Hemlock Boy, Kalifornia
Nie było tam jaskiń, nawet żadnego wgłębienia w skale, gdzie by się mogła wcisnąć i przeczekać. Rozpościerała się przed nią niekończąca się plaża, usiana wyrzuconym przez ocean drewnem i śliskimi wstęgami wodorostów, na których łatwo było się poślizgnąć.
Miała jednak broń. Nie znała się na niej, wiedziała tylko tyle, że ma w ręku pistolet, z którego można zabić, jeśli podejdzie się wystarczająco blisko do ofiary.
Słońce schowało się za chmurami i zrobiło się chłodno. W każdej chwili mógł spaść deszcz. Nie wiedziała, czy to jej pomoże, czy nie.
Czy tych mężczyzn było trzech? Jeden został przy Simonie, a dwóch ją ścigało? Może było ich tylko dwóch, może Simonowi udało się uciec i wezwać pomoc. Oboje zachowali się jak ostatni kretyni – powiedzieli ochroniarzom z FBI, że jadą tylko na cmentarz i chcą być sami, więc spotkają się ponownie w mieście.
Zatrzymała się, bo zabrakło jej tchu. Przylgnęła do skalnej ściany i obejrzała się do tyłu.
– Lily Frasier! – Usłyszała nagle głos jednego z tych mężczyzn. – Mamy Simona Russa. Jeśli się nie poddasz, zabijemy go. Potem nasi przyjaciele osaczą cię na drugim końcu plaży. Zobaczysz, co ci wtedy zrobimy.
Te słowa przywróciły jej zdolność oddychania. Ten mężczyzna miał silny akcent – wymuszony i nienaturalny. Szwedzki. Niech to szlag, chyba pojawił się tu sam Olaf Jorgenson albo przysłał swoich przyjaciół. Pobiegła przed siebie, okrążyła cypel skalny i spojrzała do góry. Ucieknie im – dojrzała prowadzącą do góry ścieżkę i natychmiast zaczęła się wspinać, przytrzymując się rękami występów skały, byłe szybciej. Nie mogli jej dostrzec, dopóki sami nie okrążą cypla.
Nie mogą zabić Simona. Na pewno zostawili go w samochodzie. A jeśli pilnował go jakiś trzeci mężczyzna, to i tak nie mogliby się z nim porozumieć. Chyba że mieli telefon komórkowy. Teraz wszyscy mieli komórki. Och, Boże, nie, modliła się w duchu. Na pewno blefowali.
Potknęła się, kilka kamieni i sporo małych kamyczków osunęło się w dół. Zamarła na chwilę, ale zaraz znowu ruszyła do przodu. Kiedy znalazła się na górze klifu, zaczęła biec. Ci mężczyźni pewnie już wiedzieli, którędy uciekła.
Musiała się spieszyć. Wszystko ją bolało, ale nie zwracała na to uwagi. Musi ratować Simona. Dobiegła do ogrodzenia cmentarza, przeszła przez żeliwne ogrodzenie i pobiegła dróżką w kierunku parkingu.
Klakson już przestał wyć.
Jeszcze chwila. Dojrzała ich wynajęty samochód, ale nie widziała Simona. Podbiegła do auta. Leżał na przednim siedzeniu, nieprzytomny lub martwy.
Otworzyła drzwi.
– Simon! Zbudź się, do diabła! Zbudź się! Jęknął, usiłując się podnieść.
– Ściga nas dwóch mężczyzn. Mają broń. Uciekłam im, ale niedługo tu będą. Przesuń się. Pojadę wprost do więzienia i poproszę porucznika Dobbsa, żeby nas tam zamknął. To jedyne bezpieczne miejsce na świecie. Adwokaci nie mają wstępu. Tylko porucznik Dobbs. On może nam przynosić jedzenie. Wezwiemy Dillona i Sherlock. Oni to wszystko rozpracują i dopiero wtedy stąd wyjedziemy.
Wygłaszając tę przemowę, przesunęła Simona na siedzenie obok kierowcy.
– Wszystko będzie dobrze. Teraz ja prowadzę. Odpocznij sobie, Simon.
– Nie, Lily, nic z tego. Już nigdzie nie pojedziesz. Słysząc ten przesłodzony głos, Lily wolno odwróciła głowę. Charlotte Frasier trzymała w ręku długą strzelbę i celowała w nią.
– Sprawiasz nam zbyt wiele kłopotów. Gdybym sama się tym nie zajęła, znowu byś nam uciekła. Do trzech razy sztuka. Lily, wysiadaj z samochodu! I to już!
Lily niezbyt się nawet zdziwiła, że to nie Elcott, tylko Charlotte. Miała ochotę się uśmiechnąć. Charlotte nie wiedziała, że ona ma broń. Czy Charlotte ośmieliłaby się zabić ich na cmentarnym parkingu? Tak, była przekonana, że teściowa jest zdolna do wszystkiego. Nadal była na wolności, chociaż pan Monk zginął już trzy dni temu.
Zobaczyła, że tamci mężczyźni już do nich biegną. Musiała coś wymyślić, i to szybko. Otworzyła drzwi samochodu, podnosząc jedną rękę, a drugą chowając z tyłu.
– A gdzie Elcott? – spytała, chcąc, choćby na chwilę, od wrócić uwagę Charlotte. – A twój wspaniały synek? Tak bardzo mnie kocha, że chce mnie pogrzebać? Nie czają się gdzieś w ukryciu, czekając na twoje rozkazy?
– Jak śmiesz tak mówić o moim mężu i synu… Lily podniosła pistolet i wystrzeliła.
Waszyngton Siedziba FBI
Mamy go! – krzyknął Ollie Hamish, wbiegając do biura Savicha. – Mamy Anthony'ego Carpellego, znanego pod nazwiskiem Wilbur Wright. Dopadliśmy go w Kitty Hawk. Klęczał tam przed pomnikiem i nie stawiał oporu, kiedyśmy go zwijali.
Savich był roztargniony i przez chwilę nie wiedział, o czym Ollie mówi. Potem przypomniał sobie tego guru z Teksasu, który kazał swoim wyznawcom zabić szeryfa i jego dwóch zastępców. Był Kanadyjczykiem o sycylijskich korzeniach, studiował na McGill University i zrobił dyplom z biologii molekularnej.
– Usiądź, Ollie – powiedział Savich. – Mówiłeś, że on klęczał przed pomnikiem? Jakby się modlił?
– Może i tak. Wszyscy agenci byli uradowani, że to tak łatwo poszło, że postanowili to uczcić. Od jedenastej rano piją piwo. Mamy go, Savich. Teraz zostanie odesłany do Teksasu, gdzie prawdopodobnie czeka go krzesło elektryczne.
– Chyba nie – powiedział Savich. – Pamiętaj, że on nie jest bezpośrednio powiązany z tamtymi zabójstwami – to są tylko podejrzenia kobiety, która jest na niego wściekła.
– Wiem, chodzi o Lureen. Ona będzie głównym świadkiem oskarżenia. Złapali też jeszcze dwóch ludzi z sekty Wilbura. Wszyscy się spodziewają że pogrążą go właśnie jego wyznawcy. W każdym razie mamy go i nikogo już więcej nie zabije. Hej, Savich. Powinieneś być z tego zadowolony. Przecież to ty i twój MAX przewidzieliście, że on pojedzie do Kitty Hawk.
Savich zorientował się, że był tak zaabsorbowany sprawą Tammy Tuttle, że w gruncie rzeczy Wilbur Wright niewiele go obchodził. A przecież odnieśli zwycięstwo i powinni się z tego cieszyć.
– Jestem zadowolony – uśmiechnął się do Olliego. – MAX odkrył jeszcze szesnaście morderstw w południowo – zachodnich Stanach, które wyglądają na robotę Wilbura. Można mu zarzucić więcej zbrodni, oprócz tej jednej. Dane Carver się tym zajmuje. Teraz możesz oddać Wilbura Wrighta w ręce naszych lekarzy, żeby stwierdzili, co nim powoduje.
– Nawet nie chcę tego wiedzieć.
– Niestety, ława przysięgłych będzie tego żądać. Spotkaj się z Dane'em i popracujcie nad tymi innymi zbrodniami, potem przesłuchajcie Wilbura.
– Przyjrzałem mu się, jak go złapaliśmy. Wiesz co, Savich, nigdy nie widziałem takiego martwego wzroku, a przecież tylu złoczyńcom patrzyłem już w twarz. Ten Wilbur był przerażający. Ciekawe, co on widzi tym martwym wzrokiem. Już niedługo zostanie przekazany do Teksasu z wystarczającymi dowodami winy, żeby go posadzić na krześle.
– Jego adwokaci będą na pewno walczyć przeciwko ekstradycji.
– No pewnie. Woleliby stan, gdzie się nie orzeka kary śmierci, ale jeśli będzie dość dowodów winy, to nic nie wskórają.
– Dobrze się spisaliśmy, Ollie. Teraz razem z Dane'em zajmiecie się tą sprawą, OK?
– Załatwione. – Agent Ollie Hamish siedział teraz pochylony, trzymając zaciśnięte dłonie między nogami. – Słyszałem różne opowieści o tym, co się wydarzyło na Antigui. Jak się ta sprawa posuwa?
Savich opowiedział mu całą historię.
– Musimy się dowiedzieć, gdzie ona nauczyła się sztuki wytwarzania iluzji, żeby mieć pełną świadomość, do czego jest jeszcze zdolna. Już nasi ludzie nad tym pracują. Dodatkowi agenci przeczesują lotnisko na Antigui, żebyśmy mogli odpowiedzieć sobie na pytanie, jak się jej udało stamtąd uciec. Przepytują wszystkich w okolicach lotniska, przeszukują statki i prywatne czartery.
– Ona ma tylko jedną rękę i chyba jej stan fizyczny nie jest zbyt dobry, prawda? – spytał Ollie.
– Nie wiem tego. Chirurg powiedział, że jeśli wda się zakażenie, to bez antybiotyków może nie przetrzymać tygodnia. Ale jeśli nie będzie zakażenia, to szybko powróci do zdrowia. Mówił, że wspaniale zniosła operację. Spytałem go, czy nie zauważono kogoś innego zamiast Tammy Tuttle albo czy nie widziano jej tam, gdzie nie powinno jej być.
– Czy zrozumiał, o co ci chodzi?
– Zrozumiał. Sanitariusz mu powiedział, że w dzień po operacji widział Tammy, gdy szła do łazienki. Poszedł zaraz sprawdzić jej łóżko – leżała bez ruchu. Nikt mu nie uwierzył. Potem uciekła i również nikt tego nie potrafił wyjaśnić. No dobra, Ollie. Jak się ma Maria i Josh? On ma teraz dwa lata, prawda?
– Tak. Biega po całym domu, otwiera wszystkie szuflady i stuka garnkami. Krzyczy „nie” co najmniej pięćdziesiąt razy dziennie i jest o wiele fajniejszy niż ten szczeniaczek, którego niedawno dostaliśmy. Psiak nasiusiał mi na koszulę, którą miałem dzisiaj włożyć.
Savich roześmiał się. Skinął głową Olliemu i powrócił do MAXA.
Po godzinie dostał telefon. Widziano Tammy Tuttle w Bar Harbor, w Maine. Agenci pokazywali w mieście jej fotografie, na których była razem z Marilyn, i zostawiali kontaktowe numery telefonów. Do komendy policji w Bar Harbor zadzwonił właściciel sklepu fotograficznego. Zostawiła u niego film i miała wrócić po odbitki.
– Muszę przyjrzeć się jej z bliska – powiedział Savich, całując Sherlock na pożegnanie. – Muszę zobaczyć Tammy z jedną ręką, a nie to, co ona chce, żebym zobaczył – dodał, wybiegając z biura.
– Proszę cię, nie podchodź do niej za blisko! – zawołała za nim Sherlock, lecz chyba jej nie usłyszał.
Savich wraz z sześcioma agentami wsiadł do samolotu na wojskowym lotnisku. Podczas lotu do Bar Harbor powiedział agentom o wszystkich aspektach tej sprawy. Stwierdził, że powinni wiedzieć, z kim będą mieć do czynienia.
Psychopatka i zbrodniarka, posiadająca umiejętność wywoływania iluzji i prawdopodobnie zdolności telepatyczne. Nigdy się jeszcze z czymś podobnym nie zetknął i miał nadzieję, że go to już nigdy więcej nie spotka.
Powiedział agentom o ghulach, powtórzył im słowa Marilyn i opisał to, co sam widział. Nawet jeśli mu nie uwierzyli, to wszystkie wątpliwości zachowali dla siebie.
Uwierzyła mu bez zastrzeżeń agentka, która była przyjaciółką Virginii Cosgrove.
– Virginia mówiła mi trochę o tym, co słyszała od Marilyn Warluski. To było przerażające, panie Savich – powiedziała, kiedy wysiadali z odrzutowca w Bar Harbor.
– Wystarczy Savich, panno Rodriguez. Mnie też bardzo dotknęła śmierć agentki Cosgrove.
– Wszystkich dotknęła, sir. – Agentka Rodriguez zdobyła się na uśmiech. – Wystarczy Lois, Savich.
– Załatwione. Posłuchajcie! – Savich zwrócił się do agentów. – Jeśli zobaczycie ją, albo jego, macie nic nie kombinować. – Pokazał im portret pamięciowy. – Niech wam nawet nie przyjdzie do głowy, żeby brać ją żywą. Strzelajcie tak, żeby zabić. Pojadę teraz do sklepu fotograficznego. Spotkamy się w komendzie policji.
Zastanawiał się, czy Tammy będzie w towarzystwie ghuli. Był zadowolony, że nie ma tu Sherlock, że została w domu z Seanem.
Wszedł do sklepu fotograficznego, Hamlefs Pies, na Wescott Avenue, żeby sprawdzić zgodność informacji przekazanej policji przez pracującego w sklepie chłopaka.
Teddi Tyler, który zaznaczył, że jego imię pisze się przez „i”, powiedział Savichowi, że kobieta z fotografii była w sklepie wczoraj, późnym popołudniem. Natychmiast zawiadomił o tym policję.
– Czego chciała?
– Wywołać film.
Savich poczuł przyspieszone bicie serca, ale zachował spokój. Sprawa zbliżała się do końca.
– Wywołał pan ten film, panie Tyler?
– Tak, sir. Policjanci powiedzieli mi, żebym go wywołał i zatrzymał zdjęcia dla FBI.
– Kiedy ma przyjść po fotografie?
– Dzisiaj, o drugiej.
– Czy ona nie wyglądała na chorą, panie Tyler?
– Była tylko trochę blada. Wczoraj było zimno i cała była opatulona. Miała na sobie ciepły płaszcz, duży szal i wełnianą czapkę narciarską, ale poznałem ją bez problemu.
– Nie powiedział jej pan, że wydaje się panu znajoma?
– Ależ skąd. Zachowałem spokój.
Savich mógł mieć tylko nadzieję, że zachowanie chłopaka nie wzbudziło czujności Tammy, ale chyba tak nie było, bo Teddi Tyler jeszcze żył. To, co powiedział Savichowi, pokrywało się z tym, co mówił policjantom.
– Niech się pan teraz dobrze zastanowi, panie Tyler. Którą ręką podawała panu film?
Teddi zmarszczył brwi.
– Lewą – odparł po chwili milczenia. – Tak, na pewno lewą ręką. Na lewym ramieniu miała torebkę na długim pasku, z której wyjęła film. To było nieporęczne.
– Widział pan jej prawą dłoń? Teddi zamyślił się znowu.
– Przykro mi, ale nie przypominam sobie tego. Jestem tylko pewny, że była cała opatulona. Zresztą nic dziwnego, było przecież bardzo zimno.
– Dziękuję panu, panie Tyler. Wkrótce przyjdzie tu agent Briggs, który zajmie pana miejsce za ladą. Proszę z nim wszystko uzgodnić. – Teddi Tyler chciał zaprotestować, ale Savich powstrzymał go gestem dłoni. – Pan już jej nie spotka, to absolutnie wykluczone. Ona jest bardzo niebezpieczna, nawet dla nas. Teraz proszę mi pokazać fotografie.
Teddi podał mu kopertę. Savich podszedł do wystawy. Jak na listopad, dzień był wyjątkowo słoneczny, chociaż na dworze było tylko sześć stopni. Otworzył kopertę i wyjął sześć małych fotografii.
Obejrzał je po kolei, po czym zrobił to jeszcze raz. Nie potrafił tego zrozumieć. Zdjęcia robione były na plaży, niewątpliwie na Karaibach. Dwa wczesnym rankiem, dwa w południe, a dwa o zachodzie słońca. Nie były dobre – zresztą nic dziwnego, ona miała tylko jedną rękę – ale po co je robiła? Tylko zdjęcia plaży, na żadnym nie było ludzi. O co tu chodzi?
– Mówiła coś na temat tych zdjęć? – spytał Teddiego. – Gdzie je robiła?
– Tak, powiedziała, że to są fotografie z wakacji i chce je pokazać swojej współlokatorce, żeby zobaczyła, jak pięknie jest na Karaibach.
Jeśli to prawda, to znaczy, że Marilyn żyje i ma podziwiać widoki z karaibskiej plaży.
Powiedział Teddiemu Tylerowi, żeby po przybyciu agenta Briggsa jak najszybciej opuścił sklep. Wierzył, że Briggs będzie wiarygodną osobą w zakładzie fotograficznym – wykonywał już wiele podobnych zadań. Był bystry, szybko oceniał cudze zachowanie. Savich mu ufał. Briggs wiedział, że Tammy jest niebezpieczna, wiedział o niej wszystko, co tylko możliwe.
Mieli jeszcze trzy godziny na zorganizowanie akcji. Trzech agentów obserwowało dom chłopaka Marilyn przy Newport Drive, chociaż Savich wątpił, żeby ktoś się tam pokazał.
Wyszedł ze sklepu i po drodze na spotkanie ze swoimi agentami postanowił zadzwonić do Simona Russa. Już od prawie trzydziestu godzin nie kontaktował się ani z nim, ani z Lily. Wiedział, że wszystko jest w porządku; gdyby tak nie było, Hoyt już by go zaalarmował. Chciał jednak wiedzieć, co się u nich dzieje. Martwił się o Lily. Wiedział, że nad jej bezpieczeństwem czuwał Simon, Hoyt i miejscowa policja, lecz mimo to się martwił. Była jego siostrą i bardzo ją kochał. Miała już dość ciężkich przejść.
Im więcej o tym myślał, tym bardziej się niepokoił.
Postawił kołnierz skórzanej kurtki i wystukał numer komórki Simona. Nie uzyskał połączenia. Nie próbował pocieszać się myślą, że wyczerpała się bateria, lecz natychmiast zadzwonił do Clarka Hoyta.