziedziczyłby wtedy obrazy i mógłby je sprzedać bez żadnego ryzyka. Nie musiałby szukać fałszerza i kolekcjonera, który je kupi po kryjomu. Myślę też, że mógłby je dużo korzystniej sprzedać na aukcji.

– Założę się, że pan Monk maczał w tym palce – stwierdził Simon. – Nie przypuszczam, żeby miał kryształową reputację. Zaraz to sprawdzę.

– Tak – ciągnęła zamyślona Lily. – Mógł mnie od razu zabić.

– Niech pani nie zapomina, Lily, że mordując panią, ściągnąłby sobie na głowę Savicha i całe FBI. Nie docenia pani determinacji swojego brata w sytuacji, gdyby panią spotkała jakaś krzywda. A jeśli chodzi o legalne aukcje, to tutaj się pani myli. Kolekcjonerzy skupujący nielegalnie dzieła sztuki płacą za nie niewyobrażalne sumy, bo pragną mieć coś unikatowego, czego nikt inny nie posiada. To ryzykowna droga, ale niesłychanie opłacalna, nawet jeśli się weźmie pod uwagę koszt sporządzenia kopii. Podjęli prawdziwe ryzyko dopiero wtedy, kiedy próbowali panią zabić. Jak mówiłem, musiało się wydarzyć coś, co zaczęło im zagrażać. Nie wiem co, ale dowiem się tego. Czy przed pójściem do domu nie ma pani ochoty iść na lunch?

Lily czuła się tak zmęczona, że mogłaby zasnąć na stojąco, uśmiechnęła się jednak do niego.

– Do meksykańskiej restauracji? – spytała.

Загрузка...