Bar Harbor, Maine
Zbliżał się koniec dnia i nadal nie było śladu po Tammy Tuttle i Marilyn Warluski. Było tylko mnóstwo telefonów na temat miejsca ich pobytu. Każda wiadomość musiała być sprawdzona, ale to niczego nie dało. Była to największa obława w historii stanu Maine, w którą zaangażowano dwustu ludzi. Savich przez cały czas myślał o Lily – gdzie jest i czy żyje. Najgorsze, że nic nie mógł w tej sprawie zrobić.
Był już u krańca wytrzymałości nerwowej, kiedy zadzwonił Jimmy Maitland.
– Wracaj do domu, Savich – powiedział. – Jesteś potrzebny w Waszyngtonie. Prędzej czy później będziemy mieli jakąś wiadomość o Tammy. Tam już nie masz nic do roboty.
– Zdaje pan sobie sprawę, sir, że ona znowu popełni morderstwo i dopiero wtedy dostaniemy tę wiadomość? Prawdopodobnie zabiła już Marilyn.
– Masz rację – przyznał Jimmy Maitland po chwili milczenia. – Wiem jednak, że teraz nic nie możemy zrobić. Wracaj do domu, Savich.
– Czy to rozkaz, sir?
– Tak.
Nie powiedział, że dzwoni z domu Savicha, siedząc w jego ulubionym fotelu z Seanem na kolanach, że stoi przy nim Sherlock, trzymając w jednej ręce szklaneczkę whisky, a w drugiej krakersa. Jimmy miał nadzieję, że krakers nie jest przeznaczony dla niego. Potrzebował whisky.
– Dobrze. Wrócę za kilka godzin – obiecał Savich. Gdyby Sean zaczął gaworzyć, kiedy jego ojciec był przy telefonie, Jimmy musiałby przyznać, skąd dzwoni, ale chłopiec siedział spokojnie, gryząc paluszki i uśmiechając się do niego. Jimmy odłożył telefon, podał Seana Sherlock i wziął od niej szklaneczkę.
– Zrobił się straszliwy zamęt, ale przynajmniej Savich będzie dziś wieczorem w domu. On jest bardzo przygnębiony.
– Wiem, wiem. Wymyślimy coś. – Sherlock dała krakersa Seanowi.
– Savich czuje się – powiedział Jimmy – jakby to on zawiódł i śmierć tych wszystkich ludzi, łącznie z Virginią Cosgrove, była jego winą.
– Nic się na to nie poradzi. On już taki jest. Jimmy patrzył, jak Sean zajada krakersa.
– On mi przypomina mojego Landry'ego – powiedział. – Był strasznym rozrabiaką, nieźle przez niego osiwiałem. Jeśli Sean ci zanadto dokuczy, zadzwoń do mnie.
Jednym haustem wypił whisky i zatrzymał wzrok na wiszącym nad kominkiem obrazie Sarah Elliott.
– Zawsze fascynował mnie żołnierz na tym obrazie. Zastanawiałem się, czy ktoś by po nim rozpaczał, gdyby zginął.
– Tak, to wspaniały obraz. Czy Dillon powiedział panu, co się dzieje w sprawie Lily i Simona?
– Mówił mi, że agent Hoyt znalazł rozkład lotów prywatnego odrzutowca, który należy do Waldemarsudde Corporation. Ten learjet wystartował z lotniska Arcata do Goteborga. Na czele tej korporacji stoi Ian Jorgenson, syn Olafa Jorgensona, kolekcjonera, który zapewne jest z tą sprawą związany.
– Mówił panu, że jego syn też jest kolekcjonerem?
– Tak – odparł Jimmy. – Ciekawe, że Elcott i Charlotte Frasierowie zostali również porwani. Może zresztą polecieli dobrowolnie, wiedząc, że tutaj pętla się już zacieśnia. Tennyson jest nadal w Hemlock Bay. Nie ma jeszcze żadnych dowodów, które by pozwoliły włączyć go do sprawy zamachu na życie Lily czy zabójstwa pana Mońka. Wydaje mi się, że mąż Lily jest niewinną ofiarą swoich rodziców.
– To możliwe – odrzekła Sherlock. – Ale teraz nie ma to już wielkiego znaczenia. Lily się z nim rozwodzi. Aha, jeszcze coś. Dillon telefonował już do swoich przyjaciół z policji w Sztokholmie i w Uppsali. Wiemy, że Jorgensonowie mają olbrzymią posiadłość w Goteborgu. Nazywa się Slottsskogen, Leśny Zamek. Dillon mówił, że jeden z jego przyjaciół, Petter Tuomo, ma dwóch braci w policji w Goteborgu. Zajęli się sprawą, ale jeszcze nie mamy żadnych wiadomości.
– To dobrze, że rozpoczęto akcję – powiedział Jimmy. – Czy Savich ma przyjaciół na całym świecie?
– Prawie i chwała Bogu za to. – Sherlock westchnęła, pocałowała Seana i potrząsnęła głową. – Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie czyhają na nas jakieś okropieństwa. Strasznie się boimy o Lily i Simona. Możemy się tylko modlić, żeby Olaf Jorgenson ich nie zamordował.
– Po co by miał ich porywać, gdyby chciał zabić? To nie miałoby sensu. To wszystko musi być bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje.
Goteborg, Szwecja
Godzinę później Lily i Simon, po ciepłej kąpieli, przebrani w nowe ubrania, schodzili szerokimi, dębowymi schodami do holu. Alpo i Nikki szli za nimi. Przeszli przez hol, którego podłoga z białych i czarnych kwadratów marmuru tworzyła kolosalną szachownicę. Wzdłuż ścian stały wyrzeźbione z marmuru białe i czarne figury szachowe. Każda figura miała około dziewięćdziesięciu centymetrów wysokości.
Potem szli szerokim korytarzem i weszli do ogromnego, bardzo wysokiego pokoju. Na wszystkich ścianach były półki pełne książek i stało tam kilka wysokich bibliotecznych drabinek. W marmurowym kominku płonął ogień, a w rogu pokoju stało duże biurko. Siedział za nim około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Był wysokim, szczupłym blondynem z niebieskimi oczami, bardzo opalonym. Kiedy wprowadzono Simona i Lily, wstał zza biurka i popatrzył na nich z wyrazem uprzejmego zainteresowania. Alpo i Nikki zostali przy drzwiach.
– Witam pana w Slottsskogen, panie Russo, i panią, pani Frasier. To nasz Leśny Zamek. Za naszym przykładem nazwano niegdyś Leśnym Zamkiem największy park w tym mieście. Może państwo usiądą.
– Jakie to miasto?
– Siadajcie. Ojciec prosił, żebym was przywitał.
– Mówi pan płynnie po angielsku – zauważył Simon.
– Studiowałem w Princeton. Skończyłem historię sztuki, jak łatwo się domyślić. Oczywiście ukończyłem również studia menedżerskie.
– Dlaczego tu jesteśmy? – spytała Lily.
– A oto ojciec. Nikki, podwieź go tutaj, żeby mógł się przyjrzeć pani Frasier.
Lily zesztywniała na krześle, kiedy Nikki pchał wózek inwalidzki w ich kierunku. Siedział w nim niesłychanie stary człowiek, z kilkoma kępkami siwych włosów na głowie. Wyglądał na słabowitego, rachitycznego staruszka, ale kiedy podniósł głowę, w jego zimnych, niebieskich oczach zobaczyła wybitną inteligencję. Była pewna, że nadal ma sprawny umysł.
– Bliżej – polecił starzec.
Nikki przysunął wózek inwalidzki tuż do Lily. Stary mężczyzna wyciągnął rękę i dotknął końcami palców jej policzka. Lily chciała się cofnąć, ale zastygła w miejscu.
– Jestem Olaf Jorgenson, a ty jesteś Lily. Mówię dobrze po angielsku, bo tak samo jak mój syn studiowałem w Princeton. Masz na sobie białą sukienkę, tak jak sobie życzyłem. Jest piękna. – Przesunął dłonią po jedwabnym rękawie. – Chcę, żeby zrobiono ci portret w tej sukni. Cieszę się, że tym amerykańskim durniom nie udało się zabić ani ciebie, ani pana Russa.
– My też się z tego cieszymy – powiedziała Lily. – Dlaczego oni chcieli nas zabić, panie Jorgenson?
– Oddałem tę sprawę w ręce Frasierów, ale oni ją pokpili. Teraz jestem z tego zadowolony. Nie wiedziałem, jak wyglądasz, Lily. Kiedy Ian pokazał mi twoją fotografię, kazałem Frasierom zostawić cię w spokoju. Wysłałem Alpa i Nikkiego do Kalifornii, żeby cię do mnie przywieźli. Oni też nie najlepiej się spisali. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i wreszcie tu jesteś, moja droga.
– Nie ma nic szczególnego w moim wyglądzie – powiedziała Lily. – Po prostu jestem sobą.
Wiedziała jednak, że jest podobna do kogoś, na kim mu zależy, więc czekała, wstrzymując oddech.
– Wyglądasz jak Sarah Jameson – odezwał się wreszcie – gdy poznałem ją w Paryżu bardzo dawno temu, jeszcze przed drugą wojną światową, kiedy kwitło tam życie artystyczne. Francuscy burżuje wściekali się na nasze ekscentryczne, hulaszcze życie, bo nie potrafili go zrozumieć. Do dziś pamiętam te długie godziny, które spędzaliśmy u Gertrudy Stein. To była niezwykle inteligentna kobieta. Picasso uwielbiał ją, i malował. Pamiętam też Matissa, który był cichy i spokojny, dopóki nie napił się absyntu. Zaczynał wtedy malować, śpiewając niesłychanie sprośne piosenki.
Wszyscy najbardziej utalentowani ludzie zgromadzili się wtedy w Paryżu. Widziałem Hemingwaya, jak z Brakiem i Sherwoodem urządzali zawody w pluciu na odległość. Twoja babka też przy tym była. Jakże cudowne było życie cyganerii, która dała światu tak wspaniałą sztukę.
– Nie wiedziałem, że jest pan pisarzem czy też malarzem – odezwał się Simon.
– Niestety, nie jestem, chociaż próbowałem malować, uczyłem się u wielkich mistrzów i zmarnowałem wiele płócien. Tylu moich młodych przyjaciół chciało malować albo pisać. Przyjechaliśmy do Paryża, żeby podziwiać te wspaniałe talenty, licząc na to, że ich mistrzostwo choć trochę nas zainspiruje. Niektórzy z moich starych przyjaciół rzeczywiście stali się wielkimi artystami; inni wrócili do domu, żeby zająć się produkcją mebli albo sprzedażą znaczków na poczcie. Ale Sarah Jameson była najwspanialsza. Stein korespondowała z nią aż do śmierci.
– Jak dobrze znał pan moją babcię, panie Jorgenson? Cichy głos Olafa Jorgensona przywoływał wspomnienia, które wciąż żyły w jego pamięci.
– Sarah była trochę starsza ode mnie – piękna i utalentowana, gwałtowna i nieujarzmiona jak Sirocco wiejące od libijskich pustyń. Kochałem ją. Potem poznała jakiegoś cholernego Amerykanina, który przyjechał do Paryża w interesach, biznesmena w szarym flanelowym garniturze, i wolała go ode mnie. Opuściła mnie i pojechała z nim do Ameryki.
– To był mój dziadek, Emerson Elliott. Wyszła za niego za mąż w połowie lat trzydziestych, w Nowym Jorku.
– Tak, opuściła mnie i już jej nigdy więcej nie spotkałem W latach pięćdziesiątych zacząłem kolekcjonować jej obrazy. Początkowo nikt o tym nie wiedział, że swoje obrazy zapisała w testamencie wnukom. Zostawiła każdemu z nich osiem swoich pięknych płócien. Pragnąłem mieć je wszystkie w swojej kolekcji. Tak się złożyło, że jesteś pierwsza, ale udało się nam zdobyć tylko cztery oryginały, zanim Frasierowie przekonali się, że chcesz opuścić ich syna mimo leków, które ci podawali. Wiedzieli, że zabierzesz stamtąd obrazy, więc postanowili cię zabić. Po śmierci twojej córki cały spadek przypadłby mężowi.
– Ale nie umarłam.
– To prawda, chociaż bardzo się o to starali.
– Mówi pan, że mój mąż nie należał do tego spisku?
– Nie, Tennyson Frasier był tylko pionkiem w ich rękach. Nie spełnił oczekiwań rodziców, udało mu się tylko z tobą ożenić. Może nawet się zakochał, przynajmniej na tyle, żeby wziąć cię za żonę, czego życzyli sobie jego rodzice.
A ona była przekonana, że Tennyson należał do tego spisku.
– Dlaczego nie zaproponował mi pan, żebym sprzedała panu obrazy?
– Wiedziałem, że odrzucisz ofertę, a inni spadkobiercy też nie sprzedadzą swoich obrazów. Wybrałem ciebie, bo byłaś najłatwiejszym łupem, szczególnie po rozwodzie z Jackiem Grane'em.
– To szaleństwo. Ten cały skomplikowany plan wprowadzono w życie tylko po to, żeby pozbawić mnie obrazów babki?
– Obrazy Sarah należą do mnie, bo tylko ja potrafię je ocenić, zobaczyć to, czego nie ma na płótnie, bo ja poznałem jej duszę. Rozmawiała ze mną o swojej pracy, mówiła, o czym myślała, malując poszczególne obrazy. Rozmawialiśmy o tym całymi godzinami. Patrzyłem, jak malowała, i słuchałem jej głosu. Była jedyną kobietą z którą pragnąłem dzielić życie, jedyną.
Zamilkł na chwilę. Lity widziała, że jego twarz jest ściągnięta bólem. Nie wiedziała, czy to ból po stracie babki, czy wywołany chorobą.
– Tak, Lity – dodał po chwili – wybrałem ciebie, bo byłaś najbardziej podatna na manipulację. A co najważniejsze, byłaś sama. Kiedy przeniosłaś się do Hemlock Bay, poleciłem łanowi, żeby skontaktował się z Frasierami. Powiedz im o tym, Ian.
– Zabawiłem się w swata – roześmiał się Ian Jorgenson. – Miałem wielką satysfakcję, że wszystko tak dobrze poszło. Kupiłem Frasierów – to było proste. Kiedy wyszłaś za mąż za Tennysona,. rodzice kazali mu cię przekonać, żebyś przeniosła obrazy Sarah Elliott z Chicago do Muzeum Sztuki w Eureka. A tam chciwy pan Monk natychmiast przychylił się do naszych żądań.
– Udało się sfałszować tylko cztery obrazy, zanim się w tym wszystkim zorientowałem – powiedział Simon.
Bystre niebieskie oczy starca spoczęły teraz na Simonie. On jednak wiedział, że Olaf Jorgenson nie może go wyraźnie widzieć.
– Pana ingerencja, panie Russo, pokrzyżowała nam plany. Moja przyjaciółka, emigrantka, zdradziła mnie i sprzedała wszystkie ważne informacje ludziom, którzy z kolei sprzedali je panu. Gdyby nie ona, miałbym teraz wszystkie wasze obrazy, a ty, Lily, byłabyś już martwa. Nie jestem pewny, czy to byłoby najlepsze rozwiązanie tej sprawy.
– A teraz nigdy pan nie dostanie pozostałych czterech obrazów – powiedziała Lily. – Są już poza pana zasięgiem. Niedługo straci pan również te, które już są w pana posiadaniu. Chyba pan o tym wie.
– Tak sądzisz, moja droga? – zaśmiał się starzec. – Chodź, coś ci pokażę.
Po przejściu trzech korytarzy Lily i Simon znaleźli się, w dużej sali, wyposażonej w czujniki temperatury i wilgotności. Na ścianach wisiało chyba sto pięćdziesiąt obrazów Sarah Elliott.
– Nie mógł pan kupić legalnie aż tylu obrazów – zauważył Simon.
– Pewnie obrabowywał pan również muzea.
– Jeśli to było konieczne. W większości przypadków wcale nie było trudne. Wymagało tylko trochę cierpliwości, a ja jestem bardzo cierpliwy. No i mam wspaniałe rezultaty.
– To wymagało również pieniędzy – powiedział Simon.
– Oczywiście – przyznał Ian Jorgenson.
– Przecież pan nie może już widzieć tych obrazów. – Lily zwróciła się do Olafa Jorgensona. – Mając obsesję na punkcie mojej babci, ukradł pan obrazy, których nie jest pan w stanie zobaczyć.
– Jeszcze pięć lat temu miałem bardzo dobry wzrok. Nawet teraz widzę wytworne pociągnięcia pędzla, cienie i barwy. Znam każdy z tych obrazów tak dobrze, jakbym sam je namalował. Znam ich fakturę. Dotykam dłonią nieba i czuję ciepło słońca i powiew wiatru. To moi starzy przyjaciele; jestem ich częścią, a one są częścią mnie. Zbieram te obrazy od trzydziestu lat. Zwróciłem się do ciebie, Lily, bo chcę mieć je wszystkie, zanim umrę. Gdybym wiedział, jak bardzo przypominasz moją Sarah, nie pozwoliłbym tym idiotom próbować cię zabić. Ale ty im się nie dałaś.
Lily przypatrywała się staruszkowi na wózku inwalidzkim. Piękny, ręcznie robiony niebieski koc przykrywał mu nogi. W niebieskim kaszmirowym swetrze, białej jedwabnej koszuli i ciemnoniebieskim krawacie wyglądał na bezbronnego, uroczego starca. Nie odzywała się. Cóż miała powiedzieć? To wszystko było szalone, poza tym ten człowiek był zdolny do morderstwa.
Rozejrzała się po ścianach – obrazy jej babci zgrupowane były według lat, w których powstawały. Jeszcze nigdy w życiu nie widziała tyle piękna zebranego w jednej sali.
Simon podchodził kolejno do każdego z nich, wreszcie zatrzymał się przed ulubionym obrazem Lily Łabędzi śpiew.
– To był pierwszy z twoich obrazów, który skopiowałem, moja droga – powiedział Olaf Jorgenson. – To był zawsze mój ulubiony obraz. Wiedziałem, że jest w Instytucie Sztuki w Chicago, ale nie mogłem go stamtąd wydobyć. Bardzo stresująca sytuacja.
– Więc to było pierwsze płótno ukradzione przez pana z muzeum w Eureka – stwierdził Simon.
– Nie było w tym nic szokującego – wtrącił Ian Jorgenson, kładąc dłonie na ramionach ojca. – Pan Monk, kurator, chętnie się zgodził na skopiowanie obrazów. Zatrudnił w tym celu naszego malarza, wieszając jakąś marną kopię, którą zamienił później na dzieło naszego artysty. Nikt niczego nie zauważył. Początkowo liczyłem również na pana, panie Russo. Pan też ma obraz Sarah Elliott. Miałem nadzieję odkupić go od pana za godziwą cenę i zaoferować panu partnerstwo, bardzo korzystne z punktu widzenia finansowego, w niektórych moich interesach.
Ian patrzył na Simona zwężonymi oczami, ale jego głos miał nadal miłe brzmienie.
– Mój ojciec, po wysłuchaniu Alpa i Nikkiego, zdał już sobie sprawę, że nie zechce pan z nami współpracować. Zabraliśmy pana do Szwecji tylko dlatego, że ojciec chciał pana wypróbować pod kątem przydatności dla naszej organizacji.
– Niech mnie pan przetestuje – zaproponował Simon. – Zobaczymy, co z tego wyniknie.
– Miałem zamiar zaproponować panu wymianę: w zamian za Ostatnie namaszczenie Sarah Elliott ofiarowałbym panu życie i dałbym możliwość wykazania swojej przydatności dla mnie.
– Przyjmę tę ofertę, jeśli zwróci pan wolność Lily i mnie.
– Tego się właśnie obawiałem – westchnął Olaf i skinął głową.
– Z przyjemnością zabiję pana, panie Russo – powiedział Ian. – Wiedziałem, że nie uda się przeciągnąć pana na naszą stronę. A do tego popsuł nam pan interesy.
– Panie Jorgenson – Simon zwrócił się do Olafa – miał pan szansę na pozyskanie Ostatniego namaszczenia w zamian za wolność dla Lily i dla mnie, ale ją pan odrzucił. Mogę panu obiecać, że nigdy nie dostanie pan tego obrazu. Po mojej śmierci znajdzie się on w Metropolitan Museum of Art.
– Nie cierpię mylić się co do ludzi. Trudno, panie Russo – powiedział Olaf.
– Czy to prawda, że na pana jachcie wisi Straż nocna Rembrandta? – Lily zwróciła się do lana.
Ian Jorgenson uniósł brwi.
– Proszę, proszę, pan Russo ma wielu dobrych informatorów. Tak, moja droga, ten obraz niepostrzeżenie opuścił Rijks – museum jakieś dziesięć lat temu. Nie było to proste. Podarowałem go mojej żonie, która wkrótce potem zmarła. Ale ten podarunek sprawił jej ogromną radość.
– Jak mówił ojciec, Instytut Sztuki w Chicago – ciągnął Ian – to jest miejsce, z którym nie chciałbym już mieć więcej do czynienia. W ostatnich latach dodali tyle nowych środków bezpieczeństwa, że wyjęcie obrazu jest prawie niemożliwe. A co gorsza, mój jedyny kontakt, człowiek, który był tam kuratorem, stracił pracę pięć lat temu. Zupełnie nie wiedziałem, co robić, dopóki nie przeniosła się pani do tego śmiesznego miasteczka w Kalifornii, do Hemlock Bay.
– Spędziliśmy wiele godzin z łanem, opracowując ten plan – dodał Olaf Jorgenson. – Ian pojechał do Kalifornii, do Hemlock Bay. Co za oryginalna nazwa -. Małe miasteczko, przyjazne dla turystów, ocean, plaża i wspaniałe lasy sekwoi. Kto by przypuszczał, że tak łatwo znajdziemy tam ludzi chętnych do współpracy? Chciwych i ambitnych Frasierów, którzy mieli syna, doskonale nadającego się na twojego męża.
– Czy oni zamordowali moją córkę?