20

Eureka, Kalifornia

Morrie Jones wpatrywał się w siedzącą przed nim młodą kobietę. Udało się jej pokonać go, a nawet nieźle poturbować, zanim zdołał przed nią uciec. Po prostu nie mógł w to uwierzyć. Była taka chuda, wyglądała jak panienka z dobrego domu, niech ją nagły szlag… Z tymi jasnymi włosami, niebieskimi oczami i niewinną buzią była typową Amerykanką z wyższych klas społecznych. Ten cholerny adwokat poinformował go nawet, że ona jest rekonwalescentką po ciężkiej operacji, a mimo to nieźle mu przy grzała. Miał wielką ochotę spłacić ten dług. Tym razem zrobiłby to nawet za darmo.

– Mówił pan, że nie musimy rozmawiać w obecności mojego adwokata, że ma pan dla mnie propozycję nie do odrzucenia – powiedział do Simona. – Pan jest z prokuratury?

– Nie – odrzekł Simon – ale prokurator okręgowy jest powiadomiony o mojej wizycie. Widzę, Morrie, że poznajesz panią Savich.

– Ona nazywa się Frasier. To jest nazwisko tej facetki, którą będę skarżyć o napaść.

– Wnieś na mnie skargę, chłopcze, a znowu poharatam ci buzię – Lily postukała kostkami zaciśniętych dłoni. Morrie od dzieciństwa nie mógł znieść tego dźwięku. Jego ojciec zawsze tak robił, kiedy był pijany.

– Przestań – powiedział Monie, nie odrywając wzroku od jej rąk. – Dlaczego gliniarze was tu wpuścili?

Jeszcze raz postukała kostkami zaciśniętych dłoni. Nie robiła tego od czasu, kiedy zajmowała się bukmacherką i jakiś dzieciak z innej okolicy chciał zawłaszczyć jej terytorium.

– O co chodzi, Morrie? Jeszcze się mnie boisz?

– Zamknij się, ty zołzo!

– Powtórz to, a zobaczysz, co z tobą zrobię.

– Dość tego – wtrącił Simon. – Posłuchaj, Morrie. Chcemy się dowiedzieć, kto cię wynajął. Ta informacja może uratować ci życie.

Morrie zaczął pogwizdywać Old Man River.

– Ojciec Rzeka – powiedział.

– Możesz nam tego oszczędzić, Morrie – roześmiała się Lily. – Masz trochę rozumu w głowie? To posłuż się nim. Herman Monk nie żyje. Dostał trzy kule w plecy.

– Nie znam żadnego Hermana Mońka. Nigdy o kimś takim nie słyszałem.

To mogła być prawda.

– Monk stał się niewygodny. Nie żyje. Morrie, ty też jesteś niewygodny. Pomyśl tylko o swoim adwokacie. Kim on jest? Kto go przysłał? Kto mu płaci? Wierzysz, że on będzie się starał wyciągnąć cię z kłopotów?

– Ja go wynająłem. To mój dobry przyjaciel od kieliszka. Wspólnie oglądamy walki w barze u Sama, wiesz, na Cliff Street.

Lily stukała palcami po pulpicie, nie dotykając oddzielających ich od Morriego krat.

– On ciebie wystawia na odstrzał, Morrie. Nie widzisz tego? Powiedział szeryfowi, że wziął twoją sprawę pro publico bono, mówiąc, że każdy człowiek ma prawo do obrony.

– Chcę papierosa.

– Nie bądź głupi. Chcesz umrzeć, wypluwając płuca po kawałku? Powiedział, że wziął tę sprawę za darmo, z dobroci serca. Przemyśl to sobie, Morrie. Co ten adwokat ci obiecał?

– Powiedział, że dzisiaj stąd wyjdę.

– Tak, słyszeliśmy o tym – wtrącił Simon. To była prawda, zgodnie z tym, co mówił porucznik Dobbs. Sędzia miał tylko ustalić wysokość kaucji. – Wiesz, co się wtedy stanie?

– Tak, pójdę sobie na piwo.

– To możliwe – przyznała Lily. – Mam nadzieję, że to piwo będzie ci smakowało, Morrie, bo nie dożyjesz do następnego rana. Ci ludzie nie lubią kłopotliwych sytuacji.

– Kim byt ten Monk? – spytał Morrie.

– Kuratorem w muzeum, które wystawiało obrazy mojej babci – wyjaśniła Lily. – Należał do grupy ludzi, którzy zlecili skopiowanie czterech obrazów i zastąpili oryginały falsyfikatami. Kiedy to się wydało i kiedy stało się oczywiste, że wszystkie ich sprawki wyjdą na jaw, Monk dostał trzy kule w plecy. Właśnie dlatego chcieli, żebyś mnie zabił. To były moje obrazy, a oni wiedzieli, że ja się dowiem, kto je ukradł. Ciekawa jestem, jak szybko ciebie zastrzelą, Morrie.

– Od razu wyjadę z miasta.

– To dobry pomysł – stwierdził Simon – ale nie tak łatwo go urzeczywistnić. Po pierwsze, wciąż siedzisz w więzieniu. Adwokat powiedział, że cię wyciągnie? Kto zapłaci kaucję, Morrie? Twój adwokat? To możliwe, biorąc pod uwagę, że ludzie, którzy cię wynajęli, mają dużo pieniędzy. Powiedzmy, że stąd wyjdziesz, i co dalej? Schowasz się w ciemnej ulicy? Będziesz czekał, aż cię zabij ą?

Simon czuł, że Monie mu wierzy. Odczekał jeszcze chwilę.

– Tak się składa, że mogę ci teraz pomóc.

– W jaki sposób?

– Pani Savich wycofa oskarżenie przeciwko tobie i wydobędziemy cię stąd, a twój prawnik się o tym nie dowie. Na pociechę dam ci jeszcze pięćset dolców. Będziesz mógł wyjechać i zacząć wszystko od nowa. Podasz mi tylko nazwisko osoby, która cię wynajęła.

– Jak tylko stąd wyjdę, to zaraz złożę oskarżenie na tę panią Savich. Pięćset dolców? To gówno, a nie pieniądze.

Simon nie ugiął się. Wiedział, że Morrie musi się poddać. Wystarczy jeszcze jeden argument. Włożył rękę do kieszeni marynarki i włączył magnetofon.

– Muszę ci powiedzieć, Morrie, że porucznik Dobbs i prokuratura okręgowa nie chcieli się zgodzić, żebym ubijał z tobą jakiekolwiek interesy. Musiałem ich długo przekonywać. Oni chcą, żebyś po procesie poszedł na długie lata do więzienia. Ponieważ Lily nieźle cię poturbowała, to nie będzie już tylko jej słowo przeciwko twojemu. Jesteś trafiony i zatopiony, Morrie.

Po trzech minutach negocjacji Simon zgodził się dać Morriemu Jonesowi osiemset dolarów, Lily zgodziła się wycofać oskarżenie, a Morrie zgodził się podać im to nazwisko.

– Zanim cokolwiek powiem, chcę zobaczyć, jak ona pod pisuje ten papier, i chcę zobaczyć pieniądze.

Porucznik Dobbs i przedstawiciel Prokuratury Okręgowej nie byli zachwyceni takim obrotem sprawy, wiedzieli jednak, że Morrie był jedynie pionkiem w porównaniu z osobą, która go wynajęła.

Lily w obecności porucznika Dobbsa, zastępcy prokuratora, detektywa i dwóch policjantów podpisała oświadczenie, że wycofuje oskarżenie przeciwko dwudziestoletniemu Morriemu Jonesowi.

Kiedy znowu znaleźli się sami, Morrie odchylił się w swoim krześle.

– A teraz daj mi pieniądze, ty ważniaku, jeśli chcesz, żebym znowu otworzył usta.

Simon wstał, wyjął portfel z tylnej kieszeni spodni i wyłożył całą jego zawartość. Było tam osiem banknotów studolarowych i jedna dwudziestka.

– Cieszę się, że całkowicie mnie nie wyczyściłeś, Morrie. Za tę dwudziestkę kupimy sobie z Lily kilka tortilli.

Morrie uśmiechnął się cynicznie, patrząc, jak Simon zaczyna przesuwać banknoty pod kratą.

– Powiedz mi wszystko, Morrie.

– Właściwie to nie znam nazwiska. Hej, nie zabieraj tych pieniędzy. Mam coś równie dobrego jak nazwisko. Ona do mnie zadzwoniła. Ta kobieta, z takim bardzo wyraźnym akcentem, prosto z Południa, rozumiesz? Głos monotonny i bardzo powolny. Nie podała swojego nazwiska, tylko nazwisko Lily Frasier. Opisała jej wygląd, powiedziała, gdzie mieszka, i żeby zrobić to jak najszybciej.

Więc poszedłem do banku, wziąłem pieniądze i ruszyłem do pracy. – Morrie zerknął na Lily z ukosa. – Tyle tylko, że to nie wyszło tak, jak miało być.

– Nie wyszło, bo jesteś mięczakiem, Morrie.

Morrie uniósł się na krześle. Stojący pod ścianą strażnik więzienny natychmiast przyjął czujną postawę, ale Simon uniósł dłoń uspokajającym gestem.

– Ile zapłaciła ci ta kobieta za zabicie Lily?

– Dała mi tysiąc zaliczki. Po wszystkim, jakby to się ukazało w wiadomościach, miałem dostać jeszcze pięć tysięcy.

– Co ty na to, Simon? – Lily patrzyła uważnie na Morriego. – Byłam warta tylko sześć tysięcy dolarów?

– Tylko tyle – uśmiechnął się Morrie. – Wiesz, zrobiłbym to za jeszcze mniej, gdybym wiedział, coś ty za jedna.

Simon zorientował się, że rozmowa z tym młodym bandytą bawi Lily. Stuknął ją lekko łokciem, ale nie dała się powstrzymać.

– To, co zrobiłam tobie, zrobiłam za darmo. Simon spojrzał na nią, marszcząc brwi.

– Morrie, jaki to bank?

– Najpierw daj mi pieniądze.

Simon przesunął banknoty pod kratą. Morrie szybko przykrył je dłonią.

– Wells Fargo – powiedział. – Na First Street. Pieniądze były na moje nazwisko.

– Nie spytałeś, kto je tam dla ciebie zostawił? Chłopak potrząsnął głową.

– Dziękuję, Morrie. – Lily wstała z krzesła. – Porucznik Dobbs mówi, że wyjdziesz dziś po południu. Zgodził się nie zawiadamiać o tym twojego adwokata. Dam ci radę: natychmiast zwiewaj z tej okolicy. Tym razem nie musisz się bać mnie, tylko tej kobiety, która cię wynajęła. Ona na pewno nie chciałaby, żebyś żył, i jest zdolna do tego, żeby cię sama tej przyjemności pozbawić.

– Wiecie, kim ona jest?

– Tak, wiemy – odparła Lily. – Ona by cię zjadła na śniadanie. A gdzie te tysiąc dolców, które ci dała?

– Nie twój cholerny interes. – Morrie odwrócił wzrok.

– Przegrałeś je w pokera, prawda? – roześmiała się Lily.

– Nie, do diabła. W bilard.

Clark Hoyt czekał na nich w biurze porucznika Dobbsa. Stał tam z rękami skrzyżowanymi na piersi; miał dziwny wyraz twarzy.

– Dzwonił do mnie Savich, na dodatek z Saint John's z Antigui. Prosił, żeby wam powiedzieć, że zaraz rozpęta się piekło we wszystkich mediach, ale on i Sherlock są cali. Tammy Tuttle porwała Marilyn Warluski i obie zniknęły. To wszystko działo się tam na lotnisku. Savich powiedział, że to całkowita porażka.

– Antigua? – powtórzył Simon. – Rozumiem, że nie mógł nam powiedzieć, że tam był.

– Dillon długo nie będzie mógł sobie tego darować. – Lily pokiwała smutno głową.

– Savich nie podał mi żadnych szczegółów – powiedział Hoyt. – Mówił, że zadzwoni wieczorem. Powiedziałem mu, gdzie się teraz zatrzymaliście. No dobra, powiedzcie mi, kto wynajął Morriego.

– Właśnie – dorzucił porucznik Dobbs, wchodząc do swojego biura. – Kto to był?

– Moja teściowa – odparła Lily. – Nie mam żadnych wątpliwości, że to była Charlotte. Nie podała Morriemu swojego nazwiska, ale ten jej akcent…

– A więc już wiecie, ale nadal nie ma dowodów. – Porucznik Dobbs potrząsnął głową. – Razem z Hoytem przesłuchiwaliśmy Frasierow, całą trójkę, ale pojedynczo. Przy każdym przesłuchaniu był ich adwokat, Bradley Abbott, niezły zresztą skurwiel. Frasierowie odmówili odpowiedzi na pytania. Abbott odczytał nam oświadczenie, w którym Frasierowie twierdzą, że to wszystko stek bzdur. Przykro im z powodu śmierci pana Mońka, ale oni nie mieli z tym nic wspólnego. Powiedzieli też, że Lily jest wariatką, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu chce się na nich zemścić, i że nie można wierzyć temu, co ona mówi. Potrzebujemy więcej dowodów, żeby móc przyprowadzić ich na komisariat i ponowić przesłuchanie.

– Poślę dwóch agentów, żeby mieli Morriego Jonesa na oku. – Hoyt zwrócił się do Simona i Lily. – Porucznik Dobbs będzie bardzo zadowolony, szczególnie że brakuje mu ludzi.

– Teraz mam morderstwo do rozpracowania – oświadczył porucznik Dobbs. – Sprawę Lily – usiłowanie morderstwa – muszę przesunąć na dalszy plan. To wszystko jest bardziej skomplikowane niż węzeł gordyjski i równie ze sobą splecione.

– Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, poruczniku – powiedział Simon – to chciałbym pójść do Wells Fargo i sprawdzić, czy jest jakiś dowód na to, kto dał Morriemu tysiąc dolarów za napaść na Lily. To mało prawdopodobne, ale warto spróbować.

– Ona zapłaciła temu gnojkowi tylko tysiąc dolarów za wyciszenie Lily? – Porucznik Dobbs był zdumiony.

– Ależ nie – wtrąciła szybko Lily. – Jestem warta o wiele więcej. Po wykonaniu roboty miał dostać jeszcze pięć tysięcy.

W banku, dzięki temu, że byli w towarzystwie Hoyta, natychmiast zajęto się ich sprawą. Jeden z wiceprezesów, których było więcej niż kasjerów przy okienkach, rzucił się do komputera, żeby sprawdzić przelewy dokonane tego ranka, kiedy Monie zaatakował Lily w autobusie.

Po chwili pan Trempani uniósł głowę znad klawiatury.

– To bardzo dziwne. Pieniądze zostały przesłane na nazwisko pana Momego Jonesa przez firmę pod nazwą Tri – Light Investments. Czy ktoś z państwa słyszał o takiej firmie?

– Tri – Light – powtórzyła Lily. – Nie wydaje mi się, żeby Tennyson kiedykolwiek wymienił tę nazwę.

– Co to za jedni? – spytał Hoyt.

– Mamy tylko ich numer konta w Szwajcarii, w Zurychu. Habib Bank AG i adres: 59 Weinbergstrasse.

– Ciekawe – zauważył Simon.

– Zadzwonię do Interpolu, żeby to sprawdzili – powiedział Hoyt. – Ale nie liczcie na to, że się czegoś dowiemy. W takich wypadkach Szwajcarzy milczą jak zaklęci. – Namyślał się przez chwilę. – Simon, ty kogoś podejrzewasz, prawda? Tu chodzi nie tylko o Frasierów. O kogo jeszcze?

– Jeśli właścicielem Tri – Light Investments okaże się Szwed, Olaf Jorgenson, to nasze przypuszczenia się potwierdzą.

– To kolekcjoner, prawda? – spytał Hoyt. – To wszystko wiąże się ze sprawą obrazów pani Savich. Myślicie, że zostały skopiowane na jego zamówienie?

– Możliwe – przyznał Simon.

– Nawet bardzo możliwe – stwierdziła Lily. – Niech pan zadzwoni do nas na komórkę, kiedy się pan czegoś dowie.

– Obiecaliście, że nie będziecie pakować się w kłopoty – przypomniał Hoyt. – A to oznacza, że nie pójdziecie beze mnie do Charlotte Frasier.

Hemlock Boy, Kalifornia

Lily poprosiła Simona, żeby zatrzymał się przy aptece pana Bullocka. Znalazł wolne miejsce tuż obok pralni chemicznej Sporesa. Za dużą szybą wystawową wisiały trzy świeżo wyprane perskie dywany. Był tam też stary człowiek, który im się ciekawie przyglądał.

Po dziesięciu minutach Lily wyszła z apteki. Wsiadła do samochodu i głęboko odetchnęła.

– Jakie to piękne miasto – powiedziała. – Czujesz zapach oceanu, sól osadza ci się na skórze. To cudownie.

– OK, zgoda. Piękne miasto, piękny zapach oceanu, ale co się stało?

– Wizyta w aptece to było poważne przeżycie. Opowiedziała mu, co ją spotkało. W aptece było około dziesięciu osób, które natychmiast się od niej odsunęły, wymieniając tylko uwagi za jej plecami i nie odpowiadając na pozdrowienia. Lily odczuła ulgę, kiedy pan Bullock, co najmniej osiemdziesięcioletni staruszek, skinął jej głową.

– Wszyscy są bardzo zmartwieni tym, że znowu chciała się pani zabić, pani Frasier – powiedział, podając jej aspirynę.

– Nie zrobiłam tego, panie Bullock.

– Słyszeliśmy, że zrzuciła pani winę na doktora Frasiera i że go pani porzuciła.

– Wszyscy w to wierzą?

– Państwa Frasierów znamy od dawna. O wiele dłużej niż panią.

– Nie ma w tym za grosz prawdy, panie Bullock. Ktoś próbował mnie zabić, i to już trzy razy.

Pokręcił tylko głową, patrząc na buteleczkę aspiryny.

– Pani są potrzebne o wiele mocniejsze leki, pani Frasier. Jeśli pani tego nie zrozumie, to nie dożyje pani mojego wieku.

– Mógłby pan porozmawiać na ten temat z porucznikiem Dobbsem w Eureka.

Pan Bullock już się więcej nie odezwał. Lily nie miała ochoty sprzeczać się ze staruszkiem, więc zapłaciła i szybko wyszła z apteki.

– To ciekawe, że poza panem Bullockiem nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Tylko stali i słuchali.

– Mimo wszystko to piękne miasto – stwierdził Simon. – Jak widać, Frasierowie nie próżnowali. Może zjemy teraz lunch?

Pojechali do małej restauracji na molo.

– Chcę odwiedzić córkę – powiedziała niespodzianie Lily. Simon nie zrozumiał.

– Chcę jechać na cmentarz – wyjaśniła ze łzami w oczach. – Na pewno prędko tu nie wrócę. Chcę się pożegnać.

Nie mógł puścić jej tam samej, to było zbyt niebezpieczne. Rozumiała to. Zatrzymali się przy małej kwiaciarni, Molly Ann's Blooms, na końcu Whipple Avenue.

– Hilda Gaddis jest właścicielką kwiaciarni. Przysłała piękny bukiet żółtych róż na pogrzeb Beth.

– Maj ą tu ładne żonkile.

– Tak. Beth uwielbiała żonkile.

Cmentarz znajdował się w pobliżu kościoła prezbiteriańskiego, był osłonięty rzędami świerków i sekwoi.

Poszedł razem z nią aż do nagrobka z białego marmuru, ozdobionego rzeźbą anioła. Na marmurze wyryte było imię i nazwisko dziewczynki, data urodzenia i śmierci oraz słowa: Była radością mojego życia.

Lily bezgłośnie płakała. Simon patrzył, jak osuwa się na kolana i układa na grobie żonkile.

Chciał ją pocieszyć, wiedział jednak, że w takiej chwili powinien zostawić ją samą. Wrócił więc do samochodu.

Usłyszał dzwonienie swojej komórki.

To był Clark Hoyt. Wydawał się niesłychanie podniecony.

Загрузка...