17

Eureka, Kalifornia Pensjonat „Rusałka”

Lily spała i śniło się jej coś przerażającego. Zlana potem, poderwała się nagle na łóżku i aż jęknęła z bólu. Złapała się za brzuch i zaczęła głęboko oddychać.

Poczuła zapach dymu w pokoju. To ten swąd wyrwał ją z sennych koszmarów i był coraz ostrzejszy. Czarny dym kłębił się wokół firanek, które zaczynały się palić.

Dobry Boże, pensjonat stał w ogniu! Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do drzwi. Były zamknięte. Gdzie jest klucz? Nie było go w drzwiach ani na komodzie. Pobiegła do łazienki, zmoczyła ręcznik i przyłożyła go do twarzy.

Rzuciła się do telefonu, wykręciła 911. Telefon był głuchy. Ktoś wzniecił ogień i odciął linię telefoniczną. A może kable się przepaliły? To nie miało znaczenia, ważne było, żeby się wydostać na zewnątrz. Płomienie lizały już dywan w sypialni. Zaczęła walić w ścianę.

– Simon! Simon!

– Lily, uciekaj natychmiast!

– Drzwi są zamknięte! Nie mogę ich otworzyć!

– Już idę! Połóż się na podłodze.

Była zbyt przerażona, żeby się położyć i czekać na ratunek. Podbiegła do drzwi i uderzyła w nie ramieniem. Bez efektu.

Chwyciła krzesło i walnęła nim w drzwi, które się tylko lekko zatrzęsły – były z cholernie solidnego drewna. Słyszała, że Simon otwiera swój pokój, i szybko się odsunęła. Chwała Bogu, że nie został zamknięty, tak jak ona. Zaczął kopać w drzwi, które coraz mocniej drżały i wreszcie ustąpiły.

– Nic ci nie jest?

– Nie. Musimy wszystkich ostrzec – powiedziała Lily, ale zaraz zgięła się wpół i zaczęła kasłać. Simon podniósł ją i zniósł na dół po szerokich mahoniowych schodach.

Pani Blade właśnie wyprowadzała z holu staruszkę, która cicho płakała.

– To pani Nast. Mieszka u nas na stałe. Dzwoniłam pod 911, ale telefon nie działa. Na trzecim piętrze są jeszcze ludzie. Proszę ich wyprowadzić, panie Russo.

– Dzwoniłem pod 911 z komórki. Już jadą.

Zanim Simon dotarł do szczytu schodów, już wbiegali strażacy, krzycząc, żeby zszedł stamtąd i opuścił budynek.

Simon skinął głową, ale nagłe zobaczył młodą kobietę z dwójką kaszlących dzieci. Strażacy mieli pełne ręce roboty z innymi gośćmi. Simon chwycił matkę z dziećmi i sprowadził ich na dół. Wszyscy kasłali, dzieci płakały, a matka wylewnie mu dziękowała.

Wszyscy goście „Rusałki”, dziesięć osób, zostali uratowani. Nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń poza lekkim zatruciem dymem. Pensjonat nie poniósł również wielkich szkód.

Colin Smith, agent wysłany przez Clarka Hoyta na nocny dyżur przy pensjonacie, powiedział Lily i Simonowi, że kręciło się tam dwóch mężczyzn. Niestety, stracił ich z oczu, a kiedy wrócił i zobaczył dym, natychmiast zadzwonił po straż.

Simon trzymał Lily w objęciach. Miała na sobie długą, flanelową nocną koszulę, rozpuszczone włosy i była boso. On przed wyjściem z pokoju zdążył włożyć dżinsy, sweter i tenisówki. Było chłodno – strażacy rozdawali koce. Zaczęli się schodzić sąsiedzi, również przynosząc koce, kawę, a nawet bułeczki.

– Lily, nic ci nie jest? – spytał Simon.

– Żyjemy, tylko to jest ważne. Co za łajdaki! Nie mogę uwierzyć, że podpalili cały pensjonat. Tylu niewinnych ludzi mogło ucierpieć, a nawet zginąć.

– Mnie to nie przyszło do głowy, ale twój brat przewidział, że oni mogą podjąć jakąś drastyczną akcję. Przed chwilą poznałaś agenta Colina Smitha. Savich prosił naczelnika biura w Eureka o ochronę.

– Tak, domyśliłam się tego. Szkoda, że nie złapał ich, zanim zdążyli podłożyć ogień.

– On też tego żałuje. Dzwonił do swojego szefa,” Clarka Hoyta. Pewnie Clark niedługo tu przyjedzie. Założę się, że już zawiadomił Savicha.

– O czwartej rano?

– Słuszna uwaga.

– Simon, jest mi zimno.

Siedział na krzesełku ogrodowym przyniesionym przez sąsiada. Wziął ją na kolana i nakrył kocem.

– Teraz lepiej? Skinęła głową.

– Pieprzona afera – powiedziała. Simon roześmiał się.

– Wiesz, Simon, nawet Remus by się tak daleko nie posunął. Robią swoje, nie zważając na to, ile osób może stracić życie… To przerażające.

– Tak – przyznał. – Tego się nie spodziewałem.

– Napadnięto na ciebie w Nowym Jorku, zaraz po powrocie z Waszyngtonu. Ci ludzie są naprawdę szybcy. Zaczynam myśleć, że za tym wszystkim stoi Olaf Jorgenson, tak jak mówiłeś, a nie Frasierowie. Skąd Frasierowie mogliby cokolwiek o tobie wiedzieć?

– Zgadzam się z tobą. Ale ten facet nie próbował mnie zabić, przynajmniej tak mi się wydaje.

– To mogło być ostrzeżenie.

– Też tak myślę. Jednak teraz to już nie było ostrzeżenie. Lily, tkwimy w tym po same uszy. Założę się, że Clark Hoyt nie spuści nas z oczu, dopóki jesteśmy na jego terenie.

– To dobrze. Nie, Simon, nie próbuj mnie przekonywać. Nie zostawię cię samego. – Zamilkła na chwilę. – Nie wiem, czy ci mówiłam, że Jeff MacNelly, ten, który dostał nagrodą Pulitzera za komiks polityczny, wywarł wielki wpływ na mojego Remusa. Ale on już nie żyje, a ja nigdy mu tego nie powiedziałam.

Simon zorientował się, że Lily jest na granicy załamania nerwowego. Przykrył ją dodatkowym kocem. Trudno się było dziwić, że nie była w stanie udźwignąć tego napięcia. Małżeństwo z Tennysonem Frasierem całkowicie zwichnęło jej życie. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co przeżywała, kiedy zginęła jej córka. Miała potem przez długie miesiące stany depresyjne. A teraz jeszcze to.

– Jeff MacNelly mówił, że najlepszy efekt humorystyczny osiąga się, umieszczając polityków w aktualnej rzeczywistości. Mnie się nie podoba ta rzeczywistość, Simon. Zupełnie mi się nie podoba.

– Mnie też nie.

Waszyngton, Hoover Building

Savich odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach.

– Dillon, co się stało? – zapytała Sherlock. Z wolna podniósł głowę.

– Powinienem był ją zabić, Sherlock, zabić strzałem w głowę, jak Tommy'ego Tuttle'a. To wszystko moja wina – śmierć tego chłopca w Chevy Chase, a teraz to.

– Znowu zabiła?

Skinął głową i popatrzył na nią z rozpaczą w oczach.

– W Road Town, na Tortoli, na brytyjskich Wyspach Dziewiczych.

– Opowiedz mi wszystko.

– Dzwonił Jimmy Maitland. Powiedział, że tamtejszy komisarz policji otrzymał nasze raporty, a jego funkcjonariusze byli w pogotowiu. No i stało się. Znaleziono aptekarza z poderżniętym gardłem – apteka była w takim stanie, że nie można było stwierdzić, jakich leków brakuje, ale my wiemy, że to musiały być antybiotyki i środki przeciwbólowe. Przeszukują wyspę w poszukiwaniu kobiety z jedną ręką. Dotychczas bez rezultatów. Tortola to zupełnie inna wyspa niż należący do Stanów St. Thomas. Jest o wiele bardziej prymitywna, rzadziej zaludniona, dostarcza wielu kryjówek, a co najważniejsze, można się na nią dostać jedynie łodzią.

– To oznacza, że ona zdobyła łódź – stwierdziła Sherlock. – Ale pewnie się już przeniosła gdzie indziej.

– Trudno uwierzyć, że nikt nie zgłosił kradzieży łodzi.

– Zrobiło się późno – powiedziała Sherlock. – Wyślij e – maile na inne wyspy i chodźmy do domu. Pobawimy się z Seanem, a potem pójdziemy na siłownię. Dillon, miałeś ciężki dzień.

– OK, ale najpierw muszę porozmawiać z tamtejszymi gliniarzami, upewnić się, czy wiedzą już o tym, co się stało na Tortoli, i ponownie ich uczulić, że ona jest bardzo niebezpieczna. – Wstał zza biurka, przytulił ją i pocałował. – Idź do domu i pobaw się z Seanem. Ja niedługo przyjdę. Daj mu kilka krakersów w moim imieniu.

Qantico, Wirginia Akademia Treningowa FBI

Marilyn, to do ciebie. – Agent specjalny Virginia Cosgrove podała jej słuchawkę. – Dzwoni kobieta, mówi, że należy do jednostki Dillona Savicha. – Będę słuchać waszej rozmowy na drugiej linii, OK?

Marilyn Warluski, która właśnie składała swoje nowe ubrania do walizki, skinęła głową. Była zdumiona. Mieszkała w hotelu FBI, wraz z dwiema agentkami, i już się powoli przyzwyczajała do tej sytuacji. Czego może teraz chcieć od niej agent Savich? Wzięła słuchawkę z ręki agentki Cosgrove.

– Halo…

– Cześć, laleńko! Tu Timmy! Czy już jesteś na mnie napalona, koteczku?

Marilyn przymknęła oczy – to był zbyt wielki szok.

– Tammy – szepnęła – to naprawdę ty?

– Nie, to Timmy. Posłuchaj, malutka, muszę się z tobą zobaczyć. Chcę, żebyś jutro przyleciała na Antiguę, ja już tam będę. Czekam na ciebie na lotnisku w St. John's. Nie zrób mi zawodu, koteczku.

Marilyn rzuciła Virginii przerażone spojrzenie. Agentka napisała coś szybko na kartce i podała ją Marilyn: „OK, ale przylecę późnym wieczorem”.

– Dobrze cię traktują w tej gliniarskiej akademii? Chcesz, żebym się tam pojawiła z ghulami i zrównała ją z ziemią?

– Nie, Tammy, nie rób tego. Przylecę jutro wieczorem. Dobrze się czujesz?

– Pewnie. Musiałam tylko uzupełnić lekarstwa na Tortoli. Paskudne miejsce, nic się tu nie dzieje. Nie mogę się już doczekać, żeby się stąd wyrwać. Do zobaczenia jutro, maleńka.

Marilyn wolno odłożyła słuchawkę i spojrzała na Virginię Cosgrove.

– Skąd wiedziała, gdzie jestem? Muszę zadzwonić do agenta Savicha. Cholera, jest już późno.

Następca dyrektora Jimmy Maitland zadzwonił do Dillona Savicha, żeby zmobilizował grupę agentów potrzebnych do akcji. Po dwóch godzinach ludzie byli już gotowi do wyjazdu.

Maitland wezwał również grupę antyterrorystyczną z Waszyngtonu – cała akcja rozegra się prawdopodobnie na lotnisku i można się spodziewać kłopotów.

– Zgodzili się wziąć w tym udział i mamy już grupę wsparcia, sześciu naprawdę dobrych facetów – powiedział Savichowi Maitland.

Vincent Arbus, najważniejszy człowiek w grupie, silny jak byk, łysy jak kolano i zanadto wycwaniony, żeby mu to mogło wyjść na dobre, popatrzył na Savicha i po chwili przeniósł wzrok na Sherlock.

– Mówcie do mnie Vinny – powiedział niskim, chropawym głosem. – Coś mi się wydaje, że zdążymy się nieźle poznać, zanim ta cała afera dobiegnie końca. Powiedzcie mi, skąd, u diabła, ta szalona jednoręka kobieta wie, że Marilyn Warluski była zapuszkowana w hotelu w Quantico? Skąd, u diabła, miała numer telefonu?

– Prawdę mówiąc – powiedział wolno Savich, nie patrząc na Sherlock – maczałem w tym palce. Prawdę mówiąc, sam jej w tym pomogłem.

Загрузка...